Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

marikvao

Zamieszcza historie od: 28 czerwca 2011 - 14:04
Ostatnio: 12 sierpnia 2011 - 22:28
  • Historii na głównej: 1 z 4
  • Punktów za historie: 820
  • Komentarzy: 11
  • Punktów za komentarze: 23
 
zarchiwizowany

#15828

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z komputerami mam dość specyficzne doświadczenia. Całe dzieciństwo mój młodszy brat coś psuł, a ja musiałem to naprawiać. W ten sposób nauczyłem się mnóstwa rzeczy o błędach, które użytkownicy sami sobie prezentują. Dzięki temu znajomi prosili mnie o pomoc, gdy coś im nie działało.

Taka właśnie sytuacja spotkała mnie jakiś czas temu. Znajomi zadzwonili, mówiąc, że system im się nie uruchamia. Zapytałem, czy nie mają włożonych żadnych pendrivów, ani dyskietek. Po paru minutach sprawdzania stwierdzili, że na pewno nie.

Miałem wolny dzień, więc poszedłem pieszo 10 km, by im pomóc.
Gdy dotarłem na miejsce, zostałem poczęstowany herbatą i krótką rozmową. Wtedy dopuszczono mnie do komputera. Podszedłem do niego i szybkim ruchem palca wyjąłem z jego wnętrzności dyskietkę. W tym momencie, jak za dotknięciem magicznej różdżki, komputer i system zadziałały.

Powstrzymałem się od śmiechu, wysłuchałem krótkich podziękowań i wróciłem do domu, by resztę dnia spędzić przy książce...

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 47 (137)

#13732

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia groszkowej o telefonie ze szkoły językowej przypomniała mi moją przygodę z tą samą firmą.

Pewnego dnia zadzwonili do mnie i zaproponowali kurs języka angielskiego. W tym roku szkolnym będę zdawał maturę rozszerzoną z tego przedmiotu, więc szukałem jakiegoś dodatkowego kursu. Od razu powiedziałem, co mnie interesuje i zapytałem, czy mają coś dla mnie. Dowiedziałem się, że wszelkie informacje mogę uzyskać tylko przychodząc do nich na spotkanie. To już od początku wzbudziło moje podejrzenia.
(w przeciwieństwie do groszkowej nie czepiałem się o moje dane, bo ze zmęczenia po prostu tego nie zauważyłem)
Poszedłem na spotkanie, gdzie przez pół godziny babka nawijała tak zawile, żebym przypadkiem czegoś nie zrozumiał. Wtedy też byłem zmęczony, ale i tak zdążyłem usłyszeć w jej słowach parę sprzeczności. Najbardziej zamotała w kwestii ceny. Tak bardzo, że wychodząc, nie wiedziałem, ile i za co bym zapłacił.
Dostałem też dużą ulotkę, pełną zdjęć, na której nie było ŻADNYCH konkretnych informacji, tylko puste frazesy.
W domu zajrzałem na ich stronę. Co się okazało? Na stronie było tyle samo informacji o kursie, co w ulotce. Ktoś wyraźnie chciał, bym kupił kota w worku. Wpisałem nazwę firmy w google (groszkowa się przesłyszała, albo specjalnie zmieniła nazwę firmy, ja nie mam zamiaru ukrywać, co to za jedni). Okazało się, że na forach ludzie - ogólnie rzecz biorąc: bardzo zawiedzeni - wołali o pomstę do nieba za to, co ich spotkało ze strony tej firmy.
Pisano, że kurs wygląda inaczej, niż im opisywano, płaci się za to, co robi się w domu (!), a przy umowie "zgadza się" na umowę kredytową z bankiem (na spotkaniu "uprzejma pani" wyraźnie zaznaczała, że umowę musi podpisać osoba płacąca, a nie ja (mimo, że 18 na karku).
Gdy po pewnym czasie do mnie zadzwonili, odmówiłem wykupienia dla siebie kursu. Gdy usłyszałem udawane zdziwienie "miłej pani", odpowiedziałem ze śmiechem, że "nie udało im się wzbudzić mojego zaufania".
Tak więc polecam ostrożność przy wyborze i nie pozwólcie, by wam sprzedano kota w worku. A to, ile warte są usługi tej firmy pozostawiam waszej ocenie.

Speak Up

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 403 (471)
zarchiwizowany

#13054

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W mojej szkole nauczyciel hiszpańskiego pochodzi z Kolumbii. Poza językiem ojczystym zna bardzo biegle rosyjski, a polski na poziomie komunikatywnym. Jest to powodem tego, że po 2 latach nie wiele można było się od niego nauczyć. Pewnego razu zapisał na tablicy słowo "ducharse".

N - Ducharse oznacza brać przez nic.

Wszyscy w klasie zieloni (nawet ci, którzy uczą się tego języka prywatnie). Patrzą po sobie. Nikt nie rozumie.

N - Brać przez nic - powtarza nauczyciel, machając ręką nad głową, jakby chciał sobie aureolę narysować.

W klasie cisza. Jedni patrzą tępo do książki, inni na nauczyciela. W końcu przystąpił on do opisania nam, co "ducharse" oznacza.

N - W łazience można się kopać, albo brać przez nic.

Parę osób w klasie jednocześnie zrobiło facepalm, a parę wybuchło śmiechem.

Polskie LO

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (228)
zarchiwizowany

#12895

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielny NFZ (i wszystko jasne)

Miałem robione badania w jednym z miejskich szpitali. wizyt było parę, na każdą czekałem ponad miesiąc. W końcu zrobiono mi tomografię i odesłano do innego szpitala. Wyniki ostatniego badania dostałem na płycie CD.
W drugim szpitalu przy pierwszej wizycie od razu powiedzieli mi, że muszę mieć kliszę ALBO opis tomografii, które dostanę w pierwszym szpitalu.
Słyszałem już wiele historii o organizacji szpitali, więc rankiem przed odwiedzeniem szpitala zapytałem, czy tego dnia można przyjść by otrzymać kliszę. Usłyszałem, że można i muszę iść do głównego budynku. Tak też zrobiłem...
W głównym budynku odesłano mnie do pawilonu z tomografem, czyli zupełnie odwrotnie, niż rano uprzejmy pan mnie poinformował. Gdy tam dotarłem, usłyszałem, że muszę mieć potwierdzenie pisemne od lekarza, który mnie wcześniej tu badał (od tego czasu upłynęło już ponad pół roku, a nie mam pamięci do nazwisk i twarzy).
W głównej rejestracji panie powiedziały mi, że kartka potrzebna jest mi tylko dla widzimisię pani od tomografu, bo mogła sobie wszystko w komputerze sprawdzić. Jednak pomogły mi ustalić, kto się mną wcześniej zajmował i pozwoliły mi odwiedzić ją bez kolejki.
Gdy wróciłem do pawilonu z tomografem i wręczyłem kartkę, po pół godziny czekania dostałem zdjęcia.
Po pewnym czasie przyjechałem na kolejną wizytę do drugiego szpitala. Tam dowiedziałem się, że oprócz zdjęcia, muszę mieć też opis, który też dostanę w pierwszym szpitalu (wcześniej mówiono mi, że może być zdjęcie ALBO opis). Po uzyskaniu go, poszedłem an kolejną wizytę, która była 2 tygodnie temu. Moje podróże po szpitalach z tą jedną sprawą trwają od ferii 2010r. W końcu doczekałem się wpisania mnie jakiś termin na operację. Na 11 lipca...
2012 roku.

NFZ

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 56 (90)

1