Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

misteria

Zamieszcza historie od: 15 lipca 2011 - 14:14
Ostatnio: 28 listopada 2017 - 20:04
  • Historii na głównej: 7 z 12
  • Punktów za historie: 5090
  • Komentarzy: 7
  • Punktów za komentarze: 27
 

#18347

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pochodzę z małej miejscowości na podkarpaciu, gdzie nadal mieszka cała rodzinka - babcie, wujki, ciotki, mama, itd... Ja zaś wyprowadziłam się do stolicy i mam do "domu" jakieś 400km.

Dziadek, z racji podeszłego wieku, zaczyna mieć problemy zdrowotne i częste wizyty u różnych specjalistów stają się codziennością. W większości jednak, do tych specjalistów trzeba dojechać - a to 40, a to 100 km. Niby nic takiego - w końcu jego dzieci są na miejscu, więc zawsze ktoś może z dziadziem pojechać.
W naszej rodzinie jest też taka niepisana zasada, że ja i moja mama zajmujemy się dziadkiem, zaś ciotka opiekuje się babcią, choć oczywiście zdarza się, że musimy zamienić się rolami...

I taka sielanka mogłaby trwać... ale...
Dziadzio ma zaplanowaną operację - nic poważnego, ale jednak trzeba go zawieźć do szpitala i potem odebrać. Jako że moja mama pracuje w szkole, to nie ma urlopu i nie zawsze może się wyrwać z pracy. Akurat tym razem, ze względu na jakąś akademię czy inne święto szkolne - musi być w pracy. Moja ciocia prowadzi własną działalność, więc może wychodzić z pracy kiedy chce.
No i tak rodzinnie ustalamy jak zorganizować wszystkie kwestie związane z dziadka operacją. Na co moja kochana ciotka wypala z tekstem do mnie:
- No wiesz, ty robisz karierę w Warszawie, ciebie stać żeby zrobić sobie dzień wolnego. Jak ja nie pójdę do pracy, to nie mam za co jedzenia dziecku kupić...

Mnie zatkało, bo w końcu chodzi o JEJ OJCA! Tłumaczenia, że nie mam urlopu, że to łącznie 1000 km do przejechania, itd., nic nie dają. Oczywiście, jak jestem w okolicy do zajmuje się dziadkami i pomagam jak mogę, ale "podjechanie" 400 km to taka mała przesada, szczególnie, że zawiezienie pacjenta do szpitala nie jest jakimś wybitnie trudnym zadaniem.

Ciocia natomiast utrzymuje, że to ja i moja mama mamy zajmować się dziadkiem, więc ona pojedzie z nim do szpitala tylko jeśli jej zwrócę koszty dojazdu do szpitala i zapłacę rekompensatę za stracony dzień pracy.

No ok, ludzie są różni. Więc pytam, ile byłaby "w plecy" przez ten jeden dzień. Jakby to nie była za duża kwota, to niech tam będzie - zapłacę jej. Ale nie... moja iście piekielna ciocia wymyśliła, że benzyna na łącznie 200 km i dzień pracy to... uwaga... 1200 zł! Naprawdę - od kiedy fryzjerki z małych miasteczkach zarabiają tysiąc zł dziennie?

I tak, zgadliście, jadę 400 km w jedną stronę żeby z dziadziem pójść do lekarza, bo jego własną córkę bardziej interesuje kasa, niż stan zdrowia rodzica...

"rodzinka"

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 735 (809)

#18112

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz miała miejsce kilka lat temu, podczas cudownego rodzinnego święta jakim jest Wigilia.

Tytułem wstępu, moja kochana babunia jest osobą dość specyficzną. Największą satysfakcję sprawia jej skłócanie ludzi oraz doprowadzanie najbliższych do łez. Ma to dla niej szczególne znaczenie właśnie przy okazji świąt rodzinnych, kiedy wszyscy zebrani mogą się przyglądać jak to ona znęca się nad nieszczęsną ofiarą.
I otóż owej sławetnej Wigilii babunia obrała sobie za cel mnie.

Jak to zazwyczaj bywa przy okazji walnego zgromadzenia rodzinnego, wnuki i ich życie prywatne wywlekane są na tapetę i wszystkie historie zaczynają się od "kiedy ja byłam w Twoim wieku...". Tym razem było podobnie. Bo kiedy babunia była w moim wieku (wówczas miałam jakieś 22-23 lata) to już miała dom, męża, dziecko, stałą pracę itd itp... I tak właśnie babcia opowiada, jak to ona miała wszystko, a ja to już przeterminowana jestem... bo taka stara a jeszcze ani dzieci, ani męża, ani nawet żadnego kandydata na horyzoncie... i tak po kilkunastu minutach lamentów na temat mizerności mego żywota doczesnego, babcia przebiła samą siebie.
[B]abcia
[j]

[B] No bo kochana wnusiu, ja się zaczynam martwić jak ty sobie w życiu poradzisz...
[j] Nie do końca rozumiem dlaczego...
[B] No bo wiesz - w takim wieku a ty ciągle sama... wiesz ja się zaczynam naprawdę martwic
[j] ???
[B] Bo wiesz, ty to może lesbijką jesteś.

Po tym babci stwierdzeniu rodzina zamarła. Tak jak trzymali widelce, tak je zatrzymali w połowie drogi między talerzem a otworem gębowym. Wszyscy zamilkli, nawet jak na żądanie płyta z kolędami się skończyła.
Ja zaś spokojnie, jak gdyby nigdy nic, dokończyłam jeść pieroga który właśnie był w drodze z talerza to wspomnianego wcześniej otworu gębowego i ze stoickim spokojem odpowiedziałam na zaczepkę...
[j] Rozumiem więc, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli za rok na Wigilię zaproszę moją dziewczynę?

Finał? Babcia w płacz, prawie zawał na miejscu. Reszta rodzinki w wielkiej konsternacji i ewakuowała się jeszcze przed rozpakowaniem prezentów... co do mnie zaś, to od tamtego dnia nikt w rodzinie nie nagabuje mnie o dzieci, męża, pieska, ani nie opowiada historii z gatunku "jak ja byłam w twoim wieku..." :)

"rodzinka"

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 789 (875)