Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

pineza

Zamieszcza historie od: 25 sierpnia 2011 - 7:09
Ostatnio: 30 kwietnia 2018 - 17:41
  • Historii na głównej: 4 z 11
  • Punktów za historie: 2448
  • Komentarzy: 31
  • Punktów za komentarze: 136
 

#79591

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dla mnie mega piekielne jest .... słuchanie koleżanek z pracy.

Dorosły, odpowiedzialny rodzic na forum ogólnym wśród kolegów i koleżanek z pracy informuje nas ze szczegółami, na czym polegają problemy z miesiączką nastoletniej córki. Inna koleżanka intensywnie informuje, że mężowi nie za bardzo w łóżku wychodzi.

No błagam, piekielni jesteście Wy, paplaki. Nie obchodzi mnie Wasze życie, a tym bardziej życie Waszych bliskich. Ja się czuję idiotycznie spotykając później Was z Waszymi ukochanymi przypadkiem w mieście. Patrzę na Twojego męża i choć widzę go pierwszy raz w życiu na oczy, wiem o nim więcej niż on sam.

Ludzie. Kopnijcie się w głowy, problemy zdrowotne i nie tylko, Waszych bliskich nie interesują nikogo poza Wami. Wątpię, czy Wasi bliscy życzą sobie tak intymnych rozmów na ich temat. Uszanujcie Ich prywatność, a nie paplajcie bez sensu do współpracowników - obcych Wam ludzi.

Współpracownicy

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (171)

#72726

przez (PW) ·
| Do ulubionych
NFZ... Ogranicza szpitalowi liczbę przyjęć na "konkretny zabieg" (w roku 2015). Nie przedłuża kontraktu na "konkretny zabieg" (na rok 2016), bo szpital nie wykonał określonej liczby "konkretnych zabiegów" w ciągu roku (2015).

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (204)

#59242

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W kwestii szanowania pracy innych:

Mam znajomą pielęgniarkę. W zawodzie od niemal 30 lat, dodatkowo różne kursy, magisterium, ogólnie kobieta naprawdę jest "piguła" z powołania i serca.
Pacjentów w szpitalu spotyka różnych. Ale jedna z chorych wybiła się ponad wszystko: babeczka tak około 50, pedagog, tfu..., nauczyciel znaczy, staż olbrzymi, niejedno pokolenie wychowywała na polaku.
Zatem leży sobie kobiecina w szpitalu, schorzenie raczej kosmetyczne niż rujnujące zdrowie. Chodząca, nie przypięta do kroplówek ani innych sprzętów uniemożliwiających samoobsługę.
I dzwoni. Dzwonkiem. Co chwila.
- Pani mi poda to, pani mi poprawi pościel, pani mi coś tam, okno zamknie, okno otworzy itp.

Moja znajoma po 17 lub 20 taki dzwonku straciła nieco wiary w ludzi: oddział raczej operacyjny, łóżek ze 20, chorzy wymagający to transfuzji, to znowu opieki pooperacyjnej itp. Idzie więc na kolejny dzwonek i zwraca pani nauczycielce uwagę, że może jednak dałaby radę sama wykonać niektóre z czynności, bo niestety jedyna nie jest i w chwili obecnej są inni chory wymagający opieki pielęgniarek.
Co usłyszała w odpowiedzi:
- Ty tu jesteś od wycierania mi tyłka jeśli tego zażądam.

Od tamtej pory rozumiem, dlaczego "nauczyciel" to nie tylko zawód ale i rozpoznanie.

"Nauczyciel" nie równa się tu pedagogowi - nauczycielowi minęło się powołanie z wykonywaną pracą.

Pacjenci z klasą

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 459 (623)

#21852

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O urzędach:


1. Urząd Stanu Cywilnego:
Poszłam zgłosić zgon Ojca. Wszystko ładnie pięknie, dwie panie siedzą, jedna petentka obsługiwana. Myślę sobie jedna pani na jednego petenta, ok. Ale tylko na mnie spojrzały jak weszłam i od razu tekst - proszę poczekać na zewnątrz.
Wyszłam sobie, postałam, poczekałam akurat pod tablicą, na której jak wół napisane było: "zgłoszenie zgonu obsługiwane poza kolejnością". No nic, poczekałam te 20 minut, petentka wyszła. Idę więc, mówię o co chodzi. Wszystkie formalności trwały dość długo, mimo że obsługiwały mnie obie panie. Zapamiętałam tylko parę pytań pań:
- Tata był żonaty?
- Nie, rozwiedziony.
- A kiedy się rozwiódł?
Tu mnie nieco szlag zaczął trafiać, więc mówię:
- Wie pani co, nie brałam z nim ślubu wiec siłą rzeczy nie mam pojęcia kiedy mój Tata się rozwiódł.
- Acha, w porządku. A jakie było nazwisko panieńskie jego matki?
Myślę sobie, że zaraz zapytają o rozmiar buta albo co.
- Proszę pani, to pani pracuje w USC nie ja, wiec te dane powinna pani mieć gdzieś zapisane, babcia zmarła wieki temu, dla mnie zawsze była babcią Jadzią i nigdy nie interesowało mnie jej panieńskie nazwisko.
- No faktycznie....
Panienka urzędniczka miała przez cały czas przed nosem papiery mego Ojca (tak zajrzałam z nudów na to co miały na biurku, chociaż kazały mi usiąść i poczekać) - na pierwszej stronie widniało jak byk "odpis aktu urodzenia" a pod nim "Odpis aktu ślubu" z dopiskiem "rozwód" i data tegoż. Ech.....

2. Wdział Mienia.
Trzeba wykupić miejsca na cmentarzu, żeby Tatę pochować. Zakład pogrzebowy operował kwotą "około 280 złotych". Wchodzę do Wydziału. Tym razem trzy panie. Jedna zajęta rozmową telefoniczną, druga w papierzyskach zagrzebana, trzecia statystuje.
- Dzień dobry. Chciałam wykupić miejsce na cmentarzu, żeby Tatę pochować.
Oderwała się ta od papierów. I mówi:
- W tej chwili mamy trzy miejsca do ponownego wykorzystania, cena to 2500 złotych.
.......... mać, na łeb upadła czy co, myślę sobie, że chyba gadamy o dwóch różnych sprawach.
- Proszę pani, mam przygotowane pieniądze w kwocie 300 złotych i tyle maksymalnie mogę zapłacić, a jeszcze będę szczęśliwa, jak coś mi z tej kwoty pozostanie.
- No ale to na starym cmentarzu, piękne miejsca i blisko (tak mamy nowy cmentarz od bodajże 2 lat, dość daleko od miasta). Naprawdę pani nie chce?
- Nie proszę pani, Tacie jest obojętne, czy będzie leżał tu czy w Chinach. Ja chcę tylko kupić miejsce, żeby Go gdzieś pochować, bo nie wiem jakie przepisy obowiązują w kwestii trzymania prochów w domu.
- Ach, urna. Mamy wobec tego kolumbarium.....
Wpadłam jej w słowo:
- Tak, za 2500 złotych, takie rozwiązanie odpada, bo nie mam tyle kasy. Chcę miejsce wykupić, żeby sobie tam urna spoczęła do czasu nazbierania kasy. Dopiero później kolumbarium.
- Ale to potem trzeba....
- Tak wiem, napisać podanie o przeniesienie pochówku w inne miejsce. Mój zakład pogrzebowy nieco się orientuje w tych sprawach, w końcu musi. Proszę mi więc, jako zbolałej rodzinie nie wciskać na siłę czegoś, czego nie chcę oraz nie namawiać na coś, co teraz nie jest mi potrzebne.
- ................
Chyba się zapowietrzyła, no ale cóż. Miejsce wybrane, papierki podpisane, dostałam kwit do kasy....

3. Kasa Urzędu Miejskiego:
Odczekałam w krótkiej kolejce - raptem jedna osoba płacąca coś tam i 10 minut pytlująca z kasjerką o duszy Maryni.
Podchodzę z kwitkiem. Kwota do zapłaty: 246 złotych. Podaję 300. I oczom nie wierzę, kobita liczy ile ma być reszty na kalkulatorze...

Gdyby nie smutek i denny nastrój, umarłabym tam ze śmiechu chyba.

Urząd Miasta

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 593 (691)

1