Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

newena

Zamieszcza historie od: 9 lipca 2011 - 20:30
Ostatnio: 9 maja 2021 - 1:43
  • Historii na głównej: 8 z 15
  • Punktów za historie: 5101
  • Komentarzy: 41
  • Punktów za komentarze: 190
 

#20889

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słowem wstępu, jestem istotą o całkiem wybujałym wzroście, co, zważywszy na moją płeć, bywa dla niektórych nieco szokujące.

Krótka tramwajowa historyjka z wczoraj, dla mnie śmieszna, lecz dla dziewczęcia, dla którego zmutowany wzrost może być kompleksem, potencjalnie piekielna.

Jadę sobie tramwajem, stoję. Jakiś metr dalej siedzi kilkuletnia dziewczynka, nad nią stoi mamusia. W pewnym momencie dziewuszka spojrzała na mnie bystro, zmarszczyła brwi, po czym zapytała mamę:

- Mamooo, a dlaczego ta pani jest taaaka wysoka?
- Kochanie, to nie jej wina, nie patrz się.

Jak przy pytaniu dziecka miałam tylko banana na twarzy, tak przy odpowiedzi matki nie wytrzymałam i się roześmiałam. Brawka dla mamuśki.

tramwaj

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 519 (617)

#17560

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja sprzed lat kilku. O "pomocy".

Na pierwszym piętrze mieszkał sobie pan, którego ulubionym zajęciem było opróżnianie butelek pełnych mniej lub bardziej wysokoprocentowych trunków. A że pan był towarzyski, to i pić nie lubił sam. Jednak czasem owa towarzyskość przechodziła nagle w tryb mode off, więc wypraszał swego kolegę za drzwi. No i co taki biedny, będący w stanie lekkiej nieużywalności kolega miał zrobić? Zalegał sobie więc pod drzwiami byłego gospodarza albo przynajmniej w ich okolicy. Pospał sobie taki i pochrapał, a potem zwijał się w swoją stronę. Sąsiedzi rozumieli, wszyscy rozumieli, nie było problemu. Śpi, chrapie, czyli żyje.

Aż pewnej nocy wystąpił mały błąd w systemie - kolega leżący na półpiętrze, zamiast wydawać przymilne pomruki misia grizzly, począł produkować dźwięki zgoła inne - jęki, westchnienia. Coś było zdecydowanie nie tak. Kontakt z kolegą był mocno ograniczony, toteż sąsiedzi postanowili wezwać karetkę. Przyjechali na sygnale, rozgonili wszystkich do mieszkań, wydawało się, że się kolegą zajęli, pojechali na sygnale. Jęki zniknęły, a nastała cisza. Wniosek: kolega uratowany, można iść spać.

Radocha trwała do momentu, gdy rano odkryto, w jaki sposób kolega został potraktowany przez załogę karetki. Co przy okazji wyjaśniło, dlaczego winda znowu nie działa.

Tak, wsadzili kolegę do windy. I pojechali.

blok.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (663)

#13812

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zeszłego lata, zrobiłam krótką, powiedzmy "błyskotliwą", karierę w sklepie spożywczym. W mojej opowieści nie będzie żadnych piekielnych klientów, raczej piekielne "koleżanki" ze zmiany (skąd cudzysłów, wyjaśnię później). Sklep ani duży, ani mały, kilka regałów, stoisko z mięsem i nabiałem.

Pewnego bardzo gorącego dnia (asfalt na ulicy się topi, a klimatyzacja w sklepie, oczywiście, zdechła), do sklepu wpada, trzymając się za nos, młody chłopak. Mówi, że leci mu krew z nosa, chce kupić chusteczki jednorazowe, tzw. dziesiątki. Jako nowa, nie wiedziałam, co tam mamy na składzie, więc krzyknęłam do koleżanki, czy owy towar posiadamy. Nie, posiadaliśmy jedynie setki. To ja, nie myśląc wiele, daję chłopakowi swoje chusteczki, które akurat miałam przy sobie. Chłopak bardzo dziękuję, wychodzi.

I tu zaczyna się akcja właściwa - podchodzi "[k]oleżanka":

[k]- Ej, sprzedałaś mu te setki?
[j]- Nie, swoje chusteczki mu dałam.
[k]- Czyś ty o*ipiała?! Młoda, słuchaj, ty to nigdy w sklepie kariery nie zrobisz, jak będziesz ludziom coś za darmo dawała! Przecież on by te chusteczki kupił! Ty się naucz, że jak klient czegoś potrzebuje, to można mu to wcisnąć za każdą cenę!

Szczerze mówiąc, zatkało mnie, złapałam przysłowiowego karpika. Jako że był to jeden z moich pierwszych dni, a na pracy mi zależało, nie odpowiedziałam.

A szanowna "koleżanka" była łaskawa, delikatnie mówiąc, zaiwanić mi 50zł z kasy (jako nowej, wszystkie "grubsze" pieniądze, były mi zabierane z kasy i trzymane przez jedną z "koleżanek"). Problem polegał na tym, że nie miałam na to dowodu, więc padło stwierdzenie, że "młoda zrobiła manko, no tak, to pierwsze dni, każdemu się zdarza", z cudownym, ironicznym uśmiechem. Moje tłumaczenie, że ani jednego dnia dotąd nie miałam takiej sytuacji, że bardzo pilnuję wydawanej reszty, zostały olane. Oczywiście musiałam zwrócić pieniądze z własnej kieszeni. I tak oto zakończyłam swą, raptem kilkunastodniową, karierę w sklepie.

I kwiatek na zakończenie: umowę miałam mieć podpisaną dopiero po pierwszym miesiącu (jak mi potem powiedziano, próbnym; wcześniej była rozmowa o trzech dniach próbnych) i dopiero wtedy miałam zostać skierowana, by wyrobić sobie książeczkę sanepidowską, oczywiście, przez ichniego lekarza, któremu miałam zapłacić. A na stoisku z mięsem i tak obsługiwałam. Ale z tym to inna historia.

taki sobie sklepik w stolicy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 331 (481)
zarchiwizowany

#14243

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Cztery lata temu, latem, mając radosne 17.lat, pracowałam w call center. Od godziny 17 dzwoniliśmy do ludzi z ankietami nt. "produktów powszechnego użytku" [czyli: "-Jakie zna pan środki na ból gardła? -Wódka. -Hm, a coś z leków? Takich z apteki? -Aaa, to nie znam, wódka dobra na wszystko!" - tej rozmowy nie zapomnę jeszcze przez wiele lat, nieważne, o co pytałam, odpowiedź zawsze była taka sama], impreza ta trwała do godziny 21.

Trzeci dzień mojej pracy, siedzę na słuchawkach, zbliża się 21, wpada mi ankieta. Respondent odpowiadający wiekiem systemowi (czyli poniżej 65.roku życia), kategoria wiekowa do danego obszaru wolna - a więc zaczynamy pogaduszki. Wybija 21, wszyscy z kilkudziesięcioosobowej sali zaczynają się zwijać. Macham, że jeszcze mam ankietę, żeby powiedzieli supervisorowi. Gaśnie światło - ale nie całkiem, wszak został jeszcze blask z "mojego" komputera. 21:07, kończę ankietę. Wyłączam ustrojstwo, wychodzę z sali. Supervisora brak. Coś cicho. Coś ciemno. Łażę po całym biurze w poszukiwaniu kogokolwiek. Niespodzianka, nie ma nikogo! Próbuję wyjść, przeszklone drzwi nie reagują ma magiczne "Sezamie, otwórz się" (na inne magiczne zaklęcia z użyciem słów niecenzuralnych również nie). No to zaczynam szukać po tablicach informacyjnych nr telefonu do kogokolwiek z szanownej firmy albo chociaż ochrony. Bingo! Znajduję nr telefonu, dzwonię (oczywiście ze swojej komórki, przecież nie naraziłabym tak świetnej firmy na koszty związane z tym, że zapomniało im się o mnie). Odzywa się telefon na biurku obok. Hm, nie tędy droga. Strzela mnie przenajświętszy ch*j. Piąte piętro, ze schodzeniem po rynnie może być ciężko. Nagle, objawienie! Słyszę człapanie po schodach! Ni to ochroniarz, ni sprzątacz; aż mi się starszego pana żal zrobiło, że musiał się gramolić po schodach na piąte piętro (winda była już nieczynna). Pan mnie wypuszcza, ja niemalże biję pokłony przed nim, że mnie uwolnił. Okazało się, że pan właśnie szedł do domu, właśnie ostatni raz spojrzał na monitoring i akurat mnie zobaczył. A tak, jak mnie poinformował, czekałabym do 4.rano, by ktoś przyszedł.

Następnego dnia przychodzę radośnie do pracy, podbijam do supervisora, by zaraportować mu, ile ankiet wczoraj zrobiłam. Powiedziałam o zaistniałej sytuacji, usłyszałam jedynie, że to nie on mnie zamknął, więc nie do niego pretensje. Za to nie usłyszałam żadnego "przepraszam" czy choćby "pocałuj mnie w d*pę".

cc

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (242)
zarchiwizowany

#13869

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Swego czasu, może 2-3 lata temu, do mieszkania nade mną wprowadziło się młode towarzystwo. I się zaczęło: codzienne imprezy, tupanie, tańcowanie, rozmowy tak głośne, że już wiadomo było, kto ma jak na imię i skąd pochodzi. (Mama uczyła się wtedy do sesji, ja do matury - stąd to delikatne "przewrażliwienie" na hałasy.) Kulturalne walenie czymś metalowym po rurach (mieszkający w blokach pewnie znają ten oczywisty sygnał), nie skutkowało, drzwi nie otwierali (ok, muzyka była tak głośna, że mogli nie słyszeć dzwonka - ale mojego walenia pięścią w drzwi nie dało się nie słyszeć). Znowu walę śrubokrętem w rury, na co słyszę: "Weź to olej!". Dostałam małego ataku furii, wrzasnęłam: "Ja ci dam, ku*wa, olej!", na co momentalnie umilkły wszelkie odgłosy z góry, a i muzyka się ściszyła. W biegu wrzuciłam na nogi glany i pokopydełowałam na górę, I znowu: dzwonek, pięść, następnie w ruch poszły buty. Zero reakcji. Stwierdziłyśmy, że nie będziemy uruchamiać poważniejszych instytucji i jakoś to załatwimy.

Rano mama zaczaiła się na nich - otworzyła drzwi wejściowe do mieszkania i czekała, aż usłyszy zamykające się drzwi na górze (wbrew pozorom, doskonale to słychać, kto i gdzie zamyka/otwiera drzwi). Udało się, przyczaiła ich. Wytłumaczyła panienkom, co i jak, że może jednak trochę ciszej. W czasie rozmowy użyła stwierdzenia, że blokach czasem w nocy słychać, jak nawet ktoś sika w łazience.

Następna noc była cichsza, obyło się bez śrubokrętu i innych środków. Koło pierwszej w nocy, gdy akurat siedziałyśmy w kuchni i rozmawiałyśmy, usłyszałyśmy, że ktoś schodzi po schodach i otwiera zsyp na naszym piętrze. Zaciekawione (ach, ta babska ciekawość), obserwowałyśmy przez wizjer, co się dzieje. Jakiś koleś coś tam majstrował przy zsypie. Spoko. Rano patrzymy: zsyp otwarty, na jego dnie jakaś niezbyt przyjemnie pachnąca ciecz. O, siki! Czyli wzięli sobie do serca przypadłość bloków - słychać, jak ktoś korzysta z toalety. W tym momencie cierpliwość się skończyła - sprawa otarła się o dozorcę i spółdzielnię.

Szanownych sąsiadów więcej już nie ujrzałyśmy ani nie usłyszałyśmy.

blok.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 187 (209)