Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kruxszynka

Zamieszcza historie od: 11 czerwca 2016 - 13:35
Ostatnio: 4 kwietnia 2018 - 16:05
  • Historii na głównej: 4 z 4
  • Punktów za historie: 1004
  • Komentarzy: 12
  • Punktów za komentarze: 92
 

#75181

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W Nadarzynie pod Warszawą odbyły się targi mody, które połączone były z imprezami reklamowanymi jako Beauty Days i Warsaw Fashion Week. Tak się złożyło, że razem ze znajomymi mieliśmy możliwość zobaczenia, co ciekawego na tych targach jest. I ciekawie było.

Piekielności było sporo, zarówno ze strony organizatorów, jak i ze strony odwiedzających. Oto kilka z nich:

- według harmonogramu o 11 miała pojawić się wielka gwiazda, udzielająca porad wizerunkowych. Chwilę przed 12 usłyszeliśmy, że pani gwiazda na razie ogląda targi, ale wkrótce powinna się pojawić. O 12.30 nadal jej nie było. Niedługo później wreszcie się pojawiła! Naturalnie nie po to, by udzielać porad odwiedzającym, a po to, żeby rozmawiać z ludźmi z plakietkami "prasa" i "media":

- pokazy mody - w ciągu jednego dnia było ich kilka, a może i kilkanaście. Większość z nich nie odbyła się zgodnie z harmonogramem, ale byliśmy w stanie to zrozumieć - problemy techniczne, malowanie i przebieranie modelek, wszystko może się przedłużyć. W takim razie co było piekielnego? Publiczność. Już pomijam siedzenie w pierwszym rzędzie z telefonami i ciągłe robienie zdjęć, filmów, snapów - każdy może oglądać pokaz jak chce. Nie rozumiem za to, jak można w środku pokazu stwierdzić, że jednak nie chce się tu być, wstać, przejść po wybiegu, tuż przed twarzą zdezorientowanej modelki, bo przecież pod wybiegiem ciasno i trzeba by uważać na pozostałych oglądających. Tak samo nie rozumiem rzucania kubków po kawie i innych śmieci pod krzesła:

- w pewnym momencie postanowiłam skorzystać z toalety. Panie, które rozdawał harmonogramy imprezy skierowały mnie do jednej toalety. Oczywiście do niej nie weszłam, bo była dostępna tylko dla wybranych. Panowie, którzy mi to uświadomili, skierowali mnie do odpowiedniej toalety - tuż przed nosami wspomnianych pań. Z toalety jednak nie skorzystałam, zresztą tak, jak każda osoba, która zdecydowała się do niej wejść. Smród było czuć już na korytarzu. Po wejściu można było zobaczyć mokrą podłogę i umywalkę zawaloną ręcznikami papierowymi, chusteczkami itd. Najgorsza jednak była sama toaleta. Muszla klozetowa była, za przeproszeniem, obsrana od wewnątrz i od zewnątrz, niesamowicie śmierdziało, do tego woda i mocz były wszędzie. Co zabawne, tak było tylko w części modowej. W łazience, która umieszczona była tak, że trzeba było przejść przez cześć beauty, a następnie wyjść z terenu targów, było już czysto i przyjemnie.

Nie spodziewałam się wydarzenia na miarę imprez modowych w Paryżu, Mediolanie, czy Nowym Jorku, jednak byłam zażenowana tym, jaki poziom miała ta impreza, zaproszone "gwiazdy", a i sami odwiedzający.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (212)

#74185

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rekrutacja na studia.
Na kierunku, na który aplikowałam, liczyły się nie tylko wyniki matury, ale również punkty z testu sprawnościowego i testu z angielskiego. Z tego ostatniego zwolnione były osoby, które z angielskiego zdawały rozszerzoną maturę - tak jak ja.

Pewnego dnia dostałam wiadomość w internetowym systemie rekrutacji. Dowiedziałam się z niej, że zostałam zakwalifikowana na test z angielskiego, który odbędzie się danego dnia, w danym miejscu. Miałam mieć ze sobą dowód osobisty, coś do pisania i... strój sportowy. Trochę zonk, bo z testu miałam być zwolniona, no i po co ten strój? Zadzwoniłam więc pod numer "infolinii rekrutacyjnej". Kiedy się wreszcie dodzwoniłam, przedstawiłam siebie i swój problem. I czego się dowiedziałam?

Sama powinnam wiedzieć, czy piszę test, czy nie. Jeśli pisałam maturę z angielskiego, to mam zignorować to, że zostałam zakwalifikowana na test, przecież to logiczne. No i chyba jasne jest, że jak jest test z angielskiego, to sprawnościówka też. Jak nie zrozumiałam intencji autora wiadomości, to ja mam problem i nie powinnam takimi pytaniami zawracać głowy pracownikom infolinii. "Przecież nie będziemy każdemu wysyłać wiadomości oddzielnie! Wiadomość była wysłana do wszystkich, bo to kandydat ma wiedzieć, gdzie, kiedy i na co ma się stawić. Uczelnia nie będzie palcem pokazywać!".

Może strój sportowy był wskazówką do tego, że tego dnia odbędzie się sprawnościówka. Może rzeczywiście powinnam zlać ten angielski, skoro zgodnie z zasadami rekrutacji nie miałam do niego podchodzić. Ale do tej pory nie mogę zrozumieć, na cholerę jest ta infolinia, skoro pytając o rzeczy dotyczące rekrutacji zawracam komuś głowę...

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 279 (307)

#73496

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Publiczny szpital, czekam w kolejce do specjalisty. Każdy z pacjentów umawiając się dostaje numerek, więc nie do końca wie, o której zostanie przyjęty, zna tylko swoje miejsce w kolejce.

Około 8.40 przychodzi kobieta z dzieckiem i pyta, czy ktoś już czeka do doktora X (przyjmował od 9). Ktoś odpowiedział, że nie, ale doktor już jest w gabinecie i prosił, by kierować do niego pacjentów. Pani zapukała i weszła.

Jakieś 5 minut później przyszedł kolejny pacjent do doktora X i zadał podobne pytanie. Na wiadomość, że ktoś jest już w środku, bardzo się zdenerwował, bo "on ma numerek 3, a pani z numerem 2 jest jeszcze w rejestracji". Zaczęli się schodzić następni pacjenci, poza osobą z numerem 1, i wszyscy się burzyli, że ktoś mógł wejść niezgodnie z kolejką i to jeszcze przed 9!

Pani z numerem 1 przyszła o 9.02. Pani, która weszła jako pierwsza, wyszła o 9.03. Pan numer 3 wbiegł do gabinetu za panią 1 z krzykiem: a pani jaki ma niby numerek?!

Dodam jeszcze, że w międzyczasie pani z jakimś wyższym numerkiem weszła do innego lekarza, który był specjalistą w tej samej dziedzinie i akurat nie miał pacjentów. Ta pani również załatwiła swoją wizytę jeszcze przed 9.

Ja rozumiem, że każdy chce załatwić swoje sprawy jak najszybciej i że te numerki właśnie po to są, by zachować jakąś kolejność. Nie rozumiem za to chaosu i zdenerwowania spowodowanego tym, że ktoś skorzystał z tego, że lekarz chciał zacząć przyjmować przed teoretycznym otwarciem gabinetu.

Ciekawa jestem, czy pan z numerem 3 czekałby do pojawienia się pacjentów 1 i 2...

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 172 (206)

#73604

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hotel z trzema gwiazdkami w stolicy europejskiej.

W pokoju lodówka z minibarem. Zawartości nie przeglądałam, cennika również, bo w pokoju spędzałam jak najmniej czasu. Pewnego dnia zorientowałam się, że nie mam czym popić tabletek i przydałaby się woda. Z lenistwa stwierdziłam, że zamiast iść do sklepu, zajrzę do owej lodówki. Woda jest, cena ludzka, to biorę. Wychodząc z hotelu zapłaciłam za wodę u recepcjonistki. Wszystko super.

Nadchodzi dzień wyjazdu, oddaję klucze, czekam na sprawdzenie pokoju. Po odebraniu telefonu, recepcjonistka informuje mnie, że:
R: Musi pani jeszcze zapłacić za wino i wodę z pokoju.
Ja: Słucham? Za wodę już zapłaciłam, a wina nie ruszałam.
R: W lodówce brakuje wody i wina, a ja nie mam odnotowanej zapłaty.
Ja: Przecież płaciłam za tę wodę 2 dni temu...
R: A komu? Może ktoś nie wpisał.
Ja: Zapłaciłam Pani. I coś Pani wtedy zanotowała.

Niemożliwe, nie płaciłam i dalej w ten deseń. Zaczęłam więc szukać kwitka, który dostałam przy zapłacie. Znalazłam. Recepcjonistka w szoku: nie dość, że jednak płaciłam, to jeszcze ona sama ten kwitek wypisała. No ale nadal chce, bym płaciła za wino. Pomyślałam, że może tego wina nie było od początku i mogłam to sprawdzić i zgłosić. Ale z drugiej strony to nie ja jestem od tego, by sprawdzać wyposażenie pokoju. Idę więc dalej w zaparte.

Co się okazało? Wina nie było, bo kupili je poprzedni goście. Nikomu nie chciało się uzupełniać lodówki, bo i po co? Kiedy wszystko się wyjaśniło - po przesłuchaniu obsługi hotelu - recepcjonistka powiedziała: No ok, to wszystko załatwione. Kiedy zwróciłam jej uwagę, że wypadałoby mnie przeprosić, spuściła jedynie głowę i zajęła się pisaniem czegoś.

Może ceny nie były wysokie i niektórzy nie kłóciliby się o takie kwoty. Ja jednak uważam, że nie muszę płacić za cudze błędy, a jako gość chciałabym się poczuć zaopiekowana i szanowana. Zamiast tego poczułam się jak złodziejka. Już nie wspomnę o tym, że angielski pracowników owego hotelu był męką dla moich uszu.

zagranica

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 320 (330)

1