Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mrija

Zamieszcza historie od: 8 grudnia 2011 - 21:25
Ostatnio: 8 grudnia 2016 - 10:34
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 1385
  • Komentarzy: 64
  • Punktów za komentarze: 496
 

#59534

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o moich sąsiadach mnie samej przypomina serial, więc zamiast pilota: Niecały rok temu wprowadziliśmy się do pewnej kamienicy. Jako że zajęliśmy mieszkanie, którego poprzedni lokatorzy dość konkretnie utrudniali życie sąsiadom zdecydowaliśmy, że darujemy sobie wizyty powitalne i przedstawianie się, pokażemy najpierw, że jesteśmy istotami spokojnymi i rozsądnymi, niech nasze czyny świadczą za nas. Jak dotąd idzie nam dobrze, ale minusem jest to, że z większością lokatorów znamy się tylko z "dzień dobry" na klatce.

Odcinek pierwszy zaczął się w pewną sobotę, jeszcze w listopadzie. Sąsiedzi mieszkający nad nami, na trzecim piętrze, urządzili sobie imprezę. Nasza kamienica ma oryginalną konstrukcję ścian i w poziomie izolację dźwięku doskonałą, za to pionem niesie się wszystko. Do tego dodać należy ciekawą metodę słuchania przez imprezowiczów muzyki: przez około pół godziny na połowie skali dźwięku, potem podkręcenie do maksimum na jakieś 5 - 10 minut, i znów spokojna połowa skali. Przy takiej akustyce po podkręceniu do maksimum w naszym mieszkaniu słychać słowa ich piosenek.

Akurat byłyśmy w domu same z nastoletnią Córą, ale wyszarpywane tak ze snu z nużącą regularnością około 2:00 nie zdzierżyłyśmy, i wybrałyśmy się na górę poprosić o ciszę. Otworzyła nam nie znana wcześniej młodziutka dziewczyna, przeprosiła, obiecała poprawę. Po czym, ledwo zeszłyśmy do siebie - muzyka poleciała do maksimum.

Z brzydkim słowem na ustach nakręciłam zatem 997 i poprosiłam o wizytę patrolu. Zanim jednak dojechał, po około pół godzinie od naszej interwencji na schodach rozniósł się echem tupot, bynajmniej nie białych mew, i impreza uległa naturalnemu zakończeniu.

Na odcinek drugi musieliśmy czekać do stycznia. Znów sobota, znów impreza, nagłaśniana tą samą metodą, znów szklanki drżą w naszej kuchni. Tym razem na interwencję około 3:00 wypchnęłam Mężczyznę. Z racji tego, że jest duży i ma mocno wygoloną głowę może się wydać groźny, zwłaszcza nietrzeźwemu oku, więc specjalnie naciskałam, aby kulturę wypowiedzi zachował. Zachował, powiedział po prostu, że następnego dnia oboje pracujemy (co było prawdą). Od tej samej, młodziutkiej panienki usłyszał: "aleee o sooo choziii, przecież my nie imprezujemy codziennie", po czym zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Muzyka jednak tym razem przestała podjeżdżać do końca skali, i dało się zasnąć. Nie na długo jednak - o 7:00 ktoś oparł się na naszym dzwonku do drzwi i stał tak, dopóki nie poszłam otworzyć. Za drzwiami ujrzałam nieznaną, ogniście rudą panią, w kompletnej odzieży wierzchniej. Pani, wrzeszcząc na całą klatkę oznajmiła mi, że:
1. Nie życzy sobie, żeby jej zwracać uwagę,
2. Mieszkamy to pół roku a oni 20 lat,
3. Nie imprezują codziennie,
4. Nie życzy sobie, żeby jej zwracać uwagę.

Moje nieśmiałe próby wtrącenia, że chodzi tylko o nie podkręcanie za głośno muzyki, impreza nam nie przeszkadza, zostały przez jej krzyki stłumione w zarodku. Wyrwana ze zbyt krótkiego snu nie jestem mistrzynią asertywności, poprzestałam więc na mruknięciu do jej oddalających się pleców "Dobrze, następnym razem wzywam policję", na co usłyszałam "A wzywaj sobie trzy".

Odcinek trzeci miał miejsce w lutym, jak zwykle w sobotę. Impreza wg znanego schematu, my wszyscy w domu, mija 2:00, chcemy już spać, a więc zgodnie z ustaleniami - dzwonię na policję. Ustalam z dyspozytorką, że jeśli sąsiedzi nie otworzą bramy, patrol może dzwonić do mnie, więc czekam. Po jakichś 20 min - jest patrol, oczywiście u mnie. Stoimy, państwo piszą notatkę... I nagle muzyka imprezowa zostaje podkręcona do maksimum i w naszym mieszkaniu znów słychać tekst jakiegoś szlagieru. Policjanci spojrzeli po sobie, kiwnęli głowami, i poszli na górę. O dziwo, na bezpośredni dzwonek do drzwi nawet im otworzono. Dość długo trwała cisza, po jakimś kwadransie zadzwonili do nas znowu i poinformowali, że sąsiedzi otrzymali mandat karny, a następnym razem patrol mam wzywać od razu do siebie, celem sporządzenia zgłoszenia sprawy przez Sąd Grodzki.
Po interwencji policji impreza ucichła od razu, niedziela minęła spokojnie...

Zaś w poniedziałek zaczął się odcinek czwarty.
Mężczyzna, wychodzący do pracy około 8:00 cofnął się od drzwi i z niejakim obrzydzeniem poinformował, że mamy coś na dzwonku do drzwi. Dzwonek mamy staroświecki, długi, z tabliczką na numer mieszkania, i kiedy podeszłam do drzwi oczom moim zaspanym ukazała się właśnie tabliczka, solennie wysmarowana czymś brązowym, z zakrętasem na końcu. Kiedy jednak pochyliłam się nad tym czymś w celu wytarcia, doleciał mnie całkiem apetyczny zapach... kremu karmelowego. Obśmieliśmy się, sfotografowaliśmy, wytarliśmy.

Po dwóch dniach pojawiło się, znów rano i znów na dzwonku coś białego, co przy bliższych oględzinach okazało się klejem do glazury. Kiedy po następnych dwóch dniach Mężczyzna oznajmił konspiracyjnie: "Słowem dnia jest smar", nawet się nie zdziwiłam. Smar powtórzył się jeszcze raz, a serię dziwnych rzeczy na dzwonku ukoronowała... Marmolada. Tak, nie przesadzam, marmolada truskawkowa. Poświęciłam się dla dobra rodziny i spróbowałam.
Po marmoladzie nastąpiła przerwa w emisji naszego serialu... Do wczoraj.

Wczoraj ok 7:00 wyrwał nas wszystkich ze snu dzwonek połączony z bębnieniem i kopaniem w drzwi (ślady butów były, a jakże). Kiedy do nich dotarłam, na klatce było już pusto.
Premiery kolejnego odcinka spodziewamy się w każdej chwili...

Kamienica w centrum miasta

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 698 (766)

#20747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Listopadowy wieczór, warszawska Praga, pomykam sobie wygodnie do domu autobusem linii 509.
Zwykle wysiadam przystanek przed pętlą, ale tym razem postanowiłam dojechać do samej pętli, żeby kupić jeszcze papierosy.

Pętla Nowodwory, jakby ktoś nie znał, składa się z dwóch peronów, 509 krańcuje przy lewym. Takoż i skrańcowało, chcę wysiadać - a tu lipa, drzwi zamknięte. W pierwszej chwili pomyślałam, że awaria jakaś, ale bystry rzut oka po autobusie udowodnił, że pozostali pasażerowie w liczbie ośmiorga też stoją przy drzwiach, z których żadne się nie otworzyły. To już otrzeźwiło mnie skutecznie, wyjęłam słuchawki i słucham, co się dzieje.

Ano dzieje się to, że oba stanowiska dla 509 przy peronie są zajęte, w związku z tym stoimy przy lewym krawężniku pętli, drzwiami wprost na jezdnię.
Przypominam - oszałamiający ruch na jezdni pętli autobusowej tworzą pojedyncze autobusy, co parę minut przetaczające się tempem manewrowym na właściwe pozycje. A kierowca wrzeszczy, że nie może otworzyć drzwi, bo ktoś z pasażerów zostanie potrącony i on będzie za to odpowiadał, że za 20 minut odjeżdża, to wtedy podstawi się do peronu, oraz że uprzedzał przy poprzednim przystanku, bo już widział, że na pętli nie otworzy drzwi.
No jasne. Autobusy Man mają tyle długości, ile mają, jeśli mruknął sobie wychylając się z kabiny, to pasażerowie za kołem akurat dokładnie wszystko słyszeli...

Pasażerowie na razie delikatnie próbują negocjacji, że przecież nic nie jedzie, w autobusie sami młodzi, przeskoczą na peron jak koniki polne i wszystko będzie cacy. Ale kierowca jest twardy - nie wypuści, nie życzy sobie kontaktów z prokuraturą, i już.
W międzyczasie wyciąga kanapkę i zaczyna ją konsumować, w przerwach między kęsami twardo wrzeszcząc, że nie wypuści, bo mu przepisy nie pozwalają.

Kierowca konsumuje, pasażerowie zaczynają się denerwować, jeden z chłopaków wyciąga komórę i dzwoni na policję. Słyszę, że najwyraźniej dyspozytorka ze 112 nie chce mu uwierzyć i trzy razy dopytuje o te same szczegóły. W międzyczasie jedno 509 przy peronie wyjeżdża zwalniając tak upragnione miejsce - ale pan kierowca konsumuje bezstresowo, a na zwolnione miejsce podstawia się 503. Za nami, też przy krawężniku, hamuje następne 509, bezproblemowo wypuszcza pasażerów, którzy stoją teraz na peronie i gapią się na nas jak na małpy w klatce, najwyraźniej nie ogarniając sytuacji.

Chłopak kończy negocjacje z dyspozytorką i informuje, że patrol już jedzie. Kierowca gromko obwieszcza, gdzie ma parol policji, nie otworzy i już. Jakaś zdesperowana blondynka proponuje awaryjne otwarcie drzwi, ale inni ją hamują - jeszcze coś uszkodzimy autobusowi i ten psychol dopiero będzie miał używanie. Decyzja zbiorowa - czekamy na rozwój sytuacji, dogadując tylko od czasu do czasu kierowcy artykułami kodeksu karzącego za pozbawienie wolności i rozważając głośno, o ile podniesie wyrok pozbawianie wolności dziewięciu osób jednocześnie.

Aż tu nagle, miłym męskim głosem radio w kabinie pyta "Panie kierowco, czy jest jakiś problem w autobusie?". Najwyraźniej dziewczyna ze 112 bojąc się, że pada ofiarą jakiejś radiowej wkrętki skontaktowała się z MZA i oni postanowili jednak działać. Wybucha istna kakofonia - pan kierowca wrzeszczy do radia, że nie otworzy drzwi, bo to on ma rację, pasażerowie wrzeszczą, że policja już jedzie, dyspozytor po chwili ogarniania tematu poleca natychmiast otworzyć drzwi, ale kierowca najwyraźniej nie ma ochoty, próbuje się dalej certolić, dopiero informacja, że ma otwierać na odpowiedzialność dyspozytora skłania go do niechętnego sięgnięcia do przycisków.

Wreszcie słychać wytęsknione "pfff" i pasażerowie zwiewają niemal galopem, byle dalej od psychola i jego szalonego autobusu.

Cała sytuacja trwała ok 15 min, i jak nigdy przedtem nie miałam epizodów klaustrofobicznych, tak pod koniec już czułam konkretny dyskomfort. Przytomności umysłu starczyło mi jeszcze na telefon pod 112 i odwołanie patrolu, po czym ja również zwiałam z nieszczęsnej pętli...

komunikacja_miejska

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 619 (685)

1