Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Avenile

Zamieszcza historie od: 2 października 2014 - 23:39
Ostatnio: 17 kwietnia 2016 - 15:26
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 1471
  • Komentarzy: 27
  • Punktów za komentarze: 307
 
zarchiwizowany

#70166

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Aż serce boli, patrząc na tego Facebooka...

Jako-tako interesuję się kosmetykami, co serwis chyba podłapał, bo co i rusz mam nawał postów sponsorowanych w tym temacie. Z początku było niewinnie - a to jakieś lakiery, a to inne cuda na kiju.

Od jakiegoś czasu jednak codziennie dostaję spam o treści, w której pojawiają się te same słowa: Rossmann, wielka promocja, 94% obniżki, wyślij sms za 4 złote, a dostaniesz karton kosmetyków. Wyślij dwa, a dostaniesz 4 razy większy karton. Wyslij cztery... i tak dalej.

Typowe oszustwo. Stronka z kodem mówi, że taki sms to koszt 20 złotych, zamiast 4, a - jak pewnie można się domyślić - karton kosmetyków nigdy do nikogo nie dojdzie.

Komentarze pod postem dzielą się na 3 grupy:
1) Fałszywe facebookowe konta, które chwalą się, jakie świetne paczki do nich doszły, oczywiście dając zdjęcia jakichś kartonów z kosmetykami.
2) Fałszywe konta, które chwalą się, ile to smsów wysłały.
3) I najgorsza... Prawdziwi ludzie, którzy wypisują, ile wysłały smsów i że czekają na kontakt.

Serce się kraje, patrząc na te pełne oczekiwania na paczkę komentarze, najczęściej pisane przez matki małych dzieci i osoby, którym gołym okiem widać, że się nie przelewa. Jakakolwiek próba uświadomienia tych jednostek kończy się kasowaniem komentarza w ciągu kilku sekund przez administratora strony.

Piekielne są osoby zakładające takie strony, ale przede wszystkim Facebook, z którym wojuję od dłuższego czasu. Prawda - strony są blokowane w kilka dni po zgłoszeniu takiego oszustwa. Ale to nic nie daje, bo następnego dnia powstaje kolejna strona, którą Facebook... znowu daje jako sponsorowaną i wrzuca na samą górę mojej tablicy, żebym nie przegapiła "super promocji". Maile nic nie dają, zgłoszenia nic nie dają, a ktoś nadal nabija sporą kasę na tych zbłąkanych owieczkach, marzących o pudle kosmetyków za 4 złote.

facebook

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 91 (193)

#68282

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowiem historię o mojej byłej teściowej. No, prawie teściowej, bo do ślubu finalnie nie doszło. Uprzedzam, będzie długo i z żalem.

Na studiach poznałam chłopaka, nazwijmy go Adam. Scenariusz dość standardowy - randki, zakochanie, potem plany idące dalej, jak wesele, dzieci i wspólne mieszkanie. Byliśmy młodzi, ale czuliśmy się ze sobą świetnie. Ojca Adama poznałam dość szybko. Chociaż miał wiele wad, dla mnie był w porządku i nawet się polubiliśmy.

Jakoś tak rok po rozpoczęciu tego związku, Adam postanowił zapoznać mnie ze swoją mamą, która mocno nalegała na to spotkanie. Była to dość ciężka sprawa, bo ona mieszkała i prowadziła pensjonat kilkaset kilometrów od naszego miasta. No ale dla niego wszystko - wzięłam w pracy urlop i pojechaliśmy tam na wakacje.

Nie powiem że nie, miałam dużego stracha. Głównie dlatego, że:
a) Była to kobieta z gatunku takich, które nigdy w życiu nie gotowały, nigdy w życiu nie sprzątały i nigdy w życiu nie musiały same na siebie zarabiać.
b) Miała skończone na tyle dobre i zagraniczne studia, że na ludzi mojego pokroju (studiujących na zwykłej państwowej uczelni i pracujących na swoje utrzymanie) patrzyła z góry.
c) Nigdy jeszcze nie zaakceptowała żadnej dziewczyny Adama, przez co Adam patrzył na nie mniej przychylnie i szybko się rozstawał.
d) "Nie lubiła grubych ludzi" - jak to określił Adam, zauważając, że moja waga jest lekko (serio, lekko!) wyższa, niż powinna. Jak to możliwe, skoro Adam i jego siostra byli raczej pulpetami, tego nie wiem. Na swoje dzieci pewnie nie patrzyła aż tak krytycznie.

To wszystko sprawiło, że nie chciałam jechać, ale Adam przysięgał, że tak wspaniałej kobiety jeszcze nie poznał, że jego mama tak naprawdę jest dobra, że w stu procentach mnie zaakceptuje, tak samo jak jego ojciec.

Pomimo moich szczerych chęci, nie zauważyłam akceptacji, nie zauważyłam też chęci poznania mnie, czy nawet rozmowy. Pani Teściowa patrzyła na mnie z góry od momentu, w którym dowiedziała się o zawodzie mojego ojca (hydraulik) i nie przestała do samego końca pobytu, który mocno się skrócił.

Z początku umowa była taka, że przyjedziemy na miesiąc i będziemy trochę pomagać przy motelu w zamian za pokój. Dzień później okazało się, że PT zwolniła dwie sprzątaczki, by uciąć koszty, skoro my postanowiliśmy się zająć tym miejscem. To znaczy, jak szybko PT zakomunikowała, Adam nic nie będzie robił, bo się musi uczyć. W efekcie zostałam sama na placu boju, mając na głowie pranie, sprzątanie, obsługę trzydzieściorga gości i zajmowanie się ogrodem. I to wszystko nie mając ani doświadczenia, ani przeszkolenia w hotelarstwie.

Było źle. Adam całe dnie w książkach lub nosem w telewizorze, a ja czasem do dziesiątej wieczorem zajmowałam się tym miejscem. Po dziewięciu dniach harówki, powiedziałam w końcu dość. Adamowi wyznałam prawdę, a PT powiedziałam, że pilnie muszę wrócić do pracy. Ona, jak od początku pobytu, nawet nic więcej nie powiedziała. Dopiero Adam wieczorem powiedział, że należy mi się wynagrodzenie za pracę. Co prawda nic o tym nie wspominaliśmy, w końcu przyjechałam tam odwiedzić jego rodzinne strony, a nie zarabiać jako pokojówka na usługach teściowej. On jednak naciskał, a ja w końcu skapitulowałam i uznałam, że może to i jakieś wyjście - gdy (o ile w ogóle) jeszcze się tam pojawię, to będę miała dobre alibi, by więcej pokojówki nie były zwalniane do domu. Mocno się zdziwiłam, gdy dowiedziałam się, że moja praca przez 9 dni po jakieś 10 godzin była dla PT warta trzysta złotych, czyli jakieś trzy złote za godzinę. Adam szybko mi wyznał, że zazwyczaj dziewczyny robiły to wszystko szybciej (hm, może dlatego że były dwie?), a stawka 6 złotych na godzinę była w jego miasteczku na porządku dziennym. Nie byłam biedna, zarabiałam wtedy dobre dwa tysiące na czysto ze swojej etatowej pracy. Moja kariera pokojówki na szczęście dobiegła końca, wyjechałam jak wystrzelona z procy, Adam został na miejscu jeszcze przez trzy tygodnie.

I to był pierwszy poważny kryzys. Adam był oschły i po paru dniach wyznał mi, że matka mu powiedziała, że "nie jestem dziewczyną dla niego". Podobno nie ubieram się dość elegancko (ciekawe po co mi galowy strój do czyszczenia toalet), jestem za gruba (no dobra, 60 kilo przy 158 centymetrach to nie figura modelki, ale nie przesadzajmy), nie mam dostatecznie dobrze sytuowanej rodziny (no fakt, moja rodzina to raczej przeciętni Kowalscy, chociaż zawsze starałam się wzlecieć ponad to) i ogólnie ona ma dla niego idealną kandydatkę, która zaraz kończy (opłacone, naturalnie, przez hojnych rodziców) studia prawnicze. I tak to by się skończyło, gdyby nie to, że byłam zakochana i przekonałam go, by zignorował jej słowa. Jakoś przetrwaliśmy ten kryzys, a PT nie widziałam już więcej. Nie dostałam zaproszenia na żadne wydarzenie rodzinne i nie planowałam też się na żadnym pokazywać.

Dwa lata później, gdy Adam skończył studia i ja byłam na ostatnim roku, na moim palcu pojawił się pierścionek. I to był właśnie początek końca. Kiedy jego matka się dowiedziała o naszych śmiałych planach, próbowała najpierw rozszarpać jego "Przecież miałam dla ciebie taką fajną, SZCZUPŁĄ, wykształconą dziewczynę!", a potem mnie "Chcesz go złapać na dziecko i wydrzeć NASZE PIENIĄDZE!". Usłyszałam też sporo krępujących pytań, klasykiem było pytanie o liczbę moich partnerów seksualnych. Stuprocentowo zgodna z prawdą odpowiedź "Cztery razy mniej, niż pani syn" chyba jej nie usatysfakcjonowała. Piekło telefoniczne trwało dwa dni, aż Adam pojechał do niej na poważną rozmowę.

I ta rozmowa przesądziła o naszej przyszłości. PT prosto z mostu ogłosiła, że jeżeli weźmiemy ten ślub, oni przestają dawać Adamowi jakiekolwiek pieniądze, zostanie wydziedziczony i wystawią mu rachunek za wszystkie pieniądze utopione w jego edukację. To wystarczyło, by Adama złamać. Poprosił o zwrot pierścionka i szybko zamieniliśmy wynajmowane mieszkanie na dwa oddzielne. Więcej się nie zobaczyliśmy i może to lepiej.

Z perspektywy czasu widzę, że PT wyświadczyła mi przysługę, uświadamiając, z jakim maminsynkiem chciałam się wiązać.

I w sumie tylko jedna rzecz mnie jeszcze zastanawia - ciekawe jak PT zareagowała, gdy dowiedziała się, że starszy brat Adama jest gejem.

rodzina

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 598 (678)

#62319

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejny przykład na to, że z rodziną to wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach...

W wieku szesnastu lat zostałam matką. Matką chrzestną. Poprosiła mnie o to moja ciocia, a ja niewiele wtedy wiedziałam o asertywności i tak oto zostałam chrzestną swojej własnej kuzynki. Obecnie ja mam 32 lata, a moja chrześnica sama jest już szesnastką.
Zarabiam trochę powyżej średniej krajowej. Nie jest to majątek, ale przez ciotkę jestem określana jako "ta bogata chrzestna". Skromnie muszę jednak plotkę zdementować - nie podcieram się dolarami. Mimo to, chrześnica co jakiś czas dzwoni lub wpada z wizytą, za każdym razem napomykając coś o potrzebnej jej książce albo brakującej sumie na wymarzone buty. Przez pierwsze lata jej życia nie miałam jak sprawiać jej prezentów, dlatego od lat nie zdarzało się, by po czymś takim wyszła ode mnie z pustymi rękami. Niestety (lub stety), do czasu.
We wrześniu spotkało mnie kilka poważnych wydatków - nagle i prawie jednocześnie zepsuło się kilka ważniejszych sprzętów domowych. W efekcie, musiałam poważnie nadszarpnąć budżet na ten miesiąc. Pieniędzy akurat tyle, by jedna osoba plus kot mogli bez luksusów ten miesiąc przeżyć.

Mała, wytrenowana przez swoją matkę, pewnego wrześniowego dnia postanowiła mi złożyć wizytę w wiadomym celu. Od dłuższego czasu nie wpadała w innych sprawach, niż prośby o pieniądze. No cóż, dopiero co dostała parę groszy na wyprawkę szkolną, dlatego trochę byłam podminowana, w jej wieku raczej nie wypada chodzić po ludziach i prosić.
Dość szybko przeszła do rzeczy. Mała jedzie na szkolną wycieczkę do Niemiec, która odbędzie się już niebawem. Jest tylko jeden problem... Jej mama zapłaciła już dwie raty za wyjazd, ale trzecią [wynoszącą 400 zł] zapłacić miałam ja, i to w ciągu tygodnia, bo wykreślą ją z listy. A w końcu chrześnicę mam jedną, a ciocia akurat musiała kupić nowe buty młodszym dzieciakom.
Zdziwienie podwójne - dlaczego nikt nie powiedział mi o planach takiego wyjazdu i nie spytał, czy mam zamiar się dokładać? Czemu kobieta chodząca do fryzjera częściej, niż ja po bułki, nagle nie może zapłacić za wycieczkę, na którą sama się zgodziła?
Nie było innej opcji - wyjaśniłam małej delikatnie, że w tym miesiącu jestem spłukana i nie mogę na ten wyjazd dołożyć, a o takich rzeczach powinni mi mówić wcześniej i spytać, czy mogę sobie na to pozwolić. Wyglądała jakby zrozumiała przekaz.

Koniec historii nieszczególnie przyjemny - ciotka zaczęła plotkować w całym mieście i przyległościach, że nie dołożyłam małej obiecanej sumy na wycieczkę i wracała ode mnie ze łzami w oczach, bo tak ją potraktowałam. Chociaż w rodzinie mało kto bierze jej słowa poważnie, zostałam obsmarowana od góry do dołu, a o nowych rewelacjach na swój temat dowiaduję się codziennie. Bo nie zapłaciłam za wycieczkę jej dziecka, a przecież taka jestem bogata... Póki co się do mnie nie odzywają, ale bez obaw - niedługo chrześnica ma urodziny, więc pewnie się pokaże. Chyba jednak będzie musiała zadowolić się czekoladą.

rodzina

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 672 (710)

1