Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

sarenka859

Zamieszcza historie od: 10 lipca 2011 - 12:07
Ostatnio: 3 kwietnia 2019 - 23:25
Gadu-gadu: 13591023
  • Historii na głównej: 8 z 20
  • Punktów za historie: 9704
  • Komentarzy: 64
  • Punktów za komentarze: 615
 

#32751

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Gimnazjum... "ulubiona" i niemalże kultowa instytucja ;] Wyobraźmy sobie gimnazjum w małej wiosce, gdzie średnia wieku nauczycielek to 60+, dodajmy do tego reformę czyli uczęszczanie do tegoż przybytku ładnych kilka lat temu...

1)IMPREZA.
Andrzejki, pierwszy i jak się później okazało ostatni raz, skusiłam się na "imprezę" w takiej szkole... Idę spokojnie korytarzem na salę gimnastyczna, przede mną stalowe kraty, ułamek sekundy, lecąca szklana butelka po piwie, która uderzając o kraty rozbiła się, a następnie spadła z wysokości kilku metrów na moją głowę. Bilans - stoję z połową butelki wbita w czaszkę, patrzę przed siebie, a po twarzy spływa mi strużka krwi... Wokół panika, ludzie szukają opiekuna, co nie było łatwe, bo na sali została 1 nauczycielka, a pozostałe 6 grało w karty w pokoju nauczycielskim....

2)"RATUNEK" .
Wyciągam szkło z głowy, co poskutkowało obfitym strumyczkiem krwi, szukam czegoś do jej zatamowania, ale w tym samym czasie zjawiła się nauczycielka. Kiedy zobaczyła co się stało i próbowała mnie "ratować", zastanawiałam się czy to ja jej nie będę zbierać z podłogi.... Dzielnie zadecydowała, że krew należy zatamować, weszła do sali plastycznej i przyłożyła mi do głowy.... brudny i uwalony farbami i wszelkim syfem ręcznik (kto brał ręczniki ze szkoły do prania, za pozytywne uwagi, wie o czym mowię ;p). Następnie ciągnęła mnie 3 pietra wyżej, tylko po to żeby się przekonać, że higienistki o 21 w szkole już nie ma, a drzwi to nie sezam i na życzenie nie staną otworem. Dodam tylko, ze krew nie miała zamiaru przestać się wylewać z mojej głowy, która zyskała 8 otwór, a mnie samej już na schodach robiło się słabo... ale... tortur ciąg dalszy...

3) "PIERWSZA (i ostatnia) POMOC".
O "akcji ratunkowej" dowiedziały się inne nauczycielki, zabrały mnie do sekretariatu bo to JEDYNE miejsce gdzie była apteczka (sic!). Po otwarciu apteczki okazało się, że w środku mamy; 2 bandaże, 3 gazy, i mój hit - spirytus salicylowy :D. Jedna nauczycielka objęła stanowisko commando - padło hasło: "dezynfekujemy". Czym? Pomimo rozbitego czerepu dobrze wiedziałam czym... kiedy tylko zaczęły odkręcać spirytus wstałam i udałam się szybkim krokiem do wyjścia, gdzie zostałam powalona na krzesło i zalana tym specyfikiem - nie będę opisywać co się działo, bo to sceny raczej godne rzeźni ;]
Hasło 2: "CZA to zawinąć"... Po przyłożeniu gazy panie zaczęły obwijać mi głowę dookoła tworząc oponę michelin, całkowicie odsłaniającą ranę... Na moja sugestię, że głowę się bandażuje nieco inaczej, powiedziały "córka lekarza k*wa, jak ci nie pasuje sama se zawiń".
Dodam tylko, że od początku domagałam się żeby ktoś zadzwonił po moich rodziców.

4) TRANSPORT.
Po stwierdzeniu, ze po karetkę dzwonić nie będą (reputacja szkoły), po moich rodziców szczególnie nie, (rozróba + kuratorium), panie zaczęły (sic! 2) ciągnąć losy (!!!) o to kto odwiezie mnie do domu... Padło na młodą praktykantkę (wersja Mariolki z Paranienormalnych, która pilnowała sali kiedy tamte mnie torturowały).
Jedziemy jakimś seicento, mgła jak mleko, do domu może mam z 600 metrów, a babka co chwile zatrzymuje auto i wychodzi... Pytam ledwo żywa co się dzieje, ona na to "a bo taka mgła jest, nic nie widzę, to wychodzę i sprawdzam czy do rowu nie wjechałyśmy".
Moja mina bezcenna, wtedy już miałam ochotę zejść, ale mówię "Jak wjedziemy do rowu to chyba poczujemy....;]"

5) HOME SWEET HOME.
Szukam kluczy pod domem, babka stoi i czeka, otwieram i mówię, żeby chwile poczekała, bo mam dużego psa w środku. Teacher nic, idzie za mną, ja myślę, nie słyszała, czy co? Mówię jeszcze raz, wchodzę, ona sru za mną jest w hallu, biegnie pies i jej krzyk - "Dlaczego mi nie powiedziałaś, że psa masz?!" Ostateczna mina - Zombie...
Wychodzą rodzice, mama mnie ogarnia, ojciec wypytuje, nauczycielkę, ja wzbogacam relacje... Jedziemy na pogotowie, kilkanaście szwów, lekki wstrząs mózgu...

6) FINAŁ.
- tydzień spędzony w domu,
- nauczyciele strach w oczach (znali moich rodziców zbyt dobrze),
- akcje zgłoszone do kuratorium,
- szkoła dostała jakąś karę, za brak apteczek i przy innej okazji gaśnic,
- koleś od butelki "ja chciałem trafić w kogoś innego" - sąd.

szkoła

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1017 (1095)

#24570

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali wspomnień...
Była sobie koleżanka, miała ona lubego, którego znała od piaskownicy, więc po kilku latach poważnej znajomości i względnym przejściu przez burzliwy okres dojrzewania, postanowili zdecydować się na nieco więcej niż tylko "trzymanie się za rączkę". Nie byli oni jednak głupi, wiedzieli, że dzieci nie przynosi bocian, a koleżanka ogólnie nosiła się z zamiarem wybrania się do ginekologa, celem zrobienia "przeglądu".

Po podpowiedziach koleżanek, wybrała na swoją pierwszą taką wizytę, faceta-ginekologa, po 30. Jedna z koleżanek zapewniała ją, że poczucie humoru doktora dosłownie "zwali ją z nóg" i nawet nie będzie wiedziała kiedy skończy. Matka koleżanki, w rozmowach z córką twierdziła, że lepsza byłaby kobieta-ginekolog, ale to koleżanka podjęła decyzję.

Nadszedł sądny dzień - koleżanka wchodzi do gabinetu, za drzwiami czuwa luby,dziewczyna kłębek nerwów.
I tu dało o sobie znać właśnie wymienione wyżej "poczucie humoru" jeżeli można je tak nazwać, bo pan doktor podniósł głowę znad papierologii i ucieszony powiedział:
- Ooooo... nareszcie jakaś młoda d*** przyszła, a nie tylko stare, włochate k***.

Nie muszę chyba dodawać, że koleżanka opuściła gabinet w trybie natychmiastowym zostawiając lekarza, lubego i innych przedstawicieli testosteronu w osłupieniu.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 636 (742)

#24561

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieść z cyklu; studniówka-przygotowania.

Jako, że ostatnio wspominałam swoją studniówkę, nasunęły mi się pewne spostrzeżenia dotyczące ekspedientek ekstrawaganckich butików. Ale do rzeczy....

Na studniówkę wymarzyłam sobie suknię długą, na poloneza, coby się troszkę poplątała między nogami i krótką, na dalszą cześć imprezy. Po jakimś tygodniu bezowocnych poszukiwań i biegania po całym mieście, sfrustrowana terminem zbliżającej się imprezy, nie mając ani jednej z wymarzonych kreacji, szłam zdesperowana rynkiem i nagle zobaczyłam napis "Salon mody......". Stwierdziłam, że też wcześniej o tym nie pomyślałam i weszłam do tegoż przybytku... co jak się później okazało - nie było zbyt trafnym wyborem.

1) Wejście. Człowiek, który biega od tygodnia po mieście, na kolejny maraton ubierze się wygodnie. Tak też uczyniłam, jednak moja kurtka narciarska chyba nie przypadła do gustu ekspedientkom tegoż przybytku, bo powitały mnie z udręczonymi minami w stylu "plebs kiedyś nie miał tu wstępu".

2) Po wejściu od razu rzuciła mi się w oczy długa suknia, po prostu idealna, ale.... to także nie był dobry pomysł, kiedy porwałam ją w ramiona i pobiegłam do przymierzalni, rozległy się pomruki. Po wyjściu stwierdziłam, że to jednak nie to, bo suknia kończyła się na wysokości kostek. Popatrzyłam jeszcze na cen i myślę, coś nie w porządku - 150zł? Tak tanio? Panie uprzejmie informują mnie, że to PROMOCJA I NA PEWNO NIE ZAUWAŻYŁAM, co zostało złośliwie wysyczane.

3) Kiedy jednak nadmieniłam, że promocja to była pomyłka i chciałabym przymierzyć coś innego NIEKONIECZNIE Z PROMOCJI panie, złośliwie stwierdziły, że aby przymierzyć coś innego - TRZEBA MIEĆ ZA CO.
Złapałam ewidentny wk*** ale stwierdziłam, że się nie dam, wyciągnęłam z portfela 1500 zł i zapytałam czy to wystarczy, czy jako zaliczkę mam im załatwić wyspę szejka Mohameta w Dubaju. Nagle zamieniły się w usłużne ekspedientki. Przyniosły kilka sukienek, które nie powiem, wpadły mi w oko....

4) Przymierzalnia - walczę ze "szmatkami", panie za kotarą próbują mi nieba przychylić, byle tylko sprzedać te sukienki. Nagle do przybytku, wkracza inna klientka (jak się okazało - znajoma pań) i zaczyna się rozmowa; (E-ekspedientki, K-klientka-koleżanka), a ja nadal w przymierzalni.

K: Ooooo, cześć dziewczynki, bla bla bla, słuchajcie, załatwiłybyście mi suknię amerykańską, bla bla bla, bo na ślub cywilny chcę.
E: No nie wiem Kasiu, teraz nic nowego nie mamy, stara kolekcja, bla bla bla, (i tu jej głos cichnie) ALE JAKAŚ GÓWNIARA PRZYSZŁA, TO MOŻE TO WYKUPI TE RESZTKI, BO MIAŁYŚMY TO PRZECENIAĆ, A TAK TO NAWET ZAROBIMY I JA CI NIC NIE POLECĘ, BO TO SAMO DZIADOSTWO TERAZ DLA NAS SZYJĄ.
K: Ooo, to jakoś inaczej to załatwimy.

Chyba nie muszę dodawać jakiego wtedy złapałam wk***, a byłam już prawie zdecydowana na te sukienki

5) Wyjście smoka - po wyjściu z przymierzalni, udałam się z sukienkami do kasy, komplementując je i wychwalając pod niebiosa. Kiedy ucieszona ekspedientka zapytała "kasujemy?", odpowiedziałam:
- NIE BO TO TERAZ TAKIE DZIADOSTWO SZYJĄ, MOŻE JAKAŚ GÓWNIARA KUPI TO ZAROBICIE. - I wyszłam zostawiając w osłupieniu wszystkie panie.

Cokolwiek by się działo - moja noga nie postanie nigdy w tychże "salonach mody" w żadnym zakątku Polski, a co do kreacji - kupiłam wymarzone i nie zrujnowałam budżetu. ;)

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 630 (768)

#24343

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stoję sobie wczoraj wieczorem na przystanku, marznę i wyklinam w duchu kierowców. Ogólnie typowo... ale... zza rogu wychodzi Pan Żul. Wyrzuca pustą butelczynę do kosza, wychodzi na środek jezdni, następnie oddaje mocz, i zadowolony chce zejść ze "sceny", jednakże "ulica podstępnie atakuje" i Pan Żul leży.

Wszystko byłoby ok, jednak nie bardzo wychodzi mu podniesienie się, a właściwie nawet nie zarejestrowałam żadnych takowych prób z jego strony. Ulica jak to ulica, raczej nie służy do leżakowania i czasem jednak jeżdżą po niej auta, więc zauważając dalszy brak reakcji PŻ, razem z jakimś facetem podchodzimy do niego, bo może zasłabł, czy coś...

Facet próbuje podnieść PŻ, ale ten się gwałtownie opiera. Przekonujemy PŻ, że leżenie na ulicy to nie jest dobry pomysł i kiedy Facet mówi: "niech pan idzie z nami"... PŻ podnosi głowę i pyta: "a wódkę macie?"
My odpowiadamy, że nie, na to PŻ łaskawie podnosi głowę i odpowiada:
- To spier****.
Dalsze próby perswazji i podnoszenia spełzły na niczym, więc wróciliśmy na przystanek i obserwowaliśmy sytuację.

Po jakichś 5 minutach zrobił się spory korek, bo droga była jednokierunkowa. Ludzie w autach wk***, trąbią, itp. PŻ nadal leży.
Najmniej cierpliwości okazał pan ze srebrnej toyoty, który dojechał ostatni. Kiedy zobaczył co się dzieje, wybiegł z auta, wziął PŻ za ubranie, podniósł na wysokość swojej klatki piersiowej, postawił na poboczu i zasadził PŻ solidnego kopa, ze słowami:
- Mi tu k*** żona rodzi, a ten ***uj będzie drogę blokował!

Gratulacje dla świeżo upieczonego taty, stąd te kwiaty na tyłach toyoty. ;p

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1431 (1457)

#22233

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia o piekielnej sąsiadce (czytaj; chorej na głowę, w wolnym tłumaczeniu), ale tym razem zapoczątkuje opowieść z cyklu "Zemsta sąsiadów" ;)

Opis sytuacji; w wieku wczesnoszkolnym mieszkałam na wsi z dziadkami (rodzice też), po stronie prawej mieliśmy jakże "wspaniałą" sąsiadkę, na użytek strony niech będzie A.
Otóż pani A jako kobieta piekielna, miała wokół samych wrogów w postaci sąsiadów, my osobiście unikaliśmy wszelakich kontaktów z nią, ale do czasu....

Wszyscy sąsiedzi, po pewnym czasie starali się umilać A życie, ale zacznę od "zemsty" mojego dziadka, jako że jest mi znana najlepiej.

Opis miejsca; jak już wspomniałam mieszkaliśmy my, po prawej sąsiadka, a po 2 stronie ulicy, mieliśmy działkę, na której dziadek sadził różne drzewka, krzewy; działka sporych rozmiarów, nieogrodzona. Dziadek postanowił zrobić z tej działki mały zagajnik, więc sukcesywnie kupował drzewka iglaste, które, jak zauważył po pewnym czasie, równie sukcesywnie znikały/ były zniszczone/ wyrwane z korzeniami itp... Nieco wk.... zaczął pytać w sąsiedztwie o podobne zdarzenia i wszyscy odpowiadali jednogłośnie "panie, to pan nie wiesz? [A] ma k*** zamiłowanie do cudzego, a do krzaków szczególnie. Ja posadziłem i co? Wyrwała wszystko!!!". Dziadek stwierdził, że na darmo pracował nie będzie, ale przy okazji sąsiadkę z kleptomanii wyleczy.

Dziadek zwołał naradę rodzinną, zaprosił wszystkich mężczyzn z rodziny do wspólnej zabawy ;p warunkiem miało być skombinowanie sobie rydla (nie, nie miał na myśli brutalnego morderstwa). Stawiło się 9 chłopa, poszli na działkę od strony, z której sąsiadka nic nie widziała i zaczęli kopać... Koniec pracy zwiastował interesujące widoki. Otóż pomiędzy drzewkami uchowała się "polana" o wymiarach 15x15m, nieobsadzona drzewkami, gdzie dziadek składał gałęzie, więc panowie wykopali dół 3x3m o znacznej głębokości (aby z niego wyjść potrzebowali drabiny), ziemia została sprawnie usunięta, natomiast dół przykryło rusztowanie z cienkich kijków, przykryte świerkowymi gałęziami. Cud malina.
Dziadek wieczorem pojechał po sadzonki, które mężczyźni transportowali z wielką pompą, ażeby wzbudzić ciekawość sąsiadki. [A] widząc, że to nie przelewki, bo panowie pracowali "przy drzewkach" (przynajmniej ona tak myślała) od rana, postanowiła zrobić sobie małą wycieczkę krajoznawczą, jeszcze tej samej nocy.

Oczywiście, dziadek chamem nie był, więc zaprosił panów na "coś mocniejszego" plus przedstawienie w wykonaniu [A]. W domu zgaszono światła, ażeby umożliwić [A] spokojny dostęp do działki ;) i ... nic się nie działo do... 1 w nocy, kiedy to spokojną, już niedzielną noc, przerwały krzyki, oraz zbiegowisko sąsiadów na naszym podwórku, panikujących "że chyba kogoś zarzynają w tym lasku". Dziadek z towarzystwem wzięli latarki i poszli oglądać sprawczynię tych krzyków, czyli [A] w swojej własnej osobie na dnie dołka z małą sosenką, którą zdążyła wyrwać ;) Ruszała się bardzo żwawo, jak na kogoś kto przeżył upadek jak z "rosyjskiej ruletki", tak więc sąsiedzi po naradzie stwierdzili, że przecież w nocy nikt po drabinę szedł nie będzie i lepiej napić się czegoś na rozgrzanie.
A "krzyki [A] niosły się echem, rozdzierając ciszę tej letniej nocy".

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1140 (1208)

#20886

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mama koleżanki prowadzi sklep z bielizną. Nie jest to jakiś wielki przybytek ale odwiedzany dosyć często z racji posiadania asortymentu "od podlotka do... no właśnie...", w każdym razie staruszki zachodziły tam także.

Piękny upalny dzień, do przybytku wkracza raźnym krokiem pani na oko 70 lat i mówi że chciałaby nabyć bieliznę (w sensie jakieś "majteczki babcine"). Mama koleżanki (w skrócie będzie E) pokazuje wszystko. Babcia zafascynowana wybrała modele. Na to E pyta o rozmiar. Babcia troszkę zmieszana, przyznaje że nie ma pojęcia, prosi E o ocenę "na oko" ale E mówi, że tak się nie da i proponuje babci aby ta poszła do przybytkowej toalety, celem sprawdzenia rozmiaru na metce swoich "reform".
Babcia ochoczo się zgadza.

Po wyjściu z łazienki podchodzi do lady, zadowolona kładzie na ladzie własne majtki i mówi:
- Pani sprawdzi bo okularów nie wzięłam.

sklepy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 783 (847)

#20535

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W moim mieście prężnie działają 2 drużyny piłkarskie, mające swoich fanów i... kiboli. I o tych drugich właśnie będzie opowieść.
Dwie drużyny, więc i dwa kluby; przypuśćmy że X i Y, piłka nożna, czyli przedmiot sporów od dawna budził kontrowersje rozstrzygane najczęściej na tzw. derbach. Kluby oczywiście miały inne sekcje, klub X- posiadał sekcje akrobatyki, Y- lekkoatletyki.

Przechodząc do sedna; jako 12-letnia dziewczynka, zostałam zauważona przez trenera klubu Y, a następnie wcielona do sekcji lekkoatletyki, której przynosiłam raczej korzyści w postaci sukcesów, ale nie o nich teraz. Jak na rasowa lekkoatletkę przystało, często miałam treningi późno wieczorem, co skutkowało samotnymi powrotami do domu po zmroku.

Pewnego, dosyć wietrznego dnia, kiedy byłam ubrana raczej niestosownie do jesienno-zimowej pogody, kolega z sekcji zaoferował pożyczenie mi szalika.
Pech chciał, że szalik był akurat w barwach klubu Y. Jeszcze większy pech sprawił, że idąc przez pusty park ok godz. 21, napotkałam "fanów" (czyt. kiboli) drużyny X. Stwierdziłam, że mnie raczej nie zaczepią i szłam dzielnie. Jednak pomyłka, zaczepiają...

J-ja, K- kibole
K: - E, laska, komu kibicujesz?
Miałam już kilka takich sytuacji, więc po prostu chciałam odpowiedzieć "ja się na tym nie znam" co zawsze skutkowało, w ostatniej chwili uświadomiłam sobie jednak, że szalik klubu Y nieco psuje mój genialny pomysł, no ale niezrażona, badam teren (kibole klubu X) i kontynuuję...
J: - Za X, oczywiście, co k*** nie widzieliście nigdy jak grają?
K: (lekki szok, ale wyszłam z założenia, że ich "łacina" mnie uwiarygodni) - Jak jesteś k*** za X, jak masz szalik Y?
J: (pokazując szalik) - To? To jest ŁUP WOJENNY.
K: - Co k****?
J: - Łup wojenny, głuchy k*** jesteś? Szedł jakiś "uj" z Y to dostał wp****, a szalik już jest mój.
K: (szczęka na ziemi, ale brną dalej) - TY?! (ważę 47 kg) wp**** jakiemuś "szalikowi z Y"?!
J: - A chcesz się przekonać?
K: - Dobra, dobra, ale to jest nasz k*** wróg, dawaj szalik, spalimy go tutaj k***
J: - Jak to WY? Teraz to mój szalik i zrobię z nim co zechcę.
K: - K*** laska, albo jesteś z nami albo nie.

I tutaj nastąpiła ceremonia palenia szalika, z utraty którego musiałam się gęsto tłumaczyć przed kumplem, ale jak to stwierdził "najważniejsze, że żyjesz" :P

Na odchodne od kiboli usłyszałam tekst:
K: - Dobrze, że ty k*** u nas jesteś, bo jak by mnie jakaś laska chciała bić to bym nie uwierzył i dostał wp*** od lali.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 529 (605)

#13838

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po opisanych tutaj akcjach dotyczących Poczty Polskiej, postanowiłam dodać i swoją.

Co do wstępu będzie krótko i zwięźle; często wysyłam listy do egzotycznych krajów, ale raczej nigdy nie było z tego powodu jakichś szczególnych problemów. Do czasu...

Staję grzecznie w kolejce, w końcu moja kolej, miałam tylko 1 list do kraju najnormalniejszego ze wszystkich możliwych, była to Malta. I tu wywiązuje się dialog pomiędzy mną (J) i panią z okienka (P);

J: Poproszę o wysłanie tego priorytetem.
P: Ale co to? Gdzie to? tu kraj przeznaczenia musi być....
J: Jest przecież MALTA.
P: Ale to po polsku musi być!
J: Ale jest, przecież MALTA to MALTA.
P: Taaaaa? A gdzie to? Co to? Ja nie wiem jaki mam tu znaczek dać? To w AZJI jest???
J: To jest państwo w Europie.
P: Taaa? A gdzie?
J: Malta to wyspa, leży niedaleko Włoszech
P: A widzisz, jak wyspa to nie państwo :D
J: To co w takim razie?
P: Kolonia.
W tym momencie oczyma wyobraźni podziwiałam dzielnych konkwistadorów, podbijających Maltę.
J: To jak mam ten list wysłać?
P: A wysyłałaś już TAM?
J: Tak.
P: I co?
J: Normalny znaczek, jak do Europy.
P: (odwraca się i woła) KRYCHAAAAAAAA!!!!!
W tym momencie pojawia się pani Krysia dzięki której jeszcze nie zwątpiłam w Pocztę Polską, K- Krysia.
K: Tak?
P: MALTA? Wiesz co to?
K: No pewnie, wysyłaj znaczek 3 zł z priorytetem 4,5.

Pani się uporała z listem, ja zapłaciłam, a na odchodnym usłyszałam;
P: Z takimi listami to się późno przychodzi, żeby kolejek nie robić.
J: Takim pracownikom Poczta powinna fundować kubeczek kawy z rana na pobudzenie szarych komórek.
P: (gniewne pomruki)

Wniosek końcowy - głupota powinna dzwonić lub boleć...

Poczta Polska

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 513 (563)

1