Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Anormal

Zamieszcza historie od: 7 marca 2013 - 16:31
Ostatnio: 27 października 2016 - 17:46
  • Historii na głównej: 4 z 5
  • Punktów za historie: 3428
  • Komentarzy: 30
  • Punktów za komentarze: 290
 

#52399

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nienawidzę nazi-feministek. Po prostu jestem na nie uczulona.

Sytuacja z poniedziałku. Byłam na mieście, pozałatwiać parę spraw i przy okazji stwierdziłam, że poszwendam się po "pietrynie", bo dawno mnie tu nie było. Dotarłam do mojego ulubionego antykwariatu, akurat wchodził jakiś chłopak, który uśmiechem otworzył mi drzwi i ustąpił przejścia... Dziękuję, chcę wejść... I nagle drzwi się zatrzaskują przed moim nosem, aż huknęły szyby. Moim oczom ukazuje się monstrum płci żeńskiej, wygolone prawie na zero (z jakimiś awangardowymi kłaczkami na czubku głowy), czerwone z wściekłości, oparte o rzeczone drzwi i wrzeszczy na chłopaka:

- Ona ma chyba ręce! Se otworzy sama, chyba nie?! Co, może siły nie ma, co?!

Kiedy minął pierwszy szok, to ja poczerwieniałam. Coś we mnie pękło i to co jej wywrzeszczałam, raczej nie nadaje się do zacytowania na publicznym portalu. W skrócie, że jeśli ma problem z przywilejami swojej płci, to droga wolna, może ją nawet zmienić, ale niech nie ogranicza praw normalnym kobietom, a jak koniecznie musi o coś walczyć, to niech się przypnie łańcuchem do drzewa i oby tam sczezła. W dużym skrócie.
Z zakupów zrezygnowałam.
A chłopakowi chyba poprawiłam dzień.

Łódź pietryna piotrkowska feministka

Skomentuj (117) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 669 (933)

#50705

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnia sobota. Z okazji wolnego weekendu (a taki zdarza się nam nadzwyczaj rzadko), wraz z narzeczonym postanowiliśmy spędzić wieczór przy filmie i piwku.
Wieczór się przedłużył do nocy, piwko się skończyło, a my ani myśleliśmy iść spać. Tak więc zostałam oddelegowana do szukania kolejnego filmu, a luby mój chwycił torbę z pięcioma (Istotne! Jedno piwo właśnie sączyłam) butelkami i pomknął po niezbędne zaopatrzenie. Późno było, więc musiał się przespacerować kawałek, do jedynego całodobowego sklepu, jednak powinno zająć mu to jakieś dwadzieścia minut. Mija pół godziny. Może jest kolejka, w sumie dzisiaj sobota... Godzina. Zaczynam się denerwować, bo okolica nieciekawa. Półtorej. Luby wpada, cały i zdrów, ale wściekły jak osa.
Cóż się okazało - ostatnią godzinę spędził w radiowozie. A wyglądało to tak:

Wracając ze sklepu, już przy samym domu, narzeczony źle się poczuł - nic poważnego, mocniejsza zgaga, miewa czasem napady. Przycupnął więc sobie na schodkach przy kiosku i czekał aż przejdzie. Podjechał radiowóz, w nim dwóch policjantów, młody i starszy. Stary się nie odzywał, za to młody był w wybitnie bojowym nastroju.

Policjant - A Ty co tu k**** robisz?!
Luby zaskoczony, ale i rozdrażniony takim podejściem do obywatela odwarknął - Siedzę?
P - Do radiowozu!
L - Nie mogę teraz, źle się czuję.
P - A na izbę chcesz?!
Okej... Głęboki oddech, zagryzienie zębów i wsiadł.
P - Dowód!
L - Nie mam.
P - No to masz problem, dane.

Podane, Starszy Policjant sprawdza przez dystrybutornie, narzeczony czeka. Ale Młody jeszcze się nie dość popisał.

P - A gdzie masz szóste piwo? Wypiłeś i wyrzuciłeś jak nas zobaczyłeś, co? Będzie mandat za picie w miejscu publicznym!
L - Eee... Nie? Miałem w domu pięć butelek i pięć wziąłem na wymianę.
P - Jasne, debila będziesz strugał! Wypiłeś w miejscu publicznym i wyrzuciłeś butelkę!
L - Przecież mam butelki zwrotne! Jakbym wypił, to bym miał butelkę ze sobą!
P - Widziałeś nas to wyrzuciłeś, cwaniaczku.
L - To gdzie ona jest? (w okolicy żadnego śmietnika, tylko oświetlony chodnik)
P - Noo... wyrzuciłeś.

Wobec tego argumentu miły mój pozostał bezsilny, więc jedynie odmówił formułkę wspólną do bóstw wszelakich i czekał na rozwój wypadków. Niestety dyspozytornia była dzisiaj wyjątkowo zajęta...

P - A w ogóle, to ktoś może potwierdzić twoje dane?
L - Narzeczona jest w domu, mieszkam w tej klatce (wskazuje na blok 100 metrów od radiowozu).
P - Numer telefonu.
L - Nie pamiętam! Może pan wejść i zapytać!
P - Narzeczona to pewnie kryła będzie!

Tę absurdalną sytuację przerwało magiczne hasło z radia
- Zgadza się, biały.

Starszy policjant z uśmiechem rzucił:
- Dziękujemy jest pan wolny.
Młody dodał:
- Spieprzaj, zanim się nie rozmyślimy.

Zgaga przeszła jak ręką odjął. Ochota na film też.

PS: Gwoli wyjaśnienia, bo jakieś dziwne dyskusje są prowadzone w komentarzach.
Narzeczony nie umiera, badany i zdrów jak koń, zgaga zdarza się najlepszym w najmniej oczekiwanych momentach.
Nie wypiliśmy trzech piw na głowę, tylko mieliśmy sześć butelek, bo nie wyrzucamy, tylko oddajemy.
Okolica nieciekawa nie oznacza dzikich hord walecznych kibiców.
O lidze mistrzów nie wiedzieliśmy. Bo nie.
Nie kwestionuję zatrzymania, a jedynie zachowanie młodego.

Łódź radiowóz

Skomentuj (92) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 460 (618)

#48640

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja, zdaje się, sprzed półtora roku...
Pracowałam w sklepie, mały, osiedlowy ogólno-chemiczny. W tym samym budynku była spożywka, tego samego właściciela.
Przychodziła do nas dość często pewna starsza kobieta z mężem - Panem Czesiem. Mąż ten był chory, nie wiem na co, pewnie Alzheimer, ale rzecz w tym, że zachowywał się jak dziecko - prowadzony za rączkę, zawsze się uśmiechał, potrafił dziesięć razy mówić dzień dobry, złapać coś z półki bo mu się spodobało, czasem przeklął siarczyście - ale jak małe dziecko które usłyszało nowe słowo, a nie rozumie jego znaczenia. Był nieco upierdliwy, ale widać było, że żona bardzo go kocha i ma do niego bardzo dużo cierpliwości, mężczyzna był zawsze ładnie ubrany, zadbany.

Tego dnia Pani przyszła na zakupy spożywcze. Pan Czesio znudzony staniem przy ladzie przyszedł do mojego sklepu pokręcić się trochę i pooglądać (miałam sporo kolorowych pierdułek, bardzo mu się podobały). Znałam go już i jak zwykle odbębniliśmy formułkę.

- Dzień dobry!
- Dzień dobry!
- Ja chcę kilo chleba!
- Oj, nie ma chleba!
- Ojej... to ja idę.

I wyszedł, jak sądziłam, wrócił do żony. Niestety. Dziesięć minut później wpada do mnie ekspedientka ze sklepu obok, za nią żona, cała roztrzęsiona. Czy nie widziałam Pana Czesia. Ano widziałam, wszedł, pogadał, wrócił... Nie widziałam czy wychodził? Ano nie widziałam, akurat sporo ludzi było, drzwi się często otwierały...
Zaczęło się bieganie po okolicy, nie wiadomo w którą stronę poszedł, nikt nic nie widział, do domu raczej sam nie wróci...
Została zawiadomiona policja, ale oni nic nie mogą, bo to za szybko, żeby zaginięcie zgłosić... Nic to, że człowiek niepełnosprawny umysłowo i kompletnie niesamodzielny. Poszukiwania trwały, zaangażowany syn, wnuczka, sąsiedzi, klienci sklepu...
Rano przyszła zapłakana żona Pana Czesia. Znaleźli go.
Pobitego niemal do nieprzytomności, przy Pewnej Owianej Niechlubną Sławą ulicy w Łodzi. W biały dzień.

Oczywiście od Pana Czesia niczego się nie dowiedziano, po prostu nie był stanie opowiedzieć co się wydarzyło, tylko płakał i przepraszał, bo on chciał na spacer. Świadków brak.
Nikt nie zainteresował się błąkającym się samotnie staruszkiem - to jestem jeszcze w stanie zrozumieć, bo był ubrany dobrze, pewnie tylko trochę zagubiony. Ale jak można nie zwrócić uwagi, na rabunek i pobicie, w biały dzień, na chodniku przy ruchliwej ulicy?
Aż się cisną na usta słowa Cezarego Pazury z "Ajlawju"

Łódź... kur*a

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 995 (1055)

#48162

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz działa się kilka lat temu, kiedy pracowałam w małym osiedlowym sklepiku z wszelaką chemią, na samym początku mojej kariery sklepowej.

Jako, że klientów mało, dochody żadne, Pan Szef (jakoś się tak przyjął ten zwrot) starał się za wszelką cenę asortyment poszerzać i w ten sposób można było kupić u mnie wszystko, zaczynając od zapałek, przez proszki, kremy, kolorowanki, chipsy do denaturatu. Mieliśmy też rajstopy. Wśród osiedlowej Mafii Geriatrycznej (sklep znajdował się na Osiedlu Młodych - z tym, że ci "młodzi" młodymi byli gdy te bloki budowano - 50 lat temu) największym powodzeniem cieszyły się najtańsze rajstopy z elastilu, takie w małych, papierowych pudełeczkach, w cenie od 1,55 zł za "eSkę" do 2,75 zł za "XXLkę". Rajstopy miały następujące kolory (to ważne):
- ecri (!)
- szare
- grafit
- mysza (!)
- brązowe
- czarne
Lat miałam wtedy zdaje się niepełne 18... i cóż, na rozmiarach, fakturach rajstop oraz upodobaniach klientek 60+ miałam pojęcie nikłe, ale szybko się uczyłam.
Ruch, jak zwykle niewielki, średnio jeden klient na pół godziny.

Wchodzi ONA.
Kobieta po prostu OGROMNA. Blisko jej było do dwóch metrów, a i postury była słusznej. Nie tłusta tylko... No, potężna.
Odłożyłam książkę, co (K)lientka skwitowała cmoknięciem niezadowolenia. Grymas ten przykleił się do jej twarzy na stałe i gdy z wypracowanym uśmiechem spytałam w czym mogę pomóc warknęła "rajstopy". Nie uściśliła jakie, a że ubrana była elegancko, sięgnęłam po wielkie pudło z nieco lepszymi i droższymi rajstopami, z lycry.
K - Co mi tu pani wciska!?
(J)a - No rajstopy, dla pani...
K - Ja tych nie chcę! Wymysły jakieś, tego się nosić nie da, to się wpija, ja chcę MOJE!

Ok, zorientowałam się, że chodzi o niższą półkę, przeprosiłam uniżenie, pytam grzecznie o rozmiar i kolor.

K - Z podwójnym klinem, przecież, a jakie! Grafit!

Czyli XLka... Jednak patrząc na słuszny rozmiar mojej Klientki i mając w pamięci uwagę o "wpijaniu", sięgnęłam po XXLkę. Błąd.

K - Co mi tu pani insynuuje?!
J - Miał być podwójny klin...
K - Podwójny! Ale z tyłu, a te mają też z przodu! Co pani, nie wie?! Kto panią zatrudnił, ja szefa znam, poskarżę się na panią, będzie mi tu insynuować!

Bąknęłam przeprosiny, sięgam odpowiednie, uśmiech mi zaczyna blednąć, nerwy mam napięte, nieprzyzwyczajona (wtedy jeszcze) do takiego traktowania.

K - No ale dwie pary przecież! I jeszcze trzy szare i jedna mysza!

Podaję, pani z utrwalonym grymasem "z kim ja muszę się użerać" płaci i wychodzi. Zdenerwowana wychodzę na zaplecze, bo czuję, że muszę zapalić, ale cieszę się, że mam ją z głowy.
Niestety nie na długo. Wróciła. Aż się trzęsła z nerwów, grymas stał się wręcz karykaturalny, a podbródek trzymała tak wysoko, że wyraźnie widziałam nabrzmiałe ze złości żyły na jej szanownej szyi...

J (uśmiech numer dwa, jednak ręce już mi się zaczęły trząść) - W czym mogę...
K - Ja pani zaraz powiem w czym! CO TO JEST?!
I rzuciła mi na ladę zakupione wcześniej pudełko z napisem MYSZA. Zgłupiałam. Pudełko nienaruszone, nie podarte, no takie jak kupiła...
K - To jest jakiś skandal! To nie jest mój kolor!
I zaczęła rozwijać mi te rajstopy i triumfalnym wyrazem twarzy podtyka mi je pod nos. Dla uzupełnienia historii, "mysza" to faktycznie kolor mysi, taki między brązem a szarością.
J - Ale o co właściwie chodzi? Przecież takie pani chciała...
K - JA takie chciałam!? To proszę popatrzeć!
I wyciąga z torby inne rajstopy, wyraźnie noszone, znaczy pewnie kupione wcześniej i prawie mi je w twarz rzuca.

Patrzę na te rajstopy z coraz większą paniką w oczach, bo nie miałam pojęcia o co kobiecie może chodzić. Trwałyśmy tak kilkanaście dobrych sekund, ja usiłując coś zrozumieć i ONA przekonana, że wszystko jest jasne. "No przecież".

K - NO I?
J - Jjja, naprawdę nie rozumiem...
K - Nie rozumie. Nie rozumie! Przecież to zupełnie inny odcień jest! O proszę!
Zaczyna tymi rajstopami machać we wszystkie strony, pod światło, do okna, ręką zasłaniała, żeby cień zrobić... W żadnym oświetleniu nie zauważyłam różnicy. No ale nic. Zażądała wymiany. I tutaj o mało się nie popłakałam z bezsilności. Musiałam wyciągnąć WSZYSTKIE rajstopy z pudełek. Słuchając jej narzekania, zaczynając od mojej niekompetencji, przez głupotę szefa, po firmę produkującą rajstopy i barwniki których używają. Wybrała w końcu jakieś i wyszła, zostawiając mnie z, na oko, trzydziestoma parami rajstop na ladzie i stosem pudełek pod nogami.
Miałam przynajmniej zajęcie do końca dnia...

I tak, po raz pierwszy spotkałam moją Piekielną Klientkę. Po jakiś dwóch tygodniach pracy. Po trzech latach pracy w tym sklepie jestem już odporna na najcięższe przypadki, chociaż na szczęście większość klientów była bardzo uprzejma, a niektórych nadal miło wspominam...

Co do Piekielnej, historia z rajstopami się powtórzyła, gdyż nie widziała różnicy między kolorem szarym i grafitem. Chyba to wtedy też producent zakpił z niej okrutnie, zmieniając rozmiar JEJ rajstop. Tym razem poprosiłam szefa z drugiego sklepu, aby się z nią męczył (tego dnia było więcej klientów). Okazało się, że to jego kuzynka, której szczerze nienawidzi...

Sklepik osiedlowy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 633 (727)
zarchiwizowany

#48209

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Marchewki (http://piekielni.pl/32931) o piekielnych ginekologach przypomniała mi własną, bardzo nieprzyjemną historię...

Pół roku temu, zdarzył się mnie mały wypadek. Nie wdając się w szczegóły, w miejscu intymnym miałam pewne "uszkodzenie mechaniczne". Rana otwarta, krwawiło jak diabli, bolało, najprostsze czynności higieniczne wykonywałam ze łzami w oczach. Czekałam jakieś 2-3 godziny, usiłując zasnąć (była późna noc), ale krwawienie i ból nie ustawały. W końcu decyzja - pogotowie. Luby zapakował mnie do samochodu i jazda. Na pogotowiu dowiadujemy się o nocną pomoc ginekologiczną, wybieramy szpital bliżej nas. Dodać muszę, że była to moja pierwsza wizyta w szpitalu w ogóle.

Izba przyjęć. Pustka. W recepcji nikogo. Ja siadam, Luby biega, puka, prosi, woła. W końcu jest, obudzona pielęgniarka wynurza się z zaplecza.
Na samym wstępie dokumenty. Oczywiście z nerwów zapomniałam dowodu ubezpieczenia, więc natychmiast zostałam poinformowana, że w ogóle nie powinnam się pokazywać, że koszty będą koszmarne etc. Po zapewnieniu, że dowód dostarczę, przechodzimy do tego co mi jest i dlaczego.
Sprawa intymna, ale cóż, w końcu to Izba Przyjęć na ginekologię i położnictwo prawda? Więc odpowiadam. Pani mi krzyknęła w twarz, że z taką głupotą mogłam poczekać. Ale nic to, "ktoś z góry zaraz przyjdzie".
Zaraz trwało godzinę.
Oczywiście lekarzy brak, przyszła jakaś położna. Prosi do gabinetu przyjęć. Tuptam posłusznie, a za mną zainteresowana... recepcjonistka.
- Rozebrać się i położyć, obejrzymy.
No to ja za kotarkę, coby wykonać rozkaz.
- Gdzie lezie! Tutaj się rozbiera, czasu nie zabiera.
Świetnie. Piguła i recepcjonistka w gabinecie, gabinet otwarty na oścież. Na szczęście na Izbie nikogo poza moim Lubym nie było.
Aby zbyt przyjemnie nie było, okazało się, ze z nerwów dostałam przedwcześnie okresu - w życiu nie czułam się tak upokorzona i zawstydzona.
Leżę już na fotelu, gapiąc się w sufit i usiłując nie zwracać uwagi, na dwie baby wpatrujące się w... wiadomo co. Reality show, cholera.
- No, faktycznie, do szycia. Czego tak późno przyszła, z takimi rzeczami, to trzeba natychmiast przychodzić! Ubrać się, przyjmujemy na zabieg.
Błyskawicznie założyłam szpitalną piżamę (jakieś 4 razy na mnie za dużą, bez połowy guzików z przodu, więc i tak założyłam pod spód moje ciuchy)

Czekamy. Tym razem dość szybko przyszła po mnie salowa i prowadzi na oddział. Patologia ciąży, bo nigdzie indziej nie było łóżek. Zaskoczona siadam - spodziewałam się, że zabieg zostanie wykonany natychmiast, przecież tak wyrokowała położna... O naiwności! Po godzinie ległam - była już 6 rano, a miałam za sobą nieprzespaną noc i mnóstwo stresu. Kręciliśmy się po szpitalu do godziny 12, kiedy to odbywał się pierwszy obchód. Dostałam nawet "śniadanie" - kanapkę z plastrem wędliny.
Koło 12:30 wołają mnie do gabinetu zabiegowego.
Wchodzę, a tam młody lekarz (praktykant, jak się okazało) każe mi się położyć na fotelu. Leżę. I czekam. Rozkraczona, w obecności (P)iekielnego. Fotel stał dokładnie naprzeciw drzwi. Weszła piguła z moją kartą. I stoi. Gada z lekarzem. Wychodzi. Wraca z młodą (L)ekarką, która z miejsca obrzuciła Piekielnego morderczym spojrzeniem i zasłoniła fotel, ze mną, kotarą.
L - oszalałeś? Dziewczynie należy się trochę intymności!
P - [wzruszenie ramionami]
L - no dobrze [westchnięcie], co my tu mamy.
P - [wspomniane uszkodzenie]
Bąknęłam, że dostałam okres i przepraszam, za wątpliwą przyjemność operowania mnie w takim stanie.
P - teraz przeprasza, a ruchać się podczas okresu jej nie przeszkadzało! Miejsce taka tylko zajmuje, kur..ewka mała!
(skąd mu się to ubzdurało pojęcia nie mam)
Lekarkę zamurowało.
L - mogę cię prosić na moment?
Byłam za kotarką i nic nie widziałam, jednak drzwi do gabinetu zostały uchylone i bardzo wyraźnie słyszałam jak dłoń lekarki ląduje z donośnym plaśnięciem na tłustej twarzy Piekielnego. Nie padło ani jedno słowo.
L (wściekła) - wie pani, skąd się tacy biorą? Na studiach nic nie "zaliczył", to wybiera sobie specjalizację ginekologiczną, bo sądzi, że chociaż sobie na cipki popatrzy! A potem się okazuje, że młode, zdrowe, chętne klientki niekoniecznie walą do niego drzwiami i oknami i kończy jako zgrzybiały prawiczek, szowinista!

Uśmiechnęłam się po raz pierwszy tego dnia.

Zabieg został wykonany szybko i niemal bezboleśnie, jednak była to sobota i nikt nie był łaskaw mnie wypisać. Wyszłam na żądanie, nie mając najmniejszej ochoty spędzić w tym szpitalu minuty więcej niż było to konieczne.
Przysięgłam sobie również, że gdy zdecyduję się na dziecko, rodzić w państwowym przybytku nie będę, choćbym miała sobie sama wykonać cesarkę.

służba_zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 353 (409)

1