Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

grouch

Zamieszcza historie od: 10 sierpnia 2013 - 10:27
Ostatnio: 13 listopada 2015 - 18:07
  • Historii na głównej: 4 z 5
  • Punktów za historie: 3177
  • Komentarzy: 12
  • Punktów za komentarze: 52
 

#53393

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z kończącego się niebawem roku akademickiego.

Na zajęciach z pediatrii miałem do czynienia z ambitną grupą studentów. W grupie tej znajdowała się studentka o zapędach naukowych – była ona przewodniczącą kółka naukowego jednej z klinik i w jej obrębie brała udział w wielu projektach naukowych, skupiając się głównie na badaniach laboratoryjnych i statystycznej analizie wyników tych badań.
Lubię ambitnych studentów – bądź co bądź, im wcześniej rozwijają się zapędy do pracy naukowej, tym szybciej i częściej ma ona prawo zakwitnąć czymś ciekawym. Mimo wszystko – tej konkretnej studentki nie polubiłem. Spytacie dlaczego?

W połowie bloku ćwiczeniowego, kiedy zacząłem skupiać uwagę studentów na fakt ustnego kolokwium końcowego, wyżej wymieniona studentka poprosiła mnie o rozmowę. W trakcie tej rozmowy oznajmiła mi, że po studiach i obowiązkowym stażu podyplomowym planuje pracować wyłącznie naukowo i nie wiąże swojej przyszłości z opieką nad pacjentami – w związku z tym prosi mnie o przeprowadzenie kolokwium, które łączyłoby zgodność z programem zajęć oraz jej zainteresowaniami. W skrócie, studentka poprosiła mnie o zadawanie jej pytań wyłącznie z zakresu badań laboratoryjnych, ich analizy statycznej oraz badań naukowych.
W odpowiedzi na tą prośbę powiedziałem, że ustosunkuję się do niej najpóźniej do następnego dnia – muszę bowiem przyznać, że o ile często zdarzały mi się prośby o zmiany formy kolokwium (np. z ustnej na pisemną), to o taką zmianę zostałem poproszony po raz pierwszy.

Po zastanowieniu w domowym zaciszu, na następnych zajęciach odpowiedziałem studentce, że mogę w pewien sposób przychylić się do jej prośby. Na pięć zadawanych przeze mnie zazwyczaj pytań, dwa miały dotyczyć zagadnień o których wspominała – kiedyś nie uległbym tej prośbie, jednak wtedy byłem po prostu ciekawy. Dodatkowo zastrzegłem, że na zmianę formy jej kolokwium wyrazić zgodę miała reszta grupy – z tym akurat nie było problemu, z pewnym zdziwieniem ale ostatecznie bez problemów zgodzili się na tą zmianę.

Gdy przyszedł czas kolokwium, specjalnie dla tej studentki przygotowałem zagadnienia związane z najważniejszymi i stosunkowo prostymi badaniami naukowymi z ostatnich miesięcy – swoją drogą, o badaniach tych wspominałem pokątnie również podczas zajęć, tak aby po części ukierunkować ją na to, co uważam za istotne.

Już po pierwszym zadanym pytaniu i udzielonej odpowiedzi wiedziałem, że nie będzie łatwo. Studentce zadałem pytanie związane z badaniem klinicznym pacjenta – odpowiadała pokrętnie i próbowała skierować moją uwagę na badania naukowe związane częściowo z tym zagadnieniem, aż w końcu ostatecznie przeszła do metod analizy statystycznej i... opowiadania o swoich badaniach, kompletnie nie związanych z tematem. Kiedy pytanie zadałem ponownie, zaznaczając że nie chodzi mi o „lanie wody”, studentka ponownie zaczęła swoją śpiewkę.
Studentce ostatecznie zadałem 3 pytania – z jej odpowiedzi dowiedziałem się doskonale jakie badania przeprowadza, na czym polega interpretacja testów t-Studenta i Wilcoxona (notabene, moim zdaniem też nie do końca rozumiała tych zagadnień, ale jak się zdążyła pochwalić, ze statystyki medycznej dostała 5, a ponadto była na specjalnym kursie ze statystyki, prowadzonym przez sąsiednią uczelnię) i tym podobne. Nie wyciągnąłem z niej zaś kompletnie nic z tego, co chciałem sprawdzić.
Wynik, jak się domyślacie – negatywny, kolokwium niezaliczone.

Studentka została przeze mnie poinformowana że skończy studia z tytułem zawodowym lekarza – takim samym, jak jej koledzy badający pacjentów i uczący się „normalnych” zagadnień. Ta bez słowa opuściła mój gabinet.
Jak się później dowiedziałem – w te pędy poszła ona do koordynatora przedmiotu, wspominając o mojej niesprawiedliwości i braku poszanowania do pracy naukowej. Prosiła również o ponowne przeprowadzenie kolokwium przez innego dydaktyka. Swoją drogą – ponownego kolokwium u mojej koleżanki również nie zdała, dalsze jej losy są mi zaś nieznane.

Doceniam pracę naukową studentów (sam często proszę o wsparcie w badaniach studentów), ale powinna być ona dodatkiem do dotychczasowych obowiązków studenta, a nie ich zamiennikiem. Szczególnie że ta studentka po ukończeniu studiów pójdzie na staż podyplomowy, na którym (co prawda, w dalszym ciągu pod kontrolą) dostanie prawdopodobnie własnych pacjentów i będzie musiała ich prowadzić. Badania naukowe w wybitny sposób rozwijają medycynę, ale najpierw trzeba wynieść jakieś podstawy, aby w prozaicznych sytuacjach nie okazać się totalnie nieprzygotowanym.

uniwersytet dydaktyka medycyna

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 626 (668)

#53354

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja sprzed mojego urlopu, tegoroczne lato.

Na pediatryczny SOR (na którym akurat dyżurowałem wraz ze studentem) przyjeżdża matka ze swoją 8-letnią córką Marysią - dziewczynka użądlona przez osę, duży obrzęk w miejscu użądlenia i póki co - niewielkie zmiany ogólne. Rodzic pytany o to, czy córka jest uczulona na jad owadów błonkoskrzydłych (pszczoły, osy) - nie wie (ma prawo, jeśli wcześniej nic takiego u dziecka nie zdiagnozowano, prosta sprawa).
Przyjmujemy dziecko do szpitala i wraz ze studentem zaopatrzamy pacjentkę - zlecamy odpowiednie badania i rozpoczynamy leczenie. Stan dziewczynki stopniowo się poprawiał.

Jakiś czas po tym przyjmowałem kolejnego pacjenta, kiedy zaczepia mnie student - informuje mnie, że muszę czym prędzej podejść do dziewczynki po użądleniu. Obawiałem się pogorszenia stanu dziecka, jednak sytuacja okazała się o wiele bardziej prozaiczna (i jednocześnie "piekielna") - okazało się bowiem, że student przyłapał matkę na podawaniu córce (bez wcześniejszych konsultacji) leków doustnych - ketoprofenu (lek przeciwbólowy) oraz loratadyny (jednego z leków przeciwhistaminowych, stosowanych w reakcjach alergicznych - głównie alergicznym nieżycie nosa).
Matka zapytana o to, dlaczego podawała tabletki swojej córce odpowiedziała jedynie "bo Marysię bolało to miejsce po osie i zadzwoniłam do mojej cioci, pielęgniarki - ona poleciła mi to dać, akurat miałam w torebce".

Nasze pielęgniarki (bardzo, ale to bardzo miłe - w szczególności na tym właśnie dyżurze) bacznie obserwują dzieci, odpowiadają na niemal każdą ich prośbę, tudzież prośbę ich rodziców - ani razu jednak matka nie zająknęła się choćby słowem o tym, czy można córce coś dodatkowo podać. Pomijam przy tym fakt, że byliśmy tam również ja i student.

Na szczęście, matka zdążyła podać córce wyłącznie jedną tabletkę leku przeciwbólowego oraz dwie tabletki loratadyny - uwzględniliśmy te samowolnie podane leki w dokumentacji i leczyliśmy Marysię dalej, zalecając aby już nie podawała tych leków córeczce.

Piekielności w tym wypadku były dwie.
Pierwsza jest oczywista - matka podała leki bez konsultacji z nikim z dostępnego personelu. Podała przy tym leki, które w zasadzie mogą kłócić się z zastosowanym przez nas leczeniem (np. podaliśmy już wcześniej lek przeciwhistaminowy - inny, silniejszy i zarejestrowany do leczenia akurat w tym stanie chorobowym).
Druga piekielność o której jeszcze nie wspomniałem - po stosownym (i delikatnym) ochrzanieniu matki, kobieta wysmarowała na mnie skargę, w której ani trochę nie poczuwała się do winy. Zaznaczyła w niej jednak, że kwestionuję opinię innego pracownika służby zdrowia (mam tylko takie wrażenie, że wspomniana ciocia nawet nie wiedziała, że dziecko leży już w szpitalu). Skargą się nazbyt nie przejąłem.

W odrębnym akapicie muszę ująć moją ponowną pochwałę dla spostrzegawczego studenta - jeśli to czytasz - brawo, Rafał :-)

dyżur SOR

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 702 (756)

#53207

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z pewnego dyżuru na pediatrycznym SORze jednego ze szpitali uniwersyteckich.
Podczas dyżuru towarzyszył mi chętny do pracy student IV roku (ochotnik - nie w trakcie obowiązkowych praktyk wakacyjnych).

Karetką przywieziono 8-letniego chłopca z objawami kwasicy ketonowej (jest to ostre powikłanie cukrzycy, często będące pierwszym sygnałem że choroba się pojawiła). Pacjent wstępnie zaopatrzony, leży jeszcze na oddziale ratunkowym w oczekiwaniu na przeniesienie na oddział diabetologiczny. Akurat w momencie przyjmowania chłopca student był przy innej pacjentce, kierowanej właśnie na oddział chirurgii dziecięcej - kiedy wrócił, zachęciłem go do zebrania wywiadu chorobowego od matki dziecka, oczywiście za jej zgodą.

Poszliśmy razem do matki chłopca i poinformowałem ją, że mimo iż kilka minut wcześniej udzielała mi już wszystkich niezbędnych informacji, jest tutaj student, który za jej zgodą chciałby ponownie z nią porozmawiać. Kobieta - mimo iż z naturalnych względów zestresowana - zgodziła się, chwaląc nawet młodego że garnie się do nauki.
Student porozmawiał z matką, zdał mi relację z wywiadu chorobowego (swoją drogą, bardzo rzetelnie zebranego) - dalsza część dyżuru była niemal całkowicie bezproblemowa i nic nas nie skłoniło do podejrzeń, że coś jest nie tak.

2 dni później otrzymuję informację o wniesionej na mnie do dyrektora szpitala skargę - jak się domyślacie, skargę wniosła matka dziecka ze świeżo zdiagnozowaną cukrzycą.
Czego dotyczyła skarga? Skarga dotyczyła złamania przeze mnie tajemnicy lekarskiej poprzez dopuszczenie do informacji o chorobie syna osoby do tej informacji nieupoważnionej - czyli studenta. Co ważniejsze - informacji tych miałem udzielić bez zgody matki.
Skarga nie sprawiła mi żadnych problemów - przełożony był świadomy, że była ona wyssana z palca.

Piekielność polegała przede wszystkim na tym, że matka dziecka złożyła skargę, w której bezczelnie skłamała o braku jej zgody na wywiad.
Inna sprawa, że kobieta (która okazała się być, nomen omen, radcą prawnym) nie była świadoma że do żadnego złamania tajemnicy lekarskiej dojść nie mogło - przemawiają za tym co najmniej dwa akty prawne czyli Ustawa o zawodzie lekarza i lekarza dentysty oraz Kodeks Lekarski.
Co nie zmienia faktu, że od tamtej pory studenci na moich zajęciach i dyżurach zbierają od każdego opiekuna oraz pacjentów od 16 roku życia pisemne zgody na badanie - tak profilaktycznie.

dyżur SOR studenci

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 657 (687)

#53182

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako pediatra oraz dydaktyk w jednym ze szpitali uniwersyteckich - z tego też powodu mam przyjemność prowadzić część grup studenckich podczas zajęć z pediatrii. Wiąże się to oczywiście z koniecznością regularnego sprawdzania wiedzy rzeczonych studentów (w ramach zaliczenia ćwiczeń z danego dna), a po zakończeniu określonego bloku, przeprowadzenia kolokwium końcowego (najczęściej ustnego).

Nie jest żadną tajemnicą że wśród studentów krążą tzw. "giełdy" - w telegraficznym skrócie, są to pule pytań najczęściej zadawanych przez danych asystentów i profesorów podczas kolokwiów i egzaminów. Zdecydowana większość studentów (mam przynajmniej taką nadzieję), uczy się regularnie tego co jest na zajęciach, jednak pewna grupka uczy się wyłącznie giełdy, licząc na to że na kolokwium nie padnie żadne pytanie spoza puli.

Tak się akurat złożyło, że trafiły mi się zajęcia z grupą studentów V roku, która od samego początku bardzo kiepsko radziła sobie z moimi pytaniami, niezależnie od ich poziomu trudności. W ostatecznym rozrachunku jakoś zaliczali oni poszczególne dni ćwiczeniowe, jednak spodziewałem się że kolokwium będzie (zarówno dla nich, jak dla mnie) ciężkim przeżyciem - choć do przejścia.

W przedostatnim dniu zajęć pewne zamieszanie na oddziale spowodowało, że puściłem grupę niemal godzinę przed planowanym zakończeniem zajęć - podkreśliłem przy tym, aby na jutrzejsze kolokwium solidnie się przygotować, bo nie będę zaliczał "na ładne oczy".
Około 1,5-2h później udałem się na obiad do bufetu. Nieopodal tegoż że bufetu, na końcu korytarza znajduje się toaleta oraz trzy nieduże kanapy, będące częstym miejscem przesiadywania studentów podczas przerw w trakcie obiadów, kiedy nie mogą siedzieć w stołówce. Po obiedzie poszedłem się do toalety, a wychodząc z niej moją uwagę zwrócił stosik papierów leżących bezładnie na jednej z kanap - przyjrzałem się temu plikowi papierów i nie mogłem uwierzyć własnym oczom...

Zawartością okazały się przedruki postów z jakiejś studenckiej grupy dyskusyjnej - postów dotyczących kolokwium przeprowadzanego przeze mnie. Zawierały one (opisane w sposób wyjątkowo szczegółowy) dużą część zadawanych przeze mnie w ostatnim czasie pytań oraz dużą ilość komentarzy (opisanych językiem wyjątkowo siarczystym) dotyczących mojej osoby. Domyślam się, że zapominalskimi właścicielami byli studenci z prowadzonej przeze mnie grupy.

Choć być może nie powinienem był tego robić - przeczytałem te przedruki od deski do deski. W domu przy lampce wina przeanalizowałem swoje dotychczasowe pytania kolokwialne i zastanawiałem się w jaki sposób przeprowadzić jutrzejszy sprawdzian.

Sądnego dnia pojawiłem się punktualnie w sali, w której zazwyczaj prowadzę zajęcia i prosiłem każdą osobę pojedynczo. Każdej zadałem jedno pytanie "z giełdy" oraz cztery całkowicie nowe.
Bilans: wszyscy studenci oblali. Najlepsza osoba odpowiedziała poprawnie na dwa z pięciu pytań.

Piekielność?
Ze strony grupy studenckiej: kompletne ignorowanie nauki oraz wyjątkowo głupia wpadka z pozostawieniem niemal na wierzchu dość kompromitujących materiałów.
Z mojej strony: być może zbyt pobłażliwe podejście do studentów w trakcie każdych pojedynczych ćwiczeń i być może również nadmierna ciekawość, by sprawdzić treść pozostawionych papierów - no i oczywiście moje nieco mściwe podejście podczas kolokwium.

Kto był bardziej piekielny - studenci czy ja - pozostawiam każdemu do indywidualnej oceny.

uniwersytet medyczny studenci dydaktyka

Skomentuj (97) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 988 (1080)
zarchiwizowany

#53151

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do tej pory wyłącznie przeglądałem tutaj wpisywane historie, ale w końcu skusiłem się na założenie konta i dodanie własnych wypocin :)

Sytuacja z wczoraj - powrót z nadmorskiego urlopu.
Jadąc samochodem znad morza obrałem trasę, która prowadziła między innymi przez Toruń i Włocławek, docelowo do Łodzi.
We Włocławku ogromny remont - kto jechał tą drogą bądź mieszka w okolicy, ten doskonale wie o co chodzi. Prosta sprawa - ogromny remont to i ogromny korek, który spowodował że drogę 1,5 km pokonywałem przez prawie 50 minut. Kilkanaście samochodów za mną do stawki dołącza radiowóz, który jednak ani myśli czekać w korku. Włącza sygnały świetlne (bez sygnałów dźwiękowych) i mknie do przodu... ścieżką rowerową biegnącą równolegle do jezdni.

O piekielności służb historii było wiele, ale nie spodziewałem się że zobaczę taką scenkę na własne oczy - żałowałem w tamtej chwili, że nie miałem pod ręką aparatu fotograficznego, tudzież włączonej kamerki samochodowej.

Włocławek policja

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 50 (136)

1