Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

reiko

Zamieszcza historie od: 15 lutego 2011 - 19:38
Ostatnio: 24 sierpnia 2014 - 21:33
  • Historii na głównej: 10 z 19
  • Punktów za historie: 3941
  • Komentarzy: 239
  • Punktów za komentarze: 1647
 
zarchiwizowany

#11940

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Już nie mieszkam w mieszkaniu z historii- wielka płyta w wielkim blokowisku. Dzwonek do drzwi. Otwieram, a za nimi mężczyzna może 35-40 lat, mundur policyjny. Na czole mógłby mieć z powodzeniem wielki neon "JESTEM SUPER WAŻNY I BARDZO ZADOWOLONY Z SIEBIE". Do twarzy przyklejony uśmiech:

[D] Dzielnicowy Adam Kasztanek, Komenda Rejonowa Dzielnicy XXXX się kłania.
[J] Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
[D] Co robiła pani dnia tego i tego (tu pada data ponad dwa tygodnie wstecz)w godzinach takich i takich (wczesny wieczór)
[J] Pana naprawdę myśli, że ja pamiętam?
[D] Proszę sobie przypomnieć. Impreza była?
[J] Impreza? U mnie?
[D] No jak pani nie pamięta, to może dobra impreza była hehehe..
[J] Nie wiem, jaki styl zabawy pan preferuje, chyba inny niż ja i chyba za dużo sobie pan pozwala.
[D] (uśmiech na ułamek sekundy znika) To przepraszam. Chciałem pomóc. To pamięta pani coś? Była pani w domu?
[J] O tej porze, bardzo możliwe, że tak. No niech będzie, że byłam w domu. A mogę wiedzieć o co chodzi?
[D] A słyszała pani coś dziwnego na korytarzu? Widziała pani kogoś?
[J] Nie, zresztą u mnie najczęściej radio jest włączone albo muzyka. Sąsiadów nie znam, więc gdyby ktoś obcy tu był, to nawet bym nie zauważyła. A nie dosłyszałam, o jakiej sprawie mówimy?
[D] No bo wtedy właśnie ktoś z tamtej części korytarza dwa rowery ukradł. Mamy zgłoszenie i taki wstępny wywiad robię.
[J] Mówi pan, że PONAD DWA TYGODNIE TEMU ktoś rowery ukradł? (skoro warto zgłaszać, to pewnie trochę kosztowały)
[D] No tak właśnie, a co?
[J] I dziś robi pan wstępny wywiad..
[D] No takie obowiązki (uśmiech jeszcze szerszy) A coś sobie pani jednak przypomniała?
[J] Nie, nie. Ja tak z podziwu nad waszą brawurą działania.
[D] (uśmiech gaśnie) To pani mi tu podpisze, że z panią rozmawiałem, dobrze?
[J] Oczywiście. Proponuję emerytów z bloku popytać. Więcej są w domu.
[D] Ja wszystkich po kolei pytam Dziękuję. Do widzenia
[J] Do widzenia.

Na szczęście więcej się nie widzieliśmy. Ciekawe, czy rowery znaleźli?

KRP

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (187)
zarchiwizowany

#11635

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostry dyżur w jednym z Warszawskich szpitali, rok 2008:

Trafiłam tam bo paskudnym upadku na łyżwach. Nie umiałam dobrze jeździć na łyżwach, tym bardziej więc nie umiałam dobrze upadać. Coś w łokciu chrupnęło, bolało strasznie. Ręki ani zgiąć, ani wyprostować nie mogłam. Na OD na szczęście poszłam z kolegą, więc podczas godzin tam spędzonych nie umarłam z nudów. Standardowo: skierowanie na RTG i wracamy z kliszą. W gabinecie młody lekarz [1] ogląda kliszę:

[1] Wie pani, ja to nie wiem, czy ta kość to poszła, o tu w łokciu czy nie...
[Ja] Panie doktorze, ja tym bardziej nie wiem.
[1] Pani poczeka, ja kolegę zawołam. Piotreeeeek!!

Podchodzi drugi młody lekarz [2]

[1] Ty zobacz, tu jest w łokciu złamane, czy nie? Bo mnie się zdaje, że o tu...
[2] Mhhhhmmm... chyba nie, chociaż może...
[1] Ty ja nie wiem, chyba poszła ta kość.
[2] Pani pokaże rękę. Boli? (prostuje moją łapę, ja w krzyk) Eee chyba nie.

I taka gadka przez kilka minut. W końcu wpadli na pomysł:

[1] Ja to myślę, że zrobimy tak: pani założy opaskę, temblak, kupi Ice Mix, zamrażać tym i oszczędzać rękę. I proszę przyjść za tydzień na kontrolę, to obejrzymy rękę i zobaczymy czy to złamanie.
[J] I jak złamanie, to co? Złamią ją panowie jeszcze raz i poskładają?
[2] No jak będzie trzeba, to tak. Zobaczymy.
[J] Aha. Dziękuję. Do widzenia.

Wyszłam i przez dłuuugi czas ten szpital omijałam szerokim łukiem.

jeden ze szpitali Wwa

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (153)
zarchiwizowany

#11634

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia autobusowa. Ale to nie Moherowa Babcia wygoniła mnie z zajmowanego miejsca STOJĄCEGO. Ale niejedna babcia mogłaby się uczyć od tego typka:

Wsiadam dziś do autobusu (nie był szczególnie zatłoczony. tak w normie), staję w miejscu dla wózków, w kąciku między siedzeniami a oknem. Obok mnie chłopak ok 20 lat, koszula w kratę, spodenki do kolan w kratę, okularki, brudne włosy do ramion.

Stoi do mnie plecami. Jest jakby coraz bliżej.. Najpierw mnie kopnął, niby przypadkiem. Przeprosił. Ok, zdarza się a ja nie jestem ze szkła. Potem się kiwa, przysuwa się (cały czas plecami do mnie). Spory dyskomfort. Nie lubię jak ktoś stoi tak blisko mnie. Szczególnie nie lubię być tak blisko czyichś brudnych włosów ;/ No jakiś zakręt i wpadnie na mnie na bank. Lekko odsuwam go przedramieniem- zazwyczaj ludzie rozumieją taką aluzję. Nie on. Tylko na mnie zerknął i dalej się przysuwa. Nie wytrzymałam i przeszłam kilka kroków dalej, między siedzenia. A on spokojnie stanął na moim miejscu.

No i po co to? Był w autobusie przede mną, mógł tam stanąć od razu. Tak sobie myślę, że to taki trening w dyscyplinie moherowej. Za jakieś pięćdziesiąt lat będzie mistrzem w wyganianiu młodzieży z wybranych miejsc w komunikacji miejskiej.

komunikacja miejska

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 61 (137)
zarchiwizowany

#11253

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do Filinki500, gdy nie zamknęła drzwi, wparowała Piekielna Babcia Moherowa. Ja nauczyłam się zamykać drzwi i sprawdzać je dokładnie po serii kilku zdarzeń. Wcześniej nie zawsze o tym pamiętałam.

Mieszkałam kiedyś w wynajmowanej kawalerce w samym centrum Warszawy. Ze mną mieszkał kot. Kot był niefortunnym prezentem, bo kompletnie nie miałam dla niego czasu. Jako, że cały dzień był sam (mnie nie było w mieszkaniu zazwyczaj od 9:00 do 23:00) nie dawał mi spać nocami.

Pewnej nocy znów mnie budził, zrzucał coś na mnie z półki, skakał mi na łóżko.. Jednak, jak to kot, robił to cicho. W pewnym momencie kot zamarł w bezruchu patrząc w stronę drzwi wejściowych. Ja oczywiście zrobiłam to samo.. Ktoś mocno szarpnął za klamkę kilka razy. Drzwi były na szczęście zamknięte. Jako, że niemal umarłam ze strachu i nie spodziewałam się gości (3, może 4 w nocy), schowałam się pod kołdrą i czekałam zrozpaczona na poranek.

Sytuacja powtórzyła się jeszcze jednej nocy i raz wcześnie po południu, gdy akurat miałam wolne. Pewnego wieczora, wracając do domu spotkałam na klatce pana, który wyglądał sobie przez przeszkloną ścianę bloku. Nie czekał na windę, po prostu sobie stał. Nigdy wcześniej go nie widziałam a sąsiadów jednak kojarzyłam z widzenia.
Na tablicach na każdym piętrze szybko pojawiły się ostrzeżenia przed włamywaczami z apelem, by pilnować, czy mamy (mieszkańcy) zawsze zamknięte drzwi wejściowe do mieszkań.

Przyszedł czas kolejnego, późnowieczornego powrotu. Wracałam myśląc o wszystkim i o niczym, niestety nie koncentrując się na otoczeniu. Weszłam do przedsionka klatki, w którym był domofon. Pierwsze drzwi za mną się zamknęły. Wtedy zauważyłam, że dostęp do domofonu zasłaniają mi dwie postacie. Jeden mężczyzna mojego wzrostu, krępy i drugi chudy, sporo wyższy. Wyższy odwrócił się i zbliżył do mojej twarzy wielki śrubokręt. Wierzcie lub nie, ale życie mi przeleciało przed oczami, kompletnie nie wiedziałam jak zareagować. Wtedy otworzyły się drugie drzwi i pojawiła się w nich moja sąsiadka z piętra z psem (wyprowadzała go na wieczorny spacer). Jej reakcja była błyskawiczna. Zaczęła krzyczeć: "A co wy robicie menele! Won mi stąd! Psem poszczuje! Policję wezwę, wy patałachy!" Panowie się ulotnili w oka mgnieniu. Dodam, że pies sąsiadki nawet nie zareagował na całe zamieszanie. Ja twarze tych dwóch i śrubokręt przy mojej twarzy zapamiętam chyba na zawsze.

Jakiś czas później, gdy rozmawiałam o tym ze znajomym, on mi się pochwalił, że do jego mieszkania tego typu włamywacze się dostali. Zszabrowali mu kwadrat, mimo że był w nim współlokator. Współlokator niczego nie zauważył ;)

włamywacze i sąsiadka

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (189)
zarchiwizowany

#11082

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z serii "Zgubiono/znaleziono":
Miałam kilka takich przygód. Kiedyś jechałam pociągiem. Zagadałam się z kolegą, wysiadam na mojej stacji, on w swoją stronę ja do samochodu ojca. Ojciec spakował moją walizeczkę do bagażnika, przygląda mi się... w końcu mówi "Ty bez torebki?". Oblał mnie zimny pot. Pociąg końcową stację miał 10 km od naszego miasteczka. Jedziemy tam. W połowie drogi dzwoni moja komórka (zawsze w kieszeni spodni)- kierownikowi pociągu ktoś z pasażerów przyniósł torebkę, a w niej był kalendarz w którym były zapisane moje dane kontaktowe. Kierownik czekał na mnie na stacji końcowej. Żartował, że nie znał do tej pory kobiety, która zapomina o torebce.

Drugi raz pozbyłam się w podróży większego gabarytu- wspomniana walizka. Pociąg miałam o 4:00, za mną więc była niemal nieprzespana noc. W połowie drogi miałam przesiadkę na inny pociąg. Pociąg nr 1 kończył bieg. Obudziłam się (w podróży zazwyczaj "odsypiam"), wysiadłam. Miałam niemal godzinę czasu, więc poszłam do sklepu po coś do picia i ewentualnie jakieś śniadanie. Zawsze w tym sklepie, często odwiedzanym przeze mnie w przerwie w podróży, walizkę stawiałam pod stojakiem na koszyki.

Kupiłam co miałam kupić, zapłaciłam, nachylam się po walizkę... Powoli coś mi trybiło w głowie... Znów zimny pot i nagłe przebudzenie- dziś tam walizki nie postawiłam. Pobiegłam do informacji a tam pani z okienka już na mnie czekała: "I co zapowiedzi nie słucha? Ja mówiła, że walizka znaleziona! Kierownik ma! Zaraz z bocznicy następnym pociągiem zajedzie to odda!"
Trochę się uspokoiłam. Kierownik podjechał tym samym pociągiem, którym miałam kontynuować podróż. Wąsaty, uśmiechnięty pan powiedział mi, oddając walizkę: "Pani wybaczy, ja próbowałem po zawartości dowiedzieć się czyja to walizeczka. Tam książki przejrzałem, to przez bibliotekę w pani mieście bym ewentualnie szukał właścicielki. No ale przez tę godzinę czekania przynajmniej pani jej nie dźwigała". Podziękowałam i zajęłam miejsce w przedziale. Mając pewność, że kierownik przez chwilę nie będzie przechodził przez pociąg zajrzałam do walizki. Na samym wierzchu, obok książek, były moje majteczki- napad śmiechu próbowałam opanować dłuższą chwilę.

Jakieś półtora roku później, jadąc tą samą trasą, zauważyłam wąsatego kierownika. Przyglądałam mu się, gdy przechodził przez pociąg, on mi też. W końcu podszedł, przywitał się: "Dzień dobry! Ja te oczy pamiętam! Pani kiedyś u mnie walizeczkę zostawiła." Również się przywitałam, podziękowałam jeszcze raz za znalezienie jej. Chwilę miło porozmawialiśmy.

Co ciekawe: gdy zgubiłam torebkę i gdy zgubiłam walizkę, odzyskałam całą ich zawartość. Są jeszcze na świecie uczynni i uczciwi ludzie. Żeby nie było, że zawsze uczę się na błędach (staram się, ale najwyraźniej nie wychodzi), na tym historia gubienia przeze mnie rzeczy ważnych niestety się nie kończy.

PKP

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (195)
zarchiwizowany

#10261

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tumartini pisała o piekielnej klientce, która przychodziła tuż przed zamknięciem sklepu i męczyła obsługę jeszcze długo po godzinie zamknięcia. Niestety takie przypadki nie są odosobnione. Na główną ta notatka raczej nie wejdzie, ale chciałam przedstawić kilka często spotykanych sytuacji z klientami, którzy myślą, że godziny zamknięcia i otwarcia ich nie obowiązują.

Gdy pracowałam w sieciowym sklepie z ubraniami w Galerii Handlowej, najbardziej przerażali mnie klienci, którzy snuli się po niej całymi dniami (Galeria czynna 10-22). Sporo ich było w weekendy. Ale naprawdę CAŁYMI DNIAMI. Do tego często całymi rodzinami.
Spokojnie spacerując z kubkami pełnymi pachnącej kawy, już od rana przechadzali się między wieszakami robiąc wstępne rozeznanie. Często ok. południa, gdy szłam po coś do jedzenia do Carrefoura, albo po prostu do innego sklepu, zdarzało mi się spotykać wcześniej odwiedzającą nas grupkę/rodzinę. Widziane wcześniej twarze można było spotkać popołudniu w restauracjach na obiedzie, gdzie miałyśmy znajomych kelnerów/kelnerki, którzy rozmieniali nam pieniądze na drobne (u nich w nadmiarze-napiwki, a u nas w deficycie). Na pożegnanie takie rodzinki/grupki wpadały do nas tuż przed 22 z szaleństwem w oczach, bo nagle docierało do nich, że zaraz zamykamy a oni jeszcze nic nie kupili! A seans w kinie, na ostatnim piętrze galerii, zaczyna się już za chwilę!

Ciekawe objawy pojawiają się u klientów przed większymi świętami, bądź na wyprzedażach. Istne szaleństwo już od samego otwarcia. A nawet wcześniej. Często w takim okresie przychodziłyśmy (jeszcze) wcześniej do sklepu (np. nie o 9:45 a o 9:30), bo uruchomienie systemu trochę trwało. Trzeba było też sprawdzić maile, czy promocje się nie zmieniły bądź nie trzeba przebrać manekinów. Wyobraźcie sobie, że klienci już czekali pod kratami sklepu albo nawet dobijali się i krzyczeli na nas "co wy sobie wyobrażacie! nie chcecie klientów obsługiwać! ja powiadomię kierownictwo!" itp. Bo skoro Carrefour otwarty był od 9:00, to nam się po prostu pracować nie chciało, mimo, że powinnyśmy. Przeciskanie się pod kratą było normą. A nawet skarżenie się ochronie obiektu.

Ciekawa historia przytrafiła się nam, gdy miałyśmy remanent nocny. Trzeba było uzyskać zgodę administracji Galerii na to, by zespół sklepu został po godzinach zamknięcia. Dzięki temu uniknęłyśmy zamykania go w ciągu dnia. Jak wiadomo, część rozrywkowa Galerii jest czynna dłużej. Po jakimś skończonym seansie w kinie dwóm klientkom udało się ominąć ochronę i podążając za smugą światła wybadały, że mimo późnej godziny my ciągle jesteśmy w sklepie. Zaczęły się do nas dobijać i prosić, byśmy pozwoliły im zrobić zakupy. Odeszły mocno obrażone, zarzucając nam chamstwo, bo ich nie wpuściłyśmy.

sklep z damskimi ciuszkami

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (297)
zarchiwizowany

#10197

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś, po pewnej rozmowie, przypomniała mi się sytuacja z piekielnym barmanem:
Warszawska Proxima. Koncert. W barze zamawiam burna z wódką- mieli akurat jakąś promocję na to. Barman wlewa do szklanki wódkę (stara się usilnie robić drinka poza zasięgiem mojego wzroku, jednak ja, uczulona na sztuczki barmańskie, patrzę mu na ręce) po czym wlewa połowę burna (szklanka wyraźnie za mała na tego drinka). Po wykonaniu tych czynności zadowolony z siebie podał mi swoje dzieło a resztę napoju odstawił na bok. Ja nie lubię i nie piję mocnych drinków, poza tym cena zamówionego przeze mnie nie wskazywała na to, że oferują wersję pomniejszoną o połowę napoju. Poprosiłam więc: "Mogę prosić o resztę tego burna?" Na co barman z uśmiechem na twarzy wylał resztę napoju do mojego drinka. Z przepełnionej szklanki jej zawartość wylewała się na bar. Wylał całość, wyrzucił butelkę i odszedł ode mnie do następnego gościa.
Dodam, że widziała to cała ekipa za barem i ochroniarz, jednak w zachowaniu kolegi nie dostrzegli nic niewłaściwego. Wyglądali na bardzo rozbawionych sytuacją. Rzuciłam za barmanem coś w stylu "Jaki poziom lokalu, taka obsługa" i odeszłam. Później żałowałam, ze nie zareagowałam inaczej. Wtedy byłam zbyt zszokowana, żeby zrobić coś więcej.

Proxima

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 79 (165)
zarchiwizowany

#9010

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dużo jest tu historii o PKP, więc i ja dodam swoją. Pociągami jeżdżę bardzo często. W podróż, której fragment chcę opisać jechałam pospiesznym. Wykupiłam bilet II klasy. Było w dość nieciekawym dla mnie okresie (kłopoty rodzinne i ciężkie egzaminy na studiach- letnia sesja) więc na wszystkie inne drobiazgi w około byłam raczej zobojętniała. Pociąg był w ekstremalnie rannych godzinach- jakoś między 5 a 6 rano. Za mną nieprzespana noc. Wsiadłam, kurs po wagonach II klasy- wszystko zajęte. Na końcu jednostki był przedział dla rowerów a w nim, w związku z brakiem miejsc siedzących, cudownie pusto. W normalnych okolicznościach pewnie stałabym dumnie spoglądając w okno, ale jak wspomniałam wcześniej- było mi wszystko jedno na każdy temat. Skuliłam się w kącie, słuchawki w uszy i sobie kimam. Miałam plan spędzić tak najbliższe 1,5 godziny. Plan zniweczył Pan [K]ierownik. Lata podróżowania w koleją nauczyły mnie budzić się gdy tylko ktoś obok się zjawi (nie przeszkadzają mi w tym słuchawki).
[K] Co pani tu robi?
[Ja] Nie ma nigdzie miejsca, więc tu jadę.
[K] Proszę za mną.
Więc poszłam (nie pytałam nawet o co chodzi). Minęliśmy wagony II klasy, weszliśmy do I. Zatrzymaliśmy się przy jednym z przedziałów. Kierownik wskazał mi pusty fotel:
[K] Tu ma pani miejsce.
[J] Ale ja mam bilet na II klasę.
[K] Proszę tu zostać. Nie będzie pani, w kierowanym przeze mnie pociągu, na podłodze siedziała.
Podziękowałam i zajęłam miejsce. Dalszą podróż przespałam w wygodnym foteliku klasy I.

PKP

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 305 (327)
zarchiwizowany

#8070

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam dziś na małych zakupach w MarcPolu. Jeszcze zanim weszłam do środka, zwróciłam uwagę, że jednym z dwóch zaparkowanych przed wejściem samochodów jest taksówka. Zwróciłam na nią uwagę odruchowo, bo mój znajomy jeździ w tej sieci. Zaznaczę, że przed tym MarcPolem nie ma parkingu. Samochody zostawiane są na chodniku. W samym sklepie niewielki ruch, kilka osób przy kasie. W pewnym momencie do środka wpada [P]an ok 35 lat:
[P] Szukam pana taksówkarza!
[T]aksówkarzem okazał się dresik, na oko 27 lat. Kupował napój i 2 batony. Przed nim w kolejce była tylko jedna osoba, która była już "kasowana". Od razu, uśmiechnięty, się ujawnił.
[T] To ja. O co chodzi?
[P] Może pan odjechać?
[T] Chwilkę, tylko zapłacę.
[P] Jaką chwilkę? Ja mam dziecko w samochodzie.
[T] No taką, że zapłacę za zakupy i odjadę. Widzi pan, że to długo nie zajmie.
Wysiliłam swoja pamięć i wyobraźnie... No na bank taksówka nikogo nie zastawiła, nie tarasowała żadnego przejazdu.. O co więc chodziło temu Panu? Taksówkarz był jednak chyba pełen zrozumienia. Pani kasjerka kasowała już jego zakupy, podała do tego papierosy, gdy [P]an znów wpadł do sklepu:
[P] No długo jeszcze? Może ci drobnych pożyczyć?
[T] No widzi pan, że już zaraz odjadę.
[P] Jakie zaraz? Mnie dzieciak ryczy w samochodzie, a ty sobie batoniki kupujesz?
Taksówkarz zignorował to, zapłacił, podziękował za zakupy i wybiegł.
Po chwili i ja wychodziłam ze sklepu. Najpierw szok i oburzenie... Chyba wyraźnie było widać to po mojej twarzy, bo [P]an uśmiechnął się z miną niewiniątka "no co?..". Jego samochód stał na miejscu taksówki, dziecko (mały bobas) spało w foteliku/nosidełku a on spokojnie rozpakowywał bagażnik. Tak, taksówka przeszkadzała mu tylko dlatego, że chciał zaparkować na jej miejscu. Chwilę potem zniknął z dzieckiem i bagażami w bocznej uliczce. Samochód zostawił przed sklepem.

MP

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (258)

1