Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

krecius

Zamieszcza historie od: 1 sierpnia 2012 - 16:48
Ostatnio: 19 grudnia 2022 - 9:53
  • Historii na głównej: 2 z 12
  • Punktów za historie: 2091
  • Komentarzy: 326
  • Punktów za komentarze: 1308
 
zarchiwizowany

#67066

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z cyklu - durne polskie przepisy.

Mieszkam za granicą i jestem w ciąży. Z ojcem dziecka jestem zaręczona, ślub dopiero w planach. Jednakże chcielibyśmy, aby nasze dziecko miało nazwisko ojca i ogólnie wg prawa przez ojca uznane. Korzystając z dostarczonych nam informacji przywieźliśmy z Polski wielojęzyczne skrócone odpisy aktów urodzenia i uzbrojeni w te dokumenty udaliśmy się do urzędu. I tu dowiedzieliśmy się, że oprócz tych aktów, potrzebujemy również zaświadczenia, że nie jesteśmy w związkach małżeńskich. Nie - że my nie jesteśmy małżeństwem, ale że w ogóle żadne z nas nie "posiada" męża/żony.

Pytam więc - jeśli okazałoby się, że mój narzeczony ma jednak gdzieś tam w świecie żonę, to znaczy, że nie może być ojcem mojego dziecka?? Nie ogarniam.


EDIT: Dziś przy okazji wizyty u księgowej, zapytałam o te nieszczęsne papiery, z nadzieją, że orientuje się w temacie. Jak się okazuje dziś była u niej osoba z podobnym problem i księgowa dzwoniła w tej sprawie do urzędu. Okazuje się, po dokładnym sprawdzeniu przepisów, że wyżej wymienione zaświadczenie BYŁO konieczne jeszcze jakiś czas temu, teraz już nie. Niestety, jak widać, ja, a także inne osoby trafiły po prostu na urzędniczki, którym nie chciało się dokładnie sprawdzić jakie dokumenty należy przedłożyć i podały STARE wytyczne dotyczące uznania ojcostwa.

Pozdrawiam wszystkich, którzy po mnie jeździli i zarzucali kłamstwo. :)

zagranica

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (249)
zarchiwizowany

#65873

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem w 6 miesiącu ciąży. Jakiś czas temu zaczęłam miewać dość ostre bóle w prawej, dolnej części brzucha, które promieniowały do pleców. Bądź odwrotnie - ciężko mi było wtedy ocenić. Najgorzej czułam się w nocy. Nie mogłam spać, próba odwrócenia się na drugi bok skutkowała płaczem z bólu.

Zadzwoniłam więc do swojej położnej opowiadając o problemie i licząc na szybszą wizytę kontrolną. Jednak pani doktór powiedziała, że tego typu bóle w tym okresie ciąży są jak najbardziej normalne i są spowodowane powiększaniem się macicy.
No w porządku, skoro to normalne i mam się nie przejmować to luz. Gdzie piekielność?

Ano tu, że to wcale takie do końca normalne nie było, a na pewno nie na tyle, że to olać.

Wylądowałam w szpitalu na tydzień, konieczne było aplikowanie morfiny w momentach, kiedy ból osiągał maksymalne natężenie, konsultacja urologiczna, a także zabieg. Ponadto właśnie jestem na ciążowym zwolnieniu lekarskim.

I weź tu człowieku, ufaj "lekarzom".

Holandia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -17 (33)
zarchiwizowany

#63166

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam.

Niedawno dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Niesamowicie się ucieszyliśmy z narzeczonym, bo bardzo tego dziecka chcieliśmy. Powiedziałam o tym koleżance. Po kilku dniach wywiązała się między nami rozmowa (K - koleżanka, J - ja):

K: Krecius, a Ty w ogóle czujesz, że jesteś w ciąży?
J: Nie wiem co masz na myśli. To dopiero początek, jeszcze to do mnie nie dociera, może dlatego, że nie miałam jeszcze USG, ani wizyty u położnej*.
K: Bo wiesz, jak S. była w ciąży, to mówiła, że nic nie czuje i poszła do lekarza i wiesz co? Okazało się, że ma martwy płód w sobie, że serduszko nie bije, to ja nie wiem czy nie powinnaś się martwić.

Czy tylko ja uważam, że był to głęboki nietakt z jej strony, żeby powiedzieć coś takiego?



*Mieszkam w Holandii, tu system opieki działa nieco inaczej. Gdy nie ma miesiączki, robi się test i dopiero w około 10 tygodniu ciąży umawia się na pierwszą wizytę u położnej i robi się USG. Ginekolog nie prowadzi ciąży.

zagranica

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 61 (381)
zarchiwizowany

#60123

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam!

Chciałabym wszystkich uczulić na kolejne oszustwo, tym razem zza granicy! Dostałam maila (po angielsku), że wygrałam w loterii UNITED NATION we współpracy z MICROSOFT CORPORATION! Proszą o odpowiedź i podanie kodów zawartych w waszym mailu! TO OSZUSTWO! Jeśli zobaczycie, że nadawcą jest Microsoft, a adres mailowy to: unitednationlotto@usa.com - od razu usuwajcie!

internet loteria

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (26)
zarchiwizowany

#59059

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam

Tydzień temu w sobotę się przeprowadziłam. Bardzo byłam zadowolona, bo zmieniłam mieszkanie na domek. Wszystko super. Niestety w poniedziałek poszliśmy z chłopakiem do pracy. Wrócił chłopak mój z pracy i oczom jego ukazały się otwarte na oścież drzwi. Wszedł z nadzieją, że jestem w domu i zostawiłam otwarte. Niestety. Drzwi były wyważone. Zniknęły nasze laptopy, telefony, drogie perfumy, twarde dyski, wkrętarka i wiele innych rzeczy. Fajne powitanie prawda?

Niesamowity jest fakt, że dwa dni po przeprowadzce zostaliśmy okradzeni, a wiem, że dom wcześniej stał pusty około półtorej miesiąca (sama opłacam go od początku marca, tylko przeprowadziłam się później, a właściciel mówił, że od połowy lutego szuka lokatorów) - czyli prawdopodobnie ktoś nas obserwował. Kolejną ciekawą rzeczą jest to, że - wg ustaleń policji - włamania dokonano między godziną 10 rano a 13:30. I oczywiście nikt nic nie widział, nikt nic nie wie.

zagranica przeprowadzka

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (34)
zarchiwizowany

#58402

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z wczorajszego wieczoru.

Dostałam z koleżanką możliwość dorobienia sobie kilku groszy przez tydzień (który wczoraj się zakończył). Skorzystałyśmy. Był jeden drobny szczegół - do pracy miałyśmy w jedną stronę około 70 km, ale dogadałyśmy się, że będziemy jeździły moim autem i koszty rozdzielimy na pół. Poinformowałam koleżankę, że niestety moje auto spala około 9-10L/100km. No ok, przyjęła do wiadomości.

W poniedziałek po nią podjechałam, pojechałyśmy. W drodze do pracy powiedziała mi, że w sumie co drugi dzień możemy jechać jej autem, bo jej mąż też się tak z kimś wymienia i będzie miała auto. Dla mnie bomba, bo ma diesla, który pali około 5-6L/100km, więc będzie taniej.

No i tak się zmieniałyśmy: poniedziałek ja, wtorek ona, środa ja, czwartek ona i wczoraj znów ja.

I zaczyna się piekielność. Koleżanka stwierdziła, że w sumie jeśli chodzi o rozliczenie to mam policzyć tylko dzisiejszy dzień. Ja oczy jak pięć złotych i pytam dlaczego. Ona na to, że przecież ona jechała dwa dni, a ja trzy, więc powinnam policzyć tylko ten dodatkowy dzień.

Mój argument, że przecież ja poniosłam większe koszty dojazdu niż ona nie docierały. Tłumaczę więc jak krowie na rowie, że moje auto spala 10L, jej 5, więc połowę mniej. Ponadto jest różnica w cenie benzyny, a diesla.

I tu padł argument, który powalił mnie na kolana: my z mężem wydaliśmy mnóstwo kasy na auto w dieslu, żeby mniej paliło, więc dlaczego mam teraz dopłacać do twojej benzyny?
Na moje pytanie, czy ma teraz do mnie pretensje, że ja sobie kupiłam auto w benzynie, a nie w dieslu, odpowiedziała, że nie, ale MOGŁAM kupić na tańsze paliwo. Brak mi słów.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -17 (35)
zarchiwizowany

#58133

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś będzie o ludzkiej zawiści i zazdrości, a także o tym, że jak ktoś ma miękkie serce, to musi mieć twarde cztery litery.

Przed świętami napisała do mnie znajoma z pracy, z którą kiedyś mieszkałam. Nazwijmy ją Doli. Okazało się, że nasza menagerka nie chciała dać jej urlopu wtedy kiedy Doli sobie tego zażyczyła, bo była bardzo potrzebna w tym okresie w pracy (święta), więc Doli zrezygnowała z pracy, tracąc tym samym mieszkanie w Holandii (mieszkała w agencyjnym domu).
Podczas urlopu złamała też rękę, więc chwilowo nie mogła poszukać innej pracy.

Doli napisała do mnie, ponieważ chciała mnie zapytać czy może się u mnie zatrzymać na tydzień, max dwa, żeby pozałatwiać swoje sprawy (typu zasiłek dla bezrobotnych etc.). Potem miała wynajmować mieszkanie ze swoimi znajomymi. No ok, dziewczyna w potrzebie, czemu by nie pomóc?

Przyjechała. Niestety coś poszło nie tak z mieszkaniem, która miała wynajmować i czy może zostać dłużej. No dobra, pod warunkiem, że dołoży się do czynszu. Policzyłam jej około 100 euro mniej, niż normalnie biorę za ten pokój. Zgodziła się.

Ja w międzyczasie zaczęłam się rozglądać za innym mieszkaniem, w innym mieście, nieco tańszego. I pewnego dnia zadzwoniła do mnie koleżanka (powiedzmy, że Karo) i powiedziała, że jej znajoma chce wynająć swoje mieszkanie, w tym mieście, w którym szukam i super cenowo. No to super, lecę pogadać z chłopakami.

No i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że nasza kochana Doli została zalana falą zazdrości. Ponoć przypadkiem usłyszała moją rozmowę z moim chłopakiem i współlokatorem. O ile przypadkiem można nazwać fakt, że my byliśmy w salonie, włączony TV, ona w swojej sypialni, przymknięte drzwi i oglądała serial, mając słuchawki na uszach. To wg mnie pierwsza piekielność, bo ewidentnie podsłuchiwała.

W każdym razie postanowiła napisać do Karo (to nasza wspólna koleżanka). Zrobiła jej awanturę, że Karo mi pomaga z mieszkaniem, a nie jej, że to nie fair, że myślała, że może na nią liczyć i inne takie.

Karo była w szoku i stwierdziła, że jeśli za pomaganie komukolwiek ma w zamian awantury od kogoś innego, to ona rezygnuje. (Wcale się nie dziwię). Tym samym napisała do mnie, że już nieaktualne, nie wspominając jednak, że to przez Doli. No trudno - pomyślałam - najwyraźniej właścicielka znalazła kogoś innego.

Jednak, gdy wróciłam do domu Doli poinformowała mnie, że to ona napisała do Karo, że "jej przykro, bo jej nie pomogła". Stwierdziła, że "jak będzie ze mną szczera to nie będę na nią zła, no i chce mi przedstawić swoją wersję wydarzeń". No szlag mnie trafił. Nie dość, że podsłuchuje moje prywatne rozmowy, to potem jeszcze bruździ?

Pogadałam z Karo, udało się jakoś załagodzić sprawę.

I piekielnością wykazuje się nasza Doli. Otóż do dziewczyny nie dociera dlaczego jestem na nią zła. Przecież ona nie zrobiła nic złego, to nie jej wina, że to mieszkanie mi przepadło, tylko Karo, bo to ona zdecydowała się nie pomagać. Próby wytłumaczenia dlaczego się wycofała spełzają na niczym. Nie widzi też nic złego w tym, że podsłuchuje nasze prywatne rozmowy, a potem wykorzystuje podsłyszane informacje przeciwko mnie. Ponadto Doli zrobiła Karo drugą awanturę o to, ze przez nią (!!!) traci znajomych i musi się ode mnie wyprowadzić. Do tego bezczelnie kłamie co do przebiegu ich rozmowy, a tak się składa, że całą przeczytałam, gdyż Karo mi ją udostępniła.

Reasumując - chciałam pomóc, przyjęłam ją pod swój dach, dziewczyna ma codziennie ugotowane ciepłe obiady i zawsze pełną lodówkę, a ta za plecami działa przeciwko mnie, obwiniając wszystkich w koło o skutki swoich działań, nie widząc jednocześnie ani odrobiny winy w sobie.

Cóż... Masz miękkie serce - miej twardą d***.

Panie Boże, od takich przyjaciół mnie broń, bo z wrogami sobie sama poradzę.

"Przyjaciele"

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (33)

#57571

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu miałam "przyjemność" pracować jako kelnerka. Historia dotyczyć będzie pewnego wesela, a właściwie Pana Młodego.

Pan Młody zapłacić szefowej zaliczkę za salę, resztę miał dopłacić po weselu, a przed poprawinami. Niestety - przyszedł rano z awanturą, że zginęły mu pieniądze (kilka tysięcy) i to na pewno któraś z kelnerek. Pan Młody powiedział, że koperta z pieniędzmi leżała przy jego miejscu na weselu i na pewno ją wzięłyśmy kiedy go przy stole nie było. Nieprzyjemna sprawa, jednak wiedziałyśmy, że żadnej koperty tam nigdy nie było. Kłótnia, awantura - pieniędzy brak.

Nagle Panu się przypomniało, że jednak on te pieniądze trzymał w samochodzie, nie na sali! I na pewno jak przywieźli, wraz ze świadkiem, napoje na poprawiny, to ktoś kopertę zwinął! On widział jakiegoś chłopaka, który wtedy przechodził. To z pewnością ten chłopak, bardzo podejrzanie wyglądał. Cóż więc zrobił Pan? Zadzwonił na policję, wskazał chłopaka, który nadal był w okolicy (sala znajdowała się w kompleksie hotelowo-sportowym) i zatrzymanie do wyjaśnienia. A przynajmniej tak nam przekazał Pan Młody. Zadowolony, że złapano złodzieja.

Szczęśliwe zakończenie? Otóż nie. Późnym popołudniem Pan Młody odnalazł swoją zgubę. Pamiętał dobrze, że koperta była w samochodzie, ale gdy zniknęła, nie pomyślał, by jej najpierw poszukać. A przebiegłe pieniądze wypadły przez szparę w schowku pod deskę rozdzielczą.

Nie przeprosił za oskarżenia nas - kelnerek, nie wiem, jak z chłopakiem, który spędził kilka godzin na komisariacie.

gastronomia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 582 (666)
zarchiwizowany

#57461

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chciałabym podzielić się z Wami moją „przygodą” z dentystami i o tym jak głupi ząb może próbować was zabić ;)

Ubiegłe święta bożonarodzeniowe spędziłam w gronie rodzinnym w Polsce. Cud, miód i orzeszki. Niestety – w niedzielny wieczór zaczął mnie pobolewać ząb. W nocy ból był już tak silny, że kompletnie nie mogłam spać, a łzy spływały ciurkiem po policzkach. Oczywiście następnego dnia rano postanowiłam udać się do dentysty.

Tu pojawiło się pierwsze zaskoczenie. Otóż zawsze wydawało mi się, że nagłe przypadki są przyjmowane poza kolejnością. Srodze się zawiodłam, gdyż musiałam poczekać na wizytę do godziny 18. (Klinika prywatna, może dlatego nie przyjęli od razu). Wróciłam do domu.

O umówionej godzinie zgłosiłam się do dentysty, prosząc o wyrwanie cholery, gdyż kiedyś już miałam z nim spory problem. Lekarka jednak przekonała mnie do leczenia. Kanałowego. No dobra. Zaczęła leczenie. Pomijając fakt, że dwa razy w ciągu 40 minut puściło znieczulenie (jakieś lipne swoją drogą musiało być), to pani „doktórka” stwierdziła, że musi mi tak zostawić ząbka, bo kolejny pacjent czeka (i sporo zapłaci) i dokończy mi leczenie w piątek!!! Zapłaciłam, wyszłam.

Kolejna noc była koszmarna, ból był jeszcze silniejszy. Następnego ranka udałam się do innego lekarza. Niestety za wiele mi nie pomógł, gdyż nie chciał ingerować w czyjąś robotę, jednak przepisał silne tabletki przeciwbólowe i antybiotyk, ponieważ pojawił się spory obrzęk.

Ból nie minął, tabletki nie działają, pojawił się problem z połykaniem. Nawet gdy musiałam połknąć ślinę, ból się nasilał. Nowy Rok – więc do lekarza niet.

Kolejny dzień, kolejna wizyta w pierwszej klinice. Oczywiście nic nie mogą zrobić, mają pacjentów.
„O, ktoś pani przepisał antybiotyk? No to dobrze, bo źle pani wygląda. Ja rozumiem, że boli, ale co ja mogę?” - no oczywiście, jako lekarz tylko pomarudzić. Ponadto lekareczka stwierdziła, że obrzęk faktycznie jakiś nieciekawy, ale nic się nie dzieje, natomiast gdyby się powiększył- to mam jechać na ostry dyżur. Bo po co zapobiec powiększeniu, nie?

Piątek – naprawdę upragniona wizyta, bo przez cztery dni prawie nie spałam, nie jadłam, nie wstawałam z łóżka. Tym razem PAN doktor grzebie mi w zębach. Kończy kanałówkę. Szkoda, że nieskutecznie. Ten jednak zauważył, że coś z tym obrzękiem nie tak i dla pewności umówił wizytę ze stomalogiem-chirurgiem. Po raz kolejny zapłaciłam i poszłam, bo cóż robić? Ból wciąż jest, chyba nawet większy. Ale przynajmniej tabletki zaczynają mnie otumaniać.

Wizytę u chirurga chyba zapamiętam na długo. Pan Doktor (specjalnie wielką literą) rzucił okiem na zdjęcia rtg, dotknął obrzęku po czym rzecze do mnie w te słowy: (PD = Pan Doktor,J = ja)


PD: Pani Krecius, ten ząb jest do wyrwania w trybie pilnym. I, mówiąc pilnym, mam na myśli już.
J: Ale jak to, teraz, tu? (byłam w szoku, w końcu w pierwszym gabinecie przekonano mnie, że lepiej leczyć)
PD: Tak, teraz. W tej chwili ten ząb zagraża pani życiu. Już panią znieczulam.

Cóż, wbiło mnie w fotel. Nie wiem w sumie o co dokładnie chodziło, ale ten felerny ząb chyba coś mi mocno uciskał i spowodował ostre zapalenie węzła chłonnego, który się potwornie powiększył, powodował niewysłowiony ból i trudności z przełykaniem.

Na koniec lekarz dodał, że to był ostatni gwizdek. Jeszcze chwila, a obrzęk rozrósłby się do tego stopnia, że zaczęłabym się dusić.
Zapisał antybiotyki i życzył zdrowia.

Także moi drodzy - w pierwszej klinice zależało im tylko na pieniądzach i niczym więcej.

P.S Wyżej wspomniany chirurg to naprawdę super lekarz. Pracuje we Wrocławiu, więc jeśli ktoś chciałby poznać nazwisko - proszę pisać na priv. Naprawdę go polecam. Ja od teraz tylko u niego będę leczyła moje kły ;)

Klinika Uśmiechu

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (236)
zarchiwizowany

#56003

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem chora.
Zatkany nos, bolące gardło. Prawdopodobnie pozapychane zatoki, co sprawia, że potwornie boli mnie głowa. Każde schylenie się tylko to potęguje. Powinnam pójść do lekarza, bo zaczyna też się podnosić temperatura.

Na szczęście agencja pracy, w której jestem zatrudniona umawia na wizyty z polskim lekarzem. Wspaniale prawda?
Otóż nie. Zadzwoniłam, poprosiłam o wizytę. Co usłyszałam?

"Nie ma sensu, żebym dzwoniła, bo lekarz i tak powie, że to niewystarczające powody do wizyty."

Cóż, nie wiedziałam, że muszę być umierająca, żeby dostać się do rodzinnego, i że tylko po to płacę składki, żeby nie móc skorzystać z pomocy w razie czego.



P.S. Historia edytowana ze względu na odbieganie od głównego tematu przez komentujących.

zagranica

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 48 (212)