Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

czytanka

Zamieszcza historie od: 16 czerwca 2012 - 15:16
Ostatnio: 27 stycznia 2016 - 21:15
  • Historii na głównej: 1 z 5
  • Punktów za historie: 1487
  • Komentarzy: 107
  • Punktów za komentarze: 935
 
zarchiwizowany

#37950

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z dzisiaj. Siedziałam na przystanku autobusowym, gdy przysiadł się do mnie pan w wieku sześćdziesiąt plus. Dyszał, więc myślałam, że spieszył się, żeby autobus mu nie uciekł. Wypatruję, czy mój nie podjeżdża, gdy pan się odezwał:
- Śliczna z pani brunetka.
Nie komentuję i patrzę dalej. Pan przysiada się bliżej, napiera na moje ramię.
- Mieszkam sam na Piekielnej 24.
Postanowiłam go zignorować, ale zauważyłam, że facet wciąż dyszy, a dłonie mocno zaciska na torbie trzymaną na kolanach. Przez chwilę nic nie mówił, a potem kontynuował:
- Naprawdę śliczna z pani brunetka.
Milczę dalej i wypatruję autobusu.
- Mieszkam sam i codziennie sam śpię w łóżku.
Położył rękę na moim kolanie. Odskoczyłam na drugi koniec ławki i wrzasnęłam:
- Kup sobie poduszkę!
Facet patrzył na mnie zdziwiony. Podjechał autobus. Oboje nim jechaliśmy, ale udałam się na drugi koniec, a pan usadowił się obok starszej kobiety.

przystanek

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (168)

#35099

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak kawiarnie potrafią odstraszyć sobie klientów.

Niedawno otworzono nową kawiarnię, więc ze znajomymi postanowiliśmy tam zajrzeć. Ładne wnętrze, kilka osób na zewnątrz budynku, w środku pusto. Pasowało nam. Okazało się, że jedna z koleżanek widzi się z nami po raz ostatni przed wyjazdem do Anglii (niepełnoletnia, przeprowadzała się do matki). Jej mama postanowiła, że skoro to przyjęcie pożegnalne, to mamy wziąć napoje i desery na jej koszt (było nas ośmioro). Tu zaczęły się schody.
Na same napoje czekaliśmy ponad pół godziny, a kiedy w końcu się pojawiły, to zamiast herbaty kolega dostał cafe latte (przyjął ją bez narzekania, każdy może się pomylić). Nie dostaliśmy cukru, więc poprosiliśmy o niego. Kolejne pół godziny i dotarły desery. Cukru brak. Pytamy, czy doniosą – tak, zaraz będzie. W końcu go nie dostaliśmy.

Jednak nie tutaj piekielność. Tydzień później postanowiliśmy znowu tam pójść – lepsza lokalizacja niż nasza zwykła miejscówka. Miałam spotkanie, które się przedłużyło i sporo się spóźniłam. Zdziwiłam się, gdy zastałam znajomych gawędzących na ławce niedaleko kawiarni.

Dlaczego? Zaraz po przyjściu zamówili napoje. Gdy skończyli je pić, rozmawiali przez dłuższą chwilę. Podeszła kelnerka i spytała, czy wezmą coś jeszcze. Powiedzieli, że nie. Zostali stanowczo poproszeni o opuszczenie lokalu, gdyż zajmują stolik innym klientom. A było ich tyle, co tydzień wcześniej – praktycznie nikogo.

Uważam, że odstraszanie jakichkolwiek klientów na początku działalności nie jest dobrym posunięciem.

kawiarnia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 752 (818)
zarchiwizowany

#36101

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Gdy byłam dzieckiem, często wyjeżdżaliśmy z rodzicami i kimś z rodziny (mama ma trzy siostry, a każda męża i dzieci). Raz pojechaliśmy z ciocią, wujkiem i ich pociechami, dajmy im, Adam i Alicja, w góry. Adam był w piątej klasie podstawówki, Ala w trzeciej. Oboje rozpuszczeni jak dziadowskie bicze.

Przykłady:

Otwierałam drzwi do toalety. Adam podbiegł sprintem, potraktował mnie łokciem i próbował się wedrzeć do środka. Złapany za kołnierz przez moją matkę i poinformowany, że ja byłam pierwsza, wydarł się, że jemu się chce i on idzie najpierw.

Rozmawiałam o czymś z mamą, Adam dorzucił coś ni z gruchy ni pietruchy, a na odpowiedź, że nie ma racji nazwał nas fekaliami. Mama powiedziała, że sam jest małym gównem i pobiegł się poskarżyć mamie. Nie dodał oczywiście, jak nas ochrzcił.

Przy każdym śniadaniu i kolacji, obiady najczęściej jedliśmy poza domem, Ala zawsze coś przewróciła, najczęściej sok, wodę lub dżem, i tłumaczyła, że to przypadek. Ciocia po niej sprzątała. Po którymś razie mama posadziła ciocię na czterech literach, dała Ali ścierkę i kazała pościerać. Oczy jak pięć złotych i skończyły się przypadki.

Adam i Ala mieliby zmywać lub sprzątać po sobie? Nigdy w życiu. Ciocia wręcz wyrywała im rzeczy z ręki, co by się skarby nie męczyły.

Płatki i napoje musiały być oryginalne: zawsze Nesquik, Chocapic, Coca Cola i inne. Jeżeli było coś „podrobionego”, robili awanturę.

Jeżeli Ala i Adam coś zamawiali obiad, zjadali parę kawałków, po czym mówili, że im nie smakuje i chcą co innego. Ciocia nie oponowała, bo na pewno było niedobre.

Raz weszliśmy na górę, ale nie na sam szczyt (mama ma nadciśnienie i samo chodzenie ją wykańczało). Następnego dnia Adam i Ala żądali, żeby iść jeszcze raz, tym razem do końca. Nasza trójka nie chciała, oni nadal swoje, że mamy iść i kropka, bez dyskusji. W końcu poszli z rodzicami, a my spędziliśmy dzień nad jeziorem.

Posyłanie do łóżka nie wchodziło w grę. Ala i Adam uważali, że mogą siedzieć tak długo jak im się żywnie podoba i oglądać telewizję. Dziwnym trafem sama obecność mojej matki i jedna komenda załatwiała sprawę :)

Ciocia jest zdania, że samochód jest niepotrzebnym wydatkiem, dlatego przyjechali pociągiem. Z tego powodu większość ich bagażu dotarła na miejsce w naszym aucie. To dało się zrozumieć. Jednak gdy mieliśmy się pakować, oznajmiła, ze Ala i Adam chcą zostać jeszcze tydzień, więc mamy wziąć te bagaże plus nakupowane na prośby potomstwa liczne duperele, zawieść do ich miejscowości i zostawić u teściowej. Odmówiliśmy.

rodzinka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (255)
zarchiwizowany

#34529

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jechałam z koleżanką autobusem – koleżanka przy oknie, ja obok. Krótko po tym, jak wsiadłyśmy, autobus zaczął się napełniać ludźmi. Obok mnie stanęła pani, około pięćdziesiąt lat i zaczęła głośno narzekać:

- Popatrz Stasiu, nikt ci miejsca nie ustąpi, a Ciebie tak noga boli.

Staś był starszy od pani o kilka lat i jego mina wskazywała, że jemu to obojętne czy siedzi czy stoi.
Kobieta oparła się o mnie bokiem i nadal mówiła, coraz mocniej na mnie napierając. Po pięciu minutach zaczęło mnie poważnie boleć ramię – nie było kruszynką. Nie mogłam się za bardzo odsunąć, bo nie chciałam rozpłaszczyć koleżanki o szybę. A kobieta bezustannie narzekała, jak to Stasiu musi stać w tym tłoku, znowu będzie musiał z nogą do lekarza i starała się mnie zmiażdżyć. Piętnaście minut później (ciągle mówiła to samo) autobus podjechał na mój przystanek. Z trudem wydostałam się spod zgniatającej mnie kobiety, ramię chciało mi odlecieć. Szybko usiadła na moim miejscu, tym razem opierając się bokiem o koleżankę i nadal narzekała, że Stasiowi nikt miejsca nie ustąpi. Koleżanka powiedziała mi potem, że kiedy wstała przed swoim przystankiem, kobieta położyła na jej miejscu zakupy. I nadal narzekała na brak miejsca dla Stasia.

autobus

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (217)
zarchiwizowany

#33810

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od lat mam pewien problem, który wydaje się błahy, ale ludzie interpretują go różnie. Mianowicie, moje dłonie drżą. Słabo, ale widać, gdy patrzy mi się na ręce. Nie sposób tego nie zauważyć, gdy się denerwuję, a zwłaszcza jeżeli coś wtedy trzymam. Wraz z wiekiem ludzie zaczęli myśleć, że mam problemy z alkoholem albo wciąż się czegoś boję. Najczęściej to pierwsze.

Umówiłam się na wizytę do neurologa, wytłumaczyłam sprawę. Przyjrzał się moim wyciągniętym dłoniom, orzekł, że nie widzi, żeby drżały, ale opukał co miał opukać i wypisał receptę na tabletki. Chciałam mimo wszystko wiedzieć, skąd się to drżenie bierze, więc niechętnie dał skierowanie na rezonans głowy i krwi na boreliozę. Kiedy zrobiłam rezonans i otrzymałam wyniki, przeczytałam, co i jak, chociaż nie znam się na medycznym bełkocie. Jasno jednak wynikało, że w okolicach przysadki mózgowej coś jest. Wynik na boreliozę ujemny.

Na kolejnej wizycie pokazałam wyniki, neurolog przejrzał, powiedział, że wszystko w porządku i wypisał kolejną dawkę leku. Poprosiłam o kolejne skierowanie na rezonans, tym razem na okolice przysadki, bo chce wiedzieć, co tam jest. Powiedział, że nie warto się przejmować, bo to takie maleństwo. Oznajmiłam, że skoro „maleństwa” nie powinno tam być, to chcę się go pozbyć. Wypisał.

Po kolejnym rezonansie wiedziałam już, że mam, prawdopodobnie torbiel. Poszłam do innego neurologa, tym razem była to kobieta. Wysłuchała, co mam do powiedzenia, wypytała gruntownie, spytała jak działa brany lek, obejrzała dłonie, opukała i skorzystała, że miałam przy sobie płyty z obu rezonansów i wyszła na moment je obejrzeć (poprzedni neurolog zadowolił się tym, co było na papierze). Oznajmiła, że jeżeli chodzi o moje ręce, to cierpię na drżenie samoistne i nie mam na nie większego wpływu (najczęściej winna jest genetyka). Radziła, żebym nie zażywała przepisanego leku codziennie, a tylko w wypadku sytuacji stresowych jak egzaminy, bo lekarstwo jest mocne i może mi uszkodzić układ nerwowy przy zbyt częstym i długim zażywaniu. W sprawie torbieli była bezsilne, bo nie jej dziedzina, dała skierowanie do endokrynologa .

Do endokrynologa udałam się z mamą. I całe szczęście. Weszłyśmy do gabinetu, ja usiadłam przed biurkiem, mama stanęła obok. Wyjaśniłam, jak tu trafiłam (drżenie, rezonans, chyba torbiel) i pokazałam wyniki rezonansów. Przejrzał je i zaczął wrzeszczeć:
- Natychmiast do kliniki! Natychmiast do doktor XXX! Natychmiast!
Gdybym nie siedziała, z pewnością nogi by się pode mną ugięły. Gapiłam się na faceta i otwierałam usta jak złota rybka. Na szczęście mama szybko otrząsnęła się z szoku:
- Jaka klinika?! Co jej jest?!
- Przecież ja nie mam tu sprzętu do czegoś takiego! Do kliniki! Natychmiast!
- Jakiej k*rwa kliniki?!
Lekarz zaczął mówić spokojniej:
- Córka ma torbiel lub gruczolaka na mózgu, w tej chwili trudno mi stwierdzić. W klinice będzie można to sprawdzić i w razie potrzeby usunąć. Na razie jest małe. I jedyne, co może się stać, gdy będzie za duże i zacznie uciskać, to że córka może się rano obudzić i będzie widzieć podwójnie. Jak się usunie, to wróci do normy.
Dalej rozmowa potoczyła się spokojnie, facet kazał zrobić badanie na poziom hormonów, badanie krwi i przepisał lek, który ma hamować wzrost torbieli/chłoniaka. Wyjaśnił, że gdyby urósł, to zabieg jest prosty, dostaną się do mózgu przez nos, z trzy dni poleżę i gotowe. Jeszcze przez godzinę po wyjściu z gabinetu ręce mi drżały jak potraktowane prądem.

Wyniki były w normie. Natomiast przez lek nie potrafiłam spać. Po tygodniu bezsennych nocy odłożyłam lek. Poinformowałam o tym lekarza, który był zaskoczony, bo dotąd żaden pacjent, a leczy od 20 lat, tak nie reagował i powinno się o mnie pracę naukową napisać. Zmienił lek, który z kolei sprawił, że przestałam miesiączkować. Odłożyłam go po rozmowie z ginekologiem, który był zaskoczony, że biorę lek na hormony, skoro mam je w normie. Cóż, o tym nie pomyślałam, będę szczera. Po odłożeniu tabletek nagle wrócił okres, a ja nie widziałam podwójnie :) Teraz szukam dobrego neurochirurga, który mógłby mnie oświecić, czy mogę paskudztwa z mózgu się bezpiecznie pozbyć i mieć jeden kłopot z głowy mniej.

lekarze

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (169)

1