Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

wszedobylska

Zamieszcza historie od: 23 grudnia 2014 - 18:53
Ostatnio: 20 lipca 2015 - 3:07
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 962
  • Komentarzy: 4
  • Punktów za komentarze: 3
 

#67484

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w Niemczech, tuż przy granicy z Polską.
Z racji tego w moim mieście jest cała masa Polaków. Wiadomo, zdarzają się milsi, wredniejsi, ot, jak wszędzie.

Miałam również praktyki, w przedszkolu, w którym właściwie było tylko dwóch polaków. Przypuśćmy, [A]dam i [B]olek.
Bolek cichutki, nawet ze mną nie chciał rozmawiać (po polsku), nie wspominając o wychowawczyniach (nie umiał języka). Za to był zapatrzony w Adama jak w obrazek, wszędzie za nim chodził itp.
Adam niesamowicie głośny, zachowujący się jak wielkie panisko, któremu się należy.

Podczas zabawy na podwórku stałam i pilnowałam, czy ktoś nie próbuję przypadkiem skoku samobójczego z huśtawki czy z trzepaka. ;)
W tym momencie za mną przebiega Adam z Bolkiem, Adam się zatrzymuje, odwraca na pięcie i biegnie w przeciwnym kierunku z dzikim wrzaskiem
"Kuuu*waaaaa! Zapomniałem!!". Dodam, że każdy tutaj rozumie naszą "panią lekkich obyczajów".
Odwracam się, zatrzymuję młodego i pytam się:
J: Was hast du gesagt? (Co powiedziałeś? - młodzi muszą być jak najbardziej oswajani z językiem, dlatego każdą próbę rozmów podejmuję najpierw po niemiecku)
Widać, że Adam nie rozumie, więc powtarzam po polsku.
A (po chwili ciszy): Ale ja mogę przeklinać...
J: A kto ci tak powiedział?
A: Rodzice mi pozwalają.
Jedyne, co mi przyszło do głowy jako odpowiedź to: Ale nie tutaj.

Najbardziej smuci mnie to, że takie zachowania się wynosi z domu... A potem marudzimy, że mamy taką, a nie inną opinię.

Smutne.

zagranica

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 369 (459)

#63571

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam bardzo blisko granicy polsko-niemieckiej - po stronie tych ostatnich. Historii z mojej szkoły czy otoczenia mam na pęczki.
Chodzę do szkoły, gdzie jest dużo obcokrajowców - głównie Polaków i Rumunów.

Piekielność nr 1.
Obcokrajowcom zabroniono mówić po polsku. Obojętnie, czy mówię do innego obcokrajowca. Przy Niemcu nie wolno mówić nam po polsku.
Tak, Rumunom też nie wolno po polsku. Nikt nie widzi problemu w rozmawianiu po rumuńsku.

Piekielność nr 2.
Niemcy nas nie lubią. Po prostu.
Doszło do tego, że Polacy są regularnie przez Niemców tłuczeni.
Tu jednego dopadli w szatni na WFie i go "rozpruli" o jakiś haczyk wystający ze ściany (kilka szwów), tam drugiego złapali gdzieś w toalecie...
Mnie również usiłowano wklepać, ale niestety - chłopaczyna się wybrał sam i "przekonałam" go, żeby tego nie robił.
(Tak, gaz pieprzowy i pałka teleskopowa przy sobie to dobry pomysł.)
Ale tak nie będzie - wybraliśmy się do nauczycieli, zgłosiliśmy w czym jest problem, daliśmy konkretne przykłady.
Jesteśmy wyzywani i szykanowani.
Rzucali we mnie petardami.
Kilka osób zostało pobitych.

I uwaga, odpowiedź nauczycieli.

"Co my mamy niby z tym zrobić? Przyzwyczajajcie się, to jest strefa przygraniczna. To tutaj normalne. Tak było, jest i będzie!"

zagranica

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 417 (651)
zarchiwizowany

#63567

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia będzie o piekielnej dyspozytorce na pogotowiu.

Jakiś czas temu mój chłopak przy majstrowaniu czegoś "skaleczył" się. Konkretniej - przerżnął sobie dłutem mięsień pod kciukiem dość solidnie (pół cm wgłąb i 4cm na długość).
Chłopak jest dosyć wrażliwy na widok własnej krwi, więc zaczął mi mdleć i lecieć przez ręce, ja zdążyłam mu to jakoś przemyć pod kranem i jakimś kawałkiem bandaża to przytrzymać, coby mi nie umarł na śmierć. ;)
Dzwonię po pogotowie, bo B. leży na podłodze i nie daje rady się podnieść, mi ręka powoli usycha od trzymania tego nieszczęsnego bandaża.
Odbiera Pani Dyspozytorka.
Ja: Dzień dobry, nazywam się Wszędobylska, chciałabym wezwać karetkę do chłopaka, ma ranę ciętą na dłoni - jest głęboka i bardzo krwawi, adres Piekielna 66/6.
PD: Dzień dobry, nie wyślę karetki - niech sam przyjdzie.
Tutaj moja brew powoli posunęła ku górze.
Ja: Przepraszam, ale on nie daje rady podnieść się z podłogi, poza tym nie mamy auta.
PD: To autobusem! Poza tym, jak nie da rady się podnieść, to jak przejdzie do karetki?

No tak. W tym momencie autentycznie byłam pewna, że w karetce jeżdżą TYLKO I WYŁĄCZNIE dwie kruche dziewczyny o wzroście 150cm.

Ja: Czy mogłabym mimo wszystko poprosić o przysłanie karetki?
PD (z wielką łaską): Zaraz przyjedzie.

No, zobaczcie, pomyliłam się.
Przyjechało dwóch facetów, którzy ledwo mieścili się w drzwiach w każdą stronę. ;)

Może i ja byłam piekielna, bo pewnie nie było to jakieś wielkie zagrożenie życia - skończyło się na kilku szwach.
Ale mimo wszystko - "nie mogę się doczekać", aż będę musiała wykłócać się z dyspozytorką o karetkę do urwanej nogi...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (33)

1