Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bruja

Zamieszcza historie od: 29 marca 2012 - 17:50
Ostatnio: 25 listopada 2013 - 17:00
  • Historii na głównej: 2 z 18
  • Punktów za historie: 2675
  • Komentarzy: 36
  • Punktów za komentarze: 66
 
zarchiwizowany

#56387

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio widziałam sporo historii o dentystach. Dodam więc coś od siebie.
W tegoroczne wakacje musiałam skorzystać z usług dentystycznych. Ząb bolał niemiłosiernie. W sumie to było przez moje niedbalstwo bo dwa lata wcześniej w drodze do szkoły (jadłam żelki) wypadła mi plomba ale, że uraz do dentystów mam to nie poszłam dziury załatać. Tak więc, w te wakacje ból był nie do zniesienia, wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić bo został mi wtedy tydzień do wyjazdu z chłopakiem pod namioty. Udałam się więc do gabinetu stomatologicznego w mieście (polecany przez wszystkich, tanio, bezboleśnie, szybko), jak wszyscy polecali to pomyślałam, że może jednak warto iść tam, a nie do swojej przychodni, w której dentystka wyrywała mi zęba bez znieczulenia gdy byłam mała. Udałam się do gabinetu (w większości pracują tam osoby pochodzenia arabskiego) i do takiego pana chirurga szczękowego trafiłam. Usiadłam na fotel, popatrzył, pokręcił głową, powiedział, że muszę mu przynieść zaświadczenie od lekarza rodzinnego, że może wyrwać mi zęba w warunkach ambulatoryjnych bo będzie musiał ciąć dziąsło, a później założyć szwy bo inaczej zęba nie wyrwie. Zdenerwowana, z wielkim bólem, zapakowałam się rodzicielce do samochodu i pojechałyśmy 15km do drugiego miasta po zaświadczenie. Załatwiłyśmy bez problemów, wróciłyśmy do dentysty. Dałam zaświadczenie i wróciłam na fotel. Dentysta dał znieczulenie (o dziwo nie bolało) i zabrał się za wyrywanie. Spodziewałam się lawiny krwi, długiego zabiegu... wszystko trwało 2 minuty, dentysta wyrwał ząb bez żadnych nacinań i szwów, włożył wacik do ust i powiedział "nie jeść, nie pić do następnego dnia, za godzinę wyjąć wacik i włożyć nowy". Rodzicielka zapytała go jeszcze czy nie potrzebne są żadne antybiotyki bo z racji mojego stanu zdrowia musimy uważać na infekcje, dentysta pokręcił głową, pogłaskał mnie po "włosach" i rzekł; cytuję "nić nie tsieba, się wygoi". Wróciłam do domu, położyłam się i poszłam spać. W nocy obudziły mnie dreszcze, obudziłam mamę, mierzymy temperaturę, a tu 38,7. Mama dała mi coś na zbicie gorączki i poszłam spać dalej. Rano znów pomiar temperatury, a tu 39,5, nie miałam siły podnieść się z łóżka, mama robiła mi kompresy z octu. W końcu przenieśli mnie ze swoim partnerem do samochodu i zawieźli do lekarza rodzinnego. Pani lekarz rodzinna jak mnie zobaczyła to złapała się za głowę, pomstowała na dentystę, że od razu nie przepisał mi antybiotyków. Dała mi receptę na antybiotyki i mocniejsze przeciwbólowe. Wykupiłam, wzięłam, po dwóch dniach gorączka spadła i ból troszkę się zmniejszył. No ale, na wyjeździe pod namioty musiałam łykać antybiotyki i leki przeciwbólowe więc o wypiciu chociażby piwka nie było nawet mowy.
A dentysta mógł po prostu zapobiegawczo przepisać antybiotyk. Powiedziałam sobie, że już tam nie pójdę.
Przepraszam jeśli opowieść jest napisana chaotycznie.

dentyści

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (26)
zarchiwizowany

#55955

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Drodzy Piekielni. Jeśli ktoś z Was wie jak mogę wyjść z mojej sytuacji to proszę o rady.
Otóż, mieszkam z mamą i jej facetem (nie mam nic do niego czasem wkurza ale zły nie jest). Problem tkwi w mojej mamie. Zawsze byłyśmy dla siebie jak przyjaciółki, jednak odkąd mam chłopaka i zachorowałam, zachowanie mojej rodzicielki zmieniło się diametralnie. Ciągle na mnie wyzywa, wtrąca się w mój związek, mówi mi co i jak mam robić, czasem narzeka na mojego lubego w jego obecności, a czasem jest dla niego milutka jak aniołeczek, zabrania mi wyprowadzki z domu mimo iż od dwóch lat jestem osobą pełnoletnią.
Chodzi o fakt pieniężny. Dostaję na siebie rentę i alimenty od biologicznego ojca lecz wszystkie pieniądze idą na konto mamy, ja dostaje z tego 100zł miesięcznie (jakieś 6% wszystkiego). gdybym się wyprowadziła to z pewnością stać byłoby mnie na wynajęcie kawalerki i bardzo skromne życie ale wiem, że dałabym radę dorabiając jako korepetytorka w domu.
I teraz, co mam zrobić żeby odciąć mamę od moich pieniędzy. Rozmowa za bardzo nie wchodzi w gre ponieważ już tego próbowałam, mama nadal pozostaje przy swoim, że mam mieszkać w domu i ona o żadnej wyprowadzce nie chce słyszeć.

Pomóżcie, ja już dłużej nie mogę z nimi mieszkać i ciągle wysłuchiwać narzekań, wyzywania w moją stronę i czasem mojego chłopaka.

home sweet

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (51)

#55716

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia szpitalno-przedoperacyjna.

Dokładnie nie pamiętam jak to było, ponieważ byłam w wielkim stresie więc napiszę bardziej ogólnikowo.

W styczniu tego roku byłam w jednym z Łódzkich szpitali na oddziale chirurgi onkologii. Miałam mieć biopsję guza na pośladku. Wszystko ładnie, sprawnie. Przewieźli mnie na korytarz przed salą operacyjną, lekarz przyszedł, zapytał o samopoczucie, potrzymał za rękę. Ok, jakoś się trzymałam. Później przyszła jakaś młoda lekarka/asystentka/pielęgniarka, dokładnie nie pamiętam. Wypełniłam przy niej jakieś papierki jeszcze. Zapytała czy się boję, powiedziałam, że jak jasna chol*ra. Ona odpowiedziała coś w stylu "i słusznie, w pani sytuacji też bym się bała, z takimi przerzutami... ale spokojnie, zaraz panią otworzymy, zobaczymy co tam panią zabija od środka". Momentalnie w oczach stanęły mi łzy, bo gdy dowiedziałam się o mojej chorobie to obiecałam sobie, że nie będę płakała, że będę silna, a tu przyszła taka młoda siksa i całą moją motywacje do walki zabiła w niecałą minutę.

Osoby pracujące na takich stanowiskach powinny być bardziej empatyczne.

I jeszcze delikatna piekielność/niedopatrzenie ze strony lekarzy lub pielęgniarek. Gdy wybudziłam się z narkozy miałam Saharę w ustach, ale oprócz Sahary miałam jeszcze coś. Okazało się, że gdy wyjmowali bądź wkładali mi tą rurkę do gardła przy operacji, to wyłamali mi pół zęba, który został zaleczony jakiś miesiąc wcześniej.

Aaa i zapomniałabym, popsioczę jeszcze na pielęgniarki, które gdy przewiozły mnie z operacji do mojej sali (nie mogły wjechać łóżkiem do sali) kazały mi zejść z łóżka (pamiętam to bo powoli się wybudzałam) w samym t-shircie bez bielizny czy jakiegokolwiek okrycia moich dolnych partii ciała.

szpital

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 421 (543)
zarchiwizowany

#53242

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tydzień temu wybrałam się w podróż pociągiem (w godzinach nocnych) nad morze do rodzinki na wakacje :D
Historia nie będzie o piekielności PKP ponieważ pociąg przyjechał punktualnie.
Jechałam drugą klasą, w przedziale było 8 miejsc, każde zajęte. Zajęłam swoje przy oknie, na początku póki było widno podziwiałam krajobraz, później posłuchałam muzyki. W przedziale było już zupełnie ciemno, większość współpasażerów spała, ja zaczęłam pisać z moim lubym, który miał do mnie dojechać po jakimś czasie. Pisaliśmy o tym co będziemy robili gdy już się spotkamy, ponieważ nie widzieliśmy się ponad tydzień, jednym słowem "seksesemowaliśmy". Rozkręciłam się z moimi opowiadaniami co mu zrobię jak już będziemy sami. Po pewnym czasie udałam się do toalety. Wróciłam, a na moim miejscu siedziała pani, która wcześniej zajmowała miejsce obok, natomiast jej siedzenie zajęte zostało przez torby. Zapytałam grzecznie dlaczego owa pani zajęła moje siedzisko, powiedziałam, że jeśli chce to zamienie się z nią i będzie mogła zająć miejsce od okna. Pani prychnęła i powiedziała, że nie będzie siedziała w jednym przedziale ze zboczoną nimfomanką, że jestem "panią lekkich obyczajów", kto by to widział pisać takie świństwa, jak chcę to mogę siedzieć w toalecie i tam "seksić" się z moim zboczonym alfonsem telefonicznie.
Zatkało mnie, jestem osobą unikającą konfliktów więc udałam się poszukać konduktora. Znalazłam go. Powiedziałam co się stało. Pan poszedł ze mną do przedziału. Zapytał szanowną współpasażerkę czy to prawda. Pani potwierdziła,znów powiedziała, że ze zboczoną dziewuchą nie bedzie siedziała w jednym przedziale. Konduktor kazał pani zając odpowiednie miejsce i zdjąć bagaże z siedzenia. Pani się ofuknęła, powiedziała, że pociągi są dla normalnych katolików, a nie zboczonych satanistek. Konduktor poprosił zatem panią o bilecik, na początku nie chciała mu go okazać, wykręcając się tym, że na stacji początkowej bilet został już sprawdzany, konduktor nalegał już bardziej zdenerwowany bo inni pasażerowie z przedziału zostali zbudzeni ze snu. Pani kłótliwa katoliczka w końcu podała mu bilet. Okazało się później, że bilet został zakupiony zgodnie ze wszystkimi normami ale pani powinna opuścić pociąg jakieś 4 stacje wcześniej (stacja A). Zaczęła się wykręcać, że zasnęła, nie zauważyła, że ciemno etc. Konduktor już zdenerwowany powiedział jej, że skoro zaglądać do telefonu osoby siedzącej obok umiała to powinna zauważyć, że zbliża się czas jej wysiadki, kazał jej zabrać rzeczy i wysiąść na najbliższej stacji.

Okazało się, że pani specjalnie kupiła bilet tylko do stacji A bo wychodziło dalej, tak naprawdę jechała do stacji J.

Dodam, że starałam się pisać naprawdę dyskretnie żeby nikt nie widział, telefon był ustawiony bardziej w strone okna niż na szanowną panią katoliczkę. Pani widocznie musiała zapuszczać długiego żurawia, ciekawość robi swoje.

PKP

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (239)
zarchiwizowany

#44567

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o szpitalach.
Jak dla mnie piekielnie.
Otóż po tygodniowym pobycie w szpitalu, w moim mieście na pulmonologi (co wspominam bardzo dobrze) musiałam udać się do szpitala w Łodzi na oddział chirurgi onkologicznej.
Dwa dni bezczynnego leżenia i w piątek doczekałam się zabiegu biopsji guza na pośladku. Wszystko poszło pięknie, zgodnie z planem. Odwieźli mnie do mojej sali. Cały dzień spałam. Wieczorem zorientowałam się, że mam cewnik w nodze coby krew odprowadzać. Pomyślałam sobie ok, źle nie jest, poboli i przestanie. Przez cała noc wypiłam ze dwa litry wody. Rano zauważyłam, że woda się skończyła. Niestety nie miał mi jej kto dostarczyć bo rodzina 150km od szpitala. Mama mówiła, że jak coś będę chciała to żebym udała się do pielęgniarek. Udałam się, na szczęście pokój swój miały na przeciw mojej sali. Poszłam do nich z tym drenem w nodze i w majtkach ponieważ nie byłam w stanie założyć spodni przez ten dren właśnie. Pielęgniarki gadały sobie oglądając telewizje. Grzecznie się zapytałam czy któraś mogłaby mi iść do sklepu na terenie szpitala ponieważ nie mam już picia, i usycham z pragnienia. Pielęgniarki powiedziały żebym sobie poszła sama. Zapytałam jak mam iść sama z drenem w nodze, w samych majtkach i z okropnym bólem w okolicy szwów. Pielęgniarki powiedziały, że dam rade. Powiedziałam im, że nawet nie mam pojęcie gdzie owy sklep się mieści, że wujek mówił, że to trzeba jakimiś podziemiami iść. Zostałam zignorowana, kazały mi iść samej, poszukać. Wyszłam wk*rwiona od nich, z nerwów się popłakałam i nie mogłam uspokoić. Mama musiała wysłać do mnie ciocię wujka, kobiete po 70, i owa kobieta tachała dla mnie 7 butelek wody i jakieś jedzenie.
Jeśli Panie pielęgniarki to czytaja, niech nie mają mi za złe, musiałam to gdzieś opisać. Na przyszłość niech będą milsze. Może jak każda pielęgniarka na tym oddziale byłaby równie miła jak pielęgniarka Pani Ania pacjentom żyło by się lepiej.
Pozdrawiam Wspaniałą Panią Anię :)

Łodź

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (144)
zarchiwizowany

#43744

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie wiem od czego zacząć, jest mi bardzo trudno o tym pisać.
Historia będzie o lekarzach, kolejkach, niekompetencji, bólu, rozpaczy, nadziei i wspaniałych ludziach.

Otóż od czerwca tego roku zmagam sie bólem nogi. Na początku bolało tylko przy dłuższym wysiłku. We wakacje jakoś w połowie sierpnia, ból był tak nie do wytrzymania, że nie mogłam spać, leżec, siedzieć, a czasami nawet myśleć. Wybrałam się do swojej lekarz rodzinnej, opowiedziałam jej wszystko. Chciałam żeby skierowała mnie do szpitala na badania no ale ona powiedziała, że jak będę miała udar to dopiero wtedy może mnie skierować. Dała mi skierowanie do ortopedy. Zapisałam się, czekałam 4 tygodnie. Poszła jakoś w połowie września. Czekałam 4 godziny w kolejce, było gorąco, a ja musiałam stać bo nie było już miejsc siedzących, noga bolała jak (nie będę tu przytaczała dokładnie jak). Lekarz zawołał mnie do gabinetu. Zapomniałam dodać wcześniej, że jakoś na samym początku września zauważyłam na prawym boku między posladkiem a udem guz. Więc lekarz obejrzał mnie przez spodnie, wypytał, zrobił RTG biodra, nic nie wyszło. Dał mi tabletki i maść, i kazał wstawić się za miesiąc. Wyszłam od niego, zapisalam sie od razu na kolejną wizytę. Po dwóch tygodniach od wizyty u ortopedy ból był tak silny, że leżałam i płakałam, w nocy z bólu miałam gorączke i dreszcze. Mama w końcu wzięła mnie do lekarza ortopedy (ordynatora ortopedii) prywatnie. Zbadał mnie, zauważył guza, pomacał, dał skierowanie na zabiegi pola magnetycznego. Wszystko kosztowało mnie 100zł wizyta i 80zł zabiegi plus dojazdy. Nic nie pomogło. Wybrałam się w końcu do neurologa. Neurolog zbadał mnie juz na prawdę dokładnie. Powiedział, że jestem ciekawym przypadkiem. Dał skierowanie na tomografię kręgosłupa i badania. Zapisałam się, czekałam w sumie 2 tygodnie bo w między czasie tomograf sie zepsuł. I właśnie miałam iśc z wynikami do neurologa ale mama wysłała mnie z nieustającym kaszlem do lekarz rodzinnej (znów). Zbadała mnie, powiedziała, że mam zmiany w płucach i od razu wysłała na RTG płuc. Poszłam, wynik miał być w ten sam dzień ale nie mogłam czekać więc wróciłam spokojnie do domu, z myślą, że to zapalenie płuc. We wtorek 26 listopada zadzwonili do mojej mamy (zadzwoniła lekarz rodzinna), że mamy się natychmiast wstawić w szpitalu. Pojechałyśmy więc całe w stresie. Lekarz ordynator pulmonologi przyjął mnie ale powiedział, że miejsca na oddziale nie ma. Zmienił jednak zdanie jak tylko zobaczył RTG. Od razu znalazłam sie na oddziale i na drugi dzien miałam tomografię płuc i wiele innych badań. W środę 27 listopada dowiedziałam się, że mam pełno guzów w płucach, że są to przerzuty z guza na nodze... Teraz mam mieć chemioterapię... Boję się ale wiem, że dam radę dla rodziny. Dodam, że ma 19 lat..
Ale czy lekarze nie mogli się wcześniej tym zainteresowac? Może byłoby lepiej? Może nie rzuciło by mi na płuca...?
A teraz podziękowania dla wspaniałej Pani Grażynki, z którą leżałam w sali na pulmonologi. Dziękuję za to, że jest. Niech Bóg ma ją i jej rodzinę w swojej opiece.
Kurtyna. Dziękuję, dobranoc. Trzymajcie kciuki piekielni ;)

pierdzielona służba zdrowia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (301)
zarchiwizowany

#32946

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Było już o piekielnych sąsiadach ale postanowiłam dorzucić coś od siebie.

Za sąsiadów mam starszą kobiecinę, która ma trzech synów.
Były czasy kiedy jeden z nich przychodził do nas wcześnie rano (czytajcie: 4 rano, czasem na fali 3 rano). Pukał, a właściwie walił w okno aż musieliśmy wstać i nachalnego wpuścić. Przychodzili z samego rana pożyczyć: kawę, papierosa, pieniądze.
Kiedyś jeden z nich, najmłodszy przyszedł o 4:30, walił w okno, w pokoju mamy przez dobre 15 minut, wołał, że chcę kawy pożyczyć (nigdy nie oddawali). Rodzicielka się wku.wiła, wyszła do niego, wzięła za bluzkę i dosłownie przeniosła go 30metrów przez podwórko (taki przypływ adrenaliny miała ze złości) sąsiad się obraził i przez tydzień mieliśmy spokój. Jednak po tygodniu znów przyszedł, tym razem o 5:40 jak mama wychodziła do pracy, żądał dania kawy, mama znów sie wkurzyła o wygoniła do domu. Znów obraza i uwagi na temat tego jakimi to chamami jesteśmy.

Kolejne piekielności sąsiadów to notoryczne pożyczanie od nas sprzatów (kluczy do naprawy, śrubokrętów, kos i innych urzadzeń gospodarczych). Zawsze mówili "oddam na drugi dzień". Drugi dzień zawsze przedłużał sie do nieskończoności.
Gdy my chcieliśmy od nich coś pożyczyc to zawsze zostawaliśmy odsyłani z kwitkiem. Wujek pożyczył im kiedyś pompkę do rowerów taką na prąd. Mieli oddać "za chwilę". Jednak znów "zapomnieli". Wujek się wkurzył, poszedł do nich "wtargnął" do ich szopy (dodam, że oni do nas na podwórko do domu/szopy wchodzili bez pytania i nie proszeni), a więc wujek poszedl do nich, wrócił p 15 minutach z naszą pompką, kosą, czterema kluczami do napraw oraz naszym kotem...

Na razie sie uspokoiło, obrazili się za to, że rodzicielka nie chciała podwieźć ich do miasta (samochód był w naprawie jednak nie chcieli tego pojąć)
Naprawdę, nawet najgorszemu wrogowi nie życzę takich sąsiadów.

sąsiedzi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (187)
zarchiwizowany

#32769

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie wiem jak określić tą historię, piekielną, żałosną czy beznadziejną...

Otóż, we wcześniejszej historii już pisałam, że moja siostra jest w szpitalu psychiatrycznym po przejściu załamania nerwowego.
Moja mama od tamtego czasu zaczęła świrować. Kiedyś dostałam za to, że rano o koło 5 otworzyłam sobie okno w pokoju (mam duszności), uważała, że coś ze mną jest nie tak ponieważ dokładnie posprzątałam swój pokój.

Dzisiaj przyszła do mojego pokoju i zapytała po co mi wazelina. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że do farbowania rzęs, żeby mi henna nie pobrudziła powiek i zimą do smarowania ust. Mama zapytała co robią włosy w pudełeczku z wazeliną i poprzyklejane na nim. Znów zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że skoro pudełeczko leży na komodzie obok grzebienia to zapewne stamtąd. A mama wtedy wypaliła
[M] ale to są włosy łonowe!
[ja] skąd włosy łonowe w wazelinie?
[M] nie wiem, ty mi powiedz.
No wkurzyłam się bo nie miałam pojęcia o co jej chodzi.

Mama powiedziała mi wtedy, że podejrzewa mnie o to, że niby ja "coś" z jej chłopakiem, który mieszka u nas, że "zabawiamy" się kiedy ona jest na nocce w pracy. No szczękę zbierałam z podłogi przez dłuższą chwilę. Zapytałam jej skąd taki wniosek. Mama wtedy powiedziała, że tak po prostu myśli, że to prawda. Mówię jej, że jak chce to jutro z samego rana możemy iść do ginekologa, aby potwierdzić moją niewinność. Mama wypaliła, że nie musieliśmy uprawiać seksu, że mogliśmy się zabawiać oralnie... No padłam wtedy, pierwszy raz słyszałam słowo ′oral′ z ust mojej rodzicielki. Przez kolejne pół godziny zapewniałam ją, że miedzy mną a jej chłopakiem nic nie ma, że nigdy w życiu nie poleciałabym na kolesia, który ma 40 lat! Ona oznajmiła, że wcale nie musiałam na niego "lecieć", że wystarczyło, że on mnie namówił i żebym jej nic nie mówiła... Mama nadal nie wierzy, że jestem niewinna. Nie wiem co mam zrobić z nią...

Boże, jeszcze tylko 4 miesiące i wyjazd na studia. Może wytrzymam i nie zwariuję...

rodzinka

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (275)
zarchiwizowany

#31368

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, która wydarzyła się (nadal się dzieje w sumie) w mojej dalszej rodzinie.

Otóż, moja mama ma taką niby siostrę cioteczną, w sumie coś takiego to jest. Żeby było łatwiej nazwijmy ją G. A więc G jest chora umysłowo, funkcjonuje na poziomie 10 latka, umie zagotować wodę na herbatę i ewentualnie posprzątać, nie zna wartości pieniędzy, nie wiem czy w ogóle umie się podpisac, czytać nie potrafi. G ma dwóch braci alkoholików i starą schorowaną matkę. Bracia G zabierali jej całą rentę i przepijali, ona nie miała nic do gadania bo jak się odezwała to dostawała po łbie, matce też się czasem obrywało, zdarzało się, że obie musiały uciekać do sąsiadów spać bo bracia mieli libacje alkoholową, jedną Wigilię spędził u nas.

Tyle słowem wstępu.
Z braćmi G pracował mężczyzna, nazwijmy go A. A jest po rozwodzie, sam wychowuje dwóch dorosłych synów i młodszą 16 letnią córkę. A jest strasznym krętaczem. Nie wiem jak to się stało dokładnie ale A wziął G do siebie, ta mieszka u niego juz chyba 3 rok, on bierze jej rentę, opłaca swoje wydatki, czasem zrobi zakupy dla matki G. Cały czas bierze na G pożyczki. Zadłużył już ja ponoć na kilka tysięcy, cały czas zmienia samochody, kupuję dzieciom laptopy. Mama moja boi się, że pewnego dnia A ją zostawi, a G zostanie z pożyczkami.

Stało się jednak tak, że G jest w 8 miesiącu ciąży. Ja nie wiem w ogóle jakim człowiekiem trzeba być żeby współżyć z osobą niepełnosprawną intelektualnie. Dla mnie to trochę obrzydliwe. Dodam, że G ma 40 lat, a A 54. Nie wyobrażam sobie jak oni wychowają to dzieciątko. Jeszcze jak będzie niepełnosprawne.
Na szczęście znaleźli jakiś dom opieki u sióstr zakonnych czy coś w tym rodzaju. A wmawia G, że za dwa lata odbiorą dziecko i się nim zajmą jak podrośnie. Nie wierzę w to. A bedzie mial wtedy 56 lat, więc musiałby zajmować się dzieckiem i niepełnosprawną G.

Nie wiem jak A wyobraża sobie to wszystko dalej...

wyzyskiwacz

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 25 (165)
zarchiwizowany

#31145

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czuję, że już całkowicie zatraciłam wiarę w polską służbę zdrowia, w jej kompetencje i wszystko.
Otóż, tydzień temu moja siostra trafiła na odział zamknięty w szpitalu psychiatrycznym, w jednym z miast wojewódzkich. Gdy byłam ją odwiedzić z mamą, załamałam się. Korytarze obskurne, pielęgniarki siedzą za szybą, nie bardzo się interesują tym co się dzieje na korytarzu albo tym, że dzieciaki palą papierosy po kątach.
Siostra strasznie żaliła mi się na brak zainteresowania ze strony pielęgniarek, oraz na okropne jedzenie. Fakt, dzieciaki dostawały gorszy syf do jedzenia niż w szpitalach. Mama dowozi siostrze słodycze i inne bajery ale dzieciaki szybko jej to rozkradają, ponieważ nie każdy tam ma tak dobrze jak moja siostra i nie każdemu przywożą łakocie.
Razem z koleżanką, która jest tam na stażu postanowiłyśmy zrobić coś dla nich. Same uzbierałyśmy fundusze i napiekłyśmy dzieciakom ciasteczek, kupiłyśmy jakies cukierki.
Były zadowolone.
Ale z tego co mi później powiedziała koleżanka, większość tych rzeczy trafiła na stoły do pokoju pielęgniarek i lekarzy. Podobno jedna z "piguł" skwitowała to tak:
"Mogły siedzieć bachory w domu, nie ćpać i nie próbować się zabić, to miałyby żarcia pod dostatkiem"

I się dziwią, że czasami terapia nie wystarcza takim dzieciom. A później taka osoba jak ja będzie się starała o pracę w takim ośrodku ale nie zostanie przyjęta z racji braku miejsc bo wszystko zajęte przez takie pozbawione empatii baby!
Gotuję się we mnie cały dzień. Jutro jadę odwiedzić siostrę i myślę, że chyba porozmawiam sobie z tymi babsztylami!

szpital

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (210)