Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mercedest

Zamieszcza historie od: 30 marca 2012 - 13:09
Ostatnio: 3 maja 2012 - 14:20
  • Historii na głównej: 3 z 6
  • Punktów za historie: 2750
  • Komentarzy: 99
  • Punktów za komentarze: 487
 

#30373

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idiotyzm w czystej postaci.

Domówka, domek nad jeziorem, zabawa trwa, noc.
Im późniejsza godzina, tym mocniej ludzie nakręceni jak ruskie zegarki. Sytuacja wymyka się spod kontroli, bo napływają obcy ludzie, gospodarz sam narąbany w trzy dupy.

3 dziewczyny chcące szybko się z nieprzyjemnego towarzystwa ewakuować wychodzą tylnym wyjściem, dróżką obok jeziora.

Skrada się do nich trójka chłopaków.
Środkową łapią za ramiona i wrzucają w chłodną toń.

Myśleli chyba, że to dobry dowcip, bo przecież na brzegu płytko. Do pustych makówek nie dotarło jednak, że dziewczyna po kilku piwach jest, woda płytka w tym miejscu to nie jest, a kobieta pływać mogła nie umieć.

Dziewczyna znika pod wodą, koleżanki z przerażenia piszczą, chłopcy spierniczają do domu, kilka osób rzuca się na pomoc, pomaga wyjść.
Niedoszła topielica pluje wodą, zapłakana, tchu nie może złapać, ale żyje.

Kilka dni później wszyscy szukają zbirów, jednak nikt nic nie słyszał, nie widział, nikt nikogo nie zna.

Jakoś odechciało mi się chadzać na ogromne domówki ostatnimi czasy.

jezioro

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (660)

#29884

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzień piękny, ławki w parku oblegane są przez matki i babcie z dziećmi.

I ja korzystam z pięknej pogody, zaczytując się na świeżym powietrzu w "Bajkach robotów".

Przerywam, gdy podbiegają do mnie dwa psiaki i trącają nosem w stopę, podnoszę wzrok i widzę idącą ku mnie staruszkę.

Sylwetkę ma przygarbioną, ubrana jest w gruby płaszcz, sękatymi dłońmi obejmuje patyk, służący jej za laskę.
Dosiada się do mnie i uśmiecha bezzębnym uśmiechem.

Zagaja rozmowę, o pogodzie, o wszystkim.
Mimo wieku, widzę błysk w jej oczach, kiedy zaczyna mi opowiadać o swojej pierwszej miłości, wzrusza się, kiedy mówi o pracy w klasztorze.

Dzielę się kanapkami, najpierw jest skrępowana, ale bierze, dziękuje i mówi, że aniołkiem jestem, że Bóg mnie chyba przysłał, przyznaje w końcu, że od wczoraj nie jadła. Zanim połyka pierwszy kęs, dzieli się z psami.

Relację o drugiej wojnie światowej przerywa jednak grad kamyków, które spadają na nasze głowy.
Dzieciaki, które w taki sposób dostarczały sobie rozrywki nie omieszkały wyzywać pani od brudasów i mówić, że ′taka stara to już zdechnąć powinna′.

Pani w oczach stanęły łzy, zaczęła się podnosić, kiedy ja zaczęłam hałastrę przeganiać, a nim się zorientowałam, pani już nie było.

I żałuję tylko, że żyję w takim świecie.

Park

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1025 (1081)

#28292

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka ze mnie bohaterka, jak z koziego tyłka trąba, jednak absolutnie ignorującym otaczający mnie świat człekiem nie jestem.

Poniedziałek, wczesne przedpołudnie, ostatnie lekcje w moim liceum wyjątkowo odwołane, wracam do domu.

Na ryneczku poruszenie, chcąc nie chcąc przechodzę obok zbiegowiska i widzę leżącego na ziemi pana, prawdopodobnie atak padaczkowy (tak wyglądało), bo pan w konwulsjach, uderza głową o bruk (!), ludzie tylko gapią się jak sroki w gnat.

Podbiegam, kładę kurtkę pod głowę (i tak już głowa rozbita), krzyczę do młodej dziewczyny stojącej obok, żeby po pogotowie zadzwoniła, panu udrożniam drogi oddechowe, trzymam głowę, słysząc tylko zza plecami głosy przechodniów:
- To pewnie pijak, pani zostawi dziada!

Ręką odganiam innego chłopaka, który nagle się uaktywnił i próbuje wkładać mężczyźnie w usta pasek (uczyłam się, że ust kneblować nie można, a jeszcze pilnować, żeby język nie spowodował zadławienia i nie przeszkadzał w dostawaniu się powietrza), karetka się zjawia, krótko odpowiadam na pytania, ratownicy już się chorym zajęli, mogę iść.

Wycierając chusteczkami krew z rąk pomyślałam tylko, jak wielka musi być znieczulica i jak mała możliwość odczuwania empatii w społeczeństwie, skoro widząc wykrwawiającego się człowieka nikt nie wezwał nawet karetki i jak wielkie musi być skur*ysyństwo, skoro widząc mnie, mierzące 159cm chuchro próbujące przytrzymać chłopa cztery razy większego ode mnie, nie pomóc, tylko przybrać ironiczny uśmieszek?

Karma się kiedyś odwróci.

Edit dla osób, które słusznie zwróciły mi uwagę na niedociągnięcie: jego głowę trzymałam PRZEZ rękawy kurtki, którą mu podłożyłam, ale tak czy inaczej nie dało się choć odrobiną nie ubrudzić rąk.

ryneczek

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 538 (592)
zarchiwizowany

#28968

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak Lany Poniedziałek, to Mercedest wie, że z domu lepiej nosa nie wyściubiać.

Ale pobiegać trzeba z psem. O 8. rano jak zwykle jestem już jakieś 4 km od domu, wieje lodowaty wiatr, jak na złość deszczyk mży.

Przystanęłam więc, żeby psiak obwąchał kwiaty, sama zaczęłam się rozciągać.
"Smoke on the Water" w uszach, oczy zaszklone od wiatru i nagle chlup! dałam się zaskoczyć i dwa wiadra lodowatej, śmierdzącej wody z pobliskiego jeziora lądują na mojej głowie, lecąc strużką za kołnierz i robiąc oczko wodne w butach. Staremu, schorowanemu już psu też się dostało szlamem.

Zdążyłam ujrzeć tylko plecy trzech chłopaczków, nieznanych mi kompletnie, potykających się i odwracających do mnie z uśmiechami od ucha do ucha tylko po to, by pokazać mi przysłowiowego i wielce niekulturalnego "faka".

Ale przysięgam, jeśli pies mi się zaziębi, to niebo i ziemię poruszę, a dzieciaki znajdę i za leczenie każę płacić, robiąc taki raban, że niejeden moher commando by się zawstydził.

miasteczko

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (197)
zarchiwizowany

#28608

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
"Krótka rozprawa o Ropuszce".

A był sobie taki jeden.
Latał sobie za mną dobre pół roku, głuchy na aluzje, że ja niezainteresowana, kwiatki dawał.

W końcu zgodziłam się umówić.

Nie należy zapominać, że już na pierwszej randce jego ręce kleiły się do moich ud jak rzep do psiego ogona. Ale zainteresował mnie sobą.

Dni mijały leniwie, kwiatki się skończyły, zaczęły się awantury.
Bo kusa sukienka w lecie, bo obcas za wysoki, a włos za często rozpuszczony, bo wzrok zawieszony na innym chłopaku, a uśmiech za częsty.

I nagle trach! walentynki przyszły niespodziewanie. Nim się zorientowałam, potulnie kiwałam głową na zgodę na przedstawienie mnie jego rodzicom.

W ten wielki dzień, wystrojona i wypachniona jak na bal u królowej, czekam, co by mój książę zaprowadził mnie przed oblicza państwa.

I czekam.

I czekam.

I czekałabym sobie tak pewnie jeszcze kilka tysięcy lat, dopóty, dopóki w proch bym się nie obróciła. Ale dostałam SMS. Że książę spiernicza. Bo po ostatniej kłótni, on jednak stwierdza, że coś pękło i on nie potrafi mnie już kochać.

Zawinęłam więc kiecę i z rozdartym sercem i nosem na kwintę wróciłam do siebie.

Na Facebook′u jego status zmieniony, a owszem, ale nie na ′wolny′. Na ′zaręczony′. Z moim kolegą.

Żarty? Nie. Kilka dni później widziałam w mieście, jak za rękę chodzili.

Królestwo Wiecznej Miłości

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (227)
zarchiwizowany

#28563

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie długo acz treściwie. Gdybym nie była w tym przedstawieniu główną aktorką, nie uwierzylabym.

Jestem medycznym, niezidentyfikowanym zjawiskiem.

Stosunek do służby zdrowia mam neutralny, ale ta historia traktować będzie o wyjątkowo piekielnej pigule.

Rys sytuacyjny:
kilka lat temu miałam operację serca, od tego czasu zaczeły się u mnie problemy zdrowotne wszelkiej maści, badań miałam niezliczoną ilość, od kilku miesięcy jednak bóle głowy towarzyszące mi od lat nasiliły się.
Z bólu mdlałam i wymiotowałam.
Przyplątała się anemia.
Lekarze postanowili przebadać mnie jeszcze dokładniej wzdłuż i wszerz.
Wiązało to się m.in z pobieraniem krwi co tydzień.

Ad rem: jako, że w przychodni bywam niezwykle często, z kilkoma pielęgniarkami przyjmującymi na zmianę w zabiegowym zdążyłam się zaprzyjaźnić. By ułatwić mi życie, wypracowałyśmy układ, polegający na tym, że w dzień pobrania przychodzę wczesnie rano, coby potem kolejki nie blokować innym (a trzeba zaznaczyć, że od zawsze na widok igły mdleję, a krew mam gęstą jak budyń, co oznacza leżakowanie przez co najmniej pół godziny).
Kładę się na leżance, i co ważne, krew pobierana mi jest ZAWSZE ze stopy, na moją prośbę (w każdym innym miejscu żyły są "schowane" bardzo głęboko, a mi samej daje to więcej komfortu).

W zeszły poniedziałek, traf chciał, obie "moje" pielęgniarki były nieobecne.

Wchodząc do gabinetu moim oczom ukazała się [P]iguła rodem z PRLu: w wieku mojżeszowskim, z ogromymi okularami, koczkiem na czubku głowy i wiecznie skwaszoną miną.

Na moje "dzieńdobryjanapobranie" nie usłyszałam ani "dobry" ani "pocałuj mnie w odwłok".

Cóż, może cięższy dzień, podaję skierowanie i kładę się na leżance.

[P] siedzi. Milczy.

Myślę: "ki diabeł, umarła czy jak?" ale nie [P] nagle kieruje na mnie morderczy wzrok i mówi:

[P]: Za wczesnie jest! Później przyjdzie!
[J]: Przychodnia przeciez już otwarta, spieszę się do szkoły, jeśli pani mogłaby...
[P] wzdycha. I jeszcze raz. I jeszcze. Już mam pytać, czy czasem hiperwentylacja ale..
[P]: Na fotel siada!
[J]: Przepraszam, ale ja zawsze mdleję, wolę leżeć.
[P]: Królewna jedna... - wzdycha. Ze trzy razy. Może to astma? - Leży i rękaw do góry.
[J]: Wolałabym ze stopy, jeśli można, bo ja mdleję. - posyłam jej nikły uśmiech, bo moje członki już wyczuwają, że cięzko będzie i tańczą cza-czę, czyt. drżą- jeśli można.

[P] mnie mierzy, myślę sobie, że darmowy rentgen, może mi coś znajdzie, ale nie. Podnosi się, krzesło z ulgą trzeszczy.
Zdejmuję skarpetkę, podwijam nogawkę i nagle bum! blaszana miedniczka spadła na kafelki. Gdybym umiała, wisiałabym wtedy na suficie, jak kot z kreskówki, grzbietem ku dołowi.
[P] podchodzi, nie zważając na wyciągniętą stópkę, szarpie mnie za rękaw, wymachując parcianą (?) opaską.

[J]: Ale ja z żyły grzbietowej poproszę.
[P] patrzy na mnie jak na wariatkę.
[J]: Bo ja wtedy nie odlatuję tak często- mój uśmiech tu raczej nie pomaga- i kilka razy miałam tu pobierane tak, lepiej było. A na rękach żył nie widać - nie prezentuję, bo jeszcze by złapała, nie daj Boże, oby na słowo uwierzyła.
[P]: co za fanaberie! Się zachciało! Ja nie wkłuję! Rękę daje albo sobie idzie. Ja czasu nie mam - wspomniałam, że w piciu kawy przeszkdoziłam? - pacjentów mam!
[J] No bardzo proszę, niech pani stąd pobierze, ja inaczej nie wytrzymuję (naprawdę, taki ze mnie wrażliwiec)
[P]: Nie będę pobierać!
[J]: (nie dość, że się trzęsłam ze strachu, to jeszcze usta coraz szerzej ze zdziwienia otwierałam) Ale niech Pani pobierze, naprawdę się już spieszę, proszę.
[P]: Nie pobiorę!


Warto tu jeszcze dodać, że głosików owej pani dorównywał ilości decybeli wytwarzanych przy starcie boeinga.

Przepychanka słowna trwała bite 15 minut. Ja swoje, [P] swoje.

Z nerwów zrobiłam bezigłowe adiós. Muszę tam wrócić jutro.

przychodnia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 170 (214)

1