Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

newena

Zamieszcza historie od: 9 lipca 2011 - 20:30
Ostatnio: 9 maja 2021 - 1:43
  • Historii na głównej: 8 z 15
  • Punktów za historie: 5101
  • Komentarzy: 41
  • Punktów za komentarze: 190
 

#88000

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ok, przyszła moda na historie "wagowe", to i ja się dorzucę, tylko z przeciwnego bieguna.
Zawsze byłam wysoka i chuda. Jako dziecko byłam niejadkiem, ale w pewnym momencie "odkryłam" jedzenie i zaczęłam jeść (chociaż lepszym stwierdzeniem byłoby pewnie: zaczęłam żreć, łatwiej było mnie ubrać niż nakarmić). Jednak moja waga tego nie potwierdzała.
Badania tarczycy w normie, brak pasożytów, od jednego lekarza usłyszałam, że "taka moja uroda". "Uroda", aha.

Co słyszałam od innych dzieci, ale również i dorosłych? Że wyglądam jak śmierć jak chorągwi. Że wyglądam jak kościotrup. Że byle wiatr mnie przewróci. Że jestem za chuda. Że jestem za koścista. Że "facet nie pies, na kości nie leci" (odpowiedź na to chyba każdy zna?). Żebym w końcu przytyła. Żebym uważała, bo się połamię. Że wyglądam obrzydliwie. Że jestem patyczakiem. Że mam anoreksję. Że wyglądam jak patyk. Zawsze: "dziecko, jak ty wyglądasz, zjedz coś" (a ja z przyjemnością zjadłam dokładkę i deser - niestety, za którymś razem ludzie orientowali się, że wcale nie ratują mnie od śmierci głodowej, a ja wtrąbię im obiad dla dwóch dorosłych chłopa, jeśli będzie mi smakował, i poproszę o jeszcze). Nigdy nie usłyszałam, że jestem szczupła, zawsze chuda. Chociaż nie, niektórzy myśleli, że mój półprzezroczysty wygląd to wynik diety, więc próbowali mówić mi, że jestem gruba.

Żadne dziecko nie lubi być wyśmiewane ze względu na wygląd. To nawet nie bolało, byłam przyzwyczajona, bo słyszałam to praktycznie na każdym kroku. Od wszystkich. Tylko... ile razy można usłyszeć to samo? Ja nie płakałam, po prostu się z nimi biłam, często wygrywając. Potem broniłam się już tylko słownie, wbijając odpowiednie szpile. I nagle okazywało się, że to nie "patyk" się łamie, ale "patykiem" się obrywa. Ale i tak dalej byłam "za chuda". W szkole, w pracy. "Za chuda". Ok, to była prawda. Ale słyszenie tego po tysiąckroć naprawdę nie pomogło mi przytyć. Tylko nudziło.

Dwa teksty, które zawsze słyszałam, gdy poznawałam się z kimś nowym - ale ty jesteś wysoka! ale ty jesteś chuda! Nieważne w jakich okolicznościach się poznawaliśmy, tak wyglądał początek praktycznie każdej znajomości. I często dalej wygląda, choć teraz przeważa ta pierwsza część. Bo mi się utyło. Ok, w niektórych miejscach, nie jakoś bardzo, ale zawsze. Nie przeszkadza mi to. Niektóre kosteczki dalej mi wystają, inne gdzieś się pochowały. W niektórych miejscach mam za dużo, w niektórych za mało. Ale ja mam naprawdę gdzieś, co kto myśli na mój temat. Co kto mówi na mój temat. Zawsze w mniejszym lub większym stopniu miałam, ale od kilkunastu lat dodatkowo się z tego śmieję. Sama z siebie również. Kiedyś miałam (nie za dużo, ale jednak) kompleksy związane z wyglądem i wzrostem, chyba powinnam dalej je mieć. Ale mi się nie chce.

Bycie "za grubym" czy "za chudym" to odstawanie od normy, a to nie jest dobrze widziane. Tylko ważniejsze jest raczej, jak ktoś się z tym czuje, jaki ma to wpływ na jego organizm, zdrowie. I pamiętać, że nie zawsze ma się wpływ na to, jak się wygląda. Bo może kiedyś zupełnie wytoczę się z kategorii "za chuda". Tylko podejrzewam, że mam marne szanse, bym kiedyś uciekła z szufladki "za wysoka". Chyba że sobie nogi podpiłuję.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (133)

#86349

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Że koronawirus każdy wie, że trzeba uważać - też każdy wie. Ludzie w maseczkach i rękawiczkach nikogo nie dziwią. Tylko nie wszyscy najwyraźniej wiedzą, jak ich używać...

1. Dwoje ludzi w maseczkach i rękawiczkach jednorazowych, ona i on. On otwiera batonika, opuszcza maseczkę. Wyrzuca opakowanie od batonika do kosza, i łapą w rękawiczce pakuje jedzenie do ust.

2. Młody chłopak w autobusie, na jednej dłoni rękawiczka foliowa. Wsiada, chwyta się drążka, rozgląda się w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca siedzącego. Przechodzi, chwyta się kolejnego drążka. Którą ręką? Czyżby zabezpieczoną? Ani za pierwszym, ani za drugim razem. Siada, wyciąga telefon. Retorycznie dodam, że obsługuje go ręką, którą przed chwilą obmacał dwa drążki. A na drugiej smutna rękawiczka czeka na użycie.

Tak że tego... zabezpieczajmy się!

wszędzie

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (87)

#75826

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli żebrzesz z dzieckiem na ręku, informując wszystkich, że nie masz pieniędzy i potrzebujesz pomocy finansowej, to taka mała rada - nie zapomnij schować smartfona.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 325 (349)

#49667

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przez blisko półtora roku moja zewnętrzna strona prawej dłoni wyglądała jak po jakiejś bliżej niesprecyzowanej masakrze. Nie mogłam zacisnąć pięści, chwycić czegoś mocniej, by nie pękała mi skóra i nie robiły się ranki czy wręcz rany. Po prostu non stop miałam pokrwawioną rękę, bolało to konkretnie - jak to kilkanaście/kilkadziesiąt nacięć, niekiedy o niezłej głębokości, otwierających się przy prawie każdym ruchu. Jak ciepłą porą zdarzało się, że moja ręka przez parę dni wyglądała normalnie, tak przez dwie zimy nie było takiego dnia. Stosowałam różne kremy nawilżające, bez skutku.

Wybrałam się też do kilku dermatologów. U pierwszego lekarza wizyta trwała dwie minuty. Pan nie odpowiedział na moje przywitanie, obrażony, że mu przeszkadzam, zapytał jedynie, z czym przyszłam. Pokazałam mu dłoń. Lakonicznie stwierdził, że odmrożenie i zamilkł na kilkanaście sekund, więc zapytałam, co można z tym zrobić. Udzielił mi wielce wyczerpującej odpowiedzi, że nic. Bardzo mnie tym podbudował, więc znowu przystąpiłam do próby wyciśnięcia z niego jakiejś konkretnej informacji. W końcu pan stwierdził, że może mi zapisać maść. Ok, fajnie. Pożegnałam się i wyszłam; maść wykupiłam, oczywiście na receptę nie była. Stosowałam, stosowałam... Zero efektu. No to dawaj szukać w internecie, co o tym lekarzu piszą, może nie warto znowu się do niego zapisywać. Opinia na jego temat była, delikatnie mówiąc, kiepska. Podobno maść, którą mi polecił, dawał wszystkim czy to ludziom z suchą skórą, czy ludziom z otwartymi ranami, z których sączyła się ropa. Czyli musiałam szukać dalej.

Drugi dermatolog, pani doktor z polecenia, przyjmująca prywatnie - 120zł za wizytę. Również stwierdziła odmrożenie, szkoda tylko że był już czerwiec. Zapisała mi maść ze sterydami, jakieś maści robione w aptece. Tymi robionymi pani doktor poleciła mi robić okluzje. Za cholerę nie miałam pojęcia, co to jest, więc zapytałam. Usłyszałam, że mam sobie sprawdzić w słowniku. Miło. Sprawdziłam, ok, fajnie, zaczęłam stosować maści zrobione w aptece, ze sterydową odmówiłam współpracy, po przeczytaniu, że nie można ich stosować na rany. Znowu nic. Czyli musiałam szukać dalej.

Trzecia pani dermatolog stwierdziła, że w sumie to ona nie wie, co to jest, może odmrożenie, a może alergia. Mam się zapisać do alergologa. Znowu maść ze sterydami, znowu nie stosować na rany. Termin zapisu do alergologa za 11.miesięcy.

Poddałam się. Łapka wciąż wyglądała koszmarnie, wciąż bolało. Skoro nic nie pomagało, przestałam stosować cokolwiek. Trafiło mi się parę dni wolnego z pracy. Skóra przestała pękać i zaczęła wracać do normy. Wolne się skończyło, znowu zaczęło się to samo. W końcu doszłam do wniosku, że to to miejsce powoduje u mnie alergię. Tylko co konkretnie? Kolejne próby nieużywania kolejnych rzeczy, dalej to samo...

Po kilkunastu miesiącach wiecznych ran, moja dłoń zaczęła wracać do normy. W pracy zamiast wody zaczęłam używać żelu antybakteryjnego. Żaden z lekarzy ani przez chwilę nie zasugerował, że to akurat woda może być przyczyną. Szkoda, bo bolało. Poinformowałam w pracy, że jest mój, że muszę go używać, żeby znowu nie mieć problemów z łapką.

Dlaczego o tym piszę? Bo właśnie odkryłam, że ktoś mi ten żel podpier*dala.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 681 (781)

#26685

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mając 2-3 lata, zdążyłam wykończyć kilka opiekunek. Jedna z nich, odchodząc, podzieliła się z moją mamą sposobem, jaki stosowała, gdy nie chciałam jeść.

- Bo wie pani, gdy córka nie chciała jeść, to ja jej troszeczkę nosek zatykałam, to ona otwierała buzię i jadła... Tylko proszę uważać, ona gryzie!

to mi podchodzi pod gastronomię

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 677 (749)

#20889

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słowem wstępu, jestem istotą o całkiem wybujałym wzroście, co, zważywszy na moją płeć, bywa dla niektórych nieco szokujące.

Krótka tramwajowa historyjka z wczoraj, dla mnie śmieszna, lecz dla dziewczęcia, dla którego zmutowany wzrost może być kompleksem, potencjalnie piekielna.

Jadę sobie tramwajem, stoję. Jakiś metr dalej siedzi kilkuletnia dziewczynka, nad nią stoi mamusia. W pewnym momencie dziewuszka spojrzała na mnie bystro, zmarszczyła brwi, po czym zapytała mamę:

- Mamooo, a dlaczego ta pani jest taaaka wysoka?
- Kochanie, to nie jej wina, nie patrz się.

Jak przy pytaniu dziecka miałam tylko banana na twarzy, tak przy odpowiedzi matki nie wytrzymałam i się roześmiałam. Brawka dla mamuśki.

tramwaj

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 519 (617)

#17560

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja sprzed lat kilku. O "pomocy".

Na pierwszym piętrze mieszkał sobie pan, którego ulubionym zajęciem było opróżnianie butelek pełnych mniej lub bardziej wysokoprocentowych trunków. A że pan był towarzyski, to i pić nie lubił sam. Jednak czasem owa towarzyskość przechodziła nagle w tryb mode off, więc wypraszał swego kolegę za drzwi. No i co taki biedny, będący w stanie lekkiej nieużywalności kolega miał zrobić? Zalegał sobie więc pod drzwiami byłego gospodarza albo przynajmniej w ich okolicy. Pospał sobie taki i pochrapał, a potem zwijał się w swoją stronę. Sąsiedzi rozumieli, wszyscy rozumieli, nie było problemu. Śpi, chrapie, czyli żyje.

Aż pewnej nocy wystąpił mały błąd w systemie - kolega leżący na półpiętrze, zamiast wydawać przymilne pomruki misia grizzly, począł produkować dźwięki zgoła inne - jęki, westchnienia. Coś było zdecydowanie nie tak. Kontakt z kolegą był mocno ograniczony, toteż sąsiedzi postanowili wezwać karetkę. Przyjechali na sygnale, rozgonili wszystkich do mieszkań, wydawało się, że się kolegą zajęli, pojechali na sygnale. Jęki zniknęły, a nastała cisza. Wniosek: kolega uratowany, można iść spać.

Radocha trwała do momentu, gdy rano odkryto, w jaki sposób kolega został potraktowany przez załogę karetki. Co przy okazji wyjaśniło, dlaczego winda znowu nie działa.

Tak, wsadzili kolegę do windy. I pojechali.

blok.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (663)

#13812

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zeszłego lata, zrobiłam krótką, powiedzmy "błyskotliwą", karierę w sklepie spożywczym. W mojej opowieści nie będzie żadnych piekielnych klientów, raczej piekielne "koleżanki" ze zmiany (skąd cudzysłów, wyjaśnię później). Sklep ani duży, ani mały, kilka regałów, stoisko z mięsem i nabiałem.

Pewnego bardzo gorącego dnia (asfalt na ulicy się topi, a klimatyzacja w sklepie, oczywiście, zdechła), do sklepu wpada, trzymając się za nos, młody chłopak. Mówi, że leci mu krew z nosa, chce kupić chusteczki jednorazowe, tzw. dziesiątki. Jako nowa, nie wiedziałam, co tam mamy na składzie, więc krzyknęłam do koleżanki, czy owy towar posiadamy. Nie, posiadaliśmy jedynie setki. To ja, nie myśląc wiele, daję chłopakowi swoje chusteczki, które akurat miałam przy sobie. Chłopak bardzo dziękuję, wychodzi.

I tu zaczyna się akcja właściwa - podchodzi "[k]oleżanka":

[k]- Ej, sprzedałaś mu te setki?
[j]- Nie, swoje chusteczki mu dałam.
[k]- Czyś ty o*ipiała?! Młoda, słuchaj, ty to nigdy w sklepie kariery nie zrobisz, jak będziesz ludziom coś za darmo dawała! Przecież on by te chusteczki kupił! Ty się naucz, że jak klient czegoś potrzebuje, to można mu to wcisnąć za każdą cenę!

Szczerze mówiąc, zatkało mnie, złapałam przysłowiowego karpika. Jako że był to jeden z moich pierwszych dni, a na pracy mi zależało, nie odpowiedziałam.

A szanowna "koleżanka" była łaskawa, delikatnie mówiąc, zaiwanić mi 50zł z kasy (jako nowej, wszystkie "grubsze" pieniądze, były mi zabierane z kasy i trzymane przez jedną z "koleżanek"). Problem polegał na tym, że nie miałam na to dowodu, więc padło stwierdzenie, że "młoda zrobiła manko, no tak, to pierwsze dni, każdemu się zdarza", z cudownym, ironicznym uśmiechem. Moje tłumaczenie, że ani jednego dnia dotąd nie miałam takiej sytuacji, że bardzo pilnuję wydawanej reszty, zostały olane. Oczywiście musiałam zwrócić pieniądze z własnej kieszeni. I tak oto zakończyłam swą, raptem kilkunastodniową, karierę w sklepie.

I kwiatek na zakończenie: umowę miałam mieć podpisaną dopiero po pierwszym miesiącu (jak mi potem powiedziano, próbnym; wcześniej była rozmowa o trzech dniach próbnych) i dopiero wtedy miałam zostać skierowana, by wyrobić sobie książeczkę sanepidowską, oczywiście, przez ichniego lekarza, któremu miałam zapłacić. A na stoisku z mięsem i tak obsługiwałam. Ale z tym to inna historia.

taki sobie sklepik w stolicy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 331 (481)

1