Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

papergirl

Zamieszcza historie od: 3 marca 2011 - 17:41
Ostatnio: 10 lipca 2018 - 10:21
  • Historii na głównej: 7 z 13
  • Punktów za historie: 4463
  • Komentarzy: 57
  • Punktów za komentarze: 231
 

#56367

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed roku, której nie można nazwać jedynie piekielną. Dla mnie jest to po prostu szczyt bezczelności przy akompaniamencie całkowitego braku empatii.

W moim miasteczku żyje pewien bezdomny. Żulem nazwać go nie można, bo choć czasem lubi wypić, nigdy nie stawia alkoholu na pierwszym miejscu. Jeśli puka do naszego domu, to jedynie z prośbą o kromkę chleba, ewentualnie papierosa. I choć tego drugiego mu odmawiamy, jedzenia nigdy mu nie szczędzimy. Nam nie ubędzie tych kilku kromek chleba kilka razy w miesiącu, a on nie będzie chodził głodny.

Bezdomny ten "dorabiał" sobie u mojej mamy. Raz w tygodniu opróżniał metalowy kosz na śmieci stojący przy jej sklepie, za co w zamian dostawał w każdą sobotę albo coś do jedzenia, albo symboliczne 2zł na chleb. NIGDY nie zgłosił się wcześniej po swoją "wypłatę" oraz nigdy nie prosił o alkohol w zamian za swoją "pracę". Wyjątkiem był pewien czwartek, w który przyszedł wcześniej i poprosił o piwo, które chciał wypić w sklepie mojej mamy i chwilę rozmowy, ponieważ jak sam stwierdził miał w ten dzień urodziny, a nawet nie miał ich z kim spędzić.

Gdzie piekielność? Bezdomny ten nie pojawił się w kolejną sobotę. Mama machnęła ręką stwierdzając, że być może jest taki sam jak każdy menel, tylko dobrze się ukrywał. Nieprawda. Kilka dni później dowiedziała się, że "nasz" bezdomny został PODPALONY w blaszanym koszu na śmieci nieopodal naszego domu. Jak się okazało, banda gówniarzy w wieku gimnazjalnym stwierdziła, że zabawi się drugim człowiekiem. Miał szczęście, że w ogóle przeżył.

Od tego czasu minął rok, bezdomny doszedł do siebie, a ja nadal zastanawiam się jakim człowiekiem trzeba być, by wyrządzić drugiej osobie coś tak potwornego w formie zabawy.

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1178 (1228)

#55581

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O starszych osobach za kółkiem.

Nie tak dawno temu, jadać z moim ojcem samochodem, mając na liczniku zabójcze 40 na godzinę, mieliśmy małą stłuczkę. Kierowca jadący drugim pasem nie zauważył naszego samochodu i postanowił skręcić na parking po drugiej stronie ulicy, wjeżdżając na nasz pas, tym samym zablokowując nam drogę przejazdu. Uszkodzony cały przód mojego samochodu oraz prawy bok samochodu drugiego. Cóż, zdarza się, prawda? Gdzie piekielność?

Otóż kierowcą drugiego samochodu okazał się 93(!)letni, znany w mieście kombatant wojenny, nazywany przez wszystkim pieszczotliwie dziadkiem. Nie przyjmował do wiadomości, że wina leży ewidentnie po jego stronie, zaczął wykrzykiwać coś o spisku, bo on swoje dla Polski zrobił i należy mu się pierwszeństwo oraz że mój ojciec (tu cytat) „Nie nadaje się na kierowcę, bo gdyby miał lepszy refleks, to zdążyłby wyhamować”. Wezwana policja po przyjechaniu na miejsce zdarzenia, spędziła z dziadkiem w radiowozie ponad pół godziny tłumacząc mu jego błąd, a nawet rozrysowując całą sytuację na karteczce. Jak grochem o ścianę. Przyjął jednak mandat i odjechał obrażony.

Jaki epilog? Otóż z rozmowy z jego ubezpieczycielem dowiedzieliśmy się, że ten oto dziadzina, trzy dni później ponownie spowodował stłuczkę wyjeżdżając z parkingu. Tym razem bojąc się konsekwencji uciekł z miejsca wypadku. Na szczęście stłuczka miała miejsce nieopodal stacji benzynowej, której monitoring uchwycił całą sytuację.

I teraz pytanie za sto punktów: dlaczego osoby w tak podeszłym wieku mogą prowadzić samochód? Szczęśliwie ani nam, ani kobiecie, w którą uderzył trzy dni później nic się nie stało. Ale co by było, gdyby prędkość na liczniku była większa?

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 468 (590)

#50125

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność standardowa, aczkolwiek jak dla mnie przekraczająca granice wszelkiej przyzwoitości.

Mały sklepik osiedlowy, godzina piętnasta w południe. Do sklepu wchodzi trzech dość młodych chłopaków. Pakują się na bezczela za ladę, szarpią ekspedientkę, czyli mnie, chwytają cztery butelki wódki i... jak gdyby nigdy nic wychodzą. Wybiegając za nimi i szarpiąc ich uciekających zdążyłam jedynie ściągnąć jednemu z nich bluzę.

I tak naprawdę nie wiem, kto był bardziej bezczelny:

złodzieje, którzy w biały dzień upewniając się, że sklep ma awarię monitoringu postanowili napić się za friko, sąsiedzi, którzy widząc całe zajście z okna nie kwapili się by pomóc dwudziestolatce walczącej z rosłymi chłopami, a na moją prośbę o zeznania na policji stwierdzili, że nie będą pakować się w kłopoty, czy też sama policja, która odebrała telefon po godzinie (!) od zajścia, a po przyjechaniu na miejsce stwierdziła, że z braku dowodów i świadków nic nie mogą zrobić.

sklepy

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 540 (620)
zarchiwizowany

#39715

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Klientką sieci, której reklamowania podjął się kabaret Mumio jestem od dwunastu lat. Dlatego tym bardziej jest mi przykro, że zmuszona jestem opowiedzieć historię z ich udziałem na piekielnych, bo to co się dzieje przechodzi wszelkie granice. Historia będzie długa i tak zakręcona, że polecam ją czytać jedynie wytrwałym.
Mieszkam w mieście oddalonym od miasta rodzinnego o 400 kilometrów. Zmuszona byłam zmienić mieszkanie na tańsze, w którym nie ma dostępu do internetu. Z racji tego musiałam rozejrzeć się za ofertami internetu mobilnego. Wybór nie był trudny, z racji tego, że jestem stałą klientką jednej z sieci, o której wspomniałam na początku. Jednak, ponieważ moja rodzicielka ma zarejestrowaną firmę i również jest klientką tej samej sieci, postanowiłyśmy, że internet zamówimy na nią, z racji bonusów (posiadając kilka telefonów na firmę dostaje się lepszą ofertę). I faktycznie. Laptop+internet za 110zł miesięcznie. Super, bierzemy! I to chyba był nasz błąd, który zapoczątkował istną lawinę problemów...
Po tygodniu kurier dzwoni do drzwi z... dwoma laptopami. Zdublowały się umowy, ale nie ma co się martwić, podpiszemy jedną umowę, a drugą paczkę kurier wraz z umową zwróci w siedzibie firmy. Wszystko było by wspaniale, gdyby nie fakt, że w obu paczkach umowa była błędna. Nie zgadzał się numer dowodu mamy. Nie możemy podpisać umowy, kurier zabiera obie paczki. My dzwonimy na infolinie sieci wyjaśniając sytuację. Numer dowodu został zmieniony w bazie danych. Musimy czekać na przesyłkę ponownie około tygodnia, tym razem z poprawioną umową.
Pięć dni później dzwoni jednak nie kurier, a konsultant informując nas o tym, że niestety, ale nie mają laptopów na stanie i jesteśmy zmuszeni czekać na dostawę towaru do ich siedziby. Co się stało z tamtymi dwoma laptopami? Trafiły na magazyn i zostały przydzielone komuś innemu. Za to konsultant może mi zaproponować tableta, co prawda o 20zł miesięcznie drożej, ale za to wysyłka natychmiastowa. Nie, nie chciałam tableta. Laptop jest mi potrzebny do pracy, nie rozrywki. Mamy więc czekać na telefon informujący nas o dostawie towaru. Czekamy więc.
Cztery dni później dzwoni telefon od konsultanta informujący nas, że niestety, ale nowa dostawa laptopów do nich nie dotarła. Musimy więc czekać kolejny tydzień na nową dostawę. Ale w zamian za cierpliwość, dostaniemy nowszy model laptopa w tej samej cenie. Ok, czekamy.
Tydzień później kolejny telefon. Laptopy już są. Jeżeli nadal jesteśmy zainteresowani, laptop zostanie wysłany lada dzień. Z umową o 20zł miesięcznie droższą z racji lepszego modelu laptopa. Tłumaczymy więc, że lepszy laptop mieliśmy dostać jako rekompensatę. Konsultant jednak nie jest upoważniony do przydzielania takich bonusów i musi skontaktować się z wyżej postawionymi. Oddzwoni kolejnego dnia. Moja cierpliwość powoli dobiega końca, bo już jakiś tydzień temu powinnam wyjechać do swojego miasta, natomiast dalej siedzę na głowie rodzicom. Pytamy się więc czy istniej możliwość przekierowania przesyłki na inny adres. I oczywiście, istnieje! Jednak najpierw musimy wraz z mamą skonstruować akt notarialny uprawniający mnie do odbioru przesyłki w imieniu rodzicielki. Koszt: około 100zł. Ponadto mama musiałaby "użyczyć" mi swojego dowodu osobistego. Cóż, odpada. Czekamy więc dalej.
Dwa dni później kolejny telefon. Lepszy model laptopa może zostać wysłany, ale... z mniejszą ilością miesięcznych GB. Cóż, dobre i to. Bierzemy. Mamy oczekiwać kuriera za kilka dni. Jednak zamiast niego doczekaliśmy się kolejnego telefonu. Konsultant musiał skonstruować nową umowę, dlatego laptopy nie zostały jeszcze wysłane. Moja cierpliwość jest już na granicy wyczerpania. Pytam się ile w takim razie mam czekać na przesyłkę, już ostatecznie. Odpowiedz: najpóźniej trzy dni robocze. Ok, trzy dni jeszcze wytrzymam.
Trzy dni później, jak się pewnie domyślacie, zamiast przesyłki kolejny telefon. Konsultant źle nas poinformował. Trzy dni robocze obowiązują u nich, w siedzibie, na spakowanie laptopa wraz z umową. Oczekiwanie na kuriera to kolejne trzy dni. Wysyłka nastąpi dzisiaj, 14 września. Czy po tym wszystkim nadal jesteśmy zainteresowani? Nie wiemy. Z tygodnia oczekiwania zrobił się miesiąc. Dwa tygodnie temu powinnam już wyjechać do swojego miasta, a dalej siedzę czekając na cud. I jako stała klientka, która do niedawna o sieci wypowiadała się w samych superlatywach, dziś przestrzegam przed nią wszystkich, wraz z wami.

Sieć telefoniczna z kabaretem Mumio w reklamach

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (116)
zarchiwizowany

#17106

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pamiętacie pana z historii o pipoleniu? Niestety, pan Edek, jak sam się przedstawił, zrobił wielki come back. Nauczona doświadczeniem, widząc go w drzwiach przybrałam pozę godną Tysona przed walką. Nie zrażony Pan [E]dzio z uśmiechem prosi mnie o pożyczenie czegoś do pisania. Po mojej odmowie zmusił swoje szare komórki do myślenia i niestety, ostatnimi siłami wymyśliły.
[E]: To Pani mi wyjmie jednego flamastra z tej paczki.
[Ja]: Flamastry są sprzedawane w komplecie, nie na sztuki.
[F]: Ale ja chcę zobaczyć czy pisze, nie będę kupował bubla!
[J]: Jeśli nie będą pisać, po zakupie może pan wrócić z reklamacją. Najpierw jednak musi pan kupić całe opakowanie.
[F]: Ale ja chcę zobaczyć czy piszę! - powtarzał jak Mantrę pan Edek, a ja zastanawiałam się, jak wysoką karę mogę dostać za pozbawienie człowieka języka. W dalszym ciągu jednak tłumaczyłam Edziowi, że możliwości wyciągnięcia flamastrów przed zakupem nie ma i nie będzie, choćby krzyczał i tupał. W końcu Edek pękł.
[E]: Pani! Pani jest jakaś naćpana! Ja chcę tylko sprawdzić czy pisze! Jakąś trawkę pani spaliła czy co?
[J]: Tak, jestem naćpana, ale chętnie wezmę namiary na pańskiego dilera, bo patrząc na pana, widzę, że ma lepszy towar.
Chyba ubodłam Edzia tymi słowami, bo oczy poczerwieniały mu jak u byka, a na skroni zaczęła pulsować żyłka.
[E]: Pani... Ja... Ja jestem Edek. I ja nie biorę takich rzeczy!
Wyszedł obrażony. Koniec? Naprawdę w to wierzycie? Pan Edzio nie kończy w ten sposób, o nie! W ramach odwetu... Nasikał mi na schody. Boję się, co ten umysł wymyśli kolejnym razem.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (210)

#16703

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Początek zmiany niedzielnej. Pełna entuzjazmu otwieram sklep i zaczynam przeliczać kasę.

Wchodzi pierwszy klient. Z uśmiechem na ustach pytam się w czym mogę mu pomóc. Klient zaaplikował na twarz półuśmiech i rozgląda się po sklepie, co chwilę zerkając na wystawione przed kasą słodycze. Już wtedy zaczęłam węszyć podstęp. Gdy klient w końcu wydusił z siebie pierwsze słowa i poprosił o sprawdzenie artykułu z drugiego końca sklepu, byłam już niemal pewna, że coś jest nie tak. Odwróciłam się więc z zamiarem pomaszerowania do półki z mydłem, o które pytał klient, jednocześnie pełna obaw zerkając przez ramię na ręce klienta. Jak się okazało, moja kobieca intuicja się nie pomyliła. Klient sięgał do kartonika z batonikami, celem ich kradzieży (Skąd wiem? Gwałtownie cofnął rękę, gdy wychwycił mój wzrok). Po postraszeniu go policją i "prośbą" o opuszczenie sklepu usłyszałam, że... To on dzwoni na policję, bo nie wykonałam tego, o co prosił, a to mój "zasrany obowiązek"! Ok, niech dzwoni.

Z policją "połączył się", gdy tylko telefonem dotknął ucha.
Dowiedziałam się, że szanowni mundurowi już do mnie jadą i kazali przekazać, że nie nadaję się do pracy z ludźmi i skończę na budowie. Po przekazaniu mi tychże słów, ku mojemu szczęściu klient opuścił sklep przy akompaniamencie mojego głośnego śmiechu. Koniec? Niezupełnie.

Szanowny [dż]entelmen wrócił pół godziny później. Oto jego słowa:
[dż]: Pani, ja Pani nie chciałem okraść. Gdybym chciał coś ukraść, to ukradłbym Panią, wywiózł do lasu i zgwałcił!
Cóż, tego było już za wiele. Jedyne co byłam z siebie wykrzyczeć to: "Ty pip pip pip wypipalaj mi stąd, albo tak Ci przypipole, że będziesz śpiewał falsetem!". Wypipolił.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 644 (748)
zarchiwizowany

#13330

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja z wczoraj. Obchodziłam dwudzieste urodziny. Jak nakazuje zwyczaj wypada zdmuchnąć świeczki na torcie. Podreptałam więc do najbliższej cukierni celem zamówienia niewielkiego torcika. Wymagania miałam jedynie dwa: żadnej galaretki oraz żadnej marmolady lub dżemu. Nie cierpię dziadostwa. Pani pracująca w cukierni z uśmiechem przyjęła zamówienie i zapewniła mnie, że w ich torcie śmietankowym nie ma ani jednego, ani drugiego. Ok, w takim razie zamawiam. Tort odebrałam w sobotę po południu i tak leżał do niedzieli w lodówce.
W niedziele rano został odpakowany i wyglądał tak przepysznie, że aż mi ślinka leciała. Przestała lecieć w momencie, gdy ukroiłam kawałek. Tort zawierał trzy warstwy... przełożone wyżej wspomnianą marmoladą. Tort niemal cały leży w lodówce, a ja następnym razem, nauczona doświadczeniem, sama zabiorę się za pieczenie.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 17 (49)

#12520

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed około roku. Moja mama przebywała szpitalu. W tym czasie, w skrzynce znalazłam awizo z listem poleconym, właśnie do mojej mamuśki. Jako, że wiedziałam, że moja rodzicielka jeszcze trochę poleży na oddziale, postanowiłam wraz z ojcem, że odbierzemy list za nią. Podjechaliśmy na pocztę. Ja wysiadłam, tata postanowił zostać w samochodzie. Podchodzę do okienka i podaję awizo. Po krótkiej wymianie zdań i wyjaśnieniu, że jestem córką adresatki, [P]ani w okienku wyjaśniła mi, że listu [m]i nie wyda.
[m]: Proszę pani, doskonale rozumiem, ale mama jest w szpitalu i nie ma możliwości odebrania listu.
[p]: Ale ja nie wydam. Pani może się podszywać pod jej córkę.
[m]: Mogę pani pokazać dowód osobisty, są tam imiona rodziców i moje nazwisko.
[p]: I tak pani nie wydam. To jest list z sądu, a takie listy może odbierać tylko adresat (po co więc był poprzedni dialog o podszywaniu się - nie wiem).
[m]: Tym bardziej jeśli jest to list z sądu, mama powinna go jak najszybciej dostać. To może być coś ważnego.
[p]: Pani nie ma uprawnienia do odbierania listów, ja nie mogę tego listu wydać.
Odeszłam zrezygnowana. Streściłam całą rozmowę tacie, który tym razem zdecydował się sam wysiąść z samochodu i pójść do okienka. Niestety, wrócił tak samo jak ja: z awizo zamiast listu. Postanowił jednak udać się do mamy do szpitala, aby wypisała mu wyżej wspomniane uprawnienie do odebrania za nią listu. Z takowym dokumentem wrócił na pocztę i... znów wrócił z awizo, gdyż "taki wniosek może być podrobiony, musi go złożyć sam adresat". Ponowne wyjaśnienia obecnej sytuacji mamy nie przyniosły efektu. No, może po za wywołaniem wściekłości w moim ojcu.

A teraz rarytas. Mama wyszła po około tygodniu. Udała się na pocztę z nadzieją, że list jeszcze nie został odesłany z powodu nieodebrania go w terminie. Możecie się tylko domyślić co zrobiła piekielna pani w okienku (domyślam się, że ta sama), gdy mama podała jej awizo. Zrugała ją od góry do dołu za to, że tak długo nie odbierała poleconego, bo "oni nie są przechowalnią". Śmiać się czy płakać?

Poczta Polska

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 514 (624)
zarchiwizowany

#13215

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja sprzed chwili. Mały sklep samoobsługowy. Po wyłożeniu na taśmę zakupów, poprosiłam o paczkę papierosów. Między [m]ną, a panią [e]kspedientką wywiązał się taki oto dialog:
m: Westy Silvery poproszę.
e: Nie mamy takich papierosów.
Ja, zdziwiona, bo to dość popularna marka, proszę o ponowne sprawdzenie. Pani dalej twierdzi, że takich papierosów nie posiadają jednak zasięga rady koleżanki z kasy obok.
e: Gośka, mamy takie papierosy jak Silvery?
W tej chwili, zrozumiałam już o co chodzi.
m: Proszę Pani, chodzi mi o Westy Silvery, czyli Srebrne Westy.
e: To trzeba było od razu mówić, a nie angielskim szpanować.
Nieco oszołomiona odeszłam od kasy nie rozumiejąc, w jaki sposób mogłam szpanować angielskim, podając jedynie nazwę papierosów. Cóż, następnym razem poproszę o srebrny zachód, może zostanę lepiej zrozumiana.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (205)
zarchiwizowany

#13122

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem osobą bardzo spokojną i pozytywnie nastawioną do ludzi. Ale kiedy puszczą mi nerwy nie przebieram w słowach. Tyle tytułem wstępu.
Zauważyłam kilka historii o nauczycielach, więc i ja postanowiłam dodać swoją, która moim zdaniem przeszła wszelkie granice. Miałam zapalenie płuc więc ponad tydzień nie było mnie w szkole. Gdy tylko wróciłam, dostarczyłam zwolnienie lekarskie. I tu historia mogłaby się skończyć, gdyby nie fakt, że po trzech tygodniach dowiedziałam się, że mam... 62 godziny nieusprawiedliwione, tak zwane enki (taka ilość uprawnia do wyrzucenia ze szkoły). Wychowawczynie twierdziła, że żadnego zwolnienia nie dostarczyłam. Najzwyczajniej w świecie zgubiła ważny dla ucznia dokument. Nie pierwszy raz zresztą, ale po raz pierwszy było to tak wiele godzin, zapalenie płuc to jednak nie katarek.
Ale nic, myślę sobie "zdarza się". Pędem dreptam do swojego lekarza po duplikat, który otrzymałam bez problemu. Byłam bardzo naiwna myśląc, że to załatwi sprawę. [W]ychowawczyni widząc duplikat, oddała mi go mówiąc, że jest zbyt późno na to, aby mogła mi usprawiedliwić godziny. Nie powiem, zirytowało [m]nie to.
[w]: Zamknęłam już miesiąc, nie mogę Ci już tego usprawiedliwić. Trzeba było wcześniej przynieść.
[m]: Przynosiłam wcześniej, to Pani twierdzi, że nic nie otrzymała. Mam nawet na to świadków.
[w]: Skoro mówię, że nic nie dostałam, to nie dostałam. Na Twoim miejscu z taką liczbą nieusprawiedliwionych godzin cieszyłabym się, że w ogóle jeszcze jesteś w tej szkole.
W tym miejscu granica mojej cierpliwości została przerwana, bo nie wagarowałam, a za każdy opuszczony dzień miałam zwolnienie lekarskie.
[m]: Na Pani miejscu nie straszyłabym mnie wyrzuceniem ze szkoły! Moje opuszczone godziny są efektem pani niekompetencji! Nie wiem co pani w ogóle robi na stanowisku wychowawcy, skoro gubi pani dokumenty, bo zwolnienie lekarskie jest dokumentem dla Pani wiadomości! Jeśli nie potrafi pani sama tego załatwić, to bardzo chętnie porozmawiamy u dyrektora!
Efekt? Wylądowałam u pedagoga szkolnego za chamstwo i obrazę nauczyciela. Godziny nie zostały mi usprawiedliwione.
Być może trochę przesadziłam. Mój krzyk na wychowawcę stał się już jednak szkolną legendą.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (186)