Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

LuzMaria

Zamieszcza historie od: 8 maja 2016 - 7:06
Ostatnio: 1 lutego 2021 - 14:25
  • Historii na głównej: 5 z 5
  • Punktów za historie: 917
  • Komentarzy: 141
  • Punktów za komentarze: 949
 

#86992

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia stara, ale przypomniała mi się, gdy przeczytałam historię (moim zdaniem - zmyśloną, przepraszam, jeśli się mylę), której autor twierdzi, że jest gejem, ale żyje mu się w Polsce świetnie i żadnych praw więcej nie chce.

Na moim osiedlu jest taki zwykły zakład fryzjerski, nie jakiś fikuśny. Fryzjer, do którego w nim chodzę jest gejem. Ani się z tym nie afiszuje, ani nie ukrywa - jestem stałą klientką i sobie gadamy podczas strzyżenia jak to z fryzjerem, ja opowiadam jak spędzałam z mężem wakacje, święta, czy co tam akurat jest, on - jak z partnerem, ja o naszym kocie, on o ich psie, takie gadki jak z każdym fryzjerem, do którego dłuższy czas chodziłam.

Przyszłam trochę wcześniej, niż byłam zapisana, siedzę i czekam, aż fryzjer skończy obcinać poprzedniego klienta, oni też sobie gadają. Za oknem przejeżdża furgonetka, z której leci komunikat, że lobby homoseksualne to i tamto, aż tak dobrze nie słychać przez drzwi. Poprzedni klient zaczyna się nakręcać, że geje to pedofile, że obrzydliwe, że pe*ały, że trzeba z nimi zrobić porządek.
Nikt nie zareagował. Ani fryzjer nic w obronie nie powiedział, ani ja nie miałam odwagi, żeby się w tą rozmowę wtrącić. Facet z fotela skończył swoją przemowę, pochwalił fryzurę, zapłacił i miło się żegnając wyszedł, nie wiedząc nawet, że obsłużył go ktoś, kogo uważa za obrzydliwego.

Nie wiem, kto tu bardziej piekielny, najbardziej chyba ja, że nie miałam odwagi się odezwać. Potem próbowałam sobie wyobrazić, jak to miło codziennie spotykać się z taką bezinteresowną wrogością. Że nie wiem, po mieście jeżdżą samochody, które emitują komunikat, że każdy kto pracuje tam gdzie ja, kto nie wiem, jak katolikiem jak ja albo pochodzi z tej miejscowości co ja jest pedofilem, chce uczyć dzieci masturbacji i nie wiem, co jeszcze, bo nawet nie chce mi się słuchać tych komunikatów. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale strasznie mnie to zasmuca.

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (251)

#84398

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taksówkarze - dlaczego mi trudno popierać ich protest.

1.
Bywam służbowo często w tym samym mieście. Zatrzymuję się w tym samym hotelu. Zawsze na dworcu biorę taksówkę - w 90 procent przypadków taksówkarz, widząc, że z walizką i kurs do hotelu, próbuje wieźć mnie naokoło. Przyjeżdżam zawsze w niedzielę dość wcześnie, więc korków nie ma. Trasę "prawidłową" znam na pamięć, więc gdy widzę, że jedziemy w zupełnie drugą stronę, pytam zawsze, dlaczego to tak. Słyszę zwykle takie beztroskie:
- A, pomyliłem się, zjeżdżając z ronda, zawrócimy, gdy tylko będzie to możliwe.
- Tu jest możliwe.
- A faktycznie, było. To zawrócimy na następnym skrzyżowaniu.
Serio, taksówkarze z dworca nie są w stanie doliczyć się zjazdów z ronda tuż przy dworcu?

2.
Skręciłam kostkę. Zamówiłam taksówkę, dokuśtykałam do niej, kurs do najbliższego szpitala. Cały kurs słucham, że ludzie bezczelni, że taki krótki kurs, że nie opłaca się, że pech mu się trafił, iż takie zlecenie. Planowałam zostawić napiwek, nie zostawiłam.

3.
Podobna sytuacja, inna korporacja. Upalny sierpień, ja w ciąży od dziewięciu miesięcy i dwóch tygodni, jakoś ledwo już się w upale po mieście poruszałam, więc, zamiast parkować daleko od szpitala i czołgać do niego - zamawiam taksówkę. Do szpitala położniczego. Mojego wielkiego brzucha nie dostrzec się nie dało, ale też nasłuchałam się całą drogę, że biedny taksówkarz, inni takie dobre kursy, a on taki krótki, jak to tak można.

4.
Wyjazd służbowy, potrzebujemy w więcej osób przenieść się na trasie hotel - restauracja. Temat wyszedł dość spontanicznie, więc nie organizujemy transportu, tylko dzielimy się na małe grupki i każda grupka w swoim zakresie dzwoni do takiej korporacji, z jakiej w mieście korzysta. Wszyscy w podobnym czasie ruszamy z tego samego hotelu do tej samej restauracji. Rozpiętość cen - od 20 do 70 zł. Jak to możliwe?

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (190)

#79816

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było sporo historyjek o piekielnych matkach, więc dziś, gdy spotkałam piekielną antymatkę, pomyślałam, że dodam dla równowagi. :)

Jechałam autobusem komunikacji miejskiej. Okolice południa, środek tygodnia, wakacje - więc autobus prawie pusty. Autobus duży, przegubowy, z dwoma wyraźnie oznaczonymi miejscami na wózek dziecięcy. W środku - kilkoro emerytów, matka z dzieckiem w wózku i ja, siedzę tuż przy miejscach dla wózków i czytam książkę, jak zmarnowałam dzień urlopu na sprawy urzędowe, to chcę z tego coś mieć też dla siebie. :)

Dziecko zaczyna marudzić. Mama skacze wokół niego, próbuje wody, butelki, zabawić, pogłaskać - nic nie pomaga. Dziecko nie marudzi głośno, ja dalej czytam, wszystko spoko.

Na przystanku wsiada Panna z kolegą. Jak wspomniałam, w autobusie było sporo wolnych miejsc, stojących, siedzących, jakich chcesz - ale oni stanęli dokładnie w ciasnym miejscu na drugi wózek, między pierwszym wózkiem a barierką.

Po czym… dziewczyna zaczęła co chwila przewracać oczami, wzdychać ciężko i głośno narzekać, niby do siebie lub kolegi, ale tak, żeby cały autobus słyszał, że JAK TO TAK MOŻNA Z TYMI DZIEĆMI. Matka bardziej zawstydzona i zestresowana z każdą taką uwagą.

I wtedy w autobusie zrobiło się tak głośno, że czytać się nie dało, choć dziecko było w dalszym ciągu dość cicho. Żeby skończyć rozdział, przesiadłam się na jedno z wielu wolnych miejsc z tyłu autobusu - dziecka już tam w ogóle nie słyszałam, ale głośne narzekania Panny - owszem.

Pomiędzy narzekaniami, Panna opowiadała koledze na tyle głośno, żeby każdy pasażer usłyszał: “JA TO MAM DOPIERO 25 LAT, ALE CZUJĘ SIĘ TAKA DOJRZAŁA, INNI W MOIM WIEKU SĄ TACY EGOISTYCZNI!”.

No i w swoim altruizmie i dojrzałości mężnie przejechała całą trasę wciśnięta w miejsce na wózek, narzekając, że stoi tam wózek, i że sobie nie zniknął, gdy ona zapragnęła, żeby go nie było.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (161)

#77856

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może to nie piekielność, tylko co innego, może mi ktoś wytłumaczy, co.

Ostatnio regularnie muszę jeździć trasą Warszawa - Augustów. Wyjeżdżam codziennie i wracam, przejeżdżając przez Legionowo. Poza godzinami szczytu, powinno się pięknie przez to miasto przejeżdżać - ale wlokłam się niemiłosiernie!
Bo było tak:
Przez miasto przebiega dość szeroka droga. Na niej - sporo skrzyżowań i przejść dla pieszych z sygnalizacją świetlną. Ograniczenie do 70 km/h.

Ruszam z zielonego, jadę 70 km/h, dojeżdżam do kolejnego skrzyżowania i mam znów zielone - bo jak rozumiem, tam właśnie światła zostały zaprogramowane. Wydawałoby się, że mogłabym przejechać - ale nie mogę… Bo przed skrzyżowaniem stoją i pomalutku rozgrzewają silniki auta, które krótki odcinek pokonały z prędkością dużo większą, a potem zatrzymały się na czerwonym. Część z nich zdąża ruszyć i przejechać na zmianie świateł, część nie. Wszystkie ruszają dalej - oczywiście, nie 70 km/h tylko dużo szybciej. I tak do następnych świateł, gdzie znów - byłaby zielona fala, ale nie ma, bo niektórzy wolą jeździć 100 km/h i stać, niż jechać płynnie 70 km/h.

I tak codziennie, i tak co światła.
Dlaczego?!

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (175)

#72864

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytałam tu dużo historii dodanych przez ludzi, którzy trzymają sobie na klatce schodowej jakiś sprzęt - np. rower - twierdząc, że nikomu nie przeszkadza. I za piekielnych uznają sąsiadów, którzy tego nie akceptują. Tak intuicyjnie mi się to zawsze wydawało trochę dziwne, żeby z przestrzeni wspólnej robić sobie magazyn, ale dopiero w piątek zrozumiałam, gdzie tu naprawdę jest piekielnie.


W moim bloku do każdego mieszkania przypisana jest piwnica. Większość klatkowych cyklistów (w tym ja:))) trzyma tam swoje rowery. Jakby ktoś nie chciał w piwnicy, jest stojak na dworze, pod klatką, niektórzy - tacy z droższym sprzętem - wnoszą sobie rower do mieszkania na plecach i trzymają w mieszkaniu.

Jakiś czas temu na klatce schodowej pojawił się jednak rower, regularnie przypinany do kaloryfera na półpiętrze. Nikt nie interweniował - bo przejść się da, więc nikt się nie czepiał i nikt nie wpadł na pomysł, że to może być problem.

Ale gdy w piątek wracałam z pracy, zastałam na klatce schodowej zdesperowanych panów z firmy przeprowadzkowej, siedzących sobie na stercie mebli. Panowie zapytali, czy nie wiem może, czyj rower stoi na półpiętrze - siedzieli tak od dłuższego czasu i czekali na właściciela, bo rower, który nigdy nikomu nie przeszkadzał, uniemożliwił wniesienie na górę czegokolwiek o większych gabarytach.

Cóż, nie mogłam pomóc, bo piekielnego rowerzysty nie znałam - ale może niech o takich sytuacjach pomyślą wszyscy, którzy uważają, że "NIKOMU NIE PRZESZKADZA I CZEMU SIĘ NA MNIE UWZIĘLI"?

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 246 (276)

1