Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Disposable_Teen_MM

Zamieszcza historie od: 27 maja 2014 - 21:44
Ostatnio: 6 czerwca 2017 - 22:04
  • Historii na głównej: 4 z 5
  • Punktów za historie: 1470
  • Komentarzy: 18
  • Punktów za komentarze: 73
 

#78461

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na fali historii o nauczycielach odwracających wzrok od nieodpowiednich zachowań w szkole postanowiłam dodać coś od siebie.

Na wstępie chciałam zaznaczyć, że sama jestem studentką pierwszego stopnia (ważne dla historii: nie studiuję pedagogiki czy podobnych kierunków) więc ze szkoły średniej wyszłam nie tak dawno i swoje wiem: po części się nasłuchałam, po części napatrzyłam.

Wiecie może, jak wywołać oburzenie roku?

KROK 1. Przyjdź na seminarium szkoleniowe dot. bezpieczeństwa w szkołach - aula wypełniona dyrektorami i nauczycielami szkół miasta wojewódzkiego: od podstawówek po licea. (Na samo seminarium studentów zapraszał nasz wykładowca. Z racji że odbyło się ono w dniu wolnym od zajęć, było nas jedynie 3 - byliśmy więc w zdecydowanej mniejszości :P).

KROK 2. Wysłuchaj ciekawych wystąpień zwracających uwagę na nowe zagrożenia w szkołach.

KROK 3. Poczekaj na możliwość zadania pytania.

KROK 4. Wystosuj pytanie do specjalisty:
"Panie nadkomisarzu, w świetle tragedii z Gdańska jaki jest odsetek badanych podobnych spraw, w których wychodzi na jaw, że nauczyciele i dyrektorzy wiedzieli wcześniej o przemocy w szkołach ale nie reagowali? Tych szkół jest raczej więcej czy raczej mniej? Bo wierzyć mi się nie chce, że są tymi tragicznymi sytuacjami zaskoczeni"

KROK 5. Rozsiądź się wygodnie i żałuj, że nie masz popcornu, podczas gdy:
a) specjalista przyznaje tobie rację, że sytuacje te nie są nieznane kadrom nauczycielskim - jego wiedza oparta jest na aktach spraw, więc nie wyciąga on danych z kapelusza
b) inny specjalista dodaje, że czysto jest zazwyczaj jedynie w papierach,
c) a zgromadzeni na auli burzą się, że jako studentka (tu wymienili mój kierunek) NIE MASZ PRAWA wysuwać podobnych wniosków, bo oni mają lata DOŚWIADCZENIA JAKO PEDAGOG i wiedzą lepiej (klaszcząc do swoich wypowiedzi nawzajem[!]).
Wiedzą lepiej.
Nawet od specjalistów.
Potwierdzających moje zdanie.

Biorących mnie w obronę przed urażonym gronem pedagogicznym.
Bo przecież jak ja śmiałam poruszyć ciężki temat, podważając tym samym nie wiem już sama co... ich autorytet? Czy może zepsułam im dzień, bo oni wszystko wiedzą, a samo spotkanie miało być ich zdaniem lekkie i przyjemne?

Cała kłótnia, która potem zawrzała trwała ok 7-8 minut, wyczerpawszy tym samym czas na pytania :>

Wychodząc na przerwę czułam na sobie ciężar spojrzeń, parę epitetów również dosięgło moje uszy.

Skoro sami potrafili się odnieść do mnie z takim brakiem kultury, to ja się nie dziwię, że w szkołach jest jak jest.

Oczywiście nie chcę tutaj głosić, że każdy nauczyciel jest niedobry, niekompetentny itp., bo są również i tacy "z powołania". Nie zarzuciłam też swoją wypowiedzą, że w każdej szkole dochodzi do przemocy i nikt na nią nie reaguje.

(A skoro już o powołaniu mowa - do mnie osobiście nie trafia argument, jakoby nauczyciel miał każdorazowo związane ręce i odwraca wzrok dlatego, że jest zastraszany czy coś w ten deseń. Nauczyciel ma być autorytetem, a nie zahukaną i zadzierającą nosa personą. To jakby iść do wojska, ale bać się wystrzałów.

Owszem, zdarzają się sytuacje, kiedy pedagodzy te ręce mają związane albo o czymś nie wiedzą - ale jak sami specjaliści potwierdzili - sytuacje takie należą do mniejszości).

Dalej ciężko do mnie dociera fakt, iż ludzie "na poziomie", "z wykształceniem" potrafili na mnie tak naskoczyć i potępić za to, że miałam czelność zwrócić uwagę na pewien problem, chcąc tym samym skłonić do refleksji i - bądź co bądź - mając przy tym dobre intencje.

Szczerze? Nie żałuję. Pomimo wylania na mnie powyższego hejtu zrobiłabym to ponownie :D

Pozostawiam Wam rozstrzygnięcie, kto w tej sytuacji był piekielny ;)

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (206)

#71981

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idziemy w piątek wieczorem z dwójką znajomych przez deptak. Zatrzymuje nas jegomość w brudnej odzieży z cierpiętniczym wyrazem twarzy prosząc o drobne na jedzenie, bo on głodny, nic tego dnia nie jadł. Kumpel, który awansował do rangi kierownika odpowiada, że owych pieniędzy nie mamy. Ja natomiast zwracam się do niego z ofertą, że jeżeli jest głodny, to mam kanapkę.
Pan Menel oczy w słup.
Spogląda z niedowierzaniem.
Po czym ryczy na całą okolicę: "A W DU*Ę SE WSADŹ TĄ KANAPKĘ!!!"

Nie skorzystałam.
Odparowałam tylko, że tak to właśnie wygląda to jego bycie głodnym.
Przykre.

menel bezdomny

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (261)

#71091

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłyśmy ostatnio z mamą na stacji benzynowej.
W trakcie kiedy ona poszła zapłacić, ja siedziałam w samochodzie. Moją uwagę przykuł facet, który wyszedł z budynku i przeliczał pieniądze z dość skonsternowaną miną, po czym wrócił się.
Resztę akcji opowiedziała mi mama, która czekała na wydruk paragonu.

W czym rzecz?
Ano (F)acet podszedł (D)ziewczyny, która sprzedawała, po czym wywiązał się taki dialog:

(F): Wie pani co? Bo ja miałem do zapłacenia 40 zł, dałem banknot dwustuzłotowy, a pani wydała mi 60 zł, stówy mi brakuje.
(D) wyjmując 100 zł z kasy: Aha.

Żadnego zastanowienia się nad sytuacją, żadnego "przepraszam" czy czegokolwiek.
Gdyby nie była tego świadoma, to jak na moje pomyślałaby przez chwilę i się zastanowiła, czy do takiego zdarzenia mogło dojść.
Jeszcze zrozumiem pomylić się o parę groszy, ale sto złotych?

Chłopak, który z nią obsługiwał zwrócił jej tylko uwagę, że musi się bardziej pilnować, bo to już kolejna (!) podobna sytuacja.

Coś czuję, że długo tam nie popracuje...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 220 (252)

#67277

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O zapale do pracy panów policjantów. Historia może nie tyle piekielna, co przykra i... po prostu żałosna.

Mieszkam na wsi.

Siedzieliśmy z rodziną wieczorem w domu i oglądaliśmy jakiś film. Z ulicy słychać było jakieś grzmotnięcie, ale że nic wokół niepokojąc ego się nie działo, oglądaliśmy dalej. Po ok. pół godz. przybiegła do nas mieszkająca obok kuzynka - z hydrantu, który stoi przed naszym domem wypływająca woda zdążyła zalać sporą część ulicy. Sprawcą okazał się... samochód ojca. Świeżo uderzony samochód ojca, który stał wcześniej 3 metry przed hydrantem (na ręcznym).

Wezwaliśmy pogotowie wodociągowe oraz policję.
Co istotne dla tej sytuacji - na drodze widać było świeże ślady oleju, ciągnące się wzdłuż drogi, a dookoła samochodu - odpryski niebieskiego lakieru. Po paru minutach znaleźliśmy... znaczek Forda. Oczywiste było więc to, że ktoś uderzył w samochód ojca i przesunął go do hydrantu, uderzył, po czym odjechał dalej.

Dwóch młodych (P)olicjantów spojrzało na miejsce zdarzenia, dostali dowód w postaci znaczka (WAŻNE) i rozmawiają z (O)jcem i (M)atką (przytoczę sens wypowiedzi, szczegółów nie pamiętam):

(P) - Eeeeeee tam, chce pan w ogóle to zdarzenie spisywać?
(O) - No oczywiście, że tak.
(P) - A spisali państwo numery rejestracyjne?
(O) - Jak mieliśmy spisać? Nie czatowaliśmy przecież przy oknie.
(P) - Łeeee, to my tego sprawcy w takim razie nie mamy jak ująć.
Na co moja mama:
(M) - Przecież to zapewne ktoś z miejscowych, możecie chyba sprawdzić w jakichś bazach danych, kto w okolicy ma niebieskiego Forda, prawda?
(P) - Bazy danych? Pani to się chyba za dużo W11 naoglądała (!)
Tu bezczelność młodych na służbie gówniarzy sprawiła, że matkę z lekka zatkało.
(O) - To może inaczej - widzą panowie ślady po oleju, widocznie miska olejowa musiała pójść, po śladach panowie dotrą do samochodu, a sam sprawca daleko nie mógł ujechać, bo po śladach widać, że leciało niemal ciurkiem.
(P) - Łeeee, ale co my możemy widzieć, droga zaraz wiedzie przez pole, a poza tym ciemno jest...

Rzeczywiście, jak nie ma słońca, to reflektory nic nie zdziałają...

Sprawy w swoje ręce wziął mój kuzyn, wsiadł we własny samochód i zawiózł po śladach przemęczonych panów policjantów... prosto pod sam dom sprawcy. Z uszkodzonym niebieskim fordem na podwórku. Niecały kilometr dalej.
Sam sprawca - w stanie wysoce nietrzeźwym.

Koniec historii?
A gdzie tam!

Mój ojciec dostał telefon:
(P) - Wie pan co. Niby sprawca znaleziony, ale my nie mamy dowodów...
(O) - Co pan chce przez to rozumieć? Co niby w tej sytuacji jest niejasne?
(P) - Bo wie pan, my tego znaczku Forda nie mamy, proszę jeszcze raz go poszukać.

Ręce. Cycki. Opadają.

Pożal-się-Boże-policjanci wrócili, my od parunastu dobrych minut szukamy znaczku w ogrooomnej kałuży, po czym nagle... jeden z niebieskich przypomina sobie, że znaczek ma... w teczce!

Widok miny ojca dał tym trutniom do myślenia, bo odciągnęli go na bok i sklecili jakieś przeprosiny, żeby skargi na nich nie pisać...

Proszę, niech mi ktoś wytłumaczy, jak to jest, że młodym ludziom do tego stopnia nie chce się nic robić? Do tego stopnia wykręcają się od pracy, że pojechanie po śladach pod dom sprawcy wypadku jest niemożliwe, ponieważ... jest ciemno (sic!).

Jeżeli coś takiego sprawia im problem, to boję się pomyśleć co by było, gdybym zadzwoniła, bo właśnie ktoś mi się do domu włamuje... przyjadą jak sama ujmę złodzieja?
Strach pomyśleć.
Zaczynam coraz bardziej tracić wiarę w ludzi...

policja wypadek leniwi_policjanci

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 520 (540)
zarchiwizowany
Historia keepcalmandreadbook przywołała mi na myśl własną - końską.
Oczywiście są historie i bardziej piekielne, to opowiadam w ramach anegdoty ;)

Ponad rok temu mój sąsiad (nazwijmy go B.) kupił sobie konia - głównie dla towarzystwa i przyjemności, żaden sport czy coś takiego.
Jako że doświadczenia w jeździectwie trochę posiadam, poprosił mnie, żebym go ułożyła pod siodło. Koństwo przyznam bardzo spokojne i pojętne, więc po roku w miarę ogarnięty jeździec mógł sobie ze spokojem z nim poradzić.

Złożyło się tak, że z powodu nadchodzącej matury musiałam sobie odpuścić na pół roku jeżdżenie B. postanowił wystawić ogłoszenie i poszukać kogoś, kto za free chciałby pojeździć. Znalazła się i taka osoba.

Dziewczyna (nazwijmy ją N.) zadzwoniła do B. i przedstawiła swoje umiejętności: że ona 13 lat jeździ i jak to ona daje sobie radę ze wszystkim i ona się zna, i nawet młode konie zajeżdżała i co to nie tylko...
Przyjechała.
Mnie niestety przy tym nie było (na jej szczęście), a na posesji na czas jej pobytu była tylko żona B - sama końmi się nie zajmuje i temat tule że jako tako ogarnia.
Z relacji wiem tyle:

- N. konia czyściła stając prawie metr on niego (czyszcząc jedynie 2 kopyta)
- Postanowiła zdjąć nachrapnik i wytok (dla niebędących w temacie - pasek wokół pyska i coś zapobiegającego wysokiemu poddzieraniu głowy, co konikowi i tak niemalże się nie zdarzało) bo uznała, że to konia kaleczy i zwierzę się w tym męczy. W końcu nieznany, młody koń, to trzeba się powymądrzać trochę...
- Lonżowanie polegało na przekłusowaniu dwóch (!) kółek przy szarpaniu za pysk (mimo, że żona właściciela doradzała 20 min)
- N. postanowiła wsiadać i jechać w teren. Koń niewybiegany, więc się wiercił, ale ona na padoku jeździć nie będzie, jedzie w teren.

I pojechała. Koń wrócił po niecałych pięciu minutach.
N. - po dziesięciu ;)

Jak skomentowała konia?
On jest dziki.
Co odpowiedziała, jak żona B. oznajmiła, że jeździłam przez rok na nim ja, od czasu do czasu na stępa wsiadały na niego dziewczynki w wieku gimnazjalnym?
Ja tego konia tylko pod siebie zrobiłam i nauczyłam go, że nikt inny wsiadać na niego nie może.

Ze śmiechu o mało nie padłam, a B. skwitował to jednym zdaniem: trzynaście lat to ona może jeździła, ale na koniu na biegunach :D

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 241 (313)

1