Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

wredne_babsko

Zamieszcza historie od: 14 lipca 2012 - 20:49
Ostatnio: 25 października 2015 - 11:35
  • Historii na głównej: 6 z 9
  • Punktów za historie: 5128
  • Komentarzy: 4
  • Punktów za komentarze: 43
 
zarchiwizowany

#69260

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Satsu #68992 przypomniała mi moje przejścia na studiach.

Już w pierwszym semestrze z grupy 30 studentów wyodrębniła się jedna, taka "grupka fajnych" - wszyscy z Warszawy, ze znajomymi na wyższych latach. Wydawałoby się nieszkodliwy twór. Do czasu.

Na drugim semestrze jednym z cięższych przedmiotów była analiza matematyczna II. Pech chciał, że przydzielono nam wykładowce, który wiedział wiele, ale kompletnie nie potrafił tej wiedzy przekazać. Ratunkiem były ćwiczenia, na których młoda doktorantka starała się nam jakoś wszystko przetłumaczyć. I wszystko było ok, praktycznie nikt nie chodził do zadań, mieliśmy 2 godziny powtórki z wykładu.

Wszystko się zmieniło po pierwszym kolokwium. Nagle osoby z tej "fajnej grupy" zaczęły chodzić do tablicy, co poskutkowało tym, że babka przestała tłumaczyć zadania. Na większość próśb odpowiedź była jedna - konsultacje (u głównego prowadzącego zajęcia) lub "niech koledzy wam wyjaśnią". Jak można się domyślać, koledzy jakoś do tego skorzy nie byli.

Wszystko wydało się tuż przed ostatnim kolokwium, gdy jeden z kolegów wypatrzył u jednego z grupkowiczów kartki z rozwiązaniami. Święcie przekonany, że to samodzielnie wykonane zadania zagadał i poprosił o wyjaśnienie pewnego przypadku. Poproszony chłopak się zmieszał i stwierdził, że on tego nie może pokazać, bo to nie jego i on nie ma zgody. Po krótkim dochodzeniu okazało się, że ludzie z tej grupy mieli od starszego rocznika porozwiązywane zadania, ze wskazaniem czego się spodziewać na kolokwium i egzaminie. Mając te zadania rozwalili częściowo ćwiczenia i uniemożliwili sporej części rocznika zrozumienie i zaliczenie przedmiotu.

Skutek był taki, że dobrą atmosferę szlag trafił, ludzie przestali się czymkolwiek dzielić, a około 1/4 grupy musiała powtarzać przedmiot.

studia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (34)

#55123

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znacie ten typ ludzi, który mimo, że nie posiada wielkiej wiedzy, uważa, że jest najlepszy?

Moja współlokatorka (ta od myszek) postanowiła zacząć udzielać korepetycji. W tym celu wypytała się mnie, jakie ceny, co robię z uczniami, z czego korzystam. Nie powiem, miło mi się zrobiło, ale jednocześnie w głowie pojawił mi się ogromny, czerwony neon z napisem "uwaga, będzie ciekawie". Zapomniałam jednak o sprawie, gdyż B starała się swoje zajęcia ustawiać tak, by mnie nie było.

Wczoraj B. dosyć stanowczo poprosiła mnie, żebym wzięła dziewczynę, którą uczy na jedne zajęcia, bo jej coś nie pasuje. Nie zdążyłam odmówić, a B. już nie było. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do swoich zajęć. Jakąś godzinę później od mojej pracy odciągnął mnie łomot do drzwi wejściowych. Zaintrygowana podeszłam, otworzyłam i niemal ogłuchłam.

[X] Co pani sobie wyobraża, to skandal, jak tak można dzieci uczyć! Ja panią pozwę, to niedopuszczalne!

Do pokoju wpadła babka od drzwi wyrzucając jaka to ja jestem niedouczona itp. trwało to chwilę, gdy wtrąciła się córka:

[Y] Mamo, ale...
[X] Żadne ale! Ja kobieta nie ma pojęcia o nauczaniu, jakieś głupoty ci podaje!
[Y] Tak, mamo, ale to nie ta pani mnie uczyła...

Zaczęłam się głośno śmiać. Jak można się domyślić, moja koleżanka cudowna, która o biologii rozszerzonej nie miała bladego pojęcia, postanowiła uczyć przyszłą maturzystkę, która wybierała się na medycynę. Jej wuj, lekarz, z ciekawości zajrzał w notatki młodej i je popoprawiał, odpowiednio komentując i uczennicę, i nauczycielkę.

Matka mnie przeprosiła i postanowiła, za moim przyzwoleniem, poczekać na B. Szkoda tylko, że się nie doczekała, bo moja kochana współlokatorka do dziś się nie pojawiła. Chyba wie, co ją czeka po powrocie...

korki

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 841 (875)

#44509

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz o mojej byłej współlokatorce.

Była to osoba, hm...., zajmująca dużo miejsca. W pokoju stały dwa biurka i stół, a ona zajmowała dwa meble z trzech, bywało, że u mnie w szafie znajdowałam jej rzeczy, bo "u niej się nie mieściły". Co więcej praktycznie jej w akademiku nie było (nocowała u swojego faceta - ważne).

Jęczenie o zwierzaka zaczęła dosyć niewinnie: że chciałaby mieć chomika, czy tam innego gryzonia. Kategorycznie się nie zgadzałam, aż pewnego razu pół-żartem, pół-serio powiedziałam jej, że jak odda mi połowę należnego mi stołu, to może sobie sprowadzić te gryzonie. I to był mój błąd. Pokłóciłyśmy się strasznie, dostało mi się, że jestem nieczuła, że nie pomagam potrzebującym (?), ale chwilowo po tym nastała cisza. Pozornie. Sąsiedzi zza ściany pozbywali się biurka, które to ostatecznie wylądowało u nas. Następnego dnia, gdy wróciłam z zajęć na stole stał mały pojemnik z parką myszy. Nie powiem, wkurzyłam się strasznie, ale B. obiecała, że będzie codziennie im kuwetę zmieniać, żeby nie śmierdziało.

Pamiętacie, że na początku wspominałam, że często nocowała u swojego faceta? To możecie się teraz domyślać, że obietnicy nie spełniła. Bywało, że nie było jej tydzień - dwa, myszy piszczały z głodu (w końcu mimo mojego wstrętu zaczęłam je dokarmiać - szkoda zwierząt), śmierdziało nieziemsko. Okazało się również, że parka to samiec i samica, a nie dwie samice jak B. na początku zapewniała. Zaczęły się więc rozmnażać - po dwóch miesiącach było już ich w sumie ponad dwadzieścia. Zarówno ja, jak i koledzy z segmentu byliśmy bardzo niezadowoleni - w momencie gdy cała nasz trójka dorwała B. pół korytarza zleciało się sprawdzić, co się dzieje.

Smród pochodził nie tylko od odchodów myszy, ale też, jak się okazało, gdy w końcu łaskawie sprzątnęła, od ciałek noworodków, które podobno zagryzła matka.

Osądźcie sami, czy była piekielna. Moim zdaniem była to skrajna nieodpowiedzialność, tym bardziej, że wiedziała o moim wstręcie do jakichkolwiek gryzoni.

współlokatorzy

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 708 (832)
zarchiwizowany

#42029

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia może nie tyle piekielna, co zabawna.

Od czasu do czasu zdarza mi się zakupić większą ilość muliny do robienia plecionek - bransoletek, ramek, itp. Odpręża mnie to, a i gadżet fajny.

Mieszkałam wtedy w segmencie z dwoma chłopakami. Miałam napad weny na robienie bransoletek, więc zakupiłam nitki i do dzieła. Do jednego z chłopaków przychodziła wtedy dziewczyna. A ponieważ bransoletki na część kobiet działają jak płachta na byka, mi musiała się trafić właśnie taka. Od razu zaczęły się pytania, jak, dlaczego, naucz mnie, oddaj, zrób, itp. Parę razy ją spławiłam i w końcu dała spokój. Pozornie.

Zauważyłam, że systematycznie zaczęło mi ubywać muliny. Zaczęłam więc robić małe dochodzenie i wszystko wskazywało na to właśnie dziewczę, a upewniłam się, gdy zobaczyłam, że sąsiad ma zamiast sznurowadeł czerwoną nitkę. Był bardzo zdziwiony, gdy dowiedział się skąd jego luba ją wzięła.

Następnego dnia wróciłam wcześniej i dorwałam dziewczynę. Na moje pytanie, czemu to robiła:
[Dz] Bo Ty nieużyta jesteś! Chciałaś mnie naciągnąć!(?) A te muliny to gówno warte są! Plączą się tylko! Jesteś oszustką!

Do tej pory nie rozumiem dlaczego niby chciałam ją oszukać, ale do tej pory śmieję się z pomysłu mulinowych sznurowadeł.

współlokatorzy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 199 (295)
zarchiwizowany

#41557

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś historia z akademika. Na pierwszym roku trafiłam na dosyć uciążliwą koleżankę. Jak bardzo, to już ocenicie sami.

Dziewczyna była ode mnie starsza o dwa lata. Na początku wydawała się miła. Pierwszy zgrzyt pojawił się na linii jej i drugiej współlokatorki. Pokłóciły się już pierwszego weekendu, po trzech dniach wspólnego mieszkania. Przez resztę czasu się do siebie nie odzywały.

Mi na nerwy zaczęła działać podczas imprezy, którą zrobiła niezapowiedzianie. Skończyło się na brudnej podłodze, której nie chciała sprzątnąć, bo "to nie jej wina, że ktoś nie doszedł do kibla i puścił pawia". Na szczęście w ciągu roku zrobiła "tylko" cztery zabawy.

Drugą kwestią, która mnie doprowadzała do białej gorączki był jej facet, który przychodził prawie co tydzień i nocował co najmniej dwie noce - nie muszę chyba dodawać, że nie informowała nas o tym. Na moją sugestię, czy mogłaby u niego nocować, odpowiedziała, że jego współlokatorka sobie tego nie życzy. A to, że ja sobie również nie życzyłam, by obcy facet u mnie nocował miała gdzieś.

Standardem był fakt robienia przez nią projektów po 12 w nocy, bynajmniej nie robiła ich sama w ciszy. Niemal zawsze były to projekty grupowe. I nie, nie ściszała głosu, czy coś. Prawie się darła. Awanturę, jaką jej zrobiłam przy tej okazji, do tej pory pamiętam. Chyba w życiu nie byłam tak wściekła.

I uprzedzając - nielegalnych noclegów nawet nie miałam gdzie zgłosić. Laska była w radzie mieszkańców, więc wszystkie skargi na nią trafiały... na nią.

akademik

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (197)

#41098

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ponieważ w którymś komentarzu wspomniałam o piekielnej sytuacji z dzieciństwa, dostałam wiele wiadomości z prośbą o jej opisanie. Może dla Was, czytelników, to okaże się mało piekielne, ale na mnie zostawiło to widoczny do tej pory ślad.

Miałam wtedy jakieś 11 lat. Rodzice wysłali mnie do sklepu osiedlowego po zakupy. Wracając, spotkałam kolegów z klasy, pogadałam z nimi trochę i ruszyłam dalej. Wtedy zauważyłam, że ktoś za mną idzie. Ukradkowe spojrzenie i wiedziałam, że to jakiś starszy, obleśny facet. Przyspieszyłam i ku mojemu przerażeniu on zrobił to samo. Zanim wymyśliłam, co mam dalej robić on zrównał się ze mną i zagadał.

[O] Nie obrazisz się? Chcę Cię o coś zapytać. Nie obrazisz się? - znów nieznacznie przyspieszyłam kroku.
[O] Tylko się nie wystrasz, dobrze? - chyba nie zauważył zmiany tempa, tylko dalej gadał. Chwycił mnie za rękę, zmusił do spojrzenia mu w twarz i zatrzymania się - jesteś ładna, czy równie ładnie wyglądasz nago? - uśmiechnął się obleśnie i oblizał usta. W porywie paniki wyrwałam się i pobiegłam naokoło do domu. On najwidoczniej nie spodziewał się, że mogę mieć tyle siły, a ja nigdy w życiu nie biegłam szybciej. Adrenalina jednak robi swoje.

Przypominam, miałam 11 lat, do tej pory bardzo ostrożnie podchodzę do bliższych kontaktów z mężczyznami. Nikomu o tym nie powiedziałam, nie miałam świadków. Na jakiekolwiek komentarze o charakterze seksualnym reaguję jak zastraszone zwierzę. A to dlaczego? On mnie pamięta. Gdy tylko w rodzinnym mieście mnie widzi obleśnie się oblizuje...

osiedle

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 650 (914)

#40790

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj zdarzyło mi się coś, co sprawiło, że prawie umarłam, a dopiero teraz podniosłam się na tyle, żeby Wam to opisać.

Parę dni temu dostałam telefon - zlecenie na korepetycje dla studenta. Fakt, delikwent uwalił przedmiot delikatnie mówiąc, ale z pomocą lekarza, a raczej jego zaświadczenia o odbytej ciężkiej chorobie Dziekan zgodził się na przedłużenie jego sesji. W związku z tym, że termin się dużymi krokami zbliża to i przydałoby się trochę poduczyć. Ale szanowny Kwiatek do zadań dwie lewe rączki ma (miał?) i pomocy potrzebował.

Więc wczoraj udałam się pod wskazany adres, w dobrej dzielnicy, chłopak z rodzicami mieszka. Myślę sobie spoko, skoro rodzice są to pewnie problemów większych nie będzie.

Akurat szanownych rodzicieli w domu nie było, ale chłopak wesoły, kawę zaproponował. Siedzieliśmy bite dwie godziny, zdawało się, że coś tam zaczyna kojarzyć. Ja oczywiście zadowolona, kaska zaraz do kieszeni wpadnie.

[K]- To ile się należy za lekcję? I kiedy możemy spotkać się ponownie?
[j] - Należy się XX złotych, możemy się umówić na piątek.
[K] - Aaaa, wiesz, ja teraz kasy nie mam za bardzo, ale wiesz mogę w naturze zapłacić.
[j] - Że przepraszam?!
[K] - No sprawiasz wrażenie samotnej, korki dajesz, żeby mieć towarzystwo, to ci mogę pomóc.
[j] - Wypraszam sobie taki zachowanie, do widzenia.

Wyszłam bardzo szybko, ale zdołałam usłyszeć jeszcze komentarz:
[K] - Z taką dupą to pewnie nikt jej nie chce r**chać...

Nigdy więcej korepetycji u studentów.

korki

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 811 (911)

#39057

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz będzie o kolejnym "Kwiatku".

Już pierwszy kontakt z nią i jej matką powinien dać mi do myślenia, ale ponieważ był to początek mojej kariery, chwytałam się prawie wszystkiego.

Pani zadzwoniła po raz pierwszy dwa dni przed egzaminem gimnazjalnym córki, że potrzeba zajęć teraz, zaraz, najlepiej już, bo do egzaminu. Nie zgodziłam się i może byłoby tyle z kontaktu, gdyby nie zadzwoniła jesienią.

Współpraca była ciężka, najpierw nie można było ustalić godziny zajęć, gdyż córka była podobno bardzo zdolna i wiecznie miała jakieś rysunki, spotkania, itp. Nie wnikałam, termin się znalazł - niedziela godzina 10 (ważne!).

Młoda zaczęła być męcząca dopiero w listopadzie. Zaczęła notorycznie odwoływać zajęcia, ale wisienką okazał się sms od jej matki o godzinie 6 rano w niedzielę, że spotkania nie będzie, bo córka od piątku jest u dziadków. Ciśnienie mi skoczyło, bo mogłam do domu jechać. Zadzwoniłam więc do młodej z informacją, żeby pisała/dzwoniła w czwartek, czy mam przychodzić. Jak się łatwo było domyślić, częstotliwość zajęć drastycznie spadła (wszystko za zgodą i wiedzą matki).

W związku z tym, że dziewczynie nie chciało się uczyć samej, bywało tak, że siedziałam z nią nawet po 3 h, żeby coś zrozumiała (orłem nie była), a brałam kasę za 2 godziny. Oczywiście matka zgłosiła po jakimś czasie sprzeciw, bo za długo, a z kontekstu wywnioskowałam, że ich specjalnie naciągam, bo dziecko bardzo zdolne. Od tamtej pory na wstępie pytałam się jak długo mam prowadzić zajęcia.

Ostatnie spotkanie odbyło się po prawie miesiącu przerwy. Młoda zawaliła sprawdzian z fizyki, a miała następny z matmy jakoś w tygodniu. Zadzwoniła, umówiłyśmy się. Przyszłam, standardowe pytanie o długość, odpowiedź matki: tylko półtorej godziny, bo córcia zmęczona, a na pewno się nauczy. Pokiwałam głową, wzruszyłam ramionami - poszłam do dziewczyny. Okazało się, że z fizyki zawaliła przemiany gazu doskonałego - dział bardzo wredny i dosyć obszerny, a z matmy miała geometrię analityczną, co też do najłatwiejszych nie należy. Wkurzyłam się strasznie, bo po tej 1,5 h ona nic nie umiała, głównie ze względu na brak jakiejkolwiek chęci współpracy.

Po zajęciach rozmowa z matką, że rezygnuję. Miałam już wtedy na tyle dużo zajęć, że mogłam sobie pozwolić. Na do widzenia, usłyszałam, że jestem nieodpowiedzialna, a nauka jej córki to zaszczyt, bo ona taka zdolna.

No cóż, najwidoczniej nie poznałam się na jej talencie.

korki

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 574 (640)

#38694

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z czasów moich studiów - czyli wcale nie taka dawna ;)

Jak część studentów i ja udzielałam korepetycji - wiadomo, student też człowiek, gotówki potrzebuje. W ciągu mojej kariery spotkałam wiele "kwiatków", więc podzielę się nimi, a co.

Ponieważ mieszkałam w pokoju 3-osobowym w akademiku, nie miałam możliwości udzielania lekcji u siebie, więc siłą rzeczy jeździłam do uczniów. Choć zdarzały się sytuacje, gdy chcąc nie chcąc przyjmowałam uczniów w pokoju.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie telefon, słyszę jakaś [K]obieta:
[K] Dzień dobry pani Babo, ja w sprawie mojej Malwinki. Ostatnio bardzo się pogorszyła w nauce, chciałabym z panią na ten temat porozmawiać. Czy jest taka możliwość?

Zupełnie nie wiedziałam, o kogo może chodzić, nigdy nie miałam takiej uczennicy. Ale skoro i imię i telefon babka ma mój, więc mowy o pomyłce nie ma.
[j] Oczywiście, jeżeli tylko sobie pani życzy. - nic innego mi nie przyszło do głowy.
[K] Dobrze, to dziś przyjdę z córką na zajęcia. Może pani mi przypomnieć adres?
[j] Piekielna XX, do zobaczenia.

Po jakiś 30 minutach znów do mnie dzwoni ten numer.
[K] Pani Babo, jesteśmy pod tym adresem, ale tu jakiś akademik jest, córka mówi, że to na pewno nie tu, ale adres taki jak pani podała! - słyszę wyraźnie zdenerwowany głos.
[j] Tak proszę pani, to akademik, w którym mieszkam, więc mowy o pomyłce nie ma.
Kobiecie chyba coś zaskoczyło, bo szybko się pożegnała, ale zdołałam usłyszeć, że zaczęła krzyczeć na córkę.

Co się okazało? Podobno młoda jeździła do mnie przez ostatnie pół roku, pieniądze wydając na rozrywki. Wpadła, gdy matka chciała koniecznie ze mną porozmawiać. Kobieta jeszcze raz do mnie zadzwoniła bardzo przepraszając.

korki

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 818 (846)

1