Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mario18

Zamieszcza historie od: 18 marca 2014 - 12:39
Ostatnio: 1 lipca 2014 - 18:11
  • Historii na głównej: 2 z 4
  • Punktów za historie: 1326
  • Komentarzy: 1
  • Punktów za komentarze: 10
 
zarchiwizowany

#60597

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moje przejścia z pewną firmą zapewniającą usługi telewizji kablowej, internetu i telefonu.
Trzy miesiące temu skończyła mi się umowa i dostałem ofertę podobno lepszą prawie za te same pieniądze. Jeżeli chodzi o tv i tel. to fakt bez problemu. Natomiast jeśli chodzi o internet to od samego początku było kiepsko. Zmieniono mi dekoder na taki razem z ruterem wifi firmy technicolor o prędkości internetu 60 Gbit/s. Z początku wszystko w porządku, ale z biegiem czasu strony wyświetlają się wolno, że nie idzie pracować. Sprawdzam szybkość przesyłu, a tu w porywach 21 Gbit/s. Robię twardy reset modemu, wzrost do 32 Gbit/s. Po kilku dniach wykonuję telefon do działu technicznego, bo prędkość spadła do 18 Gbit/s. Oczywiście uspokajanie, pewno jakieś przeciążenie sieci i żebym zrobił twardy reset modemu i zadzwonił później, jak nic się nie poprawi. Nic się nie poprawiło. Po tygodniu ponowny telefon do serwisu i podobne odpowiedzi i rady plus propozycja dodania kanałów HBO i sportowych. Stanowcza odmowa z mojej strony spowodowała spadek zainteresowania moją sprawą. Wczoraj dzwonie wku...ny na maksa do serwisu, bo przesył spadł mi do 16 Gbit/s, a twardy reset robie trzy razy dziennie i komputer działa jak w połowie lat 90-tych. Zjechałem konsultanta, bo jak zwykle "twardy reset", że mają "badziewiasty" sprzęt pod tytułem Technicolor i życzę sobie technika, żeby sprzęt wymienił, bo przed wcześniejszą wymianą problemów nie było. Umawia na następny dzień technika, ale odpłatnie, jeżeli nie stwierdzi usterki ze strony firmy i oczywiście może HBO. Odłożyłem słuchawkę. Rozmowa miała miejsce o godz. 14.30. O godz. 17.30 sprawdzam przesył i - szybkość internetu 58 Gbit/s. Sprawdzam co 2 godz. i to samo. Normalnie cud się stał. Do dzisiaj do 17.00 bez zmian. Oczywiście odwołałem montera, bo pewnie stwierdzi, że wezwanie nieuzasadnione i należy się 50 zł. Czy jest to tylko przypadek, czy taka praktyka firmy na U.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (59)

#58857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka tam historyjka na temat serwisu pralek.

Piątek wieczór żonka chce włączyć pranie bo troszkę się tego uzbierało. I co? I nic. Pralka (taka na literkę I) mruga do nas swoimi kilkoma lampkami i nic. Odmówiła współpracy. Żona załamana, bo prania dużo, a praleczka zdechła. No musiała jakoś przeżyć do soboty, bo przecież w nocy nie będę szukał serwisu.

W sobotę rano wskakuję w internet i z racji, że mieszkam w mieście L, koło Warszawy szukam kogoś, kto zreanimuje mi praleczkę.

Pierwszy z listy (widać po stronie internetowej wypasiony zakład z reklamami pralek na literkę B). Dzwonię, przedstawiam problem i że pralka na literkę I i co słyszę:
- Panie, takiego gówna to się nie kupuje. Ja do takiego szmelcu na pewno nie przyjadę.
Grzecznie więc fachowcowi "podziękowałem" za rzeczowe podejście i fachową diagnozę.

Drugi na liście fachman, skromne ogłoszenie więc dzwonię.
Jak poprzednio przedstawiam problem, nazwę pralki i pomny poprzedniej rozmowy czekam na diagnozę. I cóż słyszę:
- Mogę przyjechać i zobaczyć, czy da się zrobić, bo to pewnie płytka z programatorem (płytka nówka 350 zł plus wymiana).
Zapytałem o cenę. I cóż słyszę:
- Jak się da zrobić to 150 zł, a jak się nie da to 30 za dojazd.

Zaprosiłem więc Pana do mojej praleczki. Zjawił się w 20 minut (zakład jego mieści się po drugiej stronie miasta) rozebrał pralkę, sprawdził całą instalację elektryczną, zabrał płytkę i pojechał "na warsztat".
Minęła niecała godzina i Pan Majster zjawił się z powrotem z naszą płytką. Zamontował ja w praleczce, sprawdził jeszcze raz wszystko i chwila, na którą czekała moja żonka, pralka zamigała lampeczkami i jakby nigdy nic ruszyła z wigorem "pralki nówki nieśmiganej".
Pięknie podziękowałem Panu Majstrowi za reanimację "gówna, którego się nie kupuje".

Myślę, że nie zawsze za reklamą i "piękną stroną internetową" kryje się fachowiec z prawdziwego zdarzenia, a tylko wymieniacz części, którego oczywiście "będę wszystkim polecał".

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 516 (674)

#58734

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o kominiarzach.

Mieszkam w trzypiętrowym (razem z parterem cztery kondygnacje) bloku z wielkiej płyty zbudowanym w latach 80 ubiegłego wieku. Mieszkam tam na ostatnim piętrze od dwudziestu czterech lat.

Co roku jakoś tak koło wiosny odbywa się wizyta kominiarzy, którzy za pomocą jakiś tam ichnich przyrządów badają cug w kominach. Za każdym razem informuję ich, że gdy sąsiedzi coś gotują u siebie w kuchni (szczególnie jeden z nich coś smaży na starym zjełczałym tłuszczu i capi na całe moje mieszkanie), to u mnie w kuchni czuć te zapachy. Zaczyna się tłumaczenie Panów kominiarzy, że pewnie wiatr wiał nie w tę stronę co trzeba i zawiało do mojego komina, a to, że może komin za niski i nie ma cugu, tudzież inne historie. Na koniec obiecanki, że oni to sprawdzą i podpisik i do widzenia się z Panem.

Do następnego roku cisza. Kominiarzy nie zobaczysz aż do jesieni gdzie zjawiają się z kalendarzem od kominiarza i oczywiście co łaska.

Jakoś rok temu zdenerwowałem się i podniosłem temat na zebraniu wspólnoty. Wybuchła dyskusja i okazało się, że inni mieszkańcy ostatnich pięter mają podobne zapachowe
"odczucia". Podjęliśmy decyzję o zbadaniu sprawy. Zlecenie do kominiarzy o zbadanie wszystkich kanałów kominowych w całym bloku.

I tu piekielność.
Okazało się, że wszystkie mieszkania w danym pionie tak w kuchni, łazience i ubikacji (każdy w swoim pionie) idą jednym kanałem, tj. wszystkie mieszkania w pionie podłączone są do tego samego kanału pomimo, że kominy są cztery jak i cztery są kanały.
Zdziwienie Panów kominiarzy było wielkie, bo jeszcze z czymś takim się nie spotkali. Po moich zapewnieniach, że zgłaszałem to każdego roku stwierdzili, że nic o tym nie wiedzą.

Cóż nam pozostało? Wybijać nowe otwory w odpowiednich kanałach przypisanych do piętra (a glazura do sufitu) albo wdychać zapachy sąsiedzkich obiadków.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 339 (379)
zarchiwizowany

#58695

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Problemy medyczne
Córka moja w ciąży (7 miesiąc) idzie na kolejną wizytę kontrolną do przychodni (NFZ). Niestety lekarza , który zawsze ją przyjmuje (dobry znajomy jej męża) nie ma i w zastępstwie przyjmuje doktor X. Jak to u lekarza ble, ble jak się pani i tak dalej. Po tych uprzejmościach X stwierdza, że trzeba zrobić badanie USG. Badanie wykazuje, że dziecko ma poważną wadę serca. Córka załamana. X pociesza, że może to wina jego starego aparatu ale córka może zgłosić się do doktora Y, jego kolegi, który to prowadzi prywatny gabinet i ma najnowocześniejszy sprzęt ściągnięty niedawno z USA. No badanie nie jest tanie (350 zł) ale radzi je zrobić dla dobra dziecka. Do widzenia się z Panią. Następna proszę.
Córa załamana, płacze non stop, telefon do znajomego lekarza. Umawia ją na następny dzień na badanie. Noc nie przespana, chusteczki walają się po całym mieszkaniu, córa roztrzęsiona pije herbatki uspakajające.
Z samego rana biegiem na badanie w tej samej przychodni na innym aparacie. Wynik - wszystko ok. Wszyscy szczęśliwi. Zięć chodzi po przychodni i szuka pana X żeby mu nakłaść po pysku za denerwowanie kobiety w ciąży. Znajomy lekarz leci do kierownika przychodni z informacją o zachowaniu pana X. Okazuje się, że to nie pierwsze takie zdarzenie i będzie postępowanie.
Ciekawi mnie ile kasy dostawał X za zlecanie badań u Y. Żądza pieniądza przyćmiewa niekiedy przysięgi, Hipokratesa czy Hipokryta

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 297 (387)

1