Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

fuin

Zamieszcza historie od: 29 lipca 2012 - 23:32
Ostatnio: 4 października 2015 - 15:03
O sobie:

studentka ;3

  • Historii na głównej: 4 z 14
  • Punktów za historie: 5380
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 95
 

#65078

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem tak niesamowicie zła! Co prawda minęło już trochę czasu od momentu, kiedy ta sytuacja miała miejsce, ale zaraz zrozumiecie dlaczego nadal mnie to wkurza.

Zakończyłam niedawno praktyki, kierunek studiów - fizjoterapia, rok 3, semestr V. Do wyrobienia było około 160 godzin zegarowych, plus minus 20 dni innymi słowy (piszę jakby ktoś miał problem z przeliczeniem tego na ilość dni). Miejsce odbywania praktyk - szpital miejski w Poznaniu. Termin realizacji 30.10.2014r - 30.01.2015r. Co prawda studiuję dziennie, ale każdy piątek był wolny i co drugi poniedziałek, a do tego uczelnia dała nam dwa tygodnie przerwy od zajęć, żeby chociaż na start już połowę móc zrobić. Zatem jak widać czas był.

W dniu kiedy odbierałam mój dziennik praktyk, czyli 23.01.2015r moja Opiekunka Praktyk zapytała się co z Anką. Okazało się, że Ani zostało jeszcze kilka dni do zrobienia i uda jej się zaliczyć praktyki jeśli będzie chodzić codziennie do końca miesiąca (nie licząc niedzieli). Stwierdziłam, że przekaże jej tą wiadomość, w końcu może chora? Może coś się stało? Ale nie, Ania doskonale wiedziała w jakiej jest sytuacji. Wzruszyłam ramionami tylko bo skoro wie, to więcej jej nie trzeba uświadamiać.

Styczeń się skończył, ja już dziennik mam oddany, spotykam Anię na zajęciach i pytam się czy ciężko było tak codziennie chodzić na praktyki. Dziewczyna wybuchła śmiechem... dlaczego? Otóż: poszła w poniedziałek (26 stycznia) do Opiekunki Praktyk i powiedziała jej, że ona nie ma już czasu chodzić na praktyki, dużo nauki, do tego praca, dlatego przyniosła już teraz dziennik i ona prosi o pieczątki i podpis JUŻ TERAZ, bo ona nie ma czasu, a przecież pokazała, że umie.

I wiecie co? Babka stwierdziła, że ma racje, nie ma problemu, dała jej co chciała i pożegnały się. Innymi słowy, Anka olała jakiś tydzień praktyk. Prawda była taka, że jej się nie chciało. Ania nie pracuje, a nauki owszem trochę było, ale o wszystkim wiedziała o wiele wcześniej.

Krew mnie zalewa jak o tym myślę. Nie zawiniła tutaj Ania, która ma generalnie większość rzeczy w tyłku tylko opiekunka praktyk (tak, już nie z wielkich liter). Jak można SKRACAĆ praktyki?! Jak można stwierdzić, że wszystko już Ania umie, gdzie doskonale wiem z własnego doświadczenia, że popełnia sporo błędów (np pacjentce, która była po operacji i miała ranę przechodzącą przez brzuch pionowo nie założyła pasa stabilizującego, co mogło prowadzić do powstania przepukliny i nie tylko).

Ja wiem, że wiele osób myśli, że fizjoterapia polega na masażu - BŁĄD. To ja pracuję z pacjentami po amputacjach, to ja uczę chodzenia o kulach pacjentów po artroskopii, to ja idę do ludzi ze stopą cukrzycową, to ja ćwiczę z pacjentami na OIOMIE (ćwiczenia bierne zapobiegające min powstawaniu przykurczom), to ja zajmuję się pacjentami po udarach, którzy czasem nie pamiętają jak się używa widelca.

Uwielbiam moją przyszłą pracę, daje ona niesamowitą satysfakcję, ale na samą myśl, że ktoś może trafić do osoby niedouczonej i olewającej praktyki, które są przecież właśnie po to by wykluczyć błędy dostaję furii! Wyobraźcie sobie, że ktoś z waszej rodziny po operacji potrzebuje rehabilitacji i dostaje właśnie taką osobę.

Brak słów.

szpital uczelnia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 434 (586)

#58018

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A chciałam pomóc...

Skończył mi się bilet miesięczny Mpk. Najbliższy punkt, gdzie mogłabym go kupić znajdował się na przystanku Dębiec (Poznań). Jest to ostatnia/pierwsza stacja więc tramwaj często stoi na przystanku otwarty, tak żeby inni mogli do niego wejść. Zdarza się, że odjazd jest np o 7.40 ale tramwaj juz od 7.35 stoi i można wygodnie sobie usiąść :)
Mam nadzieję, że wytłumaczyłam to dość jasno, teraz akcja właściwa.

Stoję sobie gdzieś z tyłu, do mojego tramwaju jeszcze dobre 5-6 minut, bawię się telefonem i co chwila zerkam czy może nie podjeżdża nic szybciej - wiadomo mogłabym moje 4 litery posadzić ;) W miedzy czasie na przystanek doszła grupka dzieci w przedziale wiekowym jak na moje oko 7-9 lat. Wraz z nimi były trzy panie. Obrazek miły dla oka, dzieci w żółtych kamizelkach słuchające się opiekunek.

Wtedy podjechał tramwaj, a ja cała zadowolona załadowałam się do środka, poza mną jeszcze kilka osób weszło i czekamy na odjazd. Jak już wcześniej pisałam stałam z tyłu więc w tramwaju również z tyłu usiadłam. Nagle słyszę śmiechy za sobą, odwracam się i oczom nie wierzę. Dwóch chłopców w żółtych kamizelkach urządziło sobie zabawę typu wskakiwanie do tramwaju i wybieganie, tak na zmianę. Podeszłam do nich i poprosiłam, żeby przestali tak się bawić bo:
1. Przewróci się któryś na schodach i będzie płacz (nie był to niskopodłogowy)
2. Drzwi się zamkną, któryś nie zdąży wyskoczyć i pojedzie na wycieczkę sam.

Niestety zignorowali mnie, zero reakcji. Pomyślałam sobie, że to nie moje dzieci, głosu podnosić nie będę, a obok przecież stoją ich opiekunki. Wiedząc, że tramwaj zaraz ruszy wybiegam do pani i mowię jak sprawa wygląda, jednym tchem, ale nadal grzecznie, bez krzyku. Co odpowiedziała?
- Nie interesuj się!
Oczy jak 5zł zrobiłam i dosłownie w tym samym momencie zauważyłam jak tramwaj odjeżdża. Dla mnie to nie problem, mieszkam 4 przystanki dalej i mogę jechać każdym z trzech tramwajów, który wyjeżdża z tamtej stacji. Problem jednak miała ta pani, ponieważ podszedł do niej jeden z chłopców i z przerażoną miną oznajmił jej.

-Proszę Pani, Kamil pojechał.

Chyba nie muszę mówić dalej co się działo. Może trochę w tym jest mojej winy, może powinnam zwyczajnie złapać każdego za kark i siłą wyciągnąć z tramwaju, ale w tych czasach można zostać oskarżonym o wszystko i strach zrobić cokolwiek.

A chciałam pomóc...

komunikacja_miejska

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 845 (929)

#39542

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja tak świeża, że wciąż czuję pulsującą żyłę na mej skroni. Do rzeczy.

Nie przepadam za dziećmi, zwyczajnie nie czuję się pewnie w ich otoczeniu, nie mam tego instynktu, który mówi co mam robić jak dzieciak płacze i najzwyczajniej w świecie na dzień dzisiejszy trzymam się od nich daleko.
Czas nadszedł jednak taki, że 5 lat temu mojej najlepszej przyjaciółce urodził się syn. Z czasem zaakceptowałam małego łobuza, ale głownie dlatego, że zajmowałam się nim od maleńkości i nauczyłam się już trochę.

Chłopczyk lubi przesiadywać pod moim blokiem na karuzelach, a ponieważ jego mama ma bardzo sporo na głowie nie widziałam problemu by usiąść z książką na ławce i pilnować go, a żeby nagle np na ulicę nie wyleciał. Wiadomo, dzieci i ich pomysły :)
Z czasem większa grupka dzieciaków się doczepiła, głównie w przedziale wiekowym od 4 do 7 lat. Nie wadziło mi to, znałam większość rodziców, w końcu sąsiedzi, a dzieci ładnie się do mnie zwracały i słuchały w razie kłopotów. Jak poprosiłam by nie sypały piaskiem to nie sypały, git malina, aż cud, że daję rade. A raczej dawałam do teraz...

Popołudnie ciepłe, słoneczne, żar leje się z nieba, a ja siedzę na ławce z jedną z dziewczynek i słucham jak to jej zdaniem chłopcy są obrzydliwi, bo jaszczurki łapią. Na kolanach książka coby zerkać przy odrobinie spokoju. Nagle wyrasta obok mnie pani co na rękach trzyma na oko 2 letnią córeczkę. Właściwie pani to za dużo powiedziane, ponieważ znałam ją i była ledwo 3 lata starsza ode mnie. Mimo to uśmiechnęłam się lekko i skinęłam na powitanie.
B-baba
J-ja

B - Mówi się dzień dobry, dziecko - rzuciła słodko i dosłownie wcisnęła mi małą na kolana. Książka spadła na piasek, a dziewczynka obok mnie z ławki zniknęła szybko. - Posłuchaj, ja muszę iść teraz do kosmetyczki bo się umówiłam, za jakieś dwie godziny po moją Kasiunię wpadnę. Jak będzie głodna to kup jej coś tu w sklepie, daleko nie masz.
I tak nawijała mi parę minut, aż w końcu ja wstałam i podałam jej Kasiunię do rąk.
B - Ach rozumiem, chcesz zapisać sobie wszystko co mówię! Świetnie, no tak, żadnych chipsów..
J - Ależ proszę Pani.. - dałam ogromny nacisk na litery P - Ja nie mam zamiaru zajmować się pani córką, nie prowadzę żłobka ani przedszkola. - Tu kolor jej makijażu zmienił się z różu na purpurę.
B - Co ty mi tu pie*dolisz?! Ja chcę żebyś mi się dzieckiem zajęła i masz bez pieprzenia zrobić to! - Tu kolejna próba wduszenia małej w moje ręce, stanowczo jednak odsunęłam się i podniosłam książkę.
J - Jeśli chce pani mogę posiedzieć tutaj z panią i ewentualnie pomóc, ale nie będę brać odpowiedzialności za tak małe dziecko.
B - Płacę ci k*rwa!
J - Nikt mi za to nie płaci.
B - Siedzisz tu kilka razy w tygodniu, pracy nie masz, opie*dalasz się i jeszcze kręcisz nosem na pomoc innym?!
J - Studia zaczynam za tydzień. Mówię po raz ostatni, nie zajmę się dzieckiem, nie mam żadnego doświadczenia.
B - Ale ja idę DO KOSMETYCZKI!

Ręce mi opadły, wzięłam za łapkę synka przyjaciółki i ruszyliśmy do domu napić się czegoś. Pożegnałam się jeszcze z innymi dziećmi, którym było przykro, bowiem skoro mnie nie ma, to prędzej czy później ktoś je zawoła do domu.

Szkoda mi małej, za kilka lat pewnie zostanie podrzucona do koleżanki kuzynki ciotecznej wujka, bo mama będzie umówiona do solarium.

karuzele

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 648 (700)

#38584

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj nie o mnie i nie będę ukrywać, że cieszę się z tego.

Znacie to uczucie, kiedy wszystko zaczyna się walić? Wtedy każdy potrzebuje jakiejś motywacji by iść dalej mimo odniesionych ran. Wielu z was zapewne w takich chwilach myśli - ja nie dam rady? Patrz tylko!
Inni wolą odczekać, zebrać siły i powoli od nowa do celu. Są też tacy co dopiero po usłyszeniu zdań typu "i tak ci się nie uda, inni robią to lepiej, jesteś żałosny" nabierają największej pary do działania.
Osobiście uważam, że ten ostatni sposób jest najgorszy, w każdym razie mnie on tylko dobija i utwierdza w przekonaniu, że jestem bezwartościowa. Kumpel mój ma jednak całkiem inne zdanie na ten temat.

A teraz historia właściwa.

Moja koleżanka Baśka kochała rysować. Węgiel, sangwina, pastele czy zwykłe kredki, wszystko to było dla niej sposobem na życie (podobnie jak i dla mnie z resztą ). Pasja ta łączyła nas na swój dziwny sposób, bo przyjaciółkami nie byłyśmy, ale jak wybrać się w plener to tylko we dwie. Wiązała ona plany na przyszłość: Akademia Sztuk Pięknych, praca w muzeach, wystawach, galeriach. Dla niej to było jak powietrze. A dlaczego piszę "było", a nie "jest"?

Kilka miesięcy temu Basia miała wypadek. Zderzenie czołowe tira oraz samochodu, który prowadziła jej siostra. Pan za kółkiem wielkiego potwora po prostu zasnął. Angela wyszła z tego wypadku z uszkodzonym kręgosłupem, ale za rok czy dwa wróci do zdrowia. Panu wiadomo, poza siniakami nic nie ma. Natomiast moja koleżanka, nie wiem jak i szczerze mówiąc nie chcę wiedzieć, straciła prawą rękę od łokcia po nadgarstek, a z lewej został jej dosłownie mały palec...
Dziewczyna się załamała, w szpitalu płakała, krzyczała, że mogą jej urżnąć nawet nogi i wyciąć serce, ale dłonie muszą odratować. Nie udało się.

Czas mijał, a z Baśką coraz gorzej, brak możliwości tworzenia rysunków wpędzał ją w depresję coraz większą. Do tego z czasem wyszło kilka urazów kręgów przez które większość doby spędzała w łóżku. Nie będę ukrywać, że nie wiedziałam co jej powiedzieć. W końcu straciła całe swoje marzenia i jak sama mawiała "powietrze".

I w tym momencie wchodzi na scenę kolega Artur. Chłopak po naoglądaniu się w TV historii ludzi, którzy potracili pół twarzy a wciąż żyją, stwierdził iż czas aby Baśka również zaczęła żyć. Moje tłumaczenia, że on po pierwsze ledwo ją znał, a po drugie nie ma prawa jej się wpieprzać w życie i nie ma on bladego pojęcia co ona przeżywa poszły się kochać. Udało mi się wywalczyć jedynie by przemyślał słowa "motywujące" ją do życia.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie Baśka płacząc, że ma dość i nie wytrzyma dłużej. Okazało się że Artur już przemyślał to co chce jej powiedzieć, a o to co uznał za świetną motywację do życia. Zacytuję to, bowiem wryło się w moją psychikę na długi czas.

- Baśka, jesteś żałosna. Tylu ludzi ma o wiele gorsze problemy, a ty płaczesz nad bazgrołami w brudnopisie?! Oszalałaś chyba! Patrz na mnie, nie dostałem się na Turystykę i nie robię z tego afery, powinnaś przestać w końcu beczeć i zabrać się za coś ważnego. A tak swoją drogą to gdybyś naprawdę kochała ten cały rysunek to nauczyłabyś się pyskiem rysować czy palcami u stóp, bo sam widziałem jak ktoś tak robił!

Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo rozłączyła się, pobiegłam więc do niej. Przeprosiła i powiedziała, że jest dobrze. Zauważyłam, że jej mama wyciąga na stół kartki i ołówki. Rozmawiać jednak nie chciały za bardzo, więc wróciłam do siebie z przekonaniem, że czas wyleczy rany.

Baśka następnego dnia wyskoczyła z czwartego piętra. Usłyszałam później, że noc przed tym starała się nauczyć rysować trzymając ołówek wpierw w małym palcu a później ustami. Artur nawet nie przeprosił jej rodziców, ogólnie nie czuł się ani trochę odpowiedzialny.

Niech ci ziemia lekką będzie kochana.

rysunek

Skomentuj (82) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1214 (1350)

1