Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kuchareczkaa

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2014 - 11:47
Ostatnio: 4 czerwca 2016 - 19:47
  • Historii na głównej: 7 z 9
  • Punktów za historie: 3912
  • Komentarzy: 99
  • Punktów za komentarze: 597
 

#72991

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lubię korzystać z restauracji, gdzie biorę sobie tackę i nakładam wybrane jedzenie w dowolnej ilości płacąc najczęściej około 3 zł za 100 gramów.

Właśnie w takim wczoraj jadłam. Wzięłam tackę, nakładam co chcę i w wolno posuwającej się kolejce dochodzę do kasy, obok której znajdowały się pojemniki z sosami - jak i resztę nalewało się według własnej woli chochelką w nich zanurzoną.

Podczas gdy klient przede mną był kasowany byłam świadki sytuacji, w której jeden z kucharzy jedząc kanapkę moczył ją w pojemniku z sosem i jadł. Kęs, zamoczenie w sosie, kęs, zamoczenie w sosie.
To był chyba ostatni raz, gdy tam jadłam.

restauracje jedzenie

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 371 (395)

#72487

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak mi się przypomniało. O studentach będzie.

Studiuję na, podobno, jednej z najlepszej uczelni i podobno najlepszym wydziale z tego typu w kraju. Potwierdzają to rankingami wywieszonymi na każdym korytarzu i tablicy.
Czy świadczy to o poziomie inteligencji studentów? Bynajmniej!

W zeszłym semestrze jeden z Prowadzących ustalił, że za obecność dostaje się ocenę 4, a jeśli ktoś chce wyższą to ma napisać pracę na taki i taki temat, stron trzy, Times New Roman 12.

Dotarliśmy do końca zajęć wyjątkowo przyjemnie, bo przedmiot prowadzony w sposób ciekawy. Po drodze trójka dziewczyn przeprowadzała jedne z zajęć, więc Prowadzący zapowiedział, że mają piątki na koniec.
Ja zdecydowałam się napisać dodatkowo pracę, bo rezygnować z tak łatwej piątki to głupota. Jak postanowiłam tak napisałam, wysłałam, pięć do USOSa dostałam.

Kilka dni po wystawieniu ocen dostałam zapytanie od dobrej znajomej czy już mam wpisaną ocenę i odparłam, że tak, piękniutka piąteczka. I tu się zaczęło: że jak piątka, przecież pozostali mają czwórki, jak to zrobiłam i dlaczego nie powiedziałam innym, że jest możliwość dostania wyższej oceny. Przypomniałam, że Prowadzący mówił o tym na początku semestru, a i wrzucałam na naszą fejsbókową stronę temat pracy wraz z opisem jak to ma wyglądać. Znajoma zamilkła i uznałam temat za zamknięty. Do czasu, gdy kilka minut później na grupie facebookowej rozgorzała się gorąca dyskusja na temat… tego jaka jestem zła i niedobra, brzmiało to mniej więcej tak: Fajnie, że niektórzy z nas zachowują w tajemnicy iż można dostać wyższą ocenę z zajęć u Pana Prowadzącego. Ja wiem, że jesteśmy dla siebie konkurencją, ale to czyste chamstwo. I to są przyszli pedagodzy? Żenua.

W komentarzach zaczęła się dyskusja na temat braku empatii (!), egoizmie i pilnowaniu tylko własnego interesu. Moi koledzy z roku byli zdania, że powinnam była nie pisać tego eseju, żeby wszyscy dostali czwórki, bo tak byłoby sprawiedliwie.

W dyskusję nie wchodziłam, choć uśmiałam się nieźle, ale Wy drodzy Piekielni martwcie się, kto będzie wychowywał Wasze dzieci i resocjalizował tę starszą młodzież.

uniwersytet studenci

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 377 (403)

#71268

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studiuję - jeszcze! - na pewnej uczelni, której regulamin w wyjątkowych okolicznościach zezwala studentowi na wzięcie krótkoterminowego urlopu dziekańskiego na okres do dziesięciu tygodni. Skorzystałam z niego ze względu na problemy ze zdrowiem i otrzymawszy urlop dziekański na osiem tygodni, wyjechałam na leczenie, wracając dopiero na sesję.
I pojawił się problem, ponieważ większa część prowadzących stwierdziła, że przekroczyłam dozwoloną ilość nieobecności, a zatem oni nie mogą zaliczyć mi modułu.

Po co zatem jest możliwość wzięcia takiego urlopu, skoro według nich zaprzepaszcza on możliwość zaliczenia przedmiotu? Żaden z prowadzących nie umiał mi na to pytanie odpowiedzieć.

Niestety w przypadku krótkoterminowego urlopu dziekańskiego, regulamin nie określa sposobu zaliczenia modułów. Byłam na rozmowie z prodziekanem ds studenckich, który ten urlop mi udzielił, wystawił pismo, w którym prosi o usprawiedliwienie nieobecności oraz zezwolenie na zaliczenie przedmiotu. Trzech prośbę spełniło, trzech nie.

Znów wybrałam się do dziekana, na co ten odparł, że nie ma możliwości wpłynięcia na prowadzących i to od ich dobrej woli zależy czy mnie dopuszczą czy nie. Zapytałam go po co zatem taki urlop, skoro wzięcie go skutkuje niezaliczeniem przedmiotu. Usłyszałam, że to indywidualny problem studenta.

Dziś rano mam spotkanie z dziekanem wydziału, a jeśli to nie pomoże, to piszę do rektora, trzymajcie kciuki.

uczelnia wyższa

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 405 (423)

#70515

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wakacji, przypomniana dziś u rodziców na obiedzie.

Rodzice mieszkają na wsi, gdzie większość "pierwotnych" mieszkańców zna się choćby z nazwiska. Mój Ojciec mieszkał tam od dziecka, więc zna sąsiadów nie tylko zza płotu, ale także tych mieszkającymi dalej, między innymi z listonosza. Jest to jednak znajomość na zasadzie wymiany uprzejmości, gdy widzą się na ulicy, w sklepie czy w kościele.

Rodzice mają też psa, wilczura, który
a) nie lubi samochodów i obgryza opony każdego auta poza rodziców samochodem
b) nie lubi obcych

W związku z powyższymi Ojciec zrobił dla psa kojec, duży, bo prawie 30. metrów kwadratowych. Kiedy była taka potrzeba, pies przebywał w kojcu (np. w przypadku przyjazdu gości lub listonosza), w pozostałych sytuacjach biegał na podwórku. Wtedy też zawsze brama była zamykana. Na tej bramie zaś wisi tabliczka: nie wchodzić, groźny pies.
Któregoś ciepłego dnia lipca Ojciec pracował w szklarni nie spodziewając się nikogo, gdy słyszy szczekanie psa, który dotąd siedział spokojnie przed szklarnią. Wychodzi i widzi jak listonosz zamyka za sobą bramę i wchodzi na naszą posesję.
Potem wszystko potoczyło się już szybko - pies zaczął biec w stronę listonosza, a listonosz uciekać. Zdążył dobiec do bramy, gdy pies ugryzł go w zad.

Bo on myślał, "że ta tabliczka to taki pic na wodę, bo zawsze psa widział w kojcu, a ostrzeżenie to dla lokalnych złodziejaszków."

P.S.Pies trafił do rodziców parę tygodni przed pogryzieniem. Znaleziony przez sąsiada przy drodze. Prawdopodobnie potrącony przez auto, stąd takie reakcje w stronę samochodów. Nigdy dotąd nikogo nie pogryzł, a oduczany jest złych zachowań i nawyków, jednak dorosłego psa nie da się tak szybko wytresować. Według szacunków weterynarza pies może mieć ok. 8 lat.

pies listonosz

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 335 (381)
zarchiwizowany

#67310

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Poszłam kupić kartę sim i doładowanie do niej. Wszyscy wychwalają Lemura, więc dziarskim krokiem wchodzę do ich punktu. Zależało mi równie mocno na internecie, co na tanich rozmowach.
- Lemura jest najlepsza! - zachwala - możesz sobie kupić 10E na rozmowy i 10E za 1GB internetu! A jeżeli chcesz 100 minut do Polski to mamy taką opcję za jedynie 40E!

troszku niepewna marki zdecydowałam się na pierwszą opcję, a już pierwszego dnia wygadałam 2h z chłopakiem. I wiecie co? Zapłaciłam za to dwa euro. Teraz się tak zastanawiam ile to ludzi dało się oszukać na tę wspaniałą ofertę i zapłacili 40E za 100 minut do polski, skoro mnie prawie 120 minut wyszło nieco ponad 2 euro.

Ach, ta "holenderska" życzliwość Pana o arabskiej urodzie.

Holandia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (31)

#62652

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka tygodni temu uczestniczyłam w poważnym wypadku samochodowym jako pasażer. Wyniosłam z niego trochę siniaków, "problemotwórczy" kręgosłup i traumę.
Od tego czasu jestem cały czas na lekach przeciwbólowych, odwiedziłam ortopedę (co jest tematem na osobną historię, którą opiszę po skończeniu całości leczenia), mam skierowanie na rehabilitację (zapisy dopiero na nowy rok zaczną się w grudniu, życzcie mi szczęścia), krążę po lekarzach, cierpię niemiłosiernie.
Są dni, że jest znośnie, ale bywają takie, że leżę na podłodze płacząc z bólu.

W zeszłą niedzielę coś mi łupnęło, strzeliło, chrupnęło i... utknęłam w pół leżącej pozycji jakiej się znajdowałam. Jakikolwiek ruch wywoływał ogromny, rwący ból, który uniemożliwiał mi poruszenie się. Spędziłam osiem godzin leżąc na dywanie. Próbowałam to rozruszać, próbowałam maści rozgrzewającej, przeciwbólowych. Nic. Po ośmiu godzinach zmieniło się tylko tyle, że potrafiłam doczłapać się do łazienki o swoich siłach pod warunkiem, że kręgosłup pozostawał sztywny i w bezruchu. Najpierw się śmialiśmy, że chodzę jak robot, ale w końcu mój współlokator podjął decyzję, że jedziemy do szpitala, niech mi chociaż podadzą jakieś przeciwbólowe, rozprostują to, cokolwiek, bo tak nie może być.
Pojechaliśmy, pomimo mojego oporu. Na miejscu zjawiliśmy się koło północy.

W środku pusto, poza mną i współlokatorem była tylko kobieta rejestrująca. Wypisałam co trzeba, usiedliśmy pod odpowiednim gabinetem (a właściwie współlokator usiadł, ja stałam, bo zmiana pozycji wiązała się z kolejną porcją bólu). Mija minuta, dwie, kwadrans, pół godziny, czterdzieści pięć minut, godzina. Współlokator idzie zapytać do rejestratorki. Podziałało, minutę później drzwi od gabinetu się otworzyły i do środka zaprosił mnie Gość W Niebieskim Kitlu.

GWNK: Wiesz, gdzie się znajdujesz?

Wcięło mnie.

GWNK: To jest ODDZIAŁ RATUNKOWY. Co ci się takiego dzieje, że musiałaś przyjść aż na oddział ratunkowy?

Zbita z tropu, speszona i już całkowicie wątpiąca w słuszność pojawienia się w szpitalu wytłuszczam całą sprawę. Mówię o wypadku, o postawionej diagnozie, o dzisiejszej sytuacji.

GWNK: Czyli po prostu chcesz przeciwbólowych – stwierdził i wyszedł, zostawiając mnie samą.
Po kilku minutach do gabinetu weszła Lekarka.

L: Co się dzieje, ale szybko, bo to nie czas, ani miejsce na takie sprawy.

Ponownie opowiadam. Wzdycha, układa mnie w różnych pozycjach, bada. Pomiędzy nią a facetem wywiązuje się dyskusja nad lekiem, który mi podać i czy dożylnie czy domięśniowo. W końcu dają mi skierowanie na RTG, ale przedtem każą usiąść na krzesełku na Izbie, żeby pielęgniarka podała mi leki. Siadam. Podchodzi pielęgniarka i pyta mnie jakie leki podać. Odpowiadam, że nie wiem, że lekarka takie informacje powinna jej podać. Pielęgniarka krzyczy na całą izbę do lekarki:

- Jakie leki podać tej młodej?
- Młodej? Żadnych, ona tylko na RTG.

Noż kur... Poinstruowana jak dojść na RTG zwijam się z krzesła i drałuję korytarzami we wskazane miejsce. Zdjęcie zrobione, wracam, z miejsca podbija do mnie kolejny, nowy Gość w Niebieskim Kitlu i pyta czy mam uczulenie na jakieś leki. Odpowiadam, że na aspirynę, a po naproxenie występowały u mnie duszności. Podał mi leki, załączył kroplówkę. Była godzina czwarta nad ranem, zasypiałam na krzesełku i w pewnym momencie – jest! – wybawienie. Przyszła lekarka z wypisem i receptą. Wcisnęła mi to w rękę, rzuciła, że mogę iść do domu.

Zła, zmęczona, obolała w końcu dotarłam do domu. Z receptą na cztery leki, z czego jeden z nich to naproxen, dwa aspirynowe. Jak wezmę je zgodnie z zaleceniami to faktycznie mogę już nie poczuć bólu.

szpital_miejski

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 506 (584)

#61871

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podsłuchane w autobusie w dniu rozpoczęcia roku szkolnego.

– Wiesz, że dzisiaj rozpoczęła się druga wojna światowa? – rzecze jedna dziewczyna do drugiej głosem pełnym przejęcia. Druga z dziewoi krzywi się z niedowierzaniem.
– Co ty pieprzysz! Przecież jeszcze powstanie się nie skończyło!

Uniosłam głowę znad swojej gazety sądząc, że nastąpi teraz przełomowy moment w życiu dziewczyny, gdy zostanie uświadomiona, że powstanie miało miejsce podczas wojny, ale to co nastąpiło potem całkowicie minęło się z moimi oczekiwaniami. Pierwsza dziewczyna podrapała się po brodzie, coś pomruczała cicho pod nosem i mówi:

– Ty, faktycznie, masz rację. To wojna musiała się zacząć jakoś później.

komunikacja_miejska młodzież

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 424 (556)

#60733

przez (PW) ·
| Do ulubionych
- Babka nie żyje.

Takimi słowami przywitała mnie Piekielna Sąsiadka, gdy wróciłam do swojego miasta. Przyjechałam nieplanowanie, ot, nadrobiłam drogi jadąc gdzie indziej tylko po to, żeby odwiedzić ukochaną babcię, z którą mieszkałam od początku gimnazjum.
Stanęłam jak wryta, spojrzałam na sąsiadkę zszokowana i momentalnie serce podskoczyło mi do gardła.

- Jak to nie żyje? - pytam słabo, mając nadzieję, że to jakieś nieporozumienie, dezinformacja. Choć z rodzicami rozmawiałam bardzo rzadko to jednak nie wspomnieli o tym, żeby babci się zmarło, a nie była najlepszego zdrowia i wszyscy wiedzieliśmy, że nieuniknione jednak się zbliża. A może coś się stało i nawet jeszcze rodzice nie wiedzą? Jakiś wypadek? Nieszczęśliwy zbieg okoliczności?

- No, nie żyje! - odpowiada Piekielna skrzeczącym głosem, ale już jej nie słuchałam. Pędem wbiegłam na czwarte piętro, otworzyłam drzwi, wparowuję do salonu, a tam... Cała, choć niekoniecznie zdrowa babunia. Niemniej z pewnością żywa. Schodzę wściekła z powrotem na parter.

- Co pani za głupoty pieprzyła?! Babcia żyje!
- Żyje? - odpowiada zdziwiona Piekielna - Nie widziałam jej trzy dni to miałam nadzieję, że w końcu jej się zdechło.

sąsiedzi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 967 (1035)
zarchiwizowany

#60594

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka dni przed odebraniem wyników z matury zadzwoniła do mnie zestresowana koleżanka z informacją, że właśnie rozmawiała z Wychowawczynią, która zagroziła nam (całej klasie), że nie otrzymam wyników matur, jeśli nie znajdzie się kartka, na której podpisywaliśmy wypełnienie i dostarczenie obiegówek. Znajdowały się tam podpisy całego rocznika, ale jeden chłopak z naszej klasy, nazwijmy go Adam podpisywał się jako ostatni i to on musiał ją zabrać.

Zamiast się wystraszyć parsknęłam śmiechem i uspokoiłam koleżankę, że nie mogą nam tego nie wydać, poza tym to ich problem, nie nasz, a z pewnością nie dotyczy to całej klasy. W końcu nie zmówiliśmy się, żeby ukraść listę z podpisami. Pewnie nas tylko straszy, poczekajmy do piątku, a w międzyczasie spróbuj dalej dzwonić do Adama, może ma tę listę.

Piątek. Zebraliśmy się w sali.
Wychowawczyni pyta czy mamy listę z podpisami. Odpowiadamy przecząco, więc kobieta stwierdza, że nie dostaniemy świadectw. Zrobił się zgiełk i hałas, powszechne oburzenie. Do sali wszedł dyrektor, który o sprawie wiedział i to on nakazał wychowawczyni nie dać nam wyników przed odzyskaniem listy.
Koledzy z klasy zaczęli tłumaczyć, że Adam jest poza Polską, pracuje i nikt z nim nie ma kontaktu, że tak nie wolno.
Nachyliłam się do koleżanki z ławki, szepnęłam jej słóko i wyciągnęłam telefon z torebki. Znajoma krzyknęła: MORDY W KUBEŁ!
Zaległa cisza.

- Dzień Dobry, czy dodzwoniłam się do kuratorium? Chciałam zgłosić, że szkoła odmawia nam wydania świadectw maturalnych. Chcę się dowiedzieć jakie są w tym wypadku procedury i gdzie mogę złożyć skargę.

Minuta. Tyle zajęło dyrektorowi zbiegnięcie z drugiego piętra, wparowanie do sekretariatu i przybiegnięcie z powrotem do sali z naszymi świadectwami.

A gdzie zadzwoniłam? Nigdzie. Po prostu przyłożyłam telefon do ucha.
Czy lista z podpisami się znalazła? A owszem, za biurkiem jednej z Pań w sekretariacie.

szkoła

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (419)

1