Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

matka_polka

Zamieszcza historie od: 10 marca 2016 - 8:52
Ostatnio: 14 marca 2016 - 8:05
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 479
  • Komentarzy: 2
  • Punktów za komentarze: 0
 

#71785

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Osiem lat temu w ciąży bliźniaczej będąc trafiłam na oddział patologii ciąży (swoja drogą nazwa piekielna). Jednemu z chłopców co jakiś czas zanikało tętno + gestoza popularnie zwana zatruciem ciążowym z mojej strony.

Lekarz prowadzący przewidział dwie opcje: natychmiast kończymy ciążę (31 tydzień) albo obserwujemy i czekamy. Gdyby tylko coś nie tak to ciachamy, ciachamy, ciachamy.
Ostatecznie stanęło na tym, że czekamy. I tak czekaliśmy m-c, w trakcie którego poza codziennym KTG i jednym (!) USG żadnych badań nie doświadczyłam. W tym czasie poza standardowym „spuchnięciem” w wyniku zatrucia ciążowego doświadczyłam jeszcze drgawek.

W końcu chłopaki doszli do wniosku, że już nudzi im się razem i podjęli decyzję: matka, trzymaj się wychodzimy.
Logicznie rzecz biorąc: poród bliźniaczy, wcześniaki, jedno z dzieci z zanikającym tętnem, matka z rzucawką - CC jak nic. A skąd, wskazań nie ma, najmniejszych! Chłopcy urodzili się siłami natury 12 godzin później – sini. Ja straciłam ponad 1,5 litra krwi.
Finalnie wszystko skończyło się dobrze, po trzech dniach wyszliśmy ze szpitala.

Nam się udało, zastanawiam się jak niewiele brakowało żeby podzielić los Państwa Bonków. Teraz wiem, że lekarze czekali po prostu na kopertę...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 263 (327)

#71752

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siódmy miesiąc ciąży, standardowe badanie, okazało się, że mam guza, a nawet dwa. Guzy podejrzane i ukłuć trzeba dla pewności co dalej. Doświadczenia na oddziale onkologii miałam, dlatego zdecydowałam się na badania w prywatnej klinice. Z założenia miało być szybko, sprawnie i nie dostarczać traumatycznych przeżyć. Nic bardziej mylnego.

Pomijam fakt, ze wg pana doktora przeprowadzającego zabieg miał być bezbolesny – nie był.
Istotą problemu okazały się wyniki, a właściwie ich odnalezienie. Klinika ma kilka punktów w całym mieście. Moja pani doktor pracuje na ulicy X, z kolei zabieg robiono mi na ulicy Y. Z głupia frant poprosiłam o przesłanie ich bezpośrednio do pani doktor, bo tak mi było wygodniej i sprawniej logistycznie, a poza tym chciałam sobie oszczędzić dodatkowych stresów. Wg pani z rejestracji nigdy, przenigdy NIE robią takich rzeczy. Robiłaś zabieg na ulicy Y, odbieraj na Y, oni nic wozić nie będą – przyjechać, odebrać - koniecznie osobiście - za 3 dni. No OK, trochę to dziwne, klinika prywatna, zabieg nietani, ale OK.

Przyjechałam i co? I dupa (nie Andrzej) - nie ma. Wrócić osobiście za kolejne trzy dni, na pewno już będzie. Nie dzwonić, nie ma potrzeby, na pewno będzie. Jak potulne cielę posłuchałam, wróciłam po trzech dniach. Pani z rejestracji stwierdziła, że wynik się zgubił i najprawdopodobniej będzie trzeba powtórzyć.
Tu już mi żyłka pękła i ciążowe hormony ujawniły się w całym swoim spektrum z pełną gamą fajerwerków. Nic robić nie będę, wyniki mi proszę dawać, już, teraz, zaraz (umówmy się: badanie moczu to nie było i dzięki całej „imprezie” siwych włosów przybyło). Wyszłam z przytupem z zapowiedzią, ze wyniki mają się znaleźć i nie interesuje mnie jak to zrobią.

Fakt, znalazły się. Tydzień później na ulicy X – u mojej pani doktor.. Gdzie były w tzw. międzyczasie do tej pory zostaje zagadką.
Tak się zastanawiam, kto był bardziej piekielny, czy awanturująca się ciężarówka, czy „przemiłe” panie z rejestracji (?). Opłatę pobrały, widocznie kompetencje i rzetelna informacja nie były w cenie…

PS Jest OK.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (197)

1