Profil użytkownika
natasza
Zamieszcza historie od: | 8 kwietnia 2015 - 3:33 |
Ostatnio: | 9 grudnia 2016 - 21:53 |
- Historii na głównej: 4 z 7
- Punktów za historie: 2585
- Komentarzy: 60
- Punktów za komentarze: 528
zarchiwizowany
Skomentuj
(18)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Kilka dni wstecz. Jadę w terenie zabudowanym, trochę za szybko (ok. 65 km/h). No i bach, samotny Pan Policjant zaczajony w zaroślach z suszarką macha do mnie.
Cóż, standardowa wymiana uprzejmości, Pan Policjant prosi o prawo jazdy, dowód osobisty i dokumenty pojazdu (wiem, że dowód nie jest potrzebny przy kontroli drogowej, ale nie każdy policjant wie o tym a mi niespecjalnie chciało się wdawać w dyskusje, więc grzecznie podałam komplet dokumentów).
I tu istotny jest fakt, że bardzo lubię modyfikować swój wygląd, co czynię na przykład poprzez noszenie kolorowych soczewek. Mój naturalny kolor tęczówki to szary, tego dnia akurat miałam na sobie soczewki w pięknym odcieniu turkusu.
Pan Policjant uważnie studiuje moje dokumenty co chwilę spoglądając na mnie. Intensywnie myśli.
W tym momencie przychodzi mi do głowy, że to może mój kolor oczu go tak zastanawia i śpieszę z wyjaśnieniem, że noszę soczewki.
Pan Policjant rzecze na to: "A jaką mam mieć pewność, że nie posługuje się Pani dokumentem innej osoby?".
Próba uświadomienia go, że za pomocą soczewek można zmienić kolor oczu nie powiodła się. Uprzedzając pytania: nie mogłam ich zdjąć. Oczyma wyobraźni już widziałam jak zabiera mnie na komisariat i aresztuje za posiadanie nielegalnych akcesoriów. :)
Sytuację uratował jego kolega (z patrolu), który zmaterializował się na wezwanie Pana Policjanta i wyjaśnił mu, że takie cuda są możliwe.
Cóż, standardowa wymiana uprzejmości, Pan Policjant prosi o prawo jazdy, dowód osobisty i dokumenty pojazdu (wiem, że dowód nie jest potrzebny przy kontroli drogowej, ale nie każdy policjant wie o tym a mi niespecjalnie chciało się wdawać w dyskusje, więc grzecznie podałam komplet dokumentów).
I tu istotny jest fakt, że bardzo lubię modyfikować swój wygląd, co czynię na przykład poprzez noszenie kolorowych soczewek. Mój naturalny kolor tęczówki to szary, tego dnia akurat miałam na sobie soczewki w pięknym odcieniu turkusu.
Pan Policjant uważnie studiuje moje dokumenty co chwilę spoglądając na mnie. Intensywnie myśli.
W tym momencie przychodzi mi do głowy, że to może mój kolor oczu go tak zastanawia i śpieszę z wyjaśnieniem, że noszę soczewki.
Pan Policjant rzecze na to: "A jaką mam mieć pewność, że nie posługuje się Pani dokumentem innej osoby?".
Próba uświadomienia go, że za pomocą soczewek można zmienić kolor oczu nie powiodła się. Uprzedzając pytania: nie mogłam ich zdjąć. Oczyma wyobraźni już widziałam jak zabiera mnie na komisariat i aresztuje za posiadanie nielegalnych akcesoriów. :)
Sytuację uratował jego kolega (z patrolu), który zmaterializował się na wezwanie Pana Policjanta i wyjaśnił mu, że takie cuda są możliwe.
policja
Ocena:
29
(223)
zarchiwizowany
Skomentuj
(1)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
O karmieniu maluchów w miejscach publicznych... trochę inaczej ;-)
Chociaż jestem mamą pokaźnej gromadki, nigdy nie byłam wojującą matką polką.
Ostatnio wybrałam się do galerii handlowej na małe zakupy. No i pech - maluch zrobił się głodny i musiałam zrobić to czego bardzo nie lubię robić w miejscach publicznych. Znalazłam ustronne miejsce z dala od kawiarni i restauracji, odwróciłam się tyłem i zaczęłam karmić. Żeby nikogo nie urazić nakryłam się jeszcze apaszką.
Niestety moje zajęcie nie umknęło uwadze dwóm z trzech osób, które mnie mijały. O ile nie przejęłam się za bardzo faktem, że dwie studentki były zniesmaczone tym, że zasłonięta karmie dziecko to trochę szkoda, że ludzie popadają ze skrajności w skrajność.
Chyba, że nadeszła moda na hejtowanie karmiących matek.
Raz podnoszone są hasła, że kobiety powinny karmić maluchy ubrane jak chcą i gdzie chcą (czyt. z gołym cycem w restauracji) a innym razem, że najlepiej, żeby schowały się w toalecie lub karmiły dziecko na przewijaku.
Najlepsze rozwiązanie to złoty środek :)
Chociaż jestem mamą pokaźnej gromadki, nigdy nie byłam wojującą matką polką.
Ostatnio wybrałam się do galerii handlowej na małe zakupy. No i pech - maluch zrobił się głodny i musiałam zrobić to czego bardzo nie lubię robić w miejscach publicznych. Znalazłam ustronne miejsce z dala od kawiarni i restauracji, odwróciłam się tyłem i zaczęłam karmić. Żeby nikogo nie urazić nakryłam się jeszcze apaszką.
Niestety moje zajęcie nie umknęło uwadze dwóm z trzech osób, które mnie mijały. O ile nie przejęłam się za bardzo faktem, że dwie studentki były zniesmaczone tym, że zasłonięta karmie dziecko to trochę szkoda, że ludzie popadają ze skrajności w skrajność.
Chyba, że nadeszła moda na hejtowanie karmiących matek.
Raz podnoszone są hasła, że kobiety powinny karmić maluchy ubrane jak chcą i gdzie chcą (czyt. z gołym cycem w restauracji) a innym razem, że najlepiej, żeby schowały się w toalecie lub karmiły dziecko na przewijaku.
Najlepsze rozwiązanie to złoty środek :)
galeria
Ocena:
-1
(113)
zarchiwizowany
Skomentuj
(50)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia o ambicji rodziców, która uczyniła piekielnym życie dziecka. Ku przestrodze i za zgodą głównej bohaterki. Dlatego, że wiele osób uważa, że żeby wychować szczęśliwe dziecko potrzebne są pieniądze.
Anię poznałam w przedszkolu - kilka dni przed rozpoczęciem roku, wprowadziła się z rodzicami do pięknego domu na mojej ulicy. Szybko stałyśmy się nierozłączne. Byłyśmy takimi "panienkami z dobrych domów" - grzeczne, schludne, w szkole same piątki, a popołudniami lekcje baletu i gry na fortepianie. Poszłyśmy do szkoły średniej (oczywiście razem i oczywiście "elytarnej", bo nasi rodzice tak sobie wymarzyli) i wtedy nastąpił przełom.
Przeżywałam okres buntu, nasze relacje bardzo się rozluźniły (bo jak Ani - przyszłej prawniczce pozwolić na kontakty z taką nieodpowiedzialną dziewczyną?). Ja spędzałam czas z przyjaciółmi, zaczęły się miłości i imprezy, Ania się uczyła. Ledwo skończyłam szkołę i nasze drogi rozeszły się ostatecznie. Nie widywałam Ani przy jej domu ani w innych miejscach, w których czas powinna spędzać osoba w naszym wieku. Po prostu znikła.
Wiedziałam tylko, że dostała się na wymarzone studia (wymarzone, ale przez jej rodziców). Ja natomiast na przemian studiowałam i rzucałam kolejne studia. W międzyczasie wyprowadziłam się z domu i wieku 20 lat zaszłam w ciążę. Założyłam swój mały biznesik i... byłam szczęśliwa. Ania skończyła studia, po których odbył się huczny ślub z jej księciem z bajki.
Tutaj kończy się piękna opowieść, bo spotkałam Anię niedawno. Teraz już wiem, co znaczy "wrak człowieka". Wiem, jak wygląda osoba tresowana do bycia wspaniałą prawniczką, żoną i matką, ale nie do bycia sobą.
Wspaniałomyślni rodzice stwierdzili, że córka nie może zmarnować szansy zostania świetną prawniczką, więc trzymali ją w domu, żeby "doskonaliła się". Znaleźli też męża - wyobrażacie sobie XXI wiek i aranżowane małżeństwa? Ja sobie tego nie wyobrażałam, ale to się dzieje - to walka o wielkie pieniądze i koneksje.
I tak rodzina zadecydowała za nią - Ania miała więc być świetna prawniczką, ale też wspaniałą panią domu i przykładną żoną.
Jak nietrudno zgadnąć, nie wytrzymała tego wszystkiego i odeszła - od męża i od rodziców (bo ci nie chcą jej znać). Wychodzi na prostą.
Nie ubiera już butów na wysokich obcasach, bo od 15 roku życia w domu musiała chodzić tylko w szpilkach - elegancko, jak mawiała jej mama.
Jeśli ktoś zapyta, dlaczego sama na to pozwoliła: tylko tak mogła "zasłużyć na miłość" rodziców. "Miłość", przez którą całe życie była nieszczęśliwa. Dziś z tego powoli wychodzi. Jest sama - nie ma ani przyjaciół (poza mną) ani rodziny (małżeństwo jej rodziców się rozpadło) - w końcu znany prawnik i prezenterka telewizyjna nie przyznaliby się do takiej porażki.
Gdy rodzice urządzają swoim dzieciom takie piekło, nie powinno być to nazywane troską o dobre wykształcenie, czy przyszłość. Posiadanie pieniędzy, to nie gwarancja wychowania szczęśliwego człowieka - pamiętajcie o tym, drodzy rodzice.
Anię poznałam w przedszkolu - kilka dni przed rozpoczęciem roku, wprowadziła się z rodzicami do pięknego domu na mojej ulicy. Szybko stałyśmy się nierozłączne. Byłyśmy takimi "panienkami z dobrych domów" - grzeczne, schludne, w szkole same piątki, a popołudniami lekcje baletu i gry na fortepianie. Poszłyśmy do szkoły średniej (oczywiście razem i oczywiście "elytarnej", bo nasi rodzice tak sobie wymarzyli) i wtedy nastąpił przełom.
Przeżywałam okres buntu, nasze relacje bardzo się rozluźniły (bo jak Ani - przyszłej prawniczce pozwolić na kontakty z taką nieodpowiedzialną dziewczyną?). Ja spędzałam czas z przyjaciółmi, zaczęły się miłości i imprezy, Ania się uczyła. Ledwo skończyłam szkołę i nasze drogi rozeszły się ostatecznie. Nie widywałam Ani przy jej domu ani w innych miejscach, w których czas powinna spędzać osoba w naszym wieku. Po prostu znikła.
Wiedziałam tylko, że dostała się na wymarzone studia (wymarzone, ale przez jej rodziców). Ja natomiast na przemian studiowałam i rzucałam kolejne studia. W międzyczasie wyprowadziłam się z domu i wieku 20 lat zaszłam w ciążę. Założyłam swój mały biznesik i... byłam szczęśliwa. Ania skończyła studia, po których odbył się huczny ślub z jej księciem z bajki.
Tutaj kończy się piękna opowieść, bo spotkałam Anię niedawno. Teraz już wiem, co znaczy "wrak człowieka". Wiem, jak wygląda osoba tresowana do bycia wspaniałą prawniczką, żoną i matką, ale nie do bycia sobą.
Wspaniałomyślni rodzice stwierdzili, że córka nie może zmarnować szansy zostania świetną prawniczką, więc trzymali ją w domu, żeby "doskonaliła się". Znaleźli też męża - wyobrażacie sobie XXI wiek i aranżowane małżeństwa? Ja sobie tego nie wyobrażałam, ale to się dzieje - to walka o wielkie pieniądze i koneksje.
I tak rodzina zadecydowała za nią - Ania miała więc być świetna prawniczką, ale też wspaniałą panią domu i przykładną żoną.
Jak nietrudno zgadnąć, nie wytrzymała tego wszystkiego i odeszła - od męża i od rodziców (bo ci nie chcą jej znać). Wychodzi na prostą.
Nie ubiera już butów na wysokich obcasach, bo od 15 roku życia w domu musiała chodzić tylko w szpilkach - elegancko, jak mawiała jej mama.
Jeśli ktoś zapyta, dlaczego sama na to pozwoliła: tylko tak mogła "zasłużyć na miłość" rodziców. "Miłość", przez którą całe życie była nieszczęśliwa. Dziś z tego powoli wychodzi. Jest sama - nie ma ani przyjaciół (poza mną) ani rodziny (małżeństwo jej rodziców się rozpadło) - w końcu znany prawnik i prezenterka telewizyjna nie przyznaliby się do takiej porażki.
Gdy rodzice urządzają swoim dzieciom takie piekło, nie powinno być to nazywane troską o dobre wykształcenie, czy przyszłość. Posiadanie pieniędzy, to nie gwarancja wychowania szczęśliwego człowieka - pamiętajcie o tym, drodzy rodzice.
dom
Ocena:
153
(365)
1
« poprzednia 1 następna »