Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

reiko

Zamieszcza historie od: 15 lutego 2011 - 19:38
Ostatnio: 24 sierpnia 2014 - 21:33
  • Historii na głównej: 10 z 19
  • Punktów za historie: 3941
  • Komentarzy: 239
  • Punktów za komentarze: 1647
 

#38233

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja siostra szuka pracy m.in. jako wychowawca w przedszkolach i żłobkach - zgodnie z wykształceniem. Ostatnio w jednaj takiej placówce (przedszkole i żłobek w jednym) była na dniu próbnym. Jej opowiadanie o tym, co tam widziała naprawdę mnie zasmuciło.

Był tam chłopiec. Dla potrzeb historii niech będzie Krzysiem. Krzyś ma 2,5 roku. Dziecko jak wiele innych. W żłobku/przedszkolu powinien się bawić, poznawać inne dzieci i beztrosko przeżywać część swojego dzieciństwa. Dziecko ufne i spragnione kontaktów z innymi. Niestety ma pecha. Panie opiekunki nie lubią Krzysia, a raczej mamy Krzysia. A skoro one go nie lubią, to wszyscy, a już na pewno inne dzieci, nie powinni go lubić.

"Krzysiu! Nie podchodź do mnie! Mówiłam, że cię nie lubię!", "Mama Krzysia zbiera na samochód. Ciekawe, kiedy uzbiera jak się taksówkami wozi!", "Nie lubimy Krzysia! Niech się sam bawi!", "Krzysiowi nie wycieraj buzi. To kara dla niego, że się pobrudził!" (to do mojej siostry, gdy wycierała dzieciom buzie i rączki po obiedzie) - to tylko niektóre rzeczy, których Krzyś musiał wysłuchać przy całej grupie w ciągu krótkiego pobytu mojej siostry w żłobku/przedszkolu.

Czym maleńkie dziecko mogło zasłużyć na takie traktowanie? Chyba tylko tym, że ma nadwagę, a jego mama nosi mini i odwozi syna taksówką. Inny chłopiec podpadł tym, że ma zbyt bogatych rodziców. Bo jak można lubić synka prawniczki i lekarza?

żłobek/przedszkole

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 772 (824)

#15829

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się pewna rozmowa telefoniczna, gdy szukałam pokoju do wynajęcia na pierwszym roku studiów:

[ja] Dzień dobry. Dzwonię w sprawie ogłoszenia o pokoju do wynajęcia. Czy to jeszcze aktualne?
[pan] Taaa...
[j] Kiedy mogłabym obejrzeć pokój?
[p] A na co?
[j] Jestem zainteresowana wynajęciem tego pokoju, ale przed podjęciem decyzji chciałabym go zobaczyć. Kiedy byłoby to możliwe?
[p] A co tu oglądać? Łóżko jest, kuchnia jest wspólna, łazienka jest i miska co by się umyć tyż jest. Bierze pani, albo nie. Tu nie ma co oglądać.
[j] To ja dziękuje.
[p] To co d*pe zawraca bez potrzeby?
[j] Do widzenia.

pokój dla studentki

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 606 (676)

#15679

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dużo jest historii o wynajmowanych przez studentów pokojach/mieszkaniach. Ja opowiem o moim pierwszym wynajmowanym pokoju.

Przed rozpoczęciem studiów trochę późno zaczęłam szukać jakiegoś pokoju. Studia w niewielkim mieście, więc we wrześniu ciężko było już znaleźć jakieś szczególnie ciekawe ogłoszenia. Coś się trafiło- jadę oglądać. Pani Właścicielka (PW) pokazuje pokój: przechodni, miałam go dzielić z jakąś dziewczyną. Prowadził on do następnego pokoju w którym mieszkały jeszcze dwie studentki. Cóż, może nie będzie źle. Same dziewczyny, mniej więcej w tym samym wieku- można się dogadać. Pani mówi, że bardzo się z nimi zżyła, razem oglądają "M jak miłość", no niemal jak rodzina. Do tego oczywiście kuchnia do dyspozycji, oddzielna łazienka dla nas. Na piętrze mieszka też córka i studiuje na tym samym wydziale na który ja się dostałam. Więc jak może być smutno sześciu kobietom pod jednym dachem? Żyć i nie umierać ;)

Rzecz, która powinna już wtedy mnie stamtąd przegonić- wg pani nie było problemem, że w pokoju, w którym mam mieszkać jest jedno łóżko: "dziewczynki takie szczupłe, to się we dwie zmieszczą" ;] Ostatecznie ustaliłyśmy, że będę spać na materacu, który sama przywiozę.

Jako, że nie było czasu wybrzydzać- zostałam tam. Najwyżej po semestrze się zmyję. Koleżanka z pokoju okazała się być miłym dziewczęciem spod wschodniej granicy. W pokoju obok mieszkały niemiłe siostry bliźniaczki. Pani właścicielka początkowo była "do rany przyłóż", ale nie minął tydzień a już zaczęła pokazywać rogi...
- kuchnia do dyspozycji- na nas cztery miałyśmy do podziału jedną półkę w lodówce,
- właścicielka oczekiwała, że żadna z nas nie będzie zostawać na weekendy. Jeżeli chcemy zostać, dopłacamy za weekend 20 zł.
- nie znosiła odwiedzin. jeżeli takie się zdarzały nie mówiła tego wprost, tylko np mi, że taki podejrzany typ odwiedził bliźniaczki, na pewno złodziej i narkoman,
- "M jak miłość", to był jakiś chory ceremoniał. PW potrafiła wołać mnie przez pół odcinka i nie przyjmować odmowy do wiadomości. No jak może mnie nie ciekawić TAKI serial!

PW chciała wiedzieć o nas wszystko. Dosłownie. Kiedyś, np., zakomunikowałam jej (właściwie odpowiedziałam na pytanie, gdzie się wybieram), że wychodzę do koleżanki. Po wizycie u koleżanki byłam umówiona ze znajomym z roku. Ok 1:00 odprowadził mnie na stancję, pożegnaliśmy się na ulicy. Rano pani ze zjadliwym uśmiechem spytała, jak się udał wieczór z kolegą (do 1:00 czekała na mnie gapiąc się w okno!).

Zaczęło mnie, po jakimś czasie, zastanawiać rozmieszczenie moich rzeczy.. Zazwyczaj wiem, gdzie co trzymam. Szybko się orientuję, gdy coś zmieni położenie. Kiedyś PW nie zauważyła, że wróciłam wcześniej z uczelni. Siedziałam sobie cichutko w pokoiku z notatkami. Nagle skrzypienie drzwi..powoooluuutkuuuu.. do pokoju zagląda głowa PW... Rozgląda się.... i szok... jej wyłupiaste oczka zatrzymały się na mnie... "oooo... myślałam, że Cię nie ma! ja chciałam tu poodkurzać." Po czym zbiegła na dół i za kilka minut wróciła z odkurzaczem (najpierw musiała wygrzebać go z szafy). Wszystko jasne..

PW była niezwykle oszczędna. Oszczędzała np. na wodzie. Stąd pojawił się między nami konflikt. Czy ktoś słyszał o takich fanaberiach, by brać prysznic dwa razy dziennie? Normalni ludzie, wg PW, kąpią się raz w tygodniu! No przecież PW nie śmierdzi chyba!! (Stara palaczka ;] ) Nie ustąpiłam co było powodem mega gniewu i ciągłych nerwowych wymian zdań.

PW oszczędzała też na ogrzewaniu. Jesienią dało się wytrzymać, ale w zimie.. Spałam w dresach, polarowych skarpetkach, koszulce z długim rękawem, bluzie, pod kołdrą i kocem. Gdy pewnej nocy, obudzona przez zimno, przyglądałam się powiewającym na wietrze firankom (nieszczelne okna), w mojej głowie zakiełkowała myśl "Trzeba uciekać!!".

W pierwszym tygodniu lutego poinformowałam PW, że z końcem miesiąca się wyprowadzę (miałam opłacony cały miesiąc). Miała więc ponad trzy tygodnie na to, by dać ogłoszenie i znaleźć kogoś na moje miejsce. Z czego dwa tygodnie to ferie, więc i tak by mnie nie było. PW kazała mi się wynosić natychmiast. No tak, nie mam świadków, że dałam jej pieniądze. Na szczęście właściciel mojej nowej stancji był człowiekiem niezwykle ugodowym i sympatycznym. Wprowadziłam się tam natychmiast. Stratna o kilka stów ale z korzyścią dla mojego zdrowia fizycznego i psychicznego.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 592 (628)

#11380

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z sieciowego sklepu z ubraniami, w którym pracowałam kilka lat temu. Czas letnich wyprzedaży. Na stole przed wejściem ułożone były t-shirty w promocyjnej cenie. Klienci działali w ten sposób, że przychodziła fala (chmara kobiet oblegała stół jak muchy) potem była chwila spokoju. Korzystając z tych kilku minut jedna albo dwie z zespołu (w takim gorącym okresie zazwyczaj byłyśmy 3 na sklepie) zbierały t-shirty spod stołu i porządkowały te, które na stole pozostały po inwazji.

Akurat w opisywanej sytuacji jedna z koleżanek (dla potrzeba historii niech będzie [O]lą) porządkowała stół. Ja robiłam coś przy kasie. W pewnym momencie do sklepu weszła [K]lientka (ok 30, średnio zadbana. płowe, długie włosy w koński ogonek, jakieś spodnie niby płócienne, jasne i koszula w tym stylu. pani cała w beżach, na nosie okulary). Kobieta była zajęta jedzeniem malin z kartonowego pudełeczka. Zasada jest jedna i powszechnie znana - klienci nie mogą wchodzić na sklep z jedzeniem. Jednak ta pani zdawała się nie widzieć w tym przeszkody. Stanęła nad stołem i połknęła malinę, po czym wsadziła do ust kolejno każdy palec, oblizała i zabrała się za oglądanie t-shirtów. Ola otrząsnęła się z szoku:

[O] Proszę pani, nie wolno wchodzić do sklepu z jedzeniem. Proszę wrócić z zapakowanymi malinami lub bez nich i po tym, jak umyje pani ręce.
[K] Mam czyste ręce.
[O] I ja i koleżanka (wskazanie na mnie) widziałyśmy co Pani zrobiła. Proszę wrócić po tym, jak umyje pani ręce, a teraz nie dotykać ubrań.
[K] Mam czyste ręce. Nie wiem, co ma pani na myśli, ale to mnie obraża! Mam prawo oglądać ubrania a pani nie może mnie wygonić.

Wtedy dołączyłam się do rozmowy, potwierdziłam słowa Oli. Powiedziałam klientce, że nie kupi nic w naszym sklepie jeśli nie zastosuje się do oczywistych zasad i zapraszamy bez jedzenia i po umyciu rąk. Poszła sobie.

Następnego dnia Ola, która była dzień wcześniej w sklepie do samego zamknięcia (ja wyszłam 2 godziny przed) opowiedziała mi, że Malinowa wparowała do sklepu punkt 22 i nie chciała wyjść, mimo, że nic nie kupiła. Kierowniczka (która przyszła po południu do pracy i też była do końca) musiała ją wyprosić ze sklepu. Oczywiście nie obyło się bez awantury.

To nie był koniec. Tydzień później dostałyśmy mail od kierowniczki regionalnej w tej sprawie. Okazało się, że Piekielna nasmarowała na nas skargę do centrali firmy. Że wypraszamy klientów ze sklepu, jesteśmy nieuprzejme, niekompetentne itd. Nie pomogły nasze tłumaczenia, nikt naszej wersji nie przyjął. Otrzymałyśmy pouczenie a Ola nakaz przeproszenia malinowej. W ramach przeprosin klientka miała też dostać za free komplet bielizny (w ofercie była zabawna bielizna dla nastolatek- kolorowa bawełniana. komplet to majteczki i koszulka).

Paniusia nie kazała na siebie długo czekać. Z miną zwycięzcy zjawiła się po kolorowe gatki. Dłuuuugo wybierała. Na sklepie byłam ja i kierowniczka. Ola poszła na zaplecze (miałam ją zawołać gdy Malinowa sobie pójdzie). Gdy klientka w końcu zdecydowała się na jakiś komplet nie omieszkała upomnieć się o przeprosiny od Oli. Kierowniczka powiedziała, że mimo oficjalnego stanowiska firmy ona nie widzi nic złego w zachowaniu Oli, która bezpośrednio jej podlega. Dostała przeprosiny od firmy i ma się tym zadowolić. A ona, jako kierownik sklepu, na pewno nie zmusi pracownika by przepraszał za wykonywanie obowiązków zgodnie z przeszkoleniem. Malinowa zabrała swoje gatki i się zmyła. Na szczęście już nas nie odwiedzała.

sklep z damskimi ciuszkami

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 550 (622)

#11049

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przez jakiś czas pracowałam w biurze pewnej instytucji państwowej. Bardzo się tam nie lubiłam z informatykami. Nie lubiliśmy się, ponieważ byłam dość uparta i upierdliwa.

Pierwszy tydzień mojej pracy: każdy dzień zaczynałam od wizyty u nich z pytaniem, kiedy na moim biurku pojawi się komputer. Tak, nie miałam komputera do pracy, który potrzebny był mi do wykonania ok 75% moich obowiązków. Tydzień minął mi na porządkowaniu akt, wypełnianiu druczków, klejeniu i adresowaniu kopert. Dodam, że jedyną przyczyną, dla której komputera nie miałam, była opieszałość informatyków. Ciągle nie mieli czasu.

Kiedy już spotkało mnie to dobrodziejstwo (w drugim tygodniu mojej pracy)i panowie udostępnili mi sprzęt, nie był to koniec kłopotów. Komputer był naprawdę przestarzały. Miał w zwyczaju notorycznie się wieszać i wyłączać. Pisałam sobie pismo, robiłam ważną dokumentację, a komputer się wyłączał. Bądź sobie spokojnie wisiał. Świetne warunki pracy. A panowie informatycy nie byli chętni do robienia przeglądów i szukania przyczyny złego działania sprzętu. Do tego traktowali osoby zwracające się do nich jak idiotów i każda prośba o pomoc kończyła się poleceniem wyłączenia i ponownego włączenia sprzętu "i na pewno będzie ok".

Jednak pewnego dnia naprawdę mnie zdenerwowali. Z moim złomem zżyłam się przez kilka miesięcy. On sobie "wisiał", ja go wyłączałam i włączałam. Jako, że operacja taka trwała dość długo (wiekowy sprzęt powoli się rozkręcał) mogłam sobie w tym czasie zrobić kawę z czystym sumieniem. Do pokoju wpada zadowolony z siebie [I]nformatyk i od progu mówi:

[I] No to będzie pani zadowolona. Dostanie pani nowy komputer do pracy!
[Ja] Ooo... Miło mnie pan zaskoczył. Kiedy mogę się spodziewać?
[I] Zaraz przyniosę.

Faktycznie, jeszcze tego samego dnia targa ze sobą wózek. Na wózku... dwa monitory - dla mnie i dla koleżanki z pokoju (wcześniej miałyśmy takie stare, z wielkim tyłem). Informatyk podłączył do kompa monitor. Podłączył koleżance, zapakował stare monitory na wózek i zadowolony z siebie mówi:

[I] Proszę, gotowe.
[J] No a kiedy możemy spodziewać się obiecanych, nowych komputerów?
[I] No są.
[J] Może pana mój kolor włosów zmylił (blond), ale ja wiem, jak wygląda komputer.
[I] Ja tylko robię co mi każą. Nie przydzielam sprzętu.

I sobie poszedł z obrażoną miną. Sytuacja już sama w sobie absurdalna, ale to nie koniec. Za chwilę wpada Pani Iwonka (50+) z sąsiedniego pokoju, patrzy na nasze biurka (STARE kompy nie były schowane, były widoczne pod biurkami już od drzwi. a na biurkach te nieszczęsne monitory).

[PI] O! dziewczynki, też dostałyście nowe komputery? I jak działają? Właśnie mi pan informatyk instaluje taki sam!

Oczywiście jej też wymieniał monitor. Moją reakcją był klasyczny facepalm...

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 737 (821)

#10496

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z osiedlowego marketu (bardzo popularna w Warszawie sieć), sprzed kilku dni.

Moja siostra kupiła między innymi wędlinę. W domu ją rozpakowuje a tam pod kilkoma ładnymi plasterkami polędwicy leżą takie okropne z obrzydliwymi, czerwonymi kropami wyglądającymi jakby zwierzę, z którego pochodzi miało jakieś pryszcze. Naprawdę wyglądało to strasznie. Siostra wróciła do sklepu, żeby to zwrócić. Od pani ze stoiska z wędliną usłyszała przeprosiny. Podając nową wędlinę, pani powiedziała:
- Mamy dużo tej paskudnej polędwicy do sprzedania, więc lepiej w najbliższym czasie coś innego kupować.

Sama nie wiem, jak to skomentować.

stoisko z wędlinami

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 586 (668)

#10397

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieść o pobycie w szpitalu, a właściwie o szpitalnej diecie.
Kilka lat temu, zimą, miałam nieprzyjemny wypadek w wyniku którego upadając uderzyłam głową o lód. Bolało strasznie, ale dotarłam do domu. W ciągu kilku godzin pojawiły się zawroty głowy, nudności i ciężko było złapać ze mną kontakt, więc współlokatorzy zawieźli mnie na Izbę Przyjęć. Jakieś badanie, RTG i decyzja lekarza, że zostaje na oddziale.

Panie pielęgniarki kazały mi się przebrać w piżamkę i wejść na wagę. Dziwne wydało mi się, że nie przeszkadzało im, że weszłam na nią mając w rękach całe moje ubranie z glanami włącznie (nie wiem, czemu tak zrobiłam, ale nie myślałam wtedy zbyt jasno. przynajmniej kurtki ze mną nie zważyły). Po spisaniu wszystkich informacji zaprowadziły na oddział. Tam prosto do łóżeczka. Podano mi jakiś lek, na pytanie "co to?" usłyszałam odpowiedź "lekarstwo". Lekarstwo szybko pozbawiło mnie świadomości i obudziłam się dopiero, gdy o 6:00 rano piguła przystawiła mi termometr do twarzy, a do sali wtoczył się ksiądz odprawiając modły.

Minął dzień, w ciągu którego do jedzenia dostawałam tylko ketonal, za to w ilościach hurtowych (na każde hasło "boli", pielęgniarka dawała mi magiczną tabletkę). Trochę mnie dziwło, że wszyscy dostają śniadanie, obiad, kolację, ale myślałam, że tak ma być. Widocznie mam nie jeść. "Dostawy" z zewnątrz mnie nie ratowały, bo rodziny w mieście nie miałam, a znajomym powiedziałam, że z jakichś niejasnych względów chyba mam głodówkę i żeby nic nie przynosili.

Następnego dnia, po śniadaniu, panie które były ze mną na sali zaczęły drążyć, czemu ja nie jem. Powiedziałam, że skoro mi nie dają, to widocznie tak ma być. Ale one zgodnie doszły do wniosku, że na samym ketonalu długo nie pociągnę i postanowiły działać. Przy obiedzie pytały o to kucharki. Te nic nie wiedziały "Ich nie pytać o takie rzeczy. Doktora pytać!". Jeszcze w trakcie posiłku jedna z pań poszła do pielęgniarek z pytaniem, czy mam zaleconą głodówkę? Te stwierdziły, że nic im nie wiadomo na ten temat. Poszła więc do lekarza. Lekarz powiedział, że nie ma żadnych logicznych powodów, dla których miałabym nie jeść.

Okazało się, że po prostu nikt nie wpadł na to, żeby przydzielić mi dietę. Panie kucharki nie wiedziały co mi dawać, więc nie dawały nic. Lekarz powiedział, że mogę jeść co chcę. Chwilę po tej szczęśliwej nowinie pielęgniarka dała mi pudełko z kolorowymi plakietkami i powiedziała: "proszę wybrać dietę". Do wyboru były: "normalna", "lekka", "cukrzycowa", "płynna" i "głodówka". Wybrałam sobie "lekką". Moja obrończyni wywalczyła dla mnie jeszcze obiad z kuchni. Od tej pory dostawałam posiłki jak wszyscy.

Na pewno moim błędem była ufność, że personel szpitala wie co robi i wszystkiego dopilnuje. Ale to dlatego, że był to mój pierwszy pobyt w szpitalu. Dobrze, że natrafiłam na przemiłe panie współlokatorki na sali, które były zaprawione w szpitalnych bojach i nie dały mi zginąć :)

szpital- gdzieś we wsch. PL

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (707)

#9122

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mnie również zdarzyło się jechać komunikacją bez biletu. Kilka lat temu, w pierwszych latach studiów. Zarabiałam wtedy niewiele (dorywczo, na zlecenie) a pracodawca spóźniał się często z wypłatą (na szczęście zazwyczaj nie więcej niż tydzień/dwa).

To był właśnie czas, gdy czekałam z puściuteńkim kontem i portfelem na wypłatę. Karta miejska straciła ważność, zapas biletów papierowych się skończył. Na nowy, nawet jednorazowy bilet, nie było mnie stać.

Do pracy jednak musiałam jechać. No i pech - kontrola biletów w tramwaju. Od razu wręczyłam kanarowi legitymację studencką i przyznałam się, że jadę na gapę. Kontroler poinformował mnie, że będzie kara i zasugerował, żebyśmy wysiedli na najbliższym przystanku. Spieszyło mi się do pracy, więc poprosiłam, żeby wypisał mi kwit w tramwaju. Pan kontroler nie był zadowolony z pomysłu. Wstawiło się za mną kilku pasażerów, że przecież on nic na tym nie traci i kara mi się przez to nie zmniejszy a dojadę na czas. Kanar tylko uśmiechał się malując sobie długopisem coś na marginesie bloczku z drukami i nie reagował. Chciałam zakończyć sprawę jak najszybciej, więc wysiedliśmy.

Na przystanku zaczęła się najciekawsza część przykrej przygody.
[Kanar] Dlaczego jeździ pani bez biletu?
[Ja] Zazwyczaj jeżdżę z biletem. Dziś to jest sytuacja awaryjna - nie mam pieniędzy na bilet, a musiałam dojechać do pracy.
[K] Może udałoby się jednak uniknąć kary... (tajemniczy uśmiech. dalej rysuje coś na marginesie)
[J] Nie ukrywam, że oszczędziłoby mi to wiele kłopotów. (Naiwne dziewczę wierzyło jeszcze w ludzką bezinteresowność ;] )
[K] Gdyby znalazło się jednak w portfelu 50 zł, moglibyśmy sobie darować formalności...
(Jakby ktoś mi z liścia dał na otrzeźwienie! Naprawdę byłam w szoku).
[J] Wie pan, gdybym miała 50 zł, nie stalibyśmy tu teraz, bo miałabym naładowaną kartę miejską biletem studenckim i jechałabym teraz spokojnie do pracy. A nawet zostałoby mi jeszcze 10 zł na jakieś śniadanie. Jestem tu, bo tych pieniędzy nie posiadam w tej chwili.
[K] No to niestety, jestem zmuszony wypisać pani tę karę... No już widzę, że te wielkie oczy zachodzą łzami, no... nie ma pani nic w tym portfelu?
[J] (W myśli duuużo niecenzuralnych słów. Wybuchnę zaraz, ale się nie rozpłaczę!) Naprawdę nie mam, powiedziałam panu. Trochę mi się spieszy, możemy szybciej to załatwić?
[K] No dobrze, sama pani widzi, że starałem się załatwić sprawę jak człowiek, polubownie. Ale cóż, piszemy.

Wypisując karę jeszcze co najmniej dwa razy upewniał się, czy aby na pewno nie mam ze sobą żadnej gotówki. Na koniec, wręczając mi kwit powiedział:
[K] Proszę nie mieć do mnie żalu. Sama pani rozumie - taka praca. A teraz ciężko kogoś złapać, bo wszyscy prawie kupują bilety.

Spóźniłam się do pracy. Kierowniczka przywitała mnie dobrą wiadomością, że wreszcie przyszły nasze wypłaty ;)

Pan Kanar w tramwaju.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 387 (487)

#8994

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed kilku lat, gdy pracowałam w sieciowym sklepie z damską odzieżą, znajdującym się w galerii handlowej. Odwiedzili nas pan i pani z bobasem w wózku. Sklep nie był duży, więc sama obecność wózka była już dość kłopotliwa.
Najczęściej w takich sytuacjach panowie czekali na swoje partnerki na ławce znajdującej się bezpośrednio przed wejściem do sklepu. Pan mógł zająć się dzieckiem w wózku, spokojnie sobie odpocząć. Ewentualnie, podziwiać panią w kolejnych stylizacjach gdy trafiła na coś super, chciała się pochwalić i wyskoczyć w ciuchu z przymierzalni. Tych dwoje jednak kręciło się po małym sklepie razem z wózkiem i płaczącym bobasem.

W pewnym momencie tatusiowi udało się znaleźć przyczynę niezadowolenia bobasa i zwrócił się do koleżanki która była ze mną na zmianie:
- Może pani zabrać te bluzeczki ze stołu? Chciałem małego przewinąć.
Koleżankę zatkało na trzy sekundy, ale uprzejmie wyjaśniła panu, że obok toalet jest specjalny pokój, gdzie może zająć się niemowlakiem. Pan stwierdził, że nie będzie z "obsranym" dzieckiem jeździł po galerii i szukał tego pokoju czy toalet i zażądał udostępnienia upatrzonego wcześniej stołu, tuż przy kasie. Koleżanka spokojnie poinformowała, ze jeśli nie chce szukać toalet, do których droga jest doskonale oznaczona, to może o wytyczne poprosić w informacji (punkt był w centralnej części galerii).

W tym momencie oburzona mamusia zażyczyła sobie rozmowy z kierowniczką. Powiedziałyśmy kiedy można ją zastać. Piekielni klienci zapowiedzieli, że o całym zajściu poinformują przełożonych na każdym możliwym szczeblu firmy oraz administrację galerii. Dowiedziałyśmy się, że dyskryminujemy matki z dziećmi i mamy sklep niedostosowany do ich potrzeb. Przecież to normalne, że obok dżinsów leży pełen pampers ;)

sklep z damskimi ciuszkami

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 748 (828)

#8481

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Luksika85 o kierowcy autobusu przypomniała mi zdarzenie z początku lat dziewięćdziesiątych. Małe miasteczko, dworzec PKP przy którym znajdował się przystanek PKS. W budynku PKP był bufet. Ja, jako mały (5-6 lat) dzieciak, razem mamą i siostrą wysiadłyśmy z pociągu i miałyśmy iść na autobus, żeby jechać do sąsiedniej miejscowości. Wszystkie byłyśmy trochę zmęczone poranną podróżą. My (ja i siostra) chciałyśmy pić. Było zimno. Wszystkie czynniki przemawiały za tym, żeby rozgrzać się w bufecie na stacji. Do odjazdu autobusu było jeszcze trochę czasu. Należy tu zaznaczyć, ze autobusy w tej okolicy jeździły wg zasady: jak przyjedzie, to będzie - tzn. rozkład jazdy był bardzo elastyczny ;) Mama zamówiła herbatę dla siebie i dla nas. Pani za barem - taka typowa, popeerelowska. Na pewno jej się nie spieszyło nigdzie tego dnia. Nie planowała też zmieniać porannego, leniwego rytmu tylko dlatego, że matka z dwojgiem dzieci prosi, by możliwie szybko podać gorący napój, bo niedługo mają autobus. Czekamy przy stoliku dość długo.. W końcu mama stwierdziła:
- Dziewczynki, musimy już iść. W domu napijemy się herbaty. My oczywiście marudziłyśmy, że nie, że nam chcę się pić. Mama powiedziała, że przez okno widzi autobus stojący na przystanku i pewnie za chwilę odjedzie (stał tam wcześniej, ale nie zwróciła na niego uwagi sugerując się tylko zegarkiem). W tej chwili odezwał się mężczyzna siedzący kilka stolików dalej:
- Pani da dzieciakom się napić. I pani spokojnie też wypije herbatkę. - I dodał w stronę kuchni - A ty, bufetowa, ze studni tę wodę nosisz, że tak długo trzeba czekać?
Mama:
- Ale my się na autobus spieszymy, a już tam stoi.
Na co on:
- Spokojnie. Autobus beze mnie nie pojedzie. A ja głodny stąd nie wyjdę. :)

PKS i nieistniejący już bufet

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1016 (1078)

1