Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mikra25

Zamieszcza historie od: 28 października 2012 - 22:30
Ostatnio: 6 września 2016 - 2:43
  • Historii na głównej: 4 z 8
  • Punktów za historie: 3257
  • Komentarzy: 27
  • Punktów za komentarze: 260
 

#62264

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj poznałem wyższy poziom piekielności lub jeśli na to spojrzeć inaczej idiotyzmu. Ale od początku.

Jak co wieczór wyszedłem na spacer z moim psem. Idziemy spokojnym krokiem trasą, którą powtarzamy od wielu lat. Ja słuchawki na uszach, pogrążony w swoich myślach, pies sobie coś wącha, ogólnie luz i spokój. Nagle patrzę, a w naszą stronę mknie czarna smuga. Po sekundzie okazało się, że czarna smuga jest psem rasy bokseropodobnej.

Bydlę podleciało i zaczyna gryźć mojego psa. Wyrwałem słuchawki z uszu i zacząłem coś krzyczeć, byle tylko go przestraszyć. Ponieważ nic to nie dało, złapałem za luźny kawałek smyczy mojego psa i zacząłem machać w stronę boksera. Ten jakby się trochę wystraszył i pobiegł w kierunku z którego się pojawił. Ja się cały trzęsę, widzę, że mój pies też nieźle przestraszony. Po chwili ogarnąłem się i pomyślałem, że podejdę w stronę latarni, żeby zobaczyć czy mojemu pupilowi nic nie jest.

Podszedłem kawałek w stronę światła i widzę, że bokser znowu biegnie w naszym kierunku. Sytuacja w sumie identyczna jak parę chwil wcześniej: bokser próbuje kąsać mojego psa, ja krzyczę, macham smyczą, pies ucieka. Wkur...Wkurzyłem się niesamowicie i zrobiłem pierwsze co mi przyszło do głowy czyli wyjąłem telefon i zadzwoniłem na policję. Tutaj miłe zaskoczenie, bo pan z którym rozmawiałem przyjął zgłoszenie, powiedział, że w ciągu 15 minut pojawi się patrol i żebym w miarę możliwości nie oddalał się z miejsca gdzie miało miejsce zdarzenie. W trakcie oczekiwania na przyjazd policjantów zrobiłem małą obdukcje mojemu psu ale okazało się, że na szczęście nic mu nie jest. Cały czas w myślach modliłem się żeby bokser znowu nie podleciał i na szczęście moje prośby zostały wysłuchane.

Po jakiś 10 minutach podjechał radiowóz z dwoma policjantami w środku. Panowie wysłuchali mojej opowieści o tym co się stało, zapisali wszystko do notesika i powiedzieli, że następnego dnia rozpytają mieszkańców pobliskich bloków czy nie wiedzą kto jest właścicielem psa (zakładając, że pies ma właściciela). Po kilkunastu minutach kiedy wszystko już wyjaśniliśmy panowie wsiedli do radiowozu i już mieli odjeżdżać, kiedy zobaczyłem, że mój psi prześladowca biegnie spokojnym krokiem w stronę otwartych drzwi jednej z klatek schodowych. W drzwiach klatki stała starsza kobieta ze smyczą w ręku. Pies do niej podbiegł, a ona zaczęła mu przypinać smycz do obroży. Krzyknąłem do policjantów, że to ten pies. Wysiedli z auta i ostrożnym krokiem ruszyli w kierunku, który im wskazałem. Zaczęli krzyczeć do kobiety żeby poczekała ale nie przyniosło to efektu. Dopiero kiedy zaczęli machać rękami ta zwróciła na nich uwagę.

Policjanci zachowując bezpieczną odległość podeszli do kobiety, ja stanąłem parę metrów za nimi (cały czas miałem mojego psa na smyczy, więc nie chciałem prowokować tamtego psa do trzeciego ataku). Policjanci zaczęli pytać kobietę czy to jej pies, a ona w tym momencie zaczęła machać rękami. Przez chwilę myślałem, że to ze złości ale jakie było moje zdziwienie kiedy okazało się, że kobieta "mówi" do nas w języku migowym. Jeden z policjantów jakoś pokazał kobiecie, że ta ma zaprowadzić psa do mieszkania i wrócić na klatkę, a drugi poszedł do samochodu poprosić przez radio o przyjazd tłumacza migowego. Kobieta faktycznie po chwili ponownie pojawiła się na dole i tak w ciszy we czwórkę czekaliśmy na przyjazd tłumacza.

Po jakiś 30 minutach rzeczony pan się pojawił i policjanci mogli przystąpić do rozmowy z kobietą. Nie będę ukrywał, że wynik tej rozmowy był dla mnie lekko przerażający. Kobieta z racji starszego wieku nie ma siły, żeby wychodzić z psem na spacer. Trzyma więc go cały dzień w mieszkaniu, a wieczorami kiedy robi się ciemno wypuszcza go na dwór żeby sobie pobiegał. Po jakimś czasie schodzi na dół i zabiera psa z powrotem do mieszkania. Jak wspominałem kobieta jest głuchoniema, więc nawet jeśli pies się na kogoś rzuci to nie ma możliwości zawołania go. A nie, przepraszam. Jej pies jest bardzo grzeczny i na nikogo się nie rzuca tylko ja sobie coś wymyśliłem. Z racji tego, że cała akcja trwała już grubo ponad godzinę, to zapytałem policjantów czy mają coś jeszcze do mnie bo jak nie, to idę do domu. Powiedzieli, że nie, że jeśli czegoś by potrzebowali to wezwą mnie na komendę. Z racji takiego obrotu sprawy zabrałem psa i ruszyłem w stronę mojego bloku.

I kiedy doszedłem już do domu naszła mnie jedna myśl: ile razy z psem chodziła tamtą drogą moja siostra? 10? Nie, chyba bliżej 100. I właśnie dlatego nie mam zamiaru odpuścić tej sprawy. I na pewno jej nie odpuszczę. Jedyne co cieszy mnie w całej tej historii to reakcja policji, bo odwalili kawał dobrej roboty i chwała Wam panowie za to.

osiedle

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 617 (701)

#55903

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam takie szczęście, że mieszkam na osiedlu które upodobali sobie egzaminatorzy nauki jazdy. Strefa zamieszkania, jedna strona ulicy zastawiona przez samochody, mnóstwo miejsc do parkowania – dla egzaminatora raj.

Historia miała miejsce w wakacje. Jechałem samochodem (jak już wspominałem na terenie całego osiedla wyznaczono strefę zamieszkania, więc na liczniku nie mogłem mieć więcej jak dwadzieścia parę kilometrów na godzinę) i w oddali zobaczyłem samochód oznaczony jako jazda egzaminacyjna. Samochód stał na parkingu tyłem do ulicy, więc domyśliłem się, że zdający będzie chciał wyjechać. Kiedy zbliżyłem się do „elki” lekko przyhamowałem (strzeżonego pan Bóg strzeże) i w tym samym momencie kiedy byłem prawie na wysokości parkingu „jazda egzaminacyjna” szarpnęła nagle do tyłu i auto wytoczyło się kawałek na ulicę. Wyglądało to mniej więcej tak jakby ktoś chciał cofać i nagle zrezygnował z tego pomysłu, wciskając mocno hamulec. Ja odruchowo wcisnąłem hamulec i zatrzymałem się, moim błotnikiem przyciskając lekko tylni błotnik „jazdy egzaminacyjnej”. Byłem w lekkim szoku, bo sam prawo jazdy mam od niedawna, a poza tym auto którym jechałem nie należy do mnie. Po kilku sekundach z „elki” wyskoczył zdający i dosyć głośno krzycząc, doskoczył do mojego okna (które z racji wysokiej temperatury było otwarte).

Zdający: - Ku**a człowieku coś ty narobił? Przez ciebie
egzaminu nie zdałem. Głupi jesteś czy co?

Powiem szczerze, że mnie zamurowało. Facet wymusił pierwszeństwo, prawie wjechał w moje auto i ma do mnie pretensje. Z „elki” wysiadł egzaminator i próbował uspokoić zdającego. Nie tylko nie przyniosło to efektu, ale tylko pogorszyło sprawę, bo obelgi oprócz mnie zaczęły dotykać również jego. Egzaminator nie widząc innego wyjścia wyjął telefon i zadzwonił po policję. Ja w tym samym czasie wysiadłem z samochodu i próbowałem wytłumaczyć zdającemu, że w tej sytuacji nie ma żadnej mojej winy i nic poważniejszego się nie stało tylko dlatego, że egzaminator nacisnął szybko swój pedał hamulca.

Panowie policjanci pojawili się dosyć szybko. Na ich widok zdający spokorniał i krzyk zamienił na mamrotanie pod nosem. Policjanci wysłuchali mojej wersji, potem egzaminator ją potwierdził. Nadeszła chwila aby zapytać o zdanie pana zdającego, a on sprawił, że wszyscy na chwilę zamilkliśmy. Spowodowały to jego słowa: „było tak jak oni mówią”.

Po chwili policjanci otrząsnęli się ze zdumienia i kontynuowali rozmowę ze zdającym.

Policjant: - Panie, to po co pan cyrk robisz jak sam pan wie, że pana wina?
Zdający: - Bo on (w tym momencie pokazuje palcem na mnie) mnie oszukał.
Policjant: - Ale jak oszukał?
Zdający: - Bo jechał powoli, potem jeszcze zwolnił, to myślałem, że chce mnie wpuścić. A przecież jak ktoś chce ustąpić pierwszeństwa komuś kto wyjeżdża z parkingu, to pierwszeństwo jest tego który wyjeżdża.

Ja w śmiech, egzaminator w śmiech, nawet policjanci uśmiechnęli się pod nosem. Ponieważ po chwili oględzin okazało się, że na moim samochodzie nie ma żadnych nowych rys czy wgnieceń, to podpisałem papier podany mi przez policjantów, wsiadłem do auta i odjechałem. Na odchodne usłyszałem jeszcze, że zdający złoży odwołanie od przebiegu egzaminu, a jak zostanie ono negatywnie rozpatrzone to mnie znajdzie i ja zapłacę mu za następny egzamin.

Dzisiaj w telewizji słyszałem, że w sejmie pracują nad nowelizacją prawa o ruchu drogowym. Może warto byłoby zamieścić tam interpretację przepisów tego pana?

ulica

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 412 (460)

#47930

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu w wakacje dorabiałem sobie pracując w prywatnej firmie pocztowej. W przeciwieństwie do państwowego monopolisty, nasza firma dostarczała bardzo mało prywatnej korespondencji oraz bardzo dużo rachunków i ogólnej korespondencji od różnych firm. Moją "ulubioną" kategorie adresatów stanowiły osoby, które otrzymywały listy od komornika bądź różne monity wzywające do zapłaty na przykład z gazowni. Każdy taki list nadawany był jako polecony, to znaczy, że dostarczyć mogłem go tylko osobie do której był adresowany.

Przed sytuacją którą opiszę przestrzegali mnie inni listonosze, ale zanim jej doświadczyłem byłem pewien, że po prostu robią sobie żarty z nowego. Oj, jak bardzo się myliłem.

List polecony nadany przez jedną z firm windykacyjnych, adresowany do Jana Piekielnego. Docieram pod jego drzwi, pukam i otwiera mi kobieta...

- Dzień dobry, Maciej Jakiśtam z firmy Szybki list. Mam polecony do pana Jana Piekielnego.
- Już wołam męża. A skąd ten list?
Rzuciłem okiem na kopertę, bo wcześniej nie zwróciłem uwagi na nadawcę i mówię:
- Firma windykacyjna Szybki dług. To zawoła pani męża?
Pani zastanowiła się ułamek sekundy i odpowiada:
- Mój mąż nie żyje. Niech pan już idzie.

Nie powiem, zdziwiły mnie jej słowa i to bardzo ale próbuje kontynuować rozmowę:

- Ale przed chwilą pani powiedziała, że zawoła męża...
- NIC TAKIEGO NIE MÓWIŁAM!
- To mam pisać na zwrotce, że adresat nie żyje?
- Tak do cholery jasnej, tak masz tam napisać.

Nabazgrałem na kopercie symbol oznaczający śmierć adresata i zacząłem wypisywać awizo (przepisy były takie, że nawet w przypadku informacji o śmierci adresata musieliśmy zostawić awizo). Ponieważ kobieta nie wróciła do mieszkania tylko dalej stała w drzwiach, więc podaje jej to awizo i mówię:

- Wie pani, oni i tak tu przyjdą sprawdzić czy pani mąż żyje czy nie. Ale oni to inna liga niż ja. Duże chłopy, przypakowane... Oj tak, z nimi to będzie problem pani miała. No ale cóż... Do widzenia i miłego dnia życzę.

Kobieta popatrzyła się na mnie ale tylko odburknęła coś i wróciła do mieszkania.

Trzy dni później dowiedziałem się od szefa, że wpłynęła na mnie skarga od pani Piekielnej. Zarzuciła mi ona, że tu cytat "straszyłem ją swoimi kolegami". Pośmialiśmy się i na tym sprawa z mojej strony się skończyła.

Na koniec powiem tylko, że wbrew pozorom sytuacje takie były sporym problemem. Czasem dziennie zabieraliśmy po 10 takich listów poleconych i średnio 8 osób nie odbierało go z powodu nagłej śmierci współmałżonka. Na wypisanie 8 awiz schodziło sporo czasu. Po drugie skargi takie jak od tej pani wpływały dosyć często i gdyby nie fakt, że nasz szef sam kiedyś pracował w terenie i wiedział jak sprawa wygląda to nie wyciągał żadnych konsekwencji. Gdyby było inaczej, wszyscy stalibyśmy się bezrobotnymi.

Na koniec jako ciekawostkę dodam, że kiedy centrala robiła roczne statystyki dostarczeń dla regionów, to podobno nasz powiat miał śmiertelność na poziomie kilku sporych województw.

poczta

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 443 (547)

#45172

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ostatnie wakacje dorabiałem sobie pracując przy "kolportażu materiałów reklamowych na terenach miejskich", czyli po prostu roznosząc ulotki. Pracę tą wykonywałem na umowę zlecenie, w której między innymi widniały dwa zapisy:

- za zgubienie jednej ulotki muszę zapłacić karę w wysokości złotówki,
- za wpisanie w kartę pracy bloku, w którym ulotki nie zostały rozniesione, kara wynosi pięć złotych od jednego mieszkania (czyli za blok gdzie jest 40 mieszkań płacę 200 złotych kary).

Pieniądze na opłacenie kary miały być odtrącane od zawrotnej pensji (trzy grosze od ulotki), lub jeśli tej nie starczy na pokrycie kary, dokładam ze swojej kieszeni.
Pracować miałem w godzinach dopołudniowych, popołudniami jeździłem do firmy zdać ulotki, które mi pozostały, oddać kartę pracy i wziąć ulotki na następny dzień. Ok, wszystko jasne, nic tylko pracować.

Pierwszy dzień pracy zleciał szybko, szefowa na popołudniowym rozliczeniu zadowolona. Cuda zaczęły dziać się około trzeciego dnia pracy. Na rozliczeniu szefowa powiedziała mi, że na kontroli znaleźli blok, który był wpisany w kartę pracy ale nie było w nim ulotek. Myślę sobie dziwne, bo zawsze blok do karty wpisywałem po rozniesieniu ulotek. Sprawa zakończona polubownie, jako, że sam początek mojej pracy w firmie, ten jedyny raz szefowa daruje mi płacenie kary.

Jakiś tydzień później sytuacja powtarza się. Tym razem kłóciłem się, bo pewien byłem, że ulotki na pewno w tym bloku zostawiałem. Ostatecznie stanęło na tym, że kara (480 zł czyli więcej niż zarobiłem przez półtorej miesiąca pracując w tej firmie) jest zawieszona, ale jeśli jeszcze raz dojdzie do takiej sytuacji, to zapłacę nową i poprzednią karę razem.
Ok, myślę sobie chcecie wojować z mikrą, to wojujemy.

Na telefon pobrałem aplikację Endomondo, która służy do rejestrowania treningu sportowego ale posiada możliwość zapisania przebytej trasy na mapie poprzez GPS działający w telefonie. Codziennie w godzinach pracy włączałem aplikację, która bardzo dokładnie rejestrowała trasę którą pokonywałem i z dokładnością co do klatki można było prześledzić gdzie byłem, a gdzie nie. Mapy dla pewności zgrywałem na komputer.

Mniej więcej miesiąc po pierwszej sytuacji, już po pracy, dzwoni do mnie szefowa i pyta czy mógłbym dzisiaj przyjechać wcześniej na rozliczenie. Na pytanie czemu, odpowiedziała, że dowiem się w firmie. Zacząłem przypuszczać o co może chodzić, więc wrzuciłem laptopa do plecaka i w drogę.

W firmie szefowa mówi mi, że dzisiaj jest pewna, że ją okłamałem i na pewno przynajmniej w dwóch blokach ulotek nie rozniosłem. Pytam się skąd ta pewność, na co ona wyjmuje telefon i rzecze do słuchawki "Chodź tu do nas". Powiem szczerze, że byłem coraz bardziej zaintrygowany tym co się dzieje.

Po chwili do gabinetu wszedł mężczyzna który został mi przedstawiony jako "przyjaciel firmy". Szefowa z uśmiechem triumfu mówi mi, że ten o to "przyjaciel firmy" około godziny 11, kiedy miałem roznosić ulotki w jednym z wieżowców, widział mnie w kawiarni. Na koniec pyta mnie czy mam coś jeszcze do powiedzenia. No to ja wyjmuję laptopa, pokazuję mapy i pytam czy dogadamy się, czy idziemy do sądu rozmawiać o ewentualnym wymuszeniu.
"Przyjacielowi firmy" cudownie zaczęło mieszać się w pamięci i "w sumie to on nie wie czy to ja czy ktoś podobny, bo tyle tych młodych się kręci teraz".

Ostatecznie sprawa zakończyła się anulowaniem poprzedniej kary w zawieszeniu i cichym "chciałam pana przeprosić za te oskarżenia" ze strony szefowej. Dodam tylko, że od tego czasu była dla mnie wyjątkowo miła i przyjemna.

ulotki

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1042 (1086)

1