Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

muscas

Zamieszcza historie od: 19 listopada 2011 - 10:56
Ostatnio: 29 listopada 2014 - 17:33
O sobie:

Jak to jest, że ziemia płodną jest a chodzą po niej ludzie głodni?
Ze wszystkich stron, rośnie za domem dom, a dla niektórych domem jest chodnik...

  • Historii na głównej: 1 z 7
  • Punktów za historie: 1229
  • Komentarzy: 133
  • Punktów za komentarze: 438
 
zarchiwizowany

#63132

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z różnych powodów spędziłam ostatnie półtora tygodnia z dzieckiem w szpitalu chciałabym Wam przybliżyć jak wygląda nasz 'boska' służba zdrowia z dwóch perspektyw. Dziecięcego szpitala klinicznego (gdzie teoretycznie personel powinien mieć wyjątkowe podejście do dzieci) i szpitala klinicznego okulistycznego w którym cały oddział dziecięcy składał się z dwóch łóżeczek.
Żeby się zbytnio nie rozpisywać wymienię w punktach co działo się w szpitalu dziecięcym

- przy zakładaniu wkłucia Pani pielęgniarka krzyczy (bo mówieniem się tego nie da nazwać) do mojego 4 letniego syna "czego się drzesz, przecież to nie będzie bolało.

- jak to dziecko gdzieś przy zabawie zruszył sobie wkłucie w nocy pielęgniarka podając dawkę lekarstwa znów krzyczy na dziecko, że jak będzie płakał to obudzi cały oddział, dopiero następnego dnia po południu jedna z pielęgniarek raczyła sprawdzić "co to się dzieje, że on się tak drze" okazało się, że faktycznie mogło boleć ( nie muszę chyba mówić, że przy zakładaniu nowego wkłucia była ta sama historia)

- przywiozłam dziecku taki gadający komputerek z grami więc młody sobie przy nim siedział i uczył się literek i wyrazów. Drzwi od sali zamknięte komputerek przyciszony na maksa, przychodzi pani pielęgniarka i mówi: "proszę mu wyjąć baterie z tego czegoś albo wyjść poza oddział bo przeszkadza nam w pracy" ( nie muszę chyba mówić o tym, że 90% dyżuru siedziały w pokoju pielęgniarek i piły kawę i oglądały seriale)

i na koniec smaczek

- Obchód, przychodzi lekarz i pyta mnie: "no i co kto go w końcu będzie operował? Okuliści czy neurochirurdzy?" Zrobiłam klasycznego karpia i powiedziałam, że nie ja tu jestem lekarzem więc nie wiem.

Już po znalezieniu się w szpitalu okulistycznym bałam się tamtejszych realiów skoro w szpitalu dziecięcym było tak kolorowo. Wszak w okulistycznym same starsze osoby którym faktycznie może przeszkadzać hałas który 'wytwarza' czterolatek, i tu jak się okazało byłam pozytywnie zaskoczona. Panie pielęgniarki jakby skończyły pedagogikę wczesnoszkolną, z podejściem do dzieci. Sala w której nas umieszczono pechowo znalazła się na przeciwko gabinetu lekarskiego w którym codziennie odbywały się badania oczu osób z całego piętra. Młody jak to młody chciał się pobawić dałam mu komputerek (ten który tak strasznie przeszkadzał w dziecięcym szpitalu) nauczona doświadczeniem żeby nie zebrać zamknęłam drzwi od sali ale w wyszłam zapytać czy nie przeszkadza no bo drzwi od gabinetu otwarte i trwają badania, wiecie co usłyszałam od Pani Adjunkt? "nie, spokojnie niech się młodzież uczy, mi to absolutnie w pracy nie przeszkadza"
Po nocy spędzonej na fotelu przy łóżku dziecka (serio, są szpitale w których zamiast tych twardych drewnianych krzesełek przy łóżkach pacjentów stoją wypasione skórzane fotele) weszła Pani salowa, ( i tutaj także nauczona doświadczeniem ze szpitala dziecięcego) zerwałam się na równe nogi, Pani mi na to "spokojnie, niech Pani jeszcze śpi póki się jeszcze dziecko nie obudziło ja sprzątne po cichutku i już znikam"

I do tej pory się zastanawiam czy na pewno byłam w klinicznym szpitalu okulistycznym czy w jakiejś prywatnej klinice, i gdyby nie wypis to myślałabym, że mi się to przyśniło....

słuzba_zdrowia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (38)
zarchiwizowany

#45023

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z cyklu: "jak powstaje plotka"

Stoję sobie w kolejce do kasy w osiedlowym sklepiku (swoją drogą marnie musiałam wyglądać gdyż tego dni wyszłam ze szpitala i miałam na sobie kamizelkę która miała za zadania usztywniać zoperowany bark) i słysze taką oto rozmowę dwóch 'sąsiadek':
[S1] - a co jest z muscas? połamała się?
[S2] - nie. operacje miała.. na obojczyk..

na co ja nie wytrzymując odparłam: "Tak konkretnie drogie Panie to miałam artroskopię stawu barkowego"

Na co 'sąsiadka' nr 1 odwróciła się i z oburzeniem stwierdziła:
"nie ładnie tak podsłuchiwać!"

kurtyna...

sklepik

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (26)
zarchiwizowany

#29033

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam ja sobie psa, a w zasadzie suczkę Owczarka Niemieckiego. Psina moja cierpi na lęk separacyjny, który objawia się niszczeniem wszystkiego co wpadnie jej w kły, a także zrzucaniem różnych rzeczy z blatów. W związku z tą jakże niełatwą do zwalczenia u psa fobią zaopatrzyłam się w klatkę dla mojej pupilki, pomogłam jej się z nią zaprzyjaźnić i na czas mojej nieobecności zostają tak sobie we dwie. Wszystko cacy i pięknie uważacie? Niestety nie może być zbyt dobrze, otóż moja jakże uprzejma Pani sąsiadka skarży się, że piesa moja wyje i ujada. Urocza Pani raczyła sobie nawet zapisywać na kartkach godziny moich nieobecności. Straszy mnie Policją, Strażą Miejską, Strażą dla Zwierząt i masą innych instytucji, bo „męczysz psa gówniaro”. Na nic idą tłumaczenia, że piesek w domu, w klatce, że jedzenie i woda i zabawki i ulubiony kocyk. Wczoraj Pani zagaiła do mnie na korytarzu, że „jedna z nas musi zmądrzeć.” Bo tak być nie może, albo niech się pozbędę psa na zawsze albo niech zamienię swojego Owczarka na jakiegoś mniejszego pieska. Takiego na przykład jak jej Pusia ( York ) bo takiego pieska zawsze można wziąć w torebkę i wszędzie ze sobą zabrać.
Dodam tu, że pies zostaje w domu sam max 2-3 godziny dziennie. Na piętrze są cztery mieszkania (plus jeszcze po 4 mieszkania na piętrze nad nami i pod spodem) Skarży się jedynie ta jedna Pani.
Ręce opadają.

mieszkanko

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (28)
zarchiwizowany

#25949

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/25878 przypomniała mi moje poszukiwania wymarzonego bukietu ślubnego. Tak więc do rzeczy.

Około miesiąca przed ślubem wybrałam się do znajomej kwiaciarki w celu zamówienia bukietu ślubnego, z tym że nie wypowiedziałam magicznego słowa "ślubny". Pokazałam zdjęcie wymarzonej wiązanki na ten jedyny dzień i po ustaleniu daty odbioru i kwoty do zapłaty wyszłam cała w skowronkach. W dniu ślubu mój wybranek pojechał odebrać ów bukiet, jakież było jego zdziwienie jak ujrzał Panią Kwiaciarkę, która dopiero zabierała się do robienia wiązanki. Wybranek mój wkurzony do granic możliwości pyta czemu dopiero teraz bukiet jest robiony, co by było gdyby ślub by był za pół godziny. Co usłyszał w odpowiedzi? - "To bukiet jest na ślub? Będzie dopłata 100 zł bo róże ślubne są specjalnie profilowane." Piekielna Kwiaciarka oczywiście wiecej niż było umówione nie dostała, a ja więcej tej kwiaciarni nie odzwiedziłam.

kwiaciarnia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 200 (220)

#22275

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna piekielna historia z moim udziałem. Kto był w tej historii piekielny? Może ja, bo jestem z natury czepliwa. Może kierowca czarnego volvo, który zaparkował na parkingu pod supermarketem całkowicie blokując przejazd.

W piękne wtorkowe popołudnie wsiadłam do swojego auta i pojechałam do jednego z pobliskich super/hiper marketów celem zrobienia małych zakupów. Wjechałam niczego nieświadoma na parking mieszczący się pod marketem i szukałam wolnego miejsca. Niestety, nie dane mi było dojechać za daleko gdyż czarne volvo zablokowało przejazd. Kierowca niczym nie wzruszony, pakował zakupy do samochodu. Myślę - ok., zapakuje, wsiądzie i odjedzie. Nadzieja matką głupich.
Kierowca po zapakowaniu zakupów wyciągnął telefon i zaczął sobie spokojnie rozmawiać, opierając się o swój samochód. Więc ja grzecznie wysiadłam i pytam szanownego pana czy raczy przestawić samochód gdyż blokuje przejazd. Nie wiem czy powiedziałam coś zdrożnego, w każdym razie mężczyzna popatrzył na mnie w stylu ′WTF?′ i kontynuował swój wywód przez telefon. Ok, nie będę się kłócić ale też nie popuszczę, więc wrzuciłam wsteczny, jakoś wycofałam na główną alejkę i zaparkowałam gdzie indziej, aczkolwiek nie omieszkałam dać temu facetowi nauczki.

Tak więc idąc do sklepu wybrałam dłuższą drogę żeby przejść koło niego. Mijając go wyciągnęłam telefon i "zadzwoniłam" na policję ("zadzwoniłam" ponieważ wybrałam numer ale nie wcisnęłam magicznej zielonej słuchawki, chodziło mi głównie o to by kierowca ruszył swoje zacne 4 litery i przeparkował swoje auto). Tak więc podałam numery auta (na szczęście mam tak wyrobioną pamięć, że jak powtórzę numer na głos, to go zapamiętuję - bez względu na to czy to nr tel, gg czy właśnie rejestracja) model i kolor oraz miejsce gdzie się ów pan znajduje i weszłam do sklepu, słysząc za sobą groźbę:
- Masz szczęście ku*wa, że wchodzisz do sklepu, bo bym się z tobą policzył ty s*ko. (Grunt to kultura, szczególnie w stosunku do kobiet).

Zakupy zajęły mi może z 15 minut. Wychodzę, patrzę, a tam na moim audi stoją dwa kubeczki po kefirze. Po podejściu bliżej okazało się, że cały bok i maska są nim wymazane. Niewiele myśląc przetarłam szybę tak aby widzieć cokolwiek i pojechałam na najbliższy komisariat, gdzie zgłosiłam uszkodzenie mienia. Po zmyciu kefiru ukazała się też piękna rysa przez cały bok mojego auta. Na szczęście na parkingu są kamery, a szkoda na moim samochodzie wynosi więcej niż 500 zł. Tak więc sprawa pójdzie do sądu.

Mam nadzieję, że panu dowcipnemu następnym razem, zanim wyrządzi komuś takiego psikusa, zapali się czerwona lampka nad głową, a ja sama chciałabym zobaczyć jego minę kiedy dostanie wezwanie..

sklepy

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 659 (701)
zarchiwizowany

#20013

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
historia profix http://piekielni.pl/19893 przypomniała mi moją własną w zwiazku z kościołem katolickim.

Nie wiem jak nazwac swoje poglady religijne poniewaz wierze w to, że Bóg jest aczkolwiek nie wierze w ta cala zaklamana populacje ksiezy tudziez zakonnic lub innych takich ktorzy biora za slub/pogrzeb/chrzciny ′co łaska ale nie mniej niż 700′ uważam też, że ′po czynach po owocach ich poznacie′ a nie po marmurowej posadzce w kościele. tak wiec przez wiekszosc moherowej spolecznosci jestem uwazana za antychrytke i nie wiadomo jeszcze kogo. w parafii do ktorej niechybnie naleze zaczela sie (juz jakies 3 lata temu) budowa kościoła. Pani z rady parafialnej nosząca mundur ojca z Torunia chodzi raz na trzy miesiace po domach i zbiera DOBROWOLNE(!!!!) datki na szczytny cel jakim jest budowa kościoła. za każdym razem kiedy puka do drzwi naszego mieszkania otwieram i grzecznie ją informuje ze jako kobieta w miare nowoczesna nie trzymam pieniedzy w domu i wszedzie place kartą. Pierwszym razem pani przyjela to informacje ze standardowym - aha - kolejne razy byly to dość przejmujace tlumaczenia że mozna sie przygotowac bo ona tak chodzi raz na trzy miesiace a ja jako czlonkini parafii powinnam sie dolozyc do budowy domu Bożego więc niech sie nastepnym razem przygotuje. kolejny raz Pani Moher nie dala sie zbyc obietnicami i na moje standardowe tlumacznie ze nie trzymam kasy w domu uslyszalam: "to ja moge przyjść jutro" na co odpowiedzialam lekceważąco, że owszem - przyjsc Pani może po czym zamknełam drzwi. już prawie zapomniałam o całej sprawie kiedy to nastepnego wieczora puka owa Pani i pyta mnie jak i zdziwionego do granic mozliwosci mojego lubego czy ′przygotowałam się na DOBROWOLNĄ wplate na rzecz budowy kosciola′ po raz kolejny powtorzylam je swoja formulke na co uslyszalam od niej zbawienne: "to ja przyjdę w niedziele" i tak o to od paru już tygodni w kazda niedziele wieczorem puka owa Pani M. i pyta czy dokonam te DOBROWOLNĄ wplate, a każda jej wizyta co raz bardziej pcha mnie ku apostazji... w końcu nikt nie bedzie mnie zmuszal do utrzymawania (jak to powiada moj luby) - czarnej mafii

"parafia"

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 43 (193)
zarchiwizowany

#19854

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytam piekielnych już od jakiegoś czasu wiec postanowilam dodac kilka sytuacji z własnego życia, to moja pierwsza historia wiec prosze o wyrozumiałość - a bedzie ona o niczym innym tylko o służbie zdrowia ;)

Pare lat temu pewnej pieknej nocy obudził mnie silny ból brzucha, pierwsze co pomyslalam - "kobiece sprawy" - i postarałąm sie znów usnąć niestety około godziny 4 rano ból stał sie nie do wytrzymania. Mój luby nie patrząc na moje zapewnienia, że nic mi nie bedzie wpakował mnnie w samochód i zawiózł jednego z lubelskich szpitali. Tam na SOR zbadal mnie lekarz ktory zawyrokował: "wyrostek, wycinamy". Pierwsza rzeczą jaka mnie ogromnie zdziwiła - zrobil to bez zadnych badań, ot poprostu dotknal mojego brzucha i juz wiedzial. Po chwili pojawila sie pielegniarka podsuwajac mi pod nos zgode na zabieg do podpisania. Biorąc pod uwage, że w życiu mnie nie kroili oczywiscie sie nie zgodzilam na podpisanie, w takim razie zostawiamy na obserwacje. no i mnie położyli na chirurgii. Leżałam na sali razem z dwoma paniami po 70. Śniadanko - panie z sali dostaja mnie omija. pytam pielegniarke o co chodzi na co uzyskuje odpowiedź "Ty masz być przygotowana do zabiegu, musisz być naczczo". W tym momencie na moja twarz wstąpiło klasyczne WTF? przecież nic nie podpisywałam (pozatym nie przypominam sobie żeby z pielegniarka łączyły mnie koleżeńskie stosunki - a może piłyśmy brudzia tylko nie pamietam... ) pomaszerowałam na swoją sale. Obiad sytuacja sie powtarza, kolacja - to samo. Ja już wkurzona i glodna dzwonie do mojego mężczyzny żeby mi cos do jedzenia przywiózł, niestety miłe pielęgniarki nie wpuściły go na oddział bo "to nie pora odwiedzin, niech jutro w dzień przyjdzie" rano na obchodzie dowiedziałam się (bez jakichkolwiek badań) że moj stan się pogarsza i tylko na stól to się juz nadaje. Delikatnie zasugerowałam lekarzowi, że już mi lepiej, że tak bardzo nie boli, że może chciaż morfologie niech mi zrobią?? A i owszem zrobili, ale o wynikach nikt nie przyszedł mi powiedzieć. pomijam fakt, że sytuacja z jedzeniem wygladała identycznie jak dnia poprzedniego. Popołudniu odwiedził mnie mój brat, który nie mógł zdzierżyć takiego traktowania i glodzenia siostry. Od lekarza usłyszał, że wyniki tragiczne, że ja jestem nieodpowiedzialna bo nie zgadzam się na zabieg. I tak o to kolejny dzień bez jedzenia mi minął. Trzeciego dnia rano powiedziałam sobie - koniec tej farsy - poszlam do lekarza i mowię, że chce się wypisać na własne żądanie. Lekarz do mnie, że jak chce ale jak wróce do nich w ciężkim stanie to nikt mnie ratował nie będzie. Mói sie trudno pomyślałam - i poprosiłam jednak o wypis. Przyjechal po mnie mój luby wraz z moim bratem, i kiedy ja sie zbierałam do domu przyszedł lekarz z wypisem i mowi: "wie pani, szkoda, że sie pani nie zgodziła na ten zabieg. wycięte by było i po proplemie" na moje pytanie czy to faktycznie takie poważne, że trzeba wycinać bo sie juz lepiej czuje nie boli i tak dalej, usłyszałam coś co mnie poprostu powalilo na kolana a dwóch dzielnych mężczyzn w moim towarzystwie doprowadzilo do łez (ze śmiechu) lekarz stwierdzil: "bo to chyba ne był wyrostek bo leukocyty w normie, to musiała być ostra niestrawność, ale zawsze lepiej wyciąć nie?..." Usta mi sie zamknęły dopiero jak wsiadłam do samochodu...

służba_zdrowia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (198)

1