Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kabo

Zamieszcza historie od: 5 sierpnia 2011 - 18:04
Ostatnio: 17 listopada 2021 - 23:21
  • Historii na głównej: 6 z 12
  • Punktów za historie: 4909
  • Komentarzy: 311
  • Punktów za komentarze: 2345
 

#72393

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy miałam naście lat (czyli naście lat temu), obecny stereotyp na temat Cyganów nie był jeszcze tak rozpowszechniony, albo może ja jeszcze słabo się orientowałam, jaki część z nich ma sposób na życie.

Kupowałam coś w kiosku (pewnie BRAVO GiRL!), kiedy opadła mnie chmara dzieciaków, najstarszy był w moim wieku, kolejny ze dwa lata młodszy i tak kolejno odlicz do najmniejszego smarka, który miał może z pięć lat. Szwargotali jeden przez drugiego, najpierw chcieli chyba drobne, nie pamiętam już dokładnie. Potem chcieli mnie zaciągnąć do pobliskiego sklepu spożywczego, bo oni chcą jedzenie. Trajkotali, byli niesamowicie natarczywi, przekrzykiwali mnie i siebie nawzajem. Myślę sobie "cholera, mogę olać i wrócić do domu, ale jak polezą za mną?" (mieszkałam bardzo blisko). Nie za bardzo mi się uśmiechało, żeby wiedzieli, gdzie mieszkam.
No to kombinuję. Weszłam z nimi do tego sklepu, żeby zyskać na czasie. Rozbiegła się ta ferajna i zaczęli mi wrzucać do koszyka jakieś chipsy, słodycze, napoje i inne artykuły pierwszej potrzeby. Ja się nawet przez chwilę zastanawiałam, czy im faktycznie jakichś drożdżówek nie kupić, ale jak mi to wszystko nawrzucali, nadal robiąc raban jak stado szerszeni, postanowiłam się ewakuować. Kazałam kończyć zakupy, sama stanęłam przy kasach. Spojrzeli na mnie, ja na nich, znowu rozbiegli się między półkami, a ja rakiem ze sklepu wydreptałam i schroniłam się obok, w solarium :)

Poczekałam chwilę i jakoś udało mi się wrócić spokojnie do domu. Jakbym to wszystko kupiła, to pewnie tym bardziej poszliby sprawdzić, gdzie mieszkam.
Nie wiem, może to wredne było, ale nie za bardzo w zasadzie widziałam inne sensowne wyjście z tej sytuacji. Nie wiem, czy dzisiaj nie zrobiłabym tak samo ;)

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 278 (322)

#68954

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odebrałam ostatnio telefon w pracy. Klient ze standardowym problemem - zawieszony router, klient nie wpadł na to, żeby po dwóch miesiącach spróbować restartu. Pan był z jakiegoś - nie do końca dla mnie jasnego - powodu zły. Pewnie wkurzała go muzyczka podczas oczekiwania albo coś podobnego.

Po serii chaotycznych poburkiwań z jego strony, w jaki sposób pan dał upust swojej frustracji? Życzył mi, aby dziecko umarło mi na kolanach, kiedy będę dzwoniła po pomoc. Zanim odniemówiłam, powtórzył mi to dobitnie ze cztery razy.

Podziekowałam panu za rozmowę. Poszłam zapalić. Kiedy wróciłam, pan rozmawiał, już w miarę grzecznie, z koleżanką. Podesłałam jej szybko dane, zasugerowałam restart, zadziałało.

Nie mam dzieci. Tak sobie od dwóch dni myślę, że całe szczęście, że facet nie trafił na którąś z moich koleżanek, większość jest dzieciata.
Nie wiem, co trzeba mieć we łbie.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 403 (461)

#47706

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Utarło się przekonanie, że na infoliniach pracują same ciołki i jak chcesz coś załatwić, to najlepiej krzyczeć, że żądasz rozmowy z prezesem tudzież dyrektorem, w ostateczności można zadowolić się kierownikiem. O pani wyznającej podobną filozofię będzie.

Otóż zadzwoniła pani z informacją, że ona już dwie godziny temu zgłaszała awarię i owa awaria nadal nie jest usunięta. Skandal! Był to bodaj trzeci monit w ciągu tych dwóch godzin.
Pani pokrzyczała sobie trochę na konsultantkę, że ona żąda, że natychmiast, że to nie do pomyślenia, normalnie trzecia wojna światowa. A potem przyszło olśnienie. No po cóż rozmawiać z byle jaką konsultantką, przecież sprawa zakrawa na całkowitą katastrofę i natychmiast powinien się nią zająć jakiś kierownik. Wiadomo bowiem powszechnie, że wszyscy konsultanci będą cię zbywać i nigdy nie załatwią twojej sprawy lecz, jeśli tylko uda ci się dobić do kierownika, on w jednej chwili naciśnie wielki, czerwony guzik, znajdujący się na jego wielkim, kierowniczym biurku i wnet usługę uruchomi.
Tak więc konsultantka pokornie po kierownika spieszy.

Mija jakieś trzydzieści sekund. Kierownik podnosi słuchawkę, przedstawia się, pyta, w czym może pomóc. "No nareszcie raczył pan podejść do słuchawki!" - słyszy w odpowiedzi. Potem przez kilka minut słuchać znajomy już monolog - że pani żąda, że skandal... W końcu pani zadaje pytanie, no kiedy to w końcu zostanie naprawione?
-Proszę pani, a wię...
-Tu jest instytucja zaufania publicznego, co wy sobie wyobrażacie, to ma natychmiast działać! - i tak w ten deseń kolejne kilka minut. Sytuacja powtarza się kilka razy - pani zadaje pytanie, kierownik zdąży zaczerpnąć oddech, powiedzieć półtora słowa i jego wypowiedź zostaje przerwana. Nie ma zwyczaju wdawania się w pyskówki z klientami, więc zrezygnowany słucha. Po kilku minutach pani po raz kolejny zadaje swoje pytanie. Kierownik, nauczony doświadczeniem, jest już ostrożniejszy.

-Mogę coś powiedzieć?
-No niechże pan mówi!
-Ale na pewno? (no fakt, to już nie było do końca profesjonalne, kąciki ust lekko mu zadrgały:))
-Pan sobie ze mnie kpi?? Proszę mówić!
-Dobrze, więc proszę pani, sytuacja... - no nie dane mu było skończyć.
-Wie pan co? Nie chce mi się z panem rozmawiać!

I jeb słuchawką.
No i po co był jej ten kierownik?

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 503 (577)

#35316

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słoneczny, zimowy dzień. Jestem w odwiedzinach u rodziców i idę sobie do sklepu. 50m od domu przechodzę obok młodego chłopaka - stoi pochylony, ręce na kolanach.
Pytam, czy coś się stało. Podnosi głowę i patrzy na mnie niezmierzenie pustym wzrokiem. Pytam dalej. Nic. Pytam głośniej, czy mnie słyszy. Chłopak zatacza się na mnie, przytrzymuję, opieram go o stojące nieopodal auto (chudy był jak szczypiorek). W ręku ściska upaprany woreczek. Nie znam się na tym specjalnie, ale skojarzyłam fakty. Jako, że ze strony chłopaka brak reakcji, ale i w sensie fizycznym nic mu specjalnie nie dolega, odchodzę kawałek i dzwonię na 112.

Podałam opis sytuacji, dokładny adres. Dyspozytorka nie wie, czy wysyłać pogotowie, czy policję, pyta mnie. Ja też nie wiem, chłopak agresywny nie jest, raczej nikomu nie zagraża, zagrożenie życia też nie ma, no ale normalna sytuacja to chyba nie jest, może coś się stać, więc jakieś służby powinny się tym zająć. Ok, pani przyjmuje zgłoszenie. Pytam, czy powinnam zostać, aż ktoś przyjedzie. Pani mówi, że nie. Poszłam dalej w swoją stronę, ale wracając ze sklepu po 20min zaszłam jeszcze w miejsce, w którym go spotkałam. Ni śladu. Czyli zabrali. Jakoś nieswojo mi było, poszłam do domu.

Po jakichś dwóch godzinach jadę autem z kolegą akurat ulicą, na której znalazłam amatora kleju, dzwoni telefon, numer stacjonarny. Odbieram.
-Dzień dobry, tu pogotowie. Zgłaszała pani na ulicy piekielnej odurzonego chłopaka.
-Zgadza się.
-A skąd pani wiedziała, że jest naćpany?
Myślę sobie, ki czort, coś źle powiedziałam, z pretensjami dzwonią czy co? Ale tłumaczę, że mówiłam, że prawdopodobnie naćpany, zaznaczając, że autorytetem w tej kwestii nie jestem, ale jak po coca-coli to on nie wyglądał. I tu zaczyna się robić coraz dziwniej.
-A jest pani tam przy nim?
-??? Jak to przy nim?
-Czy jest pani jeszcze na miejscu zdarzenia?
-...Proszę pani, ja to zgłaszałam DWIE GODZINY temu! Byłam tam potem, nikogo już nie było, myślałam, że go zabraliście!
-Ale jak to, ja przed chwilą dostałam zgłoszenie!
-Powtarzam, zgłosiłam DWIE GODZINY termu...
-No niemożliwe... To co teraz?
-Nie wiem co teraz, teraz to niech pani nikogo nie wysyła, bo tam już nikogo nie ma.
-Aha... To ja to jeszcze sprawdzę...
I się rozłączyła. A mnie zostawiła z rozdziawioną buzią.

Co do cholery, działo się z moim zgłoszeniem przez dwie godziny?? I co, gdybym zgłaszała np. zawał i była na tyle niefrasobliwa, by mimo zagrożenie życia odejść od chorego??

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 663 (725)

#16136

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia kumpla, nie piekielna, raczej zabawna, aczkolwiek z lekką nutką złośliwości po obydwu stronach. Również z infolinii technicznej. Standardowa rozmowa, klient zgłasza brak dostępu do internetu, [KOL]ega przyjmuje zgłoszenie. Podczas zapisywania zgłoszenia, [K]lient, chyba z nudów, co chwilę zagaduje:
[K]: A ja sobie siedzę w domu, a pan nie...
[KOL]:...
[K]: A ja sobie oglądam telewizję, a pan nie...
[KOL]:... (nadal cisza, aczkolwiek lekko już zniecierpliwiony).
[K]: A ja sobie piję drinka, a pan nie...
Tu kolega nie wytrzymał.
[KOL]: A ja mam internet, a pan nie.

Reakcja klienta - najpierw zaskoczenie, później szczery śmiech :)

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1027 (1061)

#16131

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia zasłyszana, miała miejsce na infolinii technicznej operatora dostarczającego między innymi internet. Udział biorą [KON]sultantka i [K]lient (oj, piekielny). Seria wyzwisk, krzyków i wulgaryzmów ze strony klienta, cała rozmowa prowadzona w takim tonie. Wreszcie konsultantka nie wytrzymuje:
[KON]: Proszę pana, ale ja naprawdę już nie wiem, czego pan chce. Może chce pan kupić sobie worek buraków?
[K]: Yyy... ale... po co mi worek buraków?
[KON]: No miałby pan kolegów...

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 876 (982)

1