Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

malan40

Zamieszcza historie od: 11 maja 2011 - 15:47
Ostatnio: 1 marca 2013 - 13:12
  • Historii na głównej: 4 z 14
  • Punktów za historie: 3798
  • Komentarzy: 104
  • Punktów za komentarze: 256
 
zarchiwizowany

#25300

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem będzie akademicko od strony wykładowców.

Mój tata pracował na AWF-ie. Będąc nastolatkiem któregoś pięknego dnia poszedłem z tatą do jego znajomego. Pana prof. dr hab. Tata zadzwonił dzwonkiem i po usłyszeniu gromkiego "PROSZĘ !" weszliśmy. W ulubionym fotelu siedział rozparty, zamyślony (P)rofesor i pykał ukochaną fajkę. Na ten widok mój (T)ata rzekł:
T: Cześć Tadziu. Co tak siedzisz i rozmyślasz ?
P: A wiesz...tak się zastanawiam jak tu jutro dop****lić asystentom.

AWF

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (184)

#22525

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Dominika przypomniała mi moją historię z pracy.
Około r. 2000 miałem do wysłania samolotem broń na Litwę - jeden pistolet maszynowy (coś w stylu RAKa). Broń podlega specjalnym zezwoleniom z MON na eksport, specjalnej odprawie celnej, specjalnemu składowaniu w magazynach lotniskowych, konwojowi po płycie, specjalnemu miejscu w samolocie itp. itd.

Na czym polega piekielność sytuacji? Otóż broń gotowa do użycia (po załadowaniu magazynka amunicją) została przywieziona z Radomia przez dwóch panów, zwykłym samochodem osobowym, w reklamówce.

spedycja lotnicza

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 459 (553)
zarchiwizowany

#22344

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia dzisiejsza.

Stoję sobie w kolejce do kasy w OBI. Za mną może ze dwie, trzy osoby. Już kasjerka ma rozpocząć skanowanie moich zakupów, gdy przede mnie wpada żywiołowy dziadek z babcią z takim tekstem:
D(ziadek) - Ja tutaj stałem.
J(a) - Ale gdzie ?
D - No tu przed Panem, tylko Pana jeszcze nie było.
J - Proszę Pana. Jak podchodziłem do kolejki do kasy, to stała ta Pani co przede mną. Pana w ogóle tu nie było. Proszę iść na koniec kolejki i poczekać.

Na to dziadek cisnął trzymaną w ręku plastikową doniczkę i podstawkę w taśmę, na której leżały towary do skasowania, i uciekł wlokąc za sobą babcię.

OBI Puławska

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 42 (130)
zarchiwizowany

#21487

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z warszawskiego WAT-u. W latach 90′ studiował tam mój dobry kolega i trochę historii o piekielnych i zarazem mało rozgarniętych dowódcach kompanii dostarczył.

Jedna z nich.

Studiując na "Wacie" każdy student był zobowiązany do mieszkania w akademiku na terenie uczelni. Według WAT-owego regulaminu w pokojach nie wolno było przetrzymywać urządzeń RTV ogólnego dostępu czyli wszelkiego typu telewizorów, wież stereo czy boombox-ów. Dozwolone były tylko i wyłącznie odtwarzacze przenośne na słuchawki (czyli walkmany itp - empetrójek jeszcze nie było albo przynajmniej nie na taką skalę). Oczywiście regulamin regulaminem, ale studenci jak to studenci. Jednemu z nich udało się przemycić małego "graja" ku uciesze całego pokoju. "Impreza" trwała do czasu nalotu jednego z dowódców kompanii. Rozmowa mniej więcej wyglądała tak:

D - dowódca
S1 - student 1
S2 - student 2

D - Baczność ! Co to *urwa ma być ? (wskazując na radiomagnetofon)
S1 - Melduję posłusznie, że jest to urządzenie wytwarzające dźwięk
D - *urwa. *uje za*ebane ! Mówiłem przecież, że w regulaminie pisze, że *urwa żadnego sprzętu stereo ma nie być ! Wy*ebać to natychmiast !
S2 - Panie chorąży (nie pamiętam stopnia). A czy rapidografy* mogą zostać ?
D - *urwa, co za debile ! Mówiłem przecież, że żadnego sprzętu stereo ! Rapidografy też wy*ebać !

*Rapidograf - pisak kreślarski w postaci pióra, który pozwala na rysowanie tuszem linii o stałej grubości.

WAT

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (181)
zarchiwizowany

#19119

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z cyklu "Piekielna Służba Zdrowia". Zarówno publiczna jak i prywatna. Będzie o braku kompetencji i chęci do niesienia pomocy.

Działo się to kilka lat wstecz. Mieszkamy w Warszawie i gdy historia się przydarzyła nasz syn miał wtedy niecałe dwa lata. Ponieważ obydwoje pracujemy, synek był w ciągu dnia pod opieką najlepszej instytucji opiekuńczej czyli dziadków.
Tyle tytułem wstępu.

Pewnego dnia pracuję spokojnie w biurze, gdy nagle telefon z domu: "Mały wymiotuje i jest osłabiony". Decyzja - szybki powrót do domu i jednoczesny telefon do Lux-Medu (mam kartę abonamentową wykupioną przez pracodawcę) z prośbą o przysłanie lekarza na wizytę domową z zaznaczeniem "jak najszybciej". Czas dojazdu okazał się dość krótki i faktycznie lekarz dojechał dość szybko. Obejrzał, posłuchał, pobadał, zrobił wywiad i postawił diagnozę: lekkie zatrucie. Proszę podawać dziecku wodę z elektrolitami (przepisał jakiś specyfik), aby się nie odwodniło i powinno przejść do jutra. Faktycznie. W nocy synek czuł się już lepiej, a następnego dnia rano nawet miał apetyt i chęć do zabawy. Uznaliśmy, że sytuacja jest w miarę opanowana i powinno być już co raz lepiej. Telefon do dziadków, aby tym razem oni przyjechali do nas, dietetyczne śniadanko dla małego i możemy ruszać do pracy. Ok. 12:00 telefon. Synek znowu wymiotuje, jest gorzej niż wczoraj: jest tak osłabiony, że "leci" przez ręce i bardzo ciężko oddycha. Decyzja jak dnia poprzedniego: telefon do Lux-Med i szybko do domu. Ponownie jak poprzedniego dnia drugi lekarz przyjechał szybko. Podobnie jak ten pierwszy obejrzał, posłuchał, pobadał, zrobił wywiad i postawił diagnozę: synek jest odwodniony i dla jego bezpieczeństwa wzywamy karetkę. Karetka z Lux-Medu przyjechała błyskawicznie. Ratownicy próbowali założyć wenflon, aby podać nawodnienie dla organizmu, ale nie dawali rady się wkłuć. Trudno - jedziemy migiem do szpitala. Żona z małym zostali zapakowani do środka a ja samochodem za nimi. Kierunek szpital dziecięcy na ul. Litewskiej.
W tym miejscu opowieść znam z relacji żony, gdyż sam dojechałem kilkanaście minut po nich. Po przyjechaniu karetką do szpitala synek został przeniesiony na izbę przyjęć. Tam informacja, że na Litewskiej nie ma miejsca i musimy jechać na ul. Działdowską. Lekarz z Lux-Medu naświetlił sytuację personelowi szpitala i poprosił chociaż o założenie wenflonu i podanie kroplówki, aby organizm malucha się więcej nie odwadniał. Personel szpitalny specjalnie się nie kwapił do pomocy, bo przecież pacjent przyjechał "prywatną" karetką i w ogóle "o co to całe zamieszanie - jedźcie na Działdowską". Na szczęście lekarz z Lux-Medu był stanowczy i nie dał się łatwo spławić. Po zrobieniu wielkiej awantury (akurat dotarłem w środek burzy z gradobiciem) skutkującej zbiegnięciem się połowy personelu szpitalnego, szpital zabrał się za pacjenta. Wenflon został założony i kroplówka podana. Do szpitala na Działdowskiej dojechaliśmy szybko. Tu już było zupełnie inaczej. Błyskawicznie zostaliśmy przyjęci. Zajęto się maluchem profesjonalnie i szybko. Badania zrobiono ekspresowo. Diagnoza: cukrzyca z zaawansowanym stadium kwasicy ketonowej będącej zagrożeniem dla życia dziecka.

I tu pojawiają się pytania. Jak niekompetentnym trzeba być lekarzem (mowa o pierwszym lekarzu z Lux-Medu), żeby nie rozpoznać podstawowych objawów kwasicy ketonowej ? Jakim trzeba być człowiekiem (mowa o pracownikach szpitala na Litewskiej), aby nie chcieć udzielić pomocy dwuletniemu dziecku w stanie zagrożenia życia tylko dlatego, że przyjechało kartką z prywatnej kliniki i miało jechać do drugiego szpitala ? Na szczęście drugi lekarz z Lux-Medu oraz pracownicy szpitala na Działdowskiej okazali się profesjonalistami i stanęli na wysokości zadania za co im niezmiernie dziękuję.

Lux-Med/szpital Litewska Warszawa

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (202)

#18310

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/17189 przypominała mi podobną. Koledzy lecieli do Szczecina na imprezę firmową. Otrzymali informację przed wylotem, że na odbiór z lotniska w Goleniowe i transport do centrum Szczecina będzie czekał na nich taksówkarz w czerwonym Polo.

No więc koledzy wychodzą przed terminal na lotnisku w Goleniowie i szukają czerwonego VW Polo z taksówkarskiej korporacji. Ponieważ takiego auta nie znaleźli na całym parkingu, zadzwonili do firmy, że nikt nie przyjechał. W firmie powiedzieli, żeby poczekali, to zadzwonią do korporacji taksówkowej i podadzą im ich numer telefonu aby taksówkarz się skontaktował. Faktycznie. Po 5 min dzwoni taksówkarz, że czeka na nich w czerwonym Polo. Na co koledzy odpowiedzieli, że takiego auta nie ma na całym parkingu. Na co taksówkarz:
- Panowie. Czerwone Polo, to nie VW. To czerwona koszulka polo. Jestem przed terminalem". A samochód... wielki Chrysler Voyager.

Polo i Golf :D

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 768 (844)
zarchiwizowany

#18526

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia śmieszna a nie piekielna, ale odwołuje się do telefonów od pracowników z działów "telecośtam".

Byłem w Hong Kongu (dla tych co nie wiedzą +8h w stosunku do czasu środkowoeuropejskiego). Godz. 02:00 w nocy dzwoni moja komórka budząc mnie ze snu. Odbieram a tam Pani konsultantka (k).
k: Dzień dobry. Nazywam się Joanna Piekielna i dzwonię z banku piekielnego. Mogę zająć Panu parę minut ?
ja: Wie Pani co. Jestem w Hong Kongu i jest 02:00 w nocy. Zadzwoni Pani za tydzień jak już wrócę.
k: O Matko Przenajświętsza. To ja najmocniej przepraszam. Yyyyyyy......dobranoc ?

bankowa linia marketingowa

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 96 (214)
zarchiwizowany

#17121

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna historia z cyklu piekielni najemcy/wynajmujący.

Wiele lat temu zapragnęliśmy większą ekipą wyjechać na świąteczno-sylwestrowy wypad do Szczyrku. Aby nie mieć problemu z innymi turystami narzekającymi na bawiącą się młodzież postanowiliśmy wynająć cały dom do naszej dyspozycji. Tak nas przynajmniej zapewniano przy wpłacaniu zaliczki. Na miejscu do akcji wkroczyli właściciele obiektu przeznaczonego pod wynajem. Trzeciego dnia, po drugim wieczorze, właściciele w mało delikatny sposób dali nam do zrozumienia, że oni sobie nie życzą abyśmy po 22:00 urządzali imprezy. Odrzekliśmy, że skoro zdecydowali wynająć się cały (!) dom młodzieży, to chyba nie spodziewali się, że będziemy chodzili spać o 22:00.
W związku z tym incydentem postanowiliśmy wyjść do miasta, by pobawić się w okolicznych knajpkach. Wróciliśmy ok. 01:00 bez specjalnego hałasowania. Otworzyliśmy drzwi danym nam uprzednio kluczem i po cichu rozeszliśmy się do pokoi. Nazajutrz znowu pretensje o której to wracamy do domu i gdzie się tak długo włóczymy. Pretensje właścicieli były codzienne (nawet po nocy sylwestrowej) i daliśmy sobie spokój z jakimikolwiek dyskusjami. Od tej pory staranniej dobieram miejsca gdzie nocuję.

PS.
Dla wyjaśnienia dodam, że nie było żadnych imprez w stylu "latające krzesła". Siedzieliśmy w jednym pomieszczeniu salonowym i czas upływał na piwku, rozmowach i grach towarzyskich z niebyt głośną muzą w tle. Zresztą ile można balować po całym dniu spędzonym intensywnie na nartach ?

prywatne kwatery

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (178)
zarchiwizowany

#15736

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Swojego czasu opisywałem historię z zamknięciem konta w banku gdzie "Inspiruje nas życie" (http://piekielni.pl/12206). Ponieważ historia się spodobała wrzucam dalszy ciąg historii związanej z zamkniętym, ale otwartym kontem.

W dniu dzisiejszym zadzwonił do mnie telefon z numerem zastrzeżonym. Coś mnie podkusiło i odebrałem, ponieważ z takiego numeru dzwoni mój obecny bank. Rozmowa potoczyła się mniej więcej tak (T - telesprzedawca naciągacz na super oferty, J - ja):
T: Dzień dobry. Nazywam się Diablik Piekielny i dzwonię z zainspirowanego życiem banku. Chciałbym Panu zająć chwilkę czasu. Czy możemy porozmawiać ?
J: (zżerany ciekawością co też mogą ode mnie chcieć) Dzień dobry. Tak proszę.
T: Ponieważ jest Pan naszym klientem chcielibyśmy zaproponować Panu super ofertę kredytową. W tym celu chciałbym się zapytać czy mogę przedstawić szczegóły ?
J: Czy Pan przed chwilą powiedział, że jestem Państwa klientem ?
T: Tak. I mamy świetną ofertę na kredyt dla Pana.
J: Proszę Pana. Ja od ponad dwóch lat nie posiadam konta w Państwa banku, więc nie mogę być Państwa klientem.
T: Ale...według systemu ma Pan u nas konto.
J: Proszę Pana. System mnie nie interesuje. Mam w domu dokument potwierdzający likwidację rachunku w Państwa banku. Konto zlikwidowałem ponad dwa lata temu.
T: A ja mam w systemie, że ma Pan otwarty rachunek osobisty i dlatego chciałbym zapropnować Panu naszą specjalnie przygotowaną dla Pana ofertę.
J: Czy Pan rozumie, co ja do Pana mówię ? Zlikwiowałem konto w Państwa banku ponad dwa lata temu i mam na to dokument potwierdzający. Dlatego też nawet gdyby oferta była mega hiper atrakcyjna, to nie mogę z niej skorzystać, gdyż konto moje jest zlikwidowane.
T: To ja muszę to zgłościć swoim przełożonym, bo sprawa jest dziwna. Jednak w systemie Pana konto jest aktywne i dlatego przygotowaliśmy dla Pana ofertę o której chcę teraz z Panem porozmawiać.
J: Powtórzę jeszcze raz. Konto jest prawnie zliwidowane. Nie mam pojęcia co jest w systemie a czego w nim nie ma. System jest Państwa własnością i nie mam do niego wglądu. To, że macie w banku bałagan i niekompetene osoby, to nie moja wina. Prawnie moje konto nie istnieje. Proszę sprawę zgłosić przełożonym.
T: To ja zgłoszę. Czyli nie chce Pan porozmawiać o ofercie ?
J: (już zrezygnowany). Nie. Dziękuję.
T: W takim razie do usłyszenia.
J: Do usłyszenia.

Bezmyślność tego Pana rozbroiła mnie całkowicie.
Swoją drogą ciekawe kiedy w końcu ktoś się zlituje i zlikwiduje ten nieszczęsny rachunek w systemie :)

Bank "Inspiruje nas życie"

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (163)

#14903

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu wracaliśmy ośmioosobową ekipą ze Szczecina do Warszawy. Ekspres w tej relacji jedzie dość długo, bo i przecież trasa daleka. W pewnym momencie, gdy zbliżaliśmy się już do Warszawy, ku naszemu nieszczęściu głos w głośnikach obwieścił, że była potężna burza nad Warszawą i zalane są torowiska na Centralnym. I tak nagle w okolicy Błonia pociąg się zatrzymał. Stanęliśmy w szczerym polu. W oddali jedynie jakieś budynki gospodarcze więc nawet nie było jak zmienić środka lokomocji. Jako, że postój zapowiadał się dłużej, a głód po tak długiej podróży zaczął doskwierać coraz mocniej wybraliśmy się wszyscy do sławetnego wagonu restauracyjnego zwanego Warsem.

W Warsie wybór oczywiście typowo barowy, więc cała ekipa zdecydowała się na żurek. Cała, oprócz jednego kolegi, który po stwierdzeniu, że żurkiem się nie naje, zamówił schabowego z dodatkami. Po ok. 10 minutach wszyscy napełnialiśmy żołądki ciepłym żurkiem z jajem i kiełbasą, podczas gdy kolega od schabowego czekał na swoje zamówienie będąc oczywiście coraz bardziej głodny i zły. Po ok. 20-25 minutach czekania, gdy my już byliśmy najedzeni, a pociąg nadal stał w tym samym miejscu kolega podszedł do baru i zapytał się czy jeszcze długo ma czekać. W odpowiedzi od "przemiłej" Pani bufetowej usłyszał:
- A co? Spieszy się panu gdzieś?

Wars w PKP

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 493 (579)