Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

lanuitclaire

Zamieszcza historie od: 28 marca 2012 - 20:11
Ostatnio: 7 lutego 2013 - 21:16
  • Historii na głównej: 6 z 13
  • Punktów za historie: 6894
  • Komentarzy: 89
  • Punktów za komentarze: 488
 
zarchiwizowany

#46960

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam dzisiaj z moim chłopakiem w kinie na seansie szumnie reklamowanej "Drogówki". Wpadliśmy spóźnieni, gdy były już puszczane reklamy oraz zapowiedzi nowych filmów, więc w ciemnościach nie miałam możliwości rozejrzenia się po sali i widzach. Myślę, że uratowało to tyłki kilkunastu parom durnych i bezmyślnych rodziców, których z przyjemnością jako przyszły pedagog skopałabym je.

Kto był już w kinie obejrzeć tę produkcję, ten wie, jak ona wygląda. Tutaj są piekielni a nie filmweb, więc nie będę pisać recenzji. W każdym razie mnie przerażająco dosłowna wulgarność obrzydziła oglądanie bardzo szybko. Po prostu mnie to męczy i bardzo drażni, rzecz gustu. Przekleństwa jakich sama bym nigdy nie wymyśliła, ostre sceny seksu analnego i oralnego bez większej cenzury, wszędzie panoszące się rozebrane do rosołu prostytutki, wisielec, scena śmierci głównego bohatera... Długo wyczekiwany koniec filmu był dla mnie zbawieniem.

Jakie było moje przerażenie i niedowierzanie, gdy po zapaleniu świateł ujrzałam, że ok. 1/4 widzów (sala była pełna) stanowili uśmiechnięci rodzice i ich objedzone popcornem i opite colą dzieci w przedziale wiekowym 6-12! Najgorsze jest to, że więcej było małych widzów z dolnej granicy tych widełek.

Na litość Boską! Jak można być tak głupim, żeby zabierać takie szkraby na tak wulgarny film?

Jak durna musi być obsługa kina, skoro pomimo panujących zasad i ograniczeń wiekowych sprzedali bilety i następnie wpuścili do sali tak małe dzieci, znając fabułę?

Poszłam do kierownika i zadałam mu wprost pytanie od ilu lat wpuszczają na "Drogówkę". Zdezorientowany odpowiedział, że od 15. Wygarnęłam mu zatem, co myślę o tym, że jego pracownicy wpuścili dzieciaki z wczesnej podstawówki. Czerwony jak burak nie potrafił sensownie sklecić zdania, więc zapytałam, czy chciałby, aby jego dzieci obejrzały ten film. Odpowiedział, że nie, bo mają 6 i 9 lat, ale na takich rodzinnych niedzielnych popołudniach oni zarabiają najwięcej na biletach, więc pracownicy nie dbają o regułę wieku.

Zagotowałam się, więc odwróciłam się na pięcie ku wyjściu. Na odchodnym rzuciłam mu tylko, że oprócz pieniędzy trzeba mieć jeszcze zasady i zwykłą ludzką przyzwoitość.

Myślcie, co tylko chcecie, ale uważam, że dopuszczanie do sytuacji, w której nasze dzieci rozpoczynają "edukację seksualną" od najostrzejszych pozycji kamasutry jest po prostu chore.

kino

Skomentuj (82) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (437)

#39556

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nigdy nie należy łączyć spraw zawodowych z prywatnymi i nie warto sądzić, że jak sprawę powierzymy znajomym to na pewno wyjdziemy na tym dobrze.

Mój dziadek jest już od ponad roku pacjentem na stałe przykutym do łóżka. Choroba nie wybiera, po 20 latach w końcu wygrała na dobre. Trzeba już wszystko dookoła niego zrobić - nakarmić, przewinąć, umyć, przewracać by nie pojawiły się odleżyny. Ich dzieci postarały się o specjalne łóżko i materac, a moja babcia jako osoba energiczna i w dobrej kondycji, radzi sobie ze wszystkim świetnie. Dziadek ma lepiej niż w szpitalach, z których wracał jedynie z bolesnymi ranami odleżynowymi. Jednak i babcię w końcu kręgosłup zaczął boleć, bo dziadek chociaż chory to swoje waży. W weekendy i wakacje babci zawsze pomaga jej najstarsza córka, moja ciotka, ale od poniedziałku do piątku pracuje i nie może stale dojeżdżać 30km. Padła decyzja o złożeniu wniosku o przyznanie dziadkowi pomocy w postaci wizyt pielęgniarki, żeby odciążyć babcię, ale żeby też miała pewność, iż jest to pomoc fachowa. Moja babunia zawsze powtarza, że dziadek przez całe życie dbał o rodzinę i biedy nigdy nie zaznali dzięki jego pracy (słynna historia o tym, jak rzucił palenie, by kartki na fajki wymieniać na czekolady dla córek :) ), więc teraz ona nie pozwoli, by w chorobie musiał cierpieć.

Sprawa poszła dosyć gładko i w niedługim czasie zjawiła się z wizytą pani z NFZ-tu, by zobaczyć chorego i wytłumaczyć, na czym to wszystko polega. Bardzo miła i konkretna, zastrzegła, że w razie jakichkolwiek zastrzeżeń co do pracy pielęgniarki babcia czy ciotka ma natychmiast dzwonić do nich. Pomoc przydzielona, miała to być jakaś pani z sąsiedniej wsi. W umowie były wynotowane obowiązki:

- przyjazdy cztery razy w tygodniu na godzinę zegarową;
- pielęgniarka powinna dziadka nakarmić, umyć, przewinąć i jeszcze przeprowadzić kilka ćwiczeń rehabilitacyjnych;
- jej wynagrodzenie to 750zł miesięcznie ze środków NFZ;

Przyjechała. Pierwsza wizyta była dla wszystkich szokiem, bo okazało się, że jest to nasza znajoma, która mieszka 200m dalej. Fakt, pielęgniarka. Pracuje w ośrodku zdrowia i jako że część spraw papierowych była załatwiana przez ten przybytek publiczny, to ona zobaczyła nasze wnioski i stwierdziła, że ma tak blisko to dziadka weźmie. Nikt z domowników nie był zadowolony z tego, ale stwierdzili, że czas pokaże.

Napiszę tylko tyle, że od lutego do sierpnia raczyła zaszczycić dom babci jeden raz w tygodniu i poświęcić dziadkowi ok. 10-15 minut. Resztę z godziny zegarowej przeznaczała na popijanie kawy i jedzenie ciastek. Z dwudziestu godzin miesięcznych w umowie była łącznie godzina. Babcię jak kręgosłup bolał, tak bolał nadal. Jej córki chciały od razu powiadomić odpowiednie instytucje, bo co to niby za pomoc? Pieniądze z chęcią wzięłaby bardziej odpowiedzialna pielęgniarka. No ale nasza babcia nie zgadzała się, bo ona nie lubi kłótni, bo tyle lat się znają... Wiadomo. Dodam, że pod koniec każdego miesiąca przynosi listę, na której musi mieć 20 podpisów kogoś od nas, wypisuje tam też, co robiła z dziadkiem. Babcia zawsze to podpisywała.

W końcu miarka się jednak przebrała w sierpniu. Moja ciotka postanowiła przeprowadzić poważną rozmowę. A wiedzcie, że jest to osoba bardzo wybuchowa i nie znosząca sprzeciwu. Jak szanowna pani J. weszła do kuchni, ja akurat byłam w łazience i żałuję, że nie nagrałam tego kabaretu. Podziw dla mojej ciotki, bo wzbiła się na wyżyny swojej cierpliwości w obliczu takiej durnoty ludzkiej. Oto sztandarowe argumenty pielęgniarki, której obowiązki wynikające z umowy wymieniłam wyżej:

- ona i tak dużo robi, bo ona nie ma obowiązku myć dziadka i zmieniać pieluch;
- ona jest wyłącznie od tego, żeby przeprowadzać PROMOCJĘ ZDROWIA! zmierzyć ciśnienie, zapytać, jak się czuje i doradzić ewentualne kroki; (miałam ochotę wypalić, że promocję zdrowia to robią pielęgniarki w szkołach, gadając o niepaleniu papierosów, itp.)
- dokładny cytat: "Ćwiczenia? rehabilitacja? Tobie się wydaje, że takim czymś postawisz ojca na nogi?"
- nie musi tak często przyjeżdżać, bo dziadek nie ma odleżyn, więc po co? (odpowiedź ciotki: "Nie ma, bo tutaj się o niego dba." Spłoszyła się.
- w ogóle to trzeba go tak codziennie myć?
- ona ma pracę u siebie w domu, całe gospodarstwo na głowie, nie ma czasu na takie rzeczy;
- jak w ogóle ktoś śmie zwracać jej uwagę, ona tyle robi przecież;

Ciotka ze stoickim spokojem zapytała tylko:
- A pieniądze za co bierzesz?
- Za promocję zdrowia.

Bezczelność i głupota osiągnęła apogeum. Pielęgniarka jednak ze strachem pytała, czy ciotka zadzwoniła już do NFZ-tu się poskarżyć.

Córka babci odpowiedziała zgodnie z prawdą, że najpierw chciała z nią porozmawiać i jeżeli nie zmieni swojego podejścia to zadzwoni i dodatkowo napisze skargę. J. nie dostanie już żadnego pacjenta wówczas. Zamilkła.

Ciotka wyznaczyła nowy harmonogram pracy: wizyty co drugi dzień od 19:30 do 20:30. Albo tak albo się żegnają.

Wyszła obrażona, trzaskając drzwiami. Dwa dni później przyjechała i w milczeniu, z wielkim fochem spędziła u dziadka godzinę. Babcia potem przyszła ze łzami w oczach, że nie chce takiej pomocy, gdzie cały czas boi się, że J. dziadkowi zrobi krzywdę. Wszystko niedokładnie i niedelikatnie.

Czy muszę dodawać, że po raz kolejny przyjechała tydzień później? Od czasu tej rozmowy (ok. trzech tygodni) była tylko trzy razy.

Ciotka i płacząca babcia czekają do końca września, aż przyjdzie po podpisy. Wówczas podliczą wizyty i się pożegnają, po drodze wrzucając do skrzynki pisemną skargę do NFZ-tu.

Co można powiedzieć o kimś, kto nie szanuje ani swojej pracy ani swojego pacjenta?

służba zdrowia

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 686 (740)
zarchiwizowany

#38460

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja przyjaciółka mieszka z trzema facetami - jeden jej własny życiowy plus dwóch przyjaciół.

Opowiadała mi ostatnio, jak przez pół roku po wprowadzeniu się do studenckiego gniazdka panowie co miesiąc w czasie tak zwanych trudnych dni uprzykrzali jej życie wiecznym narzekaniem i dąsami, że podczas jej okresów zużywa się tyle papieru toaletowego. Wiadomo, wysłużone pomoce trzeba zawinąć, by nikt nie musiał tego oglądać i wąchać. Kumpela im to tłumaczyła, ale nie skutkowało. Fochy mieli o to nieziemskie, ciągle krzyczeli, że oni nie będą się dokładać do zakupu papieru, jeżeli ona go tak głupio marnuje.

W końcu moja przyjaciółka miała dość, więc wymyśliła prostą, aczkolwiek przykrą dla ich delikatnych zmysłów powonienia i wzroku zemstę.
Raz nie zawinęła zużytej podpaski i zostawiła ją na czubku kosza, aby była doskonale widoczna.

Pomogło jak ręką odjął! Finał wojny o srajtaśmę jest taki, że teraz koledzy bardzo troskliwie dbają o to, aby w domu zawsze był zapas papieru w toalecie podczas trudnych dni ich kobiecego rodzynka. Ba! Nawet włochaty termoforek dostała w prezencie na przeprosiny, żeby łagodził bóle brzuszka. ;)

Ech, mężczyźni...

studenckie gniazdko

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 265 (341)
zarchiwizowany

#36526

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z tego miejsca pragnę bardzo serdecznie pozdrowić i podziękować za okazaną troskę niezidentyfikowanej niestety dotąd jeszcze sąsiadce, która pofatygowała się dzisiaj zadzwonić na miejscowy posterunek z zawiadomieniem, iż - pozwolę sobie zacytować - jakaś młoda wariatka z osiedla Piekielnego X/Y (numer bloku widać, numer mieszkania łatwo odgadnąć) planuje wyskoczyć przez okno z drugiego(!) piętra i się zabić.

Panowie policjanci na szczęście byli mądrzejsi i pomyśleli, że żaden inteligentny samobójca nie skacze z tak niskiej wysokości. Ale w odwiedziny przyszli, co by się upewnić.

I zastali domniemaną samobójczynię w mojej własnej osobie, która natchniona po obejrzeniu całej pierwszej serii "Perfekcyjnej Pani Domu" postanowiła perfekcyjnie umyć i wypolerować szyby w swoim studenckim pokoiku i we wspólnej studenckiej kuchni. A że kuchenne okno jest spore i do tego w połowie zastawione przez lodówkę to czyniąc wygibasy na blacie i parapecie musiałam wzbudzić niepokój troskliwej sąsiadki.

Panowie ze śmiechem upewnili się jedynie, że wśród przyborów takich jak wiaderko z wodą, ocet, ręczniki papierowe, ścierki i płyn do mycia szyb nie ma zawieruszonego listu pożegnalnego, po czym odmaszerowali do dalszej służby.

Bardzo miło jest wiedzieć, że ma się takich serdecznych i troskliwych sąsiadów, zwłaszcza, że niedługo przedłużamy umowę na mieszkanie na kolejny rok. Przynajmniej już wiem, że tabliczka "Osiedle monitorowane" to nie żadna ściema.

sąsiedzi

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (205)

#31279

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na co dzień każdy z nas zapewne spotyka w przeróżnych miejscach stworzenia, które jak strzelą jakimś tekstem, to wszyscy spadają ze śmiechu po stoły. Dzisiaj dane mi było usłyszeć mądrość życiową osobnika, któremu zawiść zdecydowanie przegryzła móżdżek.

Pomimo niepogody, postanowiliśmy razem z moim chłopakiem wybrać się na dłuższy spacer po co bardziej urokliwych zakątkach stolicy Wielkopolski. Jako że po paru godzinach siły nas opuściły i moje małe nóżki potrzebowały odpoczynku, ukochany zaprosił mnie do niewielkiej uroczej kawiarenki, by pokrzepić siły jakimś słodkim deserem.

W kolejce do kasy stała przed nami para. Bardzo przystojny, dobrze ubrany mężczyzna i jego partnerka. Kobieta była z tych, na widok których mnie samej lekko zapiera dech w piersiach z podziwu dla piękna i znakomitego stylu, a w serduszku czuję maleńką nutkę zazdrości, zastanawiając się, o ile miejsc przede mną stała w kolejce po urodę, że dostała jej aż tyle. :) Przyznaję, że potrafię doceniać kobiece piękno, tak samo jak męskie. Kobieta w typie urody raczej śródziemnomorskim, bujne, zdrowe ciemne włosy, duże zielone oczy w oprawie zawrotnie bujnych rzęs, śniada cera bez najmniejszej niedoskonałości... Ach, długo by wymieniać. I te doskonałe proporcjonalne kształty. Na oko tak rozmiar 40.

Jej partner dał jej swój portfel z prośbą, by wybrała dla nich co chce, a on w tym czasie pobiegł po coś na chwilkę do samochodu. Nadeszła jej kolej na zamówienie. Przyjmowało je dziewczę o urodzie kompletnie przeciwnej do tej, którą powala na kolana Pani Piękność. Szary mysi ogonek z pięciu włosów na czubku głowy, małe podkrążone oczka, "wklęsłobiuście", zgarbione plecy, do tego blada jak ściana i chudziutka jak zapałka. Na pierwszy rzut oka widać było, że zapałała nienawiścią do swojej klientki, która po chwili z uśmiechem, bardzo życzliwie powiedziała:

Pani Piękność: Dzień dobry, poproszę dwa duże desery lodowe: taki i taki (nie pamiętam tych fantazyjnych nazw ;]). Może być z bitą śmietaną. I do tego dwie duże cafe latte.

I tutaj następuje gwóźdź programu. Dziewczyna z dziką zawiścią w oczach zbiera się w sobie, by wypalić do klientki:

- NIE! Nic pani nie dostanie, bo grubym słodyczy się nie sprzedaje!

Ja i mój chłopak oraz wszyscy pozostali klienci najpierw w szok, a potem w ironiczny śmieszek nad słowami ekspedientki.

W tym momencie do lokalu wrócił partner Pani Piękności i zapytał, co to za zamieszanie. Kobieta jedynie uśmiechnęła się, ukazując swoje wspaniałe uzębienie i bardzo spokojnie, z wielkim poczuciem humoru odpowiedziała, kładąc na ladzie 20zł wyciągnięte z jej torebki:

- Nie ma sprawy, zjem gdzie indziej. Ale masz tutaj 20 złotych napiwku, zjedz za mnie podwójną dużą porcję. Tak, żebyś trochę mózg odżywiła, może ci w rozum pójdzie. A jak nie tam, to może chociaż w cycki.

Po czym odwróciła się i wraz ze swoim mężczyzną skierowała się do wyjścia, zbierając wśród rozbawionych ludzi z kolejki ciche pochwały za ripostę miesiąca.

A właścicielka mysiej kitki? Oczy jej się zeszkliły ze złości, po czym uciekła na zaplecze płonąc ze wstydu.

Bądźcie czujni, kupując desery, bo sprzedawca może odmówić Wam ich sprzedaży, gdy uzna, że za dużo macie w biodrach. :)

kawiarenka

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1017 (1157)
zarchiwizowany

#31103

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dopadło mnie ostatnimi czasy jakieś bliżej nieokreślone choróbsko, uporczywe jak wszyscy diabli, bo kaszel z tego taki, że pół nocy sama sobie spać nie daję.

Poszłam więc w poniedziałek do lekarki rodzinnej. Osłuchała tu, osłuchała tam... Wniosek: płuca i oskrzela czyste, to musi być coś na tle alergicznym. Wypisała skierowanie z dopiskiem wielkimi literami "PILNE" i kazała zrobić wszystko co w mojej mocy, aby w najbliższych dniach dostać się do poradni alergologicznej. Musiałam niestety liczyć tylko na cud, bo na prywatną wizytę nie mam obecnie pieniędzy. O dziwo, udało się, dzięki uprzejmości pani rejestratorki, która na własne uszy słyszała przez telefon przecinki w postaci ataków kaszlu w stylu starego gruźlika. Wcisnęła mnie na czwartek. Dni czekania były straszne, nieprzespane w połowie, płuca od kaszlu prawie sobie wyplułam.

W końcu szczęśliwa, że koszmar się skończy, podreptałam przed południem do przychodni. Odczekałam swoje i weszłam w końcu do gabinetu. Dialog, który nastąpił doprawdy dodał mi otuchy. Dodam, że była godzina 11:30, a pani doktor (D) przyjmowała od 10:00. Jeszcze zatem nie powinna się była zmęczyć.

D: Pani lanuitclaire, o, to panią mi tutaj wcisnęli na siłę?

Nie za bardzo wiedziałam, co powiedzieć, kaszel wypełnił mi na szczęście tę pustkę, by po chwili odrzec:

- No tak, przychodzę z tym, co pani słyszy. Lekarz rodzinny kazał zrobić wszystko, bym dostała się jak najszybciej, bo kaszel nasila się, dusi...

D: I widzi pani, i bardzo niedobrze, że się pani dostała! Tylu mam tu pacjentów, a jeszcze pani mi tu wlazła z jakimś kaszlem... Ale skoro już pani przyszła, to słucham, o co chodzi?

"O ten tramwaj, co się wykoleił w Łodzi!" - pomyślałam, ale zależało mi na diagnozie i lekach, więc przemilczałam. Reszta wizyty minęła w tonie podobnej życzliwości, co na wejściu. Pani doktor rozkładała ręce, tu osłuchała, tam też. Z łaską. Wysłała mnie na badania krwi, spirometrię i jeszcze na rentgen klatki piersiowej na sąsiednią ulicę. I do laryngologa. Wszędzie gdzie się dało, by samej nie musieć nic diagnozować i dłużej tracić czasu, bo "ona sama nie wie, czy ten kaszel to jest alergiczny, czy może astmatyczny, czy na podłożu laryngologicznym." Chwała niebiosom, że dała mi chociaż jakieś leki na początek.

Wyszłam, wykupiłam receptę. Jakież było moje zdziwienie, gdy otworzyłam w domu pudełka, by przeczytać ulotki o zaleceniach, skutkach ubocznych, itp. Jeden lek jest na zapalenie wirusowe czy jakieś tam górnych dróg oddechowych, drugi przeciwalergiczny a trzeci to inhalator dla dumnych posiadaczy astmy oskrzelowej.

Tak sobie myślę, na jakiej zasadzie dostałam te recepty? Że niby damy karteczkę na lek zapobiegający
każdej z sugerowanych przypadłości i któryś powinien zadziałać i mi ulżyć? Taka ruletka? Odpowiedzi nie znam, poznam na kolejnej wizycie, przynajmniej w końcu wyspałam się jak normalny człowiek.

przychodnia lekarska

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 87 (141)

#29779

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Weszłam sobie dzisiaj dynamicznym krokiem do popularnej drogerii na N. Miałam zamiar kupić jedynie dwa produkty - róż do policzków i maseczkę oczyszczającą. Dodam, że gotówki w portfelu miałam odliczoną ilość, a karta płatnicza została w domu, więc żadne dodatkowe super promocyjne produkty mnie nie interesowały.

Od progu witała mnie sympatyczna dziewczyna ucharakteryzowana na gejszę, która w dniu dzisiejszym zachęcała energicznie klientów do zakupu jakiegoś orientalnie pachnącego żelu pod prysznic w extra promocji.

Dziewczyna [D]
ja [J]

D: Dzień dobry, zachęcam gorąco do kupna promocyjnego żelu pod prysznic - pięknie pachnie, wspaniale nawilża, tylko dzisiaj w tak niskiej cenie, bla bla bla bla... - i tak przez 2min.

J: Dziękuję, nie potrzebuję.

D: Ależ proszę powąchać, takie cudowne energiczne zapachy Orientu... Polecam szczególnie ten pomarańczowy, bo najdłużej się utrzymuje... bla bla bla... - i kolejne dwie minuty zmarnowanego czasu.

J: Naprawdę dziękuję, przyszłam po coś innego, żelów pod prysznic mam w domu dostatek.

Już miałam odchodzić, idąc przed siebie, ale ta gadała jak nakręcona, najwyraźniej stawiając sobie za cel życia wciśnięcie mi tego kosmetyku. Postanowiłam ją przechytrzyć i mieć już święty spokój.

J: Dobra, poproszę ten pomarańczowy, podoba mi się, wezmę jeden.

Gejsza zadowolona, a ja przeszłam za najbliższy regał, gdzie jej wzrok już nie sięgał i zwyczajnie ten żel odstawiłam na półkę jego producenta. Wybrałam dla siebie róż oraz maseczkę i podreptałam do kasy. Na moje nieszczęście jedyna czynna kasa była w zasięgu wzroku dziewczyny w orientalnej stylizacji. Płacę, chowam gadżety do torebki, kieruję się do wyjścia i wtem krzyk...

D: Łapać złodziejkę! Żel ukradła! - Tak, to była gejsza od pachnących żeli.

Cała drogeria oczy na mnie i już zbiera się widownia tego cyrku. Bardzo szybko pojawił się pan z ochrony i zastawił mi wyjście.

J: Przepraszam, to nieporozumienie, nie kupowałam żelu pod prysznic.

D: Jak nie!? Brałaś ode mnie przed chwilą żel, a nie zapłaciłaś za niego w kasie!

Pardon, przed chwilą pani, a teraz już na Ty?
Ochroniarz kazał mi przejść przez bramkę. Zero piszczenia. Kazał pokazać zawartość torebki. Brak czegokolwiek do kąpieli. Poza małym portfelem, telefonem, drożdżówką ze śliwką oraz różem i maseczką nie było tam niczego, za co bym nie zapłaciła, a chciała dyskretnie wziąć. Ochroniarz przeprasza i puka się w czoło, patrząc na gejszę. Ale ta nie dała za wygraną.

D: Jak to, gdzie go schowałaś, złodziejko?! Brałaś przecież!

Nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać.

J: Owszem, wzięłam od ciebie żel, ale po chwili odstawiłam go na półkę, bo wcale nie miałam ochoty go kupować. Stoi na półeczce z innymi kosmetykami firmy xxx.

Ekspedientka poszła sprawdzić i po chwili wróciła z butelką w ręku. Widocznie nikt go jeszcze nie przestawił na swoje miejsce. Do przebierańca nie docierało.

D: Jak nie chciałaś kupować, to po co brałaś!? Ukraść chciałaś, wynieść bez płacenia!

Widocznie była potrzeba powiedzieć jej w końcu coś mocniejszego, więc wypaliłam:

J: Bo byłaś tak upierdliwa, wciskając mi ten żel, że wzięłam go dla świętego spokoju, by móc spokojnie iść dalej zrobić swoje zakupy.

W końcu się zamknęła, parę klientek chichotało z jej obrażonej miny, a kierowniczka, która w końcu przybiegła gorąco przepraszała mnie za zachowanie pracownika. Śpieszyło mi się już do domu, więc przeprosiny przyjęłam i po prostu poszłam na tramwaj.
Za plecami słyszałam jedynie parę słów ostrej reprymendy, jaką otrzymała przebierana dziewczyna.
Należało się jej za tą głupawą nadgorliwość.

sklepy

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 872 (942)
zarchiwizowany

#29949

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj o tym, jak to Pan Wszechwładny Dyrektor zniechęcił masę uczniów do nauki w naszym liceum.

Wiadomo, każdej wiosny w szkołach ponadgimnazjalnych odbywają się tak zwane "Dni Otwarte", kiedy to młodzież może przyjść, zapoznać się z ofertą poszczególnych profili, pogadać ze starszymi uczniami i generalnie zdecydować, czy chciałaby w tej placówce kontynuować swoją przygodę z edukacją.

W mojej szkole odbywało się właśnie takie wydarzenie i ja zgłosiłam się, by na ochotnika ściemniać dzieciakom, jakie to złote wrota do Krainy Mlekiem i Miodem Płynącej otworzą się przed nimi, gdy zechcą pójść do klasy humanistycznej z językiem francuskim.

Gości przyszło wówczas istne zatrzęsienie, nie dziwota, bo tylko dwa licea cieszyły się w moim mieście dobrą sławą, w tym oczywiście to, które ja reprezentowałam. Największym w tamtym czasie zainteresowaniem cieszył się profil biologiczno-chemiczny, który nie miał sobie równych na naszym terenie. Nie dziwiło mnie to, bo po jednej zastępczej lekcji z ich nauczycielem chemii sama poczułam, że z tym człowiekiem mogłabym zostać drugą Marią Curie-Skłodowską. :D

Jednak bardzo wielkiej części młodzieży coś w tym profilu nie pasowało i po rozmowach z kolegami z biol-chemów przychodzili do mnie pytać o możliwość nauki francuskiego w tej szkole. Opowiadałam im zgodnie z prawdą, że w na ich wymarzonych kierunku mają tylko dwie klasy i dwa języki poza angielskim: jedna klasa z niemieckim, druga z rosyjskim, bo język kraju znad Sekwany prowadzony jest tylko u nas, humanistów. Oni niepocieszeni, pragnęli dowiedzieć się, czy jeżeli zbierze się odpowiednia grupa osób (a była, bo chętnych było więcej niż potrzeba na stworzenie klasy) to dyrektor zgodziłby się utworzyć klasę właśnie biologiczno-chemiczną z j. francuskim. Zachęcałam ich gorąco, by zapytali samego dyrektora, bo sądziłam, że to znakomity pomysł.

Język braci zachodnich i wschodnich był w naszym liceum prowadzony tragicznie - trzy klasy rosyjskiego i 4 niemieckiego po 30 osób w każdej razem dawały co roku od 5 do maksymalnie 8 maturzystów, którzy zdecydowali się na egzamin dojrzałości z tego przedmiotu. Z jednej klasy humanistycznej maturę zdawała z francuskiego ponad połowa, wszyscy ze świetnymi wynikami, w większości na poziomie rozszerzonym. I to nie jako przedmiot dodatkowy, ale jako język obowiązkowy też.

Dyrektor przyszedł, zaprosiłam go do naszego kółeczka i nakreśliłam propozycję krótko, ale konkretnie. Odpowiedź zwaliła z nóg wszystkich, a mnie było wstyd, że mamy takiego dyrektora. Pan Wszechwładny odrzekł prawie krzycząc:

- Jak się wam, gówniarze zawszone, nie podobają profile mojej szkoły to wypad na Piekielną! Ja nie będę niczego zmieniał, bo wam się francuski marzy!

Śpieszę wyjaśnić, że na ulicy Piekielnej w moim mieście znajduje się nasze konkurencyjne liceum, które ma profil biol-chem z francuskim. Samo nauczanie biologii i chemii podobno budzi zastrzeżenia, ale za to wdrażają specjalny program DELF do nauki spornego języka, czyli poziom tego przedmiotu jest bardzo, bardzo wysoki i efektywny.

Jak nietrudno się domyślić większość kandydatów do naszej placówki odeszło zawiedzionych i rozczarowanych takim potraktowaniem i przyjęciem ze strony zarządcy. Jak się później okazało, do tych klas przyjęto prawie wszystkich chętnych, bo ogromna ilość dzieciaków zrobiła, jak kazał dyrektor i poszła składać papiery na Piekielną. Podobno nawet nauczyciele nie wytrzymali i powiedzieli parę słów na Radzie Pedagogicznej na temat takiego zachowania. Nie bano się także rzucać soczystych komentarzy na zajęciach. Szkoła straciła możliwość selekcji najzdolniejszych, przyjmując jak leci, by zapełnić krzesła w salach.

Szkoda, bo spotykając tych uczniów jeszcze przez rok, nie raz żalili się, jak tragicznie muszą się męczyć z niekompetentnymi pedagogami na zajęciach z rosyjskiego i niemieckiego. Tak oto placówka oświatowa wyszła naprzeciw potrzebom uczniów. Szkoda gadać.

szkoła

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (171)

#28750

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, jak to wygląda w wielkich miastach w dzisiejszych nowoczesnych czasach, ale u mnie na wsi dzieciaki od małego uczyło się i uczy pracy oraz zaradności, mówiąc, że posiadanie w rękach konkretnych umiejętności dużo bardziej nam w życiu pomoże, niż tylko pusta szkolna wiedza. Skąd ja i mój Luby wychowywaliśmy się w rodzinach pełnych "złotych rączek", gdzie po fachowca z zakładu dzwoni się dopiero, gdy naprawdę świat się kończy, a nie gdy psuje się jakaś bzdura. Wszyscy wujkowie i kuzyni są specami od wszystkiego, potrafią sami ponaprawiać przeróżne awarie w samochodach, jak również w domach, które w większości sami wspólnymi siłami pobudowali po godzinach pracy. Stąd też wzięło się we mnie postrzeganie mężczyzn przez pryzmat takiej właśnie zaradności. Mój Najdroższy taki jest i dziękuję losowi za to, ale teraz historia właściwa...

Środek stycznia 2012, sobota, zimno jak cholera, środek nocy, coś ok. 1:30, trasa nr 11, wracam z ukochanym z jednodniowego wypadu nad morze w okolice miasta czteroliterowego na "P". Ruch zerowy, więc przysypiam, a mój Mistrz Kierownicy za sterami odrzutowca nagle zwalnia, choć postój dopiero co był i zjeżdża na pobocze w bardzo gęsto otoczonej lasem okolicy pełnej zakrętów. Mówi do mnie, że chyba ktoś potrzebuje pomocy.

Wysiadamy i w tym momencie moje zbyt tkliwe serce pęka na widok przemarzniętej, filigranowej kobiety, ok. 45-letniej, które macha do nas, zalana łzami. Widać, że jest w nerwach, do tego strasznie, naprawdę strasznie kaszle. Zaczyna nam dziękować z całego serca, że zechcieliśmy się zatrzymać, bo od ponad godziny nikogo nie może "złapać". Powiedziała, że to najgorszy dzień jej życia, bo pojechała tylko na dwa dni do Koszalina, żeby się rozwieść ostatecznie z mężem i to się udało, ale jechała mocno przeziębiona i ta wyprawa zaowocowała zapaleniem oskrzeli, do tego teraz wraca do domu w Poznaniu, ale po emocjach rozwodowych nie pomyślała, żeby dobrze zatankować bak, rezerwa się skończyła, a nie wie, ile do najbliższej stacji. Jakby tego wszystkiego było mało, to nie może dodzwonić się do żadnej pomocy drogowej i tak nawiasem to chyba złapała panę w kole.

W głowie się zakręciło od tylu nieszczęść jednocześnie. Mój chłopak szybko podejmuje stanowcze kroki, zaprasza panią do naszego samochodu, bo nagrzany i zabiera się za wymianę koła. Lewarek, odkręcanie, te sprawy, aż tu nagle z eleganckiej drogiej terenówki wyskakuje dwóch chłopaków i na mojego mężczyznę z krzykiem:

- Ty debilu! Nie widzisz, że my tu siedzimy!?

Moje Szczęście i ja w szoku, dwumetrowe młokosy, na oko jakieś 16 i 19 lat, z tych przesadnie zadbanych, jeden trzyma w dłoni tablet, drugi jakąś mini konsolę do gier. Lubego krew zalała i wypalił:

- Debilu?! To wy tu sobie siedzicie i w gry gracie, podczas gdy wasza mama z zapaleniem oskrzeli od godziny zgrzyta zębami na mrozie, by znaleźć pomoc do auta?! Nie mógł jej jeden wymienić koła, a drugi przejść się pieszo na stację, by zalać benzynę do bańki, chociaż tyle, by dojechać spokojnie i zatankować, ile trzeba?!

Do stacji było jeszcze tak z 1,5km. Odpowiedź młodzieniaszków utwierdziła nas tylko jeszcze bardziej, że nasze potencjalne pociechy będziemy wychowywać, tak jak nas wychowywano - uczyć pracy i zaradności od małego. Wyglądający na starszego rzekł:

- Zwariowałeś, kretynie, żebym w spodniach za osiem stów wymieniał jakieś debilne koło? Matka dodzwoniłaby się do pomocy drogowej, to by przyjechali i wymienili, po to są, nie?!

Młodszy przelał czarę goryczy:

- A ja przecież nie pójdę, jak ten wieśniak, z buta na CPN, żeby myśleli, że mi się pewnie jakieś piętnastoletnie padło, takie jak twoje, rozkraczyło na drodze?

Tak się składa, że to jego pierwsze, własne piętnastoletnie padło kosztowało mojego bohatera cały letni sezon ciężkiej pracy czasami i to 16h na dobę sześć dni w tygodniu. I było wychuchane jak mało które.

Dobrze, że ich mama tego nie słyszała, raczyła się w naszym aucie gorącą kawą z termosu, którą ją poczęstowałam. Zamarzyłam sobie, aby w tym momencie był z nami pan Marian, dziadek mojego chłopaka. Chłop porywczy i lubiący dyscyplinę, u którego mój Pawełek całe dzieciństwo zarabiał różnymi pracami na swoje wydatki. Ależ by ich nauczył wymieniania kół i tankowania do baniaka!

Chwila na głębszy oddech i już ze spokojem Paweł wydaje rozkaz, aby wysiadali, bo ileż można tkwić na pustkowiu w środku nocy. Mały foch chłopaczków, przerażonych mrozem i już mój Luby zabiera się za wymianę koła.

- Patrzcie i się uczcie. - komenderuje.

Młodzi panowie o dwóch lewych rączkach zdziwieni, patrzą i dziwią się na głos, że po trzech minutach auto gotowe do dalszej drogi:

- Ty, jaką szkołę skończyłeś, że to potrafisz? Jesteś mechanikiem samochodowym?

Ręce opadają, prawda?

- Nie, jestem mechatronikiem, a wymienić koło potrafi każdy prawdziwy facet, nawet moja dziewczyna by to zrobiła, gdyby mnie nie było (mała koloryzacja rzeczywistości ;]) Nie pobrudziłem się, zajęło mi to trzy minuty. Gdyby nie wasze cztery lewe ręce i lenistwo, wasza mama mogłaby być już prawie w swoim ciepłym łóżku, a nie ryzykować lądowaniem w szpitalu z ostrym zapaleniem płuc.

Trochę chyba ubyło im pewności siebie, ale obrażony majestat zachowali.

- Siedźcie tu i pilnujcie auta, my jedziemy po benzynę.

Wróciliśmy po jakichś 10min., Paweł przez lejek wlał, co trzeba do baku, samochód był gotowy do jazdy. Kobieta nie mogła się nam nadziękować, dała nam wizytówkę, mówiąc, że jest adwokatem i gdybyśmy kiedykolwiek potrzebowali pomocy prawnej, to ona udzieli nam jej bezpłatnie i z radością.
Odjechała i my również ruszyliśmy w drogę do domu.

Tak sobie dyskutowaliśmy podczas jazdy, że ci dwaj młodzieńcy to doskonałe przykłady najbardziej zgniłych jaj, jakie mogą się przytrafić w życiu kobiecie. Mówcie, co chcecie, ale tej piekielnej postawy równouprawnieniem nie da się usprawiedliwić w żaden sposób.

w podróży

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 953 (1067)

#28673

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Październik 2011. Jako etatowy kierowca odwożę moim "Zielonym Smokiem" ekipę z imprezy do domów, w tym dwoje zacnych 18-letnich solenizantów: najlepszą przyjaciółkę i przyjaciela. Skład tylnej kanapy uzupełniali: kolega wesołek, zawsze trzeźwy - żywa kronika każdej imprezy oraz Ona - piekielna ukochana mojego przyjaciela. Przyklejona do niego jak bluszcz, zresztą o podobnym do tej rośliny poziomie intelektu wyznawczyni kultu Belli i tego tam drugiego wampirka, obcałowuje mojego amigo forever i korzysta z każdej dogodnej chwili, by zamanifestować swoje gorące uczucie. Ech, ciemno było, nie zwracaliśmy uwagi.

Osobiście nie rozumiem jej antypatii do mojej osoby, bo nigdy nie zrobiłam nic w stosunku do niej, co sugerowałoby jakąś moją niechęć. Ot, od kiedy została dziewczyną mojego kumpla, nie widzi mnie już na ulicy (a znałyśmy się z widzenia parę dobrych lat)i zadziera do góry nos jak księżniczka. Jej sprawa.

Godzina 2:30, podjeżdżam na stację paliw, ściągam symbolicznie czapkę, by zebrać ustalone wcześniej datki na benzynę - 10zł od pasażera. Nazwijmy ją Kasia, oburzona jak 100 diabłów, że aż 10zł (i tak kumpel za nią płacił), przecież to nie fair, że za ich kasę tankuję jeszcze na swoje wyjazdy.
Tak, jasne, 5*10zł=50zł - po ówczesnej cenie paliwa to było bardzo słabe 10l. A kilometrów do przejechania tej nocy ok. 80 - 60, żeby ich porozwozić po różnych wioskach plus mój powrót do domu skróconą drogą. Dodam, że mój samochód parę latek już ma, wtedy 13 i wypić niestety lubi. Wytłumaczyłam, zamknęła się.

Kwestia sporna druga. Pytam chłopaków, czy któryś nie wyskoczyłby zalać paliwa do baku. Jeden już spał prawie, drugi w sidłach miłości, brak reakcji. Wtem znowu oburzona Kasia:

- Jak to?! A sama nie umiesz?! Każdy to przecież potrafi!

Mnie w to graj, myśl piekielna już rozkwita pod moją rozwianą szaleństwami parkietowymi ciemną czupryną. Odpowiadam:

- Nie wiem, jak ty, ale wolę pachnieć perfumami niż Pb95, ale skoro ty tak się na tym znasz to zapraszam do dystrybutora.

Cyknęłam już rączkę pod moim siedziskiem, wrota baku odblokowane, przyjaciółka zwalnia miejsce, by przepuścić pogromczynię dystrybutorów. Kumpel coś tam mruczy pod nosem, że po co te szopki, on chce do domu, ale w sumie chyba też go to bawiło i pozwolił ukochanej iść.
Panna bierze nalewak i zaczyna się wesoła zabawa.
To nie wie, jak chwycić, to chyba nie ma siły nacisnąć na spust(?), to nie wie, jak wsadzić do wlewu... Znacie jakieś dowcipy o blondynce na stacji benzynowej? Pewnie była inspiracją autora.
Wychodzę spokojnie, idę do budynku stacji i proszę dyżurującego pracownika o pomoc dla koleżanki, bo sobie chyba nie radzi. Ten jak nie wyleci i nie warknie na nią, że benzyna leje się po ziemi, że niech to zostawi, bo jeszcze nieszczęście jakieś będzie! 1:0 dla mnie. Za wylaną benzynę zapłaciła z własnej kieszeni. Blisko 10zł.

Kolega i przyjaciel odwiezieni. Zostajemy w trójkę, kurs pod jej dom. Pod samiuśką bramę, żeby pantofelków nie zabrudziła. Dziękuję jej za wspólną podróż i życzę spokojnej nocy. Odpowiedź? Ani dziękuję, ani pocałuj mnie w d...

Obraziła się czy co? Przecież mówiła, że się zna.

Stacja paliw

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 565 (689)