Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Anonimus

Zamieszcza historie od: 22 marca 2017 - 11:36
Ostatnio: 12 stycznia 2024 - 12:55
  • Historii na głównej: 12 z 14
  • Punktów za historie: 1723
  • Komentarzy: 56
  • Punktów za komentarze: 180
 

#89804

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uczelnie w Polsce - temat rzeka.

Swoje standardowe studia skończyłem jakiś czas temu, ale że jest szansa "rozwinąć skrzydła kariery" to postanowiłem zrobić podyplomówkę.

Wybór uczelni prywatnych i publicznych z kierunku, który mnie interesował był spory. Postanowiłem pójść na uczelnię techniczną publiczną (podyplomówka oczywiście płatna). Uniwersytet mianującą się uczelnią rozwojową, innowacyjną, z tytułem uczelni badawczej - ponoć to ważny tytuł teraz i ponoć to jakieś 500+ do "prestiżu". Zacna instytucja ściąga i wysyła wykładowców z i za granicę, podobnie dobrze rokujących studentów z potencjałem.

Do brzegu.

Studia podyplomowe kończyły się we wrześniu tego roku. Od czerwca informowałem biuro studiów podyplomowych mojego wydziału, że potrzebuję dyplom w dwóch językach - po polsku i po angielsku, a jeśli do dnia X nie będzie gotowe do odbioru to proszę, żeby wysłać skan dyplomu. Tak, jasne, nie ma problemu, babeczka (nazwijmy ją Grażynka) wie, pamięta i mnie kojarzy. Myślę fajnie, czyli widzę postęp od czasu użerania się z miłymi, acz opornymi na wiedzę i przekazywane komunikaty, babeczkami z dziekanatu. Informacje o tym, że te dokumenty w obu językach są mi bardzo potrzebne powtarzałem pani Grażynce od czerwca do września pewnie z 10-12x w różnej formie - mail, telefon, rozmowa na żywo. Tak, ona wie, pamięta, nie mam się przejmować.

Minęły zajęcia, minęły obrony, pani Grażynka złożyła nasze dyplomy do podpisu u rektora, dziekana i wszystkich świętych. Myślę fajnie, podpisanie 20 dyplomów powinno im zająć tak pewnie ze 2-3 tygodnie. Po 2 tygodniach wysyłam maila czy coś już wiadomo kiedy będą dokumenty gotowe. Pani Grażynka chyba miała gorszy dzień, bo odpowiedź była opryskliwa z puentą, że ona przecież nie może pójść i spytać rektora. To było w piątek, a w poniedziałek otrzymaliśmy wszyscy oficjalnego maila, że dyplomy są gotowe do odbioru i terminy kiedy możemy się po nie zgłosić, pod koniec miesiąca pani Grażynka idzie na urlop i nie będzie jej prawie miesiąc.
Od razu odpisuję, że niestety nie ma mnie teraz przez dłuższy czas w mieście i czy może mi przesłać skan dyplomu. Po półgodziny dostaję skan - oczywiście dyplomu po polsku, więc pytam "a co z wersją angielską?"

Pani Grażynka odpowiada: Kończył Pan studia po polsku, więc dyplom jest po polsku, jeżeli ktoś chce odpis po angielsku musi po to dodatkowo wystąpić. Informacje w regulaminie.
No dobra, to chcę wiedzieć jaka jest procedura, skoro rozmawiałem z nią na ten temat tyle razy i nie było mowy o obowiązku składania dodatkowego wniosku. Nie ma mnie na miejscu, więc złożenie fizycznego wniosku będzie problematyczne.
Odpowiedź pani Grażynki: W Pana przypadku dziś już wiem, że Pan chce takie świadectwo. Czas oczekiwania do miesiąca, musi przejść cała procedurę.
Od razu do niej dzwonię, żeby wyjaśnić sytuację i jej odpowiedź mnie rozwaliła.
Pani Grażynka: Ona wie, mnie pamięta, bo myśmy tak tylko rozmawiali.
Zero przepraszam, poczucia, że coś zje***a, nic. Czekać miesiąc.

Od tej siły argumentów wszystko mi opadło. Po raz kolejny piszę, że skoro dyplom będzie za miesiąc albo i półtora, uwzględniając jej urlop, to chcę chociaż oświadczenie uczelni po angielsku, że zrobiłem te studia.

Pani Grażynka wysłała mi oświadczenie po polsku. Na moje kolejne pytania o zmianę języka na angielski, pani Grażynka odpisała mi po ok. 2 godzinach, że ona była Dziale Kształcenia i ona nie ma obowiązku pisać oświadczeń w innym języku niż po polsku. Musi Pan przetłumaczyć to co Pan ode mnie otrzymał.
Dla jasności to oświadczenia to 3 zdania z nazwą uczelni, wydziału, studiów, danymi studenta i okresem trwania + daty i pieczątka z podpisem.
Przetłumaczyłem to jej oświadczenie, żeby się dziewczyna nie spociła, licząc, że to tylko skopiuje do doca i odeśle na papierze firmowym uczelni.
Jak nie trudno się domyślić, pani Grażynka nie odesłała i przestałą odpisywać i odbierać ode mnie telefony.

Normalnie kultura, prestiż i wyżyny szacunku.

*odpowiedzi pani Grażynki są kopiami jej maili z oryginalną składnią.

studia uczelnia uniwersytet dziekanat

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 126 (136)

#88813

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia stara jak świat, bardzo klasyczna.

Jadę drogą poza strefą zabudowaną, między polami, jest już po zmroku, a przez temperatury które wąchają się w okolicy zera to wszędzie unosi się mgła. Jezdnia jest równa, prosta, bez większych dziur, ale za to bardzo blisko drogi rośnie szpaler drzew po obu stronach jezdni.

Nie ma dużego ruchu więc jadę wolniej z włączonymi długimi i tylko to uratowało mnie przed uderzeniem pieszego, który nagle wyszedł zza linii drzew na jezdnię, ubrany od stóp do głowy na czarno, zobaczyłem go dopiero jak podniósł głowę i jego/jej twarz była jedynym jasnym punktem. W pierwszym momencie jak zobaczyłem tą czarną masę, myślałem że to jakieś zwierzę jeleń czy dzik albo jakieś krzaki czy coś, przez mgłę kształt był zamazany.

Naprawdę ludzie noście odblaski albo jakiekolwiek źródło światła. Cokolwiek, a nie wszystko na czarno łącznie z rękawiczkami.
Zawału można dostać.

piesi droga auta

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (169)

#88626

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dżentelmeni szos - jak my ich kochamy.

Wyobraź siebie w roli kierowcy. Jest w mieście główna droga biegnąca przez dzielnicę sypialnianą, jak to w takich miejscach bywa, przedostanie się przez główną na drugą stronę bywa ciężkie szczególnie w godzinach szczytu. Wyjazd z jednej strony osiedla ma to ułatwienie, że na skrzyżowaniu są światła, więc czekasz albo na zielone albo na strzałkę, żeby włączyć się do głównej.

Problem w tym, że po wjechaniu na główną skręcając w prawo po jakichś 15-20 metrach masz wyjazd na osiedle po drugiej stronie ulicy już bez sygnalizacji. W tym miejscu żeby zjechać z głównej musisz czekać aż ktoś z naprzeciwka cię puści jak nie ma luzu. Więc sytuacja właściwa, przed tobą jedzie typ, który chce się przedostać na drugą stronę głównej, wyjeżdża z osiedla ze światłami w prawo i po tych 15-20 metrach chce zjechać w podporządkowaną, włącza kierunek i czeka.

W końcu jakiś kierowca go puszcza, a ten zamiast jechać to przepuszcza auta, które chcą wyjechać z podporządkowanej na główną - wpuszcza jedno auto, drugie, trzecie, czwarte, więc kierowca, który stał na głównej z przeciwnego do twojego kierunku zaczyna się niecierpliwić i jak typo przed tobą nie jedzie, to tamten po prostu rusza.
Więc dalej czekamy aż znajdzie się kolejny kulturalny na głównej, który przepuści typa przed tobą. Czekamy, czekamy, w końcu jest, ktoś puszcza, a typo przed tobą co robi? Wpuszcza tych z podporządkowanej, a sam stoi. Tobie już żyłka strzela, więc trąbisz na typa, żeby wreszcie się ruszył, a ten zaciąga ręczy, wychodzi z auta i zaczyna się do ciebie rzucać.

Jeszcze rozumiem, żeby ci którzy z podporządkowanej chcieli skręcić w lewo i mieli do przecięcia jeden pas na głównej to ok, ale wszystkie auta dosłownie wszystkie skręcają w prawo, więc dużo łatwiej jest im się włączyć do ruchu tym bardziej że światła na skrzyżowaniu obok działają bez zarzutu, ale nie, typ będzie robił za dżentelmena szos i wpuszczał ludzi zamiast sam jechać.

kierowcy dżentelmeni_ szos generowanie_korków godziny_szczytu korki

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 92 (102)

#88525

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka sytuacja - wyjeżdżam autem z garażu podziemnego pod blokiem, a że podjazd jest dość stromy to nie mogę przygazować bo zahaczę zderzakiem o beton, więc prędkość tocząca.

Nagle przed maską zza krzaków wyskakuje pies, spory (wielkości labradora), bez smyczy, kagańca, właściciela nie widać, do momentu kiedy dojeżdżam do krawędzi jezdni.

Wtedy jakiś koleś się wynurza i zaczyna się do mnie pruć, że mam uważać na jego psa. Psa który nie słucha komend, biega luzem po osiedlu mieszkaniowym, gdzie jest sporo dzieci, innych psów, do tego auta na jezdni. Jak jego pchlarz wyskoczy na jezdnię i ktoś/coś go potrąci to też nie jego wina.

psy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (143)

#83554

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kurierzy temat rzeka, ale wczoraj to osiągnęli nowy poziom.

To że kurierzy potrafią jechać pod prąd, po chodniku, po pasie zieleni czy gdzie bądź, póki im auto nie zawiśnie albo nie ugrzęźnie, to wie każdy, ale żeby wielką landarą zaparkować na środku ulicy, kiedy dosłownie 2 m dalej ma wolne duże miejsce postojowe?

I jeszcze się rzuca, że kierowcy trąbią? Zastawił auto tak, że nie było szans go ominąć, bo po obu stronach drogi były barierki albo budynki.

Geniusz.

kurierzy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (117)

#80299

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co trzeba być za upodlonym człowiekiem, żeby narżnąć komuś na klatce dwójkę i jeszcze próbować wyrwać drzwiczki od skrzynki na listy, żeby nawrzucać tam zużyty papier toaletowy.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (99)

#79930

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój starszy brat szukał psa, który mógłby ochraniać plac w jego firmie. Z racji tego że zdarzały się w okolicy włamania, kradzieże, podpalenia itp. to wiadomo że założenie monitoringu, ochrony jest podstawą. Przez jakiś czas latał po placu pies, który miał stwarzać groźne wrażenie, chyba odniósł efekt bo ktoś psiaka otruł. Po całym zdarzeniu brat stwierdził, że musi mieć "porządnego psa" więc od znajomego sprowadził owczarka belgijskiego. Najpierw psiak miał się socjalizować z psami rodziców (duży ułożony spokojny owczarek i mały szczekacz york).

Braciszek stwierdził, że oczywiście to jego pies i on będzie się nim zajmować, szkolić, itd. żeby pilnował placu. Jak się nie łatwo domyślić szczeniak zamiast przebywać na zewnątrz przez pierwsze miesiące żył w domu spał na kanapie, później kiedy miał iść na szkolenie to jakoś bratu zapał opadł i zaczął nie mieć dla psa czasu. Koniec końców stanęło na tym że dwa duże psy wylądowały w kojcu - bo mamuśce niszczą ogród, depczą kwiaty, niszczą trawnik, wiadomo.

Przechodząc do piekielności właściwej - belg nie przeszedł szkolenia, przez to że nikt nie poświęca mu większej uwagi teraz będąc dorosły jest psem pierd**niętym - niestabilnym psychicznie, który nie informuje że coś mu nie pasuje, nie jeży się, nie warczy tylko od razu gryzie - MOCNO. W czasie spacerów pies musi być na smyczy blisko nogi, bo jak widzi innego psa to od razu łapie za szyję i do ziemi.

Blisko rok temu rodzice wyjechali, nam kazali się zajmować psami, z założenia miało być tak, że starszy brat miał sam chodzić ze swoim psem. Wyszło na to, że siostra wiedząc, że pies kolejny dzień siedzi w kojcu postanowiła go wyprowadzić na spacer. Otwiera kojec, bierze smycz i próbuje założyć ją psu, ten skacze wokół niej i kłapie "z radości". Dziewczyna nie mogła się ruszyć, bo pies podskakiwał na wysokość ramion, wie że jest nieobliczalny więc liczyła że się po chwili uspokoi albo jak na niego krzyknie to zareaguje, w końcu jest jednym z domowników. No nie, kiedy tylko się ruszyła pies przestał skakać i momentalnie ugryzł ją dwa razy w nogę na wysokości kolana. Siostra wpadła w panikę, bo krew się leje, doczłapała się do domu, zamknęła drzwi i dzwoni po brata. Skończyło się na szyciu.

Dziewczyna nigdy nie bała się psów, zawsze w domu były zwierzaki, pomagała w schronisku, ale od całego zajścia belga boi się panicznie. Najlepsze że rodzice wiedzą jaki pies jest i to nie jest pierwszy raz kiedy ugryzł, ale nie rozumieją dlaczego dziewczyna nie chce wejść za bramę kiedy pies lata luzem i to że się "wyszalał" na spacerze nie zmniejsza jej lęku. Przecież on się tylko "cieszy", zobaczysz "nic ci nie zrobi" i za każdym razem kiedy jest akcja grill na ogrodzie to chcą go spuścić przy niej, bez kagańca, bez obroży, bez smyczy. Traktują całą sytuację jakby to siostra była problemem a nie pies. Brat nie przejął się całym zajściem, dalej z psem nie pracuje bo "nie ma czasu" a rodzice umywają ręce bo "to nie jest ich pies".
Ręce opadają.

PS pies nigdy nie był bity i nikt względem niego nie używał siły.
PPS tak jak pisałem w komentarzach, w momencie kiedy pies pojawił się w domu tylko brat był na miejscu, siostra studiowała w innym mieście, a ja siedziałem za granicą. Teraz każde z nas ma swoje zwierzaki, nie podrzuca ich rodzicom. Siostra na początku chciała szkolić psa, ale po wakacjach raz w miesiącu z doskoku przez weekend psa się niczego nie nauczy jeśli nikt z nim później nie pracuje. Belg jest jedynym zwierzakiem brata i chociaż mógłby go wziąć do siebie to "nie bo taki duży pies męczyłby się w bloku", na mój komentarz że siedzenie cały dzień w kojcu to też męczarnia dla takiego psa brat nie reaguje.

PPPS pies jest dalej u rodziców, bo ojciec się do niego przywiązał i traktuje go jak maskotkę mimo, że wie jaki jest i jego też ugryzł. Mówiłem im żeby oddali psa komuś kto umiałby się nim zająć, ale nie bo to jest "nasz" pies i go nie oddadzą.

psy pies problemy_z_psem

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (135)

#78812

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii litlle_trouble1 przypomniała mi się sytuacja mojej siostry sprzed ładnych kilku lat.

Siostra od małego miała artystyczne zapędy, a to budowanie konstrukcji z lego, a to figurki z modeliny, plasteliny, rysowanie, malowanie, jarała się mangą i anime, tworzyła własne komiksy, historie, opowiadania etc.

Z czasem tak wyszło, że wylądowała w liceum plastycznym, a jej pokój zawsze był zawalony przyborami do malowania i rysowania, papierami, książkami, komiksami itp. Jej prace, plakaty i zdjęcia wisiały na ścianach tylko w jej pokoju.

Pod koniec szkoły stwierdziła, że nie chce iść na ASP, tylko na zwykły uniwerek - złożyła papiery, dostała się, wyprowadziła na studia. Po tygodniu, może dłużej, wróciła na weekend, żeby zabrać to, czego zapomniała, weszła do pokoju, a na ścianach nie zachował się ani jeden rysunek, ani jeden plakat, ani jedna praca - i pół biedy, gdyby prace zostały z odrobiną szacunku odpięte ze ściany, one zostały zerwane.

Kiedy znalazła je w jakimś kartonie razem z resztą swoich rzeczy do malowania, dziewczyna wpadła w totalną histerię. Okazało się, że nasza kochana mamusia stwierdziła, iż jak ona już nie mieszka w domu, to jej prace można „ściągnąć", bo pokój wyglądał przez to jak chlew - na każdy argument odpowiadała, że to jest jej dom i ona będzie decydować.

W awanturę włączył się ojciec, który równo zrugał matkę od góry do dołu za to, co zrobiła, a dziewczynę próbował pocieszać. Później matka nie rozumiała, dlaczego dziewczyna się od niej odsunęła, nie chciała z nią rozmawiać i miała do niej żal.

Kiedy siostra skończyła studia, nie chciała mieszkać z rodzicami, a skoro miała się wyprowadzić, to matka zaraz po ogarnięciu mieszkania, remoncie itd. kazała jej zabrać wszystkie swoje rzeczy z domu - pisząc „wszystkie” mam na myśli nie tylko ubrania, ale też książki, papiery, przybory, maskotki, absolutnie wszystko, a jak nie, to ona je wyrzuci albo odda potrzebującym, bo ona ich nie potrzebuje w domu.

Kiedy przychodzą święta czy inne spotkania rodzinne, na których siostra ma obowiązek być u rodziców, to zatrzymuje się tylko na kilka godzin albo jedną noc i ucieka do siebie.

Ojciec próbuje ją namówić, żeby została na dłużej ale siostra nie chce.

rodzice

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 280 (298)

#78613

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy puszczają swoje małoletnie pociechy samopas po ruchliwej ścieżce rowerowej.

Rozumiem, że jest ładna pogoda, ciepło, niedługo koniec roku szkolnego/przedszkolnego/zerówkowego, ale jak nieodpowiedzialnym trzeba być ojcem, żeby pozwolić na taką sytuację, że dwójka dzieci (na oko 7 i 5 lat) jedzie po ścieżce rowerowej od skraja do skraja, a na dzwonienie i komunikowanie im, żeby zjechały, one tylko podnoszą rękę i dalej jadą slalomem?

Czy muszę dodawać, że dumny tatuś szedł ścieżką rowerową (a jakże) jakieś 50 m za nimi z wózkiem i kompletnie mnie olał, kiedy, już będąc blisko niego, zaznaczyłem swoją obecność?

rower dzieci tatusie

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (223)

#78339

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Swego czasu pracowałem jako przewodnik na wystawie, zasadniczo oprowadzałem grupy zorganizowane, bo do biletu który był stosunkowo drogi pan/pani przewodnik był dodatkowo płatny więc pojedyncze osoby wolały wziąć przewodnik "mobilny" ze słuchawkami. Praca przewodnika może nie wydaje się na pierwszy rzut oka piekielna, ale było kilka rzeczy które były mocno uciążliwe.

Przypadek 1:
Jedzie wycieczka szkolna, która poza zwiedzaniem miasta postanawia się wybrać do nas na wystawę. Ja rozumiem, że w mieście są korki, a grupę 30, 40 czy więcej dzieciaków w różnym przedziale wiekowym czasem trudno upilnować, ale jak już rezerwujesz wejście z przewodnikiem na konkretną godzinę to uprzedź, że grupa się spóźni.

Dziewczyny pracujące na recepcji, które przyjmowały rezerwacje uprzedzały żeby poinformować ich o opóźnieniach, bo w innym przypadku przewodnik po 30min ma kolejną grupę. Jednak zdarzyło się wiele razy takie sytuacje, że grupa wchodzi spóźniona kilkadziesiąt minut i się awanturuje, że nie mają przewodnika - no niestety w godzinach rannych i okolicach południa mieliśmy bardzo dużo grup, a przewodników była ograniczona ilość.

Przypadek 2:
Przewodnik powinien mieć maks. 25-30 osób które oprowadza po wystawie. Wystawa była duża, sale całkiem pojemne, ale liczy się też komfort przewodnika, wiadomo że nie będzie zdzierał gardła dla tłumu - ty bardziej że jedno oprowadzenie potrafiło trwać nawet 1,5-2h. Nigdy nie umiałem zrozumieć, dlaczego opiekunowie (nauczyciele czy to rodzice) uważają, że jak jest przewodnik to oni już mogą sobie odpuścić i poplotkować?

Ja jestem jeden, grupa liczy kilkadziesiąt osób, jak mam nad nią zapanować - to nie jest moje zadanie. A dzieciaki potrafiły zachowywać się często w skandaliczny sposób, od nieustannego gadania między sobą, przez przepychanie się i bieganie po wystawie, po chamskie przeszkadzanie przewodnikom. Opiekunowie potrafili się zachowywać jakby to nie była ich grupa, a raz trafił mi się taki nauczyciel, który miał do mnie pretensje, że nie pozwalam dzieciom obrzucać eksponatów kamyczkami, które stanowiły dekorację (wcześniej główny "gagatek" prawie poleciał ze ścianą, bo stwierdził że to fajne wbić się z rozpędu na mapę, która wisiała na ścianie) Oczywiście grupa była bardzo mocno spóźniona, awanturująca się i ogólnie mocno kłopotliwa.

Przypadek 3:
W weekendy mieliśmy zasadę, że przewodnik przychodzi na dyżur w momencie kiedy jest duży ruch. Jeśli ktoś chciał mógł go "wynająć" do oprowadzania. Z góry uprzedzaliśmy zwiedzających, że poza osobami które wynajęły przewodnika, osoby przebywające już na wystawie lubią się dołączyć na tzw. sępa - idzie za grupą po całej wystawie i przysłuchuje się temu co przewodnik mówi. Większość ludzi nie miała z tym problemu, ale zdarzały się grupy, które potrafiły prawie doprowadzić do rękoczynów.

Przypadek 4:
Mieliśmy w audioguide'ach kilka najpopularniejszych języków do wyboru (polski, angielski, francuski, hiszpański). Któregoś pięknego dnia przyszła do nas grupa albo z Francji albo ze szkoły w której była duża wymiana uczniów, w każdym razie dzieciaki w wieku mocno podstawówkowym. Zdarzyło mi się w czasie studiów wyjechać to tu to tam i bywać w kilku muzeach/galeriach, ale tego co te dzieciaki wyprawiały nie dało się opisać.

Weszli w 3 grupach - razem około 70/80 osób, dzieciaki dostały przybory do rysowania i rozpierzchły się po całej wystawie. Ja miałem w tym czasie swoją grupę, ale nie dało się prowadzić normalnego oprowadzania, bo dzieciaki leżały pokotem wszędzie (na ławkach, krzesłach, podłodze, za kotarami, no wszędzie), nikt ich nie pilnował, krzyk, wrzask i płacz bo któreś dostało z kolana w głowę kiedy siedziało za ciemną kotarą w okolicach sali kinowej. Zwrócenie uwagi opiekunom nic nie dało, bo dzieciaki po usłyszeniu reprymendy robiły dokładnie to samo, z nimi były matki, które absolutnie nie przejmowały się tym co ich pociechy robią. Nie wiem czy to tylko ja jestem nienormalny czy coś tutaj jest nie halo.

Przypadek 5:
Grupy przypadkowe, mieli iść oglądać inne miejsce no ale z tego czy innego powodu trafili do nas. Najczęściej zdarzały się dzieciaki albo z gimnazjum albo z liceum. Takiego chamstwa i braku kultury nie widziałem dawno. Grupa nawet nie udawała że powinna zachować spokój i to jest wystawa a nie centrum handlowe więc nie gadamy. Na każde zwrócenie uwagi słyszałem tylko pyskówki i wywracanie oczami.

Telefon i robienie sobie selfie z fleszem to był standard (przed wejście zaznaczone żeby nie używać lampy błyskowej). Najlepsze było jednak kiedy powiedzieli że dają mi 5 min na oblecenie całej wystawy, bo po tym czasie oni idą do McDonalda czy innego fast fooda. Ręce opadają.

Po zakończeniu wystawy musiałem zrobić sobie ładnych kilka dni przerwy i wyjechać z dala od ludzi.

przewodnik wystawa kultura dzieciaki

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (145)