Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ncc1701

Zamieszcza historie od: 2 października 2012 - 13:03
Ostatnio: 7 lipca 2017 - 12:26
  • Historii na głównej: 4 z 5
  • Punktów za historie: 2468
  • Komentarzy: 262
  • Punktów za komentarze: 2504
 

#62178

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ze sklepu "Nie dla idiotów", tym razem w szwedzkiej wersji ;)

Parę miesięcy temu zastanawialiśmy się z żoną nad prezentem dla teściów (moich teściów a żony rodziców), a że zepsuł im się ekspres do kawy, postanowiliśmy że im taki ekspres kupimy. Nie jakieś tanie badziewie, ale "wypasiony, z każdym dzwonkiem i gwizdkiem jaki można sobie wyobrazić".

Wybór padł na Saeco-Philips. Sprawdziliśmy w internecie, cena ok, zamówiliśmy, po dwóch dniach dostajemy info, że niestety ale już nie maja tego modelu. Pech.
Drugi w kolejności (ze względu na cenę) był sklep NieDlaIdiotów. Wprawdzie na miejscu w moim mieści nie mieli, ale na stronie info, że mają w sąsiednim mieście.
Podjechałem do sklepu, wpłaciłem zaliczkę 10%, kobieta z obsługi klienta mówi, że nie ma problemu, oni sobie go ściągną z tego drugiego miasta. To było we wtorek. Ekspres miał być na piątek. Super - akurat się dobrze składało, na sobotę mieliśmy zaproszenie do teściów - więc prezent będzie na czas.

W piątek jestem w sklepie, ale ekspresu nie ma - cóż zdarza się... Za to z obsługi skierowali mnie do szefa działu AGD, bo on będzie lepiej zorientowany. Szef poinformował mnie, że pracownik, który miał ten sprzęt przywieźć zachorował i będzie dopiero w przyszłym tygodniu, więc ekspres byłby na wtorek. Ale jakbym chciał to oni maja jeden egzemplarz na wystawie/półce, on mi obniży nawet cenę 1000koron (420PLN). Ok, poszedłem zobaczyć - oglądam - a tam jedna rysa z boku obudowy (obudowa metalowa typu Inox), jedna rysa na wyświetlaczu, w środku resztki kawy... Podziękowałem, stwierdziłem, że to ma być na prezent, więc chcę żeby był nowy...

We wtorek przychodzę ponownie (3 raz, licząc zamawianie), ekspresu nie ma. Pytam się o co chodzi, a kierownik że "nie mieli jak przywieźć, ale że jeśli bardzo chcę to on już dzwoni do pracownika i będzie na jutro". I pyta mnie czy ja chcę, żeby dzwonił (?!?) Kurcze - ukryta kamera czy co?
OK, ekspres ma być na jutro.

Kolejny dzień - środa - dzwoni telefon do mnie, pani z informacji potwierdza, że urządzenie jest już na miejscu i mogę przyjechać odebrać. Jadę po pracy, w sklepie byłem około 18.20. Pani wynosi wielkie pudło, przyszedł nawet kierownik, stwierdził, że trochę niefajna sytuacja, bo opóźnienie, więc opuści mi cenę 500 koron i dorzuci jeszcze paczkę kawy jako gratis. Miły gest, zapakowałem do samochodu i jadę do domu.
W domu wniosłem opakowanie do kuchni, rozpakowuję żeby pokazać żonie.
Żona jeszcze zażartowała, że "byłyby jaja, gdyby to był ten ekspres z wystawy".
Wyciągam - a tam oczywiście - rysa z boku, rysa na wyświetlaczu, w środku - resztki kawy - czyli sprytny kierownik zapakował mi po prostu egzemplarz z wystawy...

Naprawdę - niewiele razy byłem równie wkurzony co wtedy - bo co innego jakaś pomyłka czy opóźnienie, a co innego bezczelne wciskanie klientowi używanego egzemplarza jako nowego, w dodatku, po tym jak wyraźnie powiedziałem facetowi, że chcę NOWY egzemplarz...

W sklepie byłem 5 minut przed zamknięciem. Gość idzie w zaparte, że to ten nowy co przywieźli z miasta obok. Egzemplarza z półki oczywiście nie ma, gość twierdzi że "wysłali do serwisu". Akurat wtedy, gdy przyszedł ten mój egzemplarz. Co za zbieg okoliczności...

Dobra - tak to my się bawić nie będziemy - zostawiłem ekspres, dostałem zwrot pieniędzy.

Ale na tym nie koniec. Ponieważ byłem naprawdę wkurzony bezczelnością kierownika działu, napisałem zaraz e-mail do głównego szefa sklepu NieDlaIdiotów w moim mieście oraz do szwedzkiego oddziału Philipsa z opisem sytuacji.

Na drugi dzień dostaję odpowiedź na e-mail.
"Przepraszamy, za zaistniałą sytuację. W ramach przeprosin w załączeniu przesyłamy kartę rabatową na 1000 koron do wykorzystania w naszym sklepie." Lol.
Czyli w wolnym tłumaczeniu "nic się nie stało, masz tu parę groszy i siedź cicho".
Napisałem kolejny mail w odpowiedzi, w skrócie, że myślałem, że ta sytuacja była wyjątkiem, ale po ich mailu widać, że to raczej normalna praktyka, więc z chęcią opiszę to na kilku stronach oraz opowiem moim kolegom w szpitalu - będą wiedzieć gdzie robić zakupy na prezenty pod choinkę (rzecz działa się w listopadzie, trochę zmyśliłem z tym szpitalem - w moim mieście jest baaaardzo duży szpital który obsługuje cały region, ja pracuję w przychodni, ale co tam).

Zaraz po tym mailu dostaję telefon. Dzwoni zastępca szefa sklepu z mojego miasta i pyta się mnie "Czego bym sobie życzył. Czego od nich oczekuję". Lol - po raz kolejny.
Odpowiadam więc grzecznie, że "życzyłbym sobie, żebym mógł kupić w ich sklepie, za moje własne niemałe przecież pieniądze (8500SEK, czyli niemal 4000zł), towar, który oferują i żeby to był normalny, i nieużywany sprzęt". Czyli tylko i wyłącznie tego czym się teoretycznie na co dzień zajmują...
Pan kierownik był naprawdę miły, przeprosił za całą sytuację, obiecał zamówić nowy egzemplarz jeszcze tego samego dnia, zaproponował rabat (2500 koron) i obiecał zadzwonić osobiście za tydzień, kiedy sprzęt do nich dotrze.
Co też uczynił, więc w końcu po 3 tygodniach udało mi się kupić upatrzony ekspres za niezłą cenę (5999).

Pan kierownik AGD zaś nadal tam pracuje i nadal wciska ludziom używki (tudzież stare, przeceniane sztuki) - o czym dowiedziałem się niedawno od znajomego, który z kolei zamówił przenośny TV i trafił na "bardzo miłego kierownika działu AGD". Tyle że po dostarczeniu do domu okazało się, że dostał nie ten TV który zamawiał...

Tak więc - jak widać - jest to normalna praktyka w tym sklepie...

zagranica

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 529 (601)

#50709

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z Mercedes-Benz, tym razem w roli ubezpieczyciela...

Rzecz działa się w Szwecji kilka lat temu. Znajomy miał wypadek. Szczęście w nieszczęściu, że jemu nie stało się zupełnie nic. Samochód zaś - niestety zaś - do kasacji.

Samochód ubezpieczony w pełni, łącznie z AC, w przypadku szkody niemożliwej do usunięcia, wypłacona miała być kwota odtworzeniowa - czyli za wypłacone odszkodowanie powinno się mieć możliwość zakupu podobnego samochodu (model, rocznik, wyposażenie itd.). TU zaproponowało za samochód połowę jego wartości bo "to stary samochód" - takie było uzasadnienie (pomimo tego, że tabele cen zaczynały się od kwoty dwukrotnie wyższej).
Dodzwonienie się do osoby odpowiedzialnej za likwidację graniczyło niemal z cudem - na kilkanaście telefonów znajomemu udało się raz porozmawiać z ta osobą (w innych przypadkach go "nie było", inne osoby "nie były zorientowane" lub był zbywany że "jak się pojawi to oddzwoni" - oczywiście nie oddzwaniał...).

Na pytanie znajomego dlaczego kwota zaproponowana jest tak niska, osoba która się szkodą zajmowała, stwierdziła, że jak się nie podoba, to zawsze można poprosić o wycenę rzeczoznawcę, tyle że jeśli rzeczoznawca stwierdzi wartość niższą, to koszty rzeczoznawcy pokrywa znajomy.
Ponieważ jednak różnica była spora (wartość samochodu wg. tabel oraz podobnych modeli w ogłoszeniach 40-44 tys.) a zaproponowane odszkodowanie niskie (20 tys), zdecydował się na rzeczoznawcę.

Piekielny pracownik z TU zrobił rzecz najgorszą jaką mógł - przez ponad miesiąc unikał kontaktu również z rzeczoznawcą, ten więc w końcu stwierdził że ma dość czekania i wystawił zaświadczenie na maksymalną możliwą kwotę (44 tys.).
Do tego ubezpieczenie musiało jeszcze zapłacić odsetki za prawie trzy miesiące i koszty rzeczoznawcy.

Kolega kupił kolejny samochód i oczywiście trzyma się z daleka od dawnego ubezpieczyciela. Opłaca się walczyć o swoje, a znana i szanowana marka wcale nie zawsze jest gwarantem dobrej obsługi...

PS.
Żeby było jeszcze absurdalniej, na sam koniec, już po wypłaceniu ubezpieczenia, dostał maila w stylu "Mamy nadzieję, że jest pan zadowolony oraz że będzie pan nadal korzystał z naszych usług".
Kolega wysłał soczysty mail o tym jak sprawa była załatwiona oraz że był to ostatni raz i każdemu będzie odradzał ubezpieczenia u nich...

ubezpieczenia zagranica

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 392 (466)

#50289

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze jedna historia z ZUS - krótsza i bardziej piekielna...

Wyjeżdżaliśmy do Szwecji kiedy nasz młody miał 3 tygodnie. Przez pierwsze 4 miesiące pobieraliśmy zasiłek macierzyński z Polski, ale że w Szwecji zasiłek ma 13 miesięcy, kiedy skończył się ten Polski wystąpiliśmy do szwedzkiego odpowiednika ZUS (i NFZ razem) aby wykorzystać tutejszy należny zasiłek.
Wizyta w FK, pani sprawdziła sobie PN (odpowiednik pesela) żony i syna, spisała daty od kiedy do kiedy pobieraliśmy zasiłek w Polsce i powiedziała, że wyśle tylko zapytanie do ZUS w celu potwierdzenia.

Teraz pytanie - co robi ZUS, po otrzymaniu zapytania z zagranicy o czas pobierania zasiłku macierzyńskiego?

Wysyła odpowiedź do szwedzkiej FK.... eee - otóż nie - to byłoby zbyt oczywiste...

ZUS wysyła pismo do... żony, na stary polski adres i prosi o dostarczenie... łącznie 17 (siedemnastu!) dokumentów. Nie pamiętam już wszystkich, między innymi były to odpis aktu urodzenia dziecka, zaświadczenie o niezaleganiu ze składkami (który to dokument wystawia sam ZUS - po jaka cholerę mamy to my dostarczać - tak trudno sprawdzić u siebie?) itd. Z bardziej absurdalnych - zaświadczenie z opieki społecznej o niepobieraniu innych zasiłków.
I moje ulubione: KSEROKOPIĘ DOWODU OSOBISTEGO MAŁŻONKA, POŚWIADCZONĄ PRZEZ ORGAN WYDAJĄCY.

Zastanawiam się tylko - pomijając już ilość i sensowność dokumentów - co trzeba mieć w głowie, żeby wysłać list do osoby o której wiadomo, że już w kraju nie ma i żądać dostarczania dokumentów, na podstawie których oni łaskawie napiszą odpowiedź, którą znają od początku - bo FK pytała tylko o zasiłek macierzyński i nic więcej.

ZUS absurdy polskie urzędy

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (759)

#50234

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Budyniek opisała piekielnych klientów warsztatów.
Myślę, że ja mógłbym napisać jak to wygląda z drugiej strony - kilka historii by się nazbierało.

Na pierwszy ogień pójdzie bardzo piekielna. Jak niektórzy wiedzą (czytając komentarze), mieszkam w Szwecji. Do niedawna (listopad zeszłego roku) jeździłem do pracy samochodem, który przywiozłem jeszcze z Polski - Opel Omega B, po liftingu (niektórzy mówią na to Omega C, chociaż oficjalnie takie coś nie istnieje). Rocznik 2000, więc autko miało już swoje lata, niemniej było dosyć bezawaryjne (wiadomo olej, klocki i podobne trzeba wymieniać, ale żadnych większych awarii) - do tego fajnie wyposażone, więc nie szukałem póki co nic innego.

Jakieś 3 lata temu, kiedy byłem w Polsce pojechałem do mechanika. Nie pierwszego-lepszego z brzegu, ale "fachowca", u którego brat również naprawia swój samochód. Do wymiany były tarcze, klocki, pasek rozrządu (143tys km), bodajże końcówki drążków kierowniczych.
Robota zrobiona, zapłacone, wydawałoby się wszystko OK.

Piekielność wyszła właśnie w listopadzie, kiedy wracałem z pracy - w trakcie jazdy silnik zgasł i już nie odpalił. Samochód zabrany do serwisu na diagnostykę.
I tak - jak już się pewnie niektórzy domyślili - pasek rozrządu, który to niby miał być wymieniony - pękł, przy okazji niszcząc silnik (zawory, głowica itd.).
Niby - bo jak się okazało - pasek wymieniony nie został. Stary pasek (wymieniony przy 73 tys jeszcze w Niemczech, skąd samochód sprowadzałem) dożył swoich dni.

Koszt remontu silnika przewyższał cenę samochodu. Samochód, który jak sądzę pojeździłby jeszcze ze 2-3 lata, poszedł na złom.

Mechanik (od siedmiu boleści) widząc pewnie auto na zagranicznych numerach stwierdził, że nie będzie się przemęczał, bo i tak nie mam jak sprawdzić czy pasek wymienił czy nie, a jak coś się stanie za kilka lat to i tak będę już daleko. I poniekąd miał rację.

Ja naprawdę nie wymagam cudów - nie wymagam uleczania starych rzęchów za 50zł. Pytam o cenę i jeśli mi odpowiada to OK. Wymagam tylko aby to na co się umawiamy za cenę którą podaje mechanik - było zrobione dobrze.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 586 (640)
zarchiwizowany

#50276

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z ZUS - pewnie większość osób doświadczyła większej lub mniejszej piekielności z jego strony...

Kilka lat temu żona pracowała w banku. Żeby sie tam zatrudnić musiała mieć firmę (działalność gospodarczą) i na część etatu zatrudniona była w banku, natomiast na resztę bank podpisywał umowę o współpracy z ową "firmą". Jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze, więc zapewne było to korzystniejsze dla banku - nie wnikam. Oczywiście żona od działalności odprowadzała składki ubezpieczeniowe i zdrowotną.

Kiedy dowiedzieliśmy się że żona jest w ciąży, żona postanowiła wybrac się do ZUS po zaświadczenie o niezaleganiu ze składkami - tak na wszelki wypadek. Przezornie wybrała się tam zaraz na poczatku ciąży bodajże kwiecień czy maj.
Zaświadczenie dostała zaskakująco szybko - po dwóch tygodniach (że nie zalega), ale... (musi byc jakieś ale) pisemko było treści:
Kasia Kowalska (przykładowo) prowadząca firmę "Kasia Kowalska" nie zalega ze składkami na dzień XX.XX.XXXX

Oczywiście firma "Kasia Kowalska" nie istniała, żona miała zarejestrowana działalność na siebie, więc tak naprawdę zaświadczenie nie daje jej nic.

Wycieczka do ZUS.
Pani w ZUSie stwierdziła, że "tak ona ma w systemie" i jeśli chcemy nowe zaświadczenie, to trzeba najpierw złożyć podanie o korektę danych do ZUS - ona sama nie może zmienić.

Wycieczka do księgowego - wytłumaczyliśmy co i jak, złożone pismo, przychodzi potwierdzenie o zmianie wpisu w ZUS.

Wycieczka do ZUS - piszemy nowe podanie o zaświadczenie o niezaleganiu ze składkami.

Przychodzi pisemko z ZUS, że... żona niestety ale zalega - parę lat wcześniej, kiedy miała jeszcze spółkę z inna osobą brakuje jednej wpłaty.

Wycieczka do ZUS - udaje nam się (o dziwo) trafić na w miarę kompetentną osobę, która informuje żone, że te kilka lat temu, przy wpłacie z danego miesiąca obie składki zamiast trafić na konto dwóch wspólników, trafiły na jedno konto - wcześniejszego wspólnika.
Niestety pani nie może tego przeksięgować. Tutaj piekielność - powinien przyjść wspólnik i złożyć podanie o przeksięgowanie tej nadmiarowej składki na konto żony.
Ze wspólnikiem kontaktu nie ma, nie wiadomo czy mieszka gdzie mieszkał, wyjechał, albo czy w ogóle żyje.
Usiłujemy wytłumaczyć absurdalność sytuacji i pani w ZUS zgadza się (!) aby to żona napisała podanie o przeksięgowaniu składki z cudzego (!) konta na swoje.

Epilog:
W październiku przychodzi oczekiwany papierek o niezaleganiu, wystawiony na żonę.

Huraaa - zaledwie pół roku czekania i kilka wizyt w ZUS...

ZUS dokumenty

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (170)

1