Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

po_prostu_kasia

Zamieszcza historie od: 20 lutego 2012 - 19:39
Ostatnio: 6 lutego 2018 - 2:48
  • Historii na głównej: 2 z 4
  • Punktów za historie: 1614
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 50
 
zarchiwizowany

#73572

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka dni przed Sylwestrem zmarła moja mama.
Byłam wtedy około 2 lat z pewnym chłopakiem, myślałam, że jesteśmy dla siebie wszystkim, ale młodziutka byłam - 17 lat, nie wiedziałam, że ludzie mogą być takimi k*rwami...
Cofnijmy się jakiś czas wstecz, planów na zabawę sylwetową nie miałam, mama była w stanie agonalnym, więc wiadomo... Chociaż nawet umierająca kazała mi się dobrze bawić.
Nikt kto tego nie przeżył pewnie nie zrozumie, ale przy kimś umierającym dla jego dobra robi się "dobrą minę do złej gry" - czyli opowiada o życiu, co się dzieje na świecie, a nawet snuje się plany co się z tą osobą zrobi i gdzie ją zabierze jak "wyzdrowieje", chociaż dobrze wiesz, że to gówno prawda i tak się nie stanie i czujesz psychiczny nóż w serce.
Wracając do historii - myślałam, że mam najcudowniejszego chłopaka pod słońcem, mogę znaleźć w nim oparcie w każdej sytuacji, wyznajemy podobne wartości i po prostu "to jest to!".
Naprawdę tak to wyglądało i tak się przede mną prezentował.
Zmarła moja mama, akurat w Sylwestra miał być jej pogrzeb. Było mi cholernie źle, zresztą tak jest do teraz. Jestem osobą skrytą i nawet przed rodziną nie pokazywałam emocji, ale gdy się widziałam z chłopakiem zdarzało mi się poryczeć, a on pocieszał i wysłuchał, ufałam mu.
Mieszkaliśmy na jednej wsi, poszłam do niego, siedzieliśmy na komputerze, to były czasy gadu-gadu. On poszedł po coś do kuchni, ja przeglądałam internet, gdy nagle wyskoczył komunikat z gg właśnie od jakieś dziewczyny, nigdy tego nie robiłam, ale w złym stanie psychicznym i wiedziona silną intuicją weszłam w ostatnie wiadomości.
Stamtąd dowiedziałam się, że od jakiegoś czasu nie ma planów na sylwestra(jej nie powiedział, że to przez to, że jego dziewczyna przeżywa największą tragedie w jej życiu) i chętnie zapraszał ją, aby towarzyszyła mu na domówce u kolegi bo cytuję "nie ma z kim iść". Nawet wytłumaczył jej dokładnie gdzie to jest i gdzie mają się spotkać. A dodam jeszcze, że mieliśmy tam iść razem, ale niestety życie się inaczej potoczyło i chciałam ten dzień spędzić w domu.
Chciałam się powstrzymać, ale nie mogłam, zaczęłam rzucać, czy kopać taboretami, krzyczeć.
Ogólnie armagedon. On wybiegł z domu i zaczął przede mną uciekać przed siebie po śniegu, w końcu padł, nie wiem - może się poślizgnął, może udawał zmarłego jak zwierze(to do niego pasuje!), chyba go uderzyłam, albo kopnęłam z emocji(teraz żałuje, że tak mało).
Okazał skruchę, przepraszał na kolanach, błagał o wybaczenie, ja wtedy myślałam, że mam tylko jego i jak dam mu to na co zasłużył to zostanę w najcięższej dla mnie chwili w życiu sama, a bałam się tego strasznie, poszliśmy do mnie, choć w moim sercu był żal i rozczarowanie. Nie wiedziałam, czy dam sobie radę ze stratą dwóch najbliższych osób - wiem, trochę samolubne.
Wiecie jak się tłumaczył dlaczego umawiał się z tamtą dziewczyną? Bo jego matka mówiła mu "nic Cię z nią nie wiąże, ślubu nie macie, powinieneś się bawić"
Nawet tą laskę na sylwestra mu wybrała, oczywiście studentkę wyższej uczelni na kierunku który jej odpowiadał i był dość "prestiżowy":D

Jakim człowiekiem trzeba być i jakie wyznawać wartości żeby zostawić drugiego bliskiego człowieka w może najgorszej tragedii jaka go w życiu spotkała?
Myślałam nad tym i wiecie co? Nawet jakby ktoś obcy potrzebował pomocy akurat w Sylwestra to bym z nim siedziała i wysłuchała.
Bo dla mnie to nie jest jakiś szczególny dzień, przy odrobinie szczęścia będę miała jeszcze takich dni kilkadziesiąt, a czasu z konkretną osobą nie odzyskam taj jak zaufania i innych wartości, których nie mierzy się w "zaliczonych imprezach" bo wypada się pokazać i obciach zostać z osobą przeżywającą tragedię bo pewnie będzie "zamulać".
A co, jak się bawić to się bawić!

Edit: Ja miałam wtedy 17 lat, a on 21 - studiował, a jego mama była bardzo zaangażowana w to jakie ma studentki na uczelni.

Teraz piszę to wszystko z perspektywy czasu i mam 23 lata.
I na gg ludzie jeszcze pisali 5 lat temu :)
To wyjaśnienie do zapytań w komentarzach.

źycie

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (38)
zarchiwizowany

#50150

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiem wam historię, którą usłyszałam od mojego brata - bezpośredniego jej bohatera, a także od mojej mamy.

Czasy PRL-u. Mój brat miał wtedy około 10-ciu lat. Wtedy największą karą dla dzieci był zakaz wychodzenia z domu, a większość zabaw odbywała się na świeżym powietrzu, wiecie, dużo ruchu, wspinanie się na drzewa i co tylko małym ludziom przyszło do głowy.
Podczas jednej z takich zabaw mój brat złamał rękę, więc konieczna była wizyta w szpitalu i założenie gipsu(od obojczyka do nadgarstka), a później tylko niecierpliwe czekanie na jego zdjęcie.

Nadszedł ten długo oczekiwany czas, kolejna wizyta w szpitalu, gdzie przyjął go wyjątkowo niezadowolony ze swojej pracy lekarz.
Zabrał się do rozcinania gipsu. Włożył nożyce pod gips i zaczął go przecinać, a w tym momencie mój brat zaczął płakać, krzyczeć i się wyrywać.
"Szanowny" pan doktor kazał mu się zamknąć, a mojej mamie, która z nim była, uspokoić syna.
Przecież zdejmowanie gipsu nie powinno boleć. Jakoś udało się doprowadzić tą czynnośc do końca.

Po wszystkim okazało się, że mój brat płakał dlatego, że lekarz, rozcinając gips, rozcinał też przy okazji jego skórę.
Szczęściem w nieszczęściu jest to, że rana nie była głęboka i teraz brat nie ma widocznej blizny.

Zapewne, gdyby zdarzyło się to teraz, a nie ponad 20 lat temu, lekarz miałby sprawę w sądzie.

Edit: Nie mam pojęcia jakimi nożycami lekarz się posługiwał, krew się nie lała strumieniami, ale skóra była w kilku miejscach przecięta na 100%.
Zdarzyło się to w małym szpitalu, w miasteczku niedaleko naszej wsi, może jeszcze nie mieli jakiś standardów ustalonych?

Szpital

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (288)

1