Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Bianka

Zamieszcza historie od: 25 sierpnia 2014 - 14:57
Ostatnio: 9 grudnia 2015 - 5:02
  • Historii na głównej: 4 z 5
  • Punktów za historie: 1795
  • Komentarzy: 24
  • Punktów za komentarze: 81
 

#69410

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam predyspozycje do chorób z zakresu laryngologii. Pech chciał, że w święto Wielkiej Nocy obudziłam się o godzinie 6 nad ranem z ogromnym bólem prawego ucha, z mokrą twarzą od łez (nawet nie wiedziałam, że da się przez sen ;)). Po każdorazowym wstaniu, zmianie pozycji czy nagłym odwróceniu się miałam mroczki przed oczami, miałam wrażenie, że powoli tracę przytomność. Ból niemiłosierny, dodatkowo głowa mi pęka, dotyk prawej strony głowy, nie mówiąc już o uchu - niemożliwy.

Z racji tego, że było święto to wszystkie placówki medyczne był zamknięte, tak więc wsiadłam w autobus i pojechałam do szpitala (w autobusie przez ból straciłam przytomność). Doczołgałam się na SOR, wchodzę rycząca i cała czerwona do środka. Nie widzę żadnego pacjenta oprócz starszego, brudnego mężczyzny wymiotującego do miednicy w poczekalni, więc od razu podeszłam do lekarza, który rozmawiał z kobietą z recepcji. Wyjaśniłam sytuację, powiedziałam o wszystkich objawach, utracie przytomności, zresztą lekarz sam widział, w jakim jestem stanie.

[L]- lekarz
[J]- ja

[L] Proszę iść z tym do lekarza pierwszego kontaktu.
[J] Ale dziś jest święto, wszystko jest zamknięte. Jakbym nie miała już wcześniej poważnych sytuacji z uchem i byłaby to pierdoła, to bym do Was nie przyjeżdżała.
[L] To proszę iść po świętach.

Nie powiem, troszkę mnie zatkało. Nie należę do osób "rozcięłam sobie palec, krew trochę leci to pojadę do szpitala, bo na pewno umrę", potrafię sama sobie dać radę jeśli wiem, że nie przekracza to moich możliwości. Jakbym nie czuła, że to coś poważnego to naprawdę nie fatygowałabym się z tym na SOR. Prosiłam faceta, czy nie może chociaż zajrzeć do tego ucha, przecież był tylko jeden pacjent, którym zresztą w tym momencie się nie zajmował. Mówiłam, że zemdlałam z bólu, że kiedyś już miałam podobną sytuację i wylądowałam w szpitalu na 2 tygodnie, że ból jest nie do opisania i nie daje normalnie funkcjonować. Facet powiedział tylko, że jakbym umierała, to by mnie przyjął, ale nie zagraża to mojemu życiu. Odwrócił się na pięcie i wrócił do recepcjonistki.

Byłam wściekła, ile razy widziałam, jak karetka zabierała pijanego do nieprzytomności bezdomnego człowieka, a lekarz nie chciał pomóc osobie, która rzeczywiście medycznej pomocy potrzebowała.

I tu pytanie do Was.. rzeczywiście lekarz na SORze miałby obowiązek udzielić mi pomocy tylko w momencie bezpośredniego zagrożenia życia? Czy nawracający problem z uchem, w którym brak szybkiej reakcji prowadzi do szpitalnego łóżka nie kwalifikuje się do udzielenia takiej osobie pomocy? Tym bardziej, że oprócz mnie był na oddziale tylko pijany, wymiotujący człowiek..

SOR szpital słuzba_zdrowia

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 251 (353)

#65745

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wracam ze spaceru z psami i widzę sąsiada, który jest starszym, schorowanym i o ograniczonej mobilności człowiekiem. Leży na ziemi przed drzwiami do klatki schodowej, widzę obok niego jakąś kobietę. Pytam co się stało, na co ona odpowiada, że Pan się przewrócił i sama nie da rady go podnieść. Kucam przy sąsiedzie, mówię, że pomogę mu wstać. Sąsiad mówi coś o synu, więc kobieta zadzwoniła domofonem do mieszkania starszego Pana i rzeczywiście - syn był w domu, więc wyjaśniła sytuację i poprosiła go o zejście na dół. I tu zaczyna się piekielność.

Syn - dorosły facet po 40-tce - jakoś specjalnie się nie spieszył. Czekałyśmy z kobietą pod klatką, po chwili widzę, że idzie spokojnym, spacerowym krokiem po schodach. Gdy w końcu zszedł na dół i otworzył drzwi, włożył dłonie w kieszenie spodni, usta ułożył w dziubek, cmoknął i ze spokojem patrzył na leżącego na ziemi, sapiącego ojca. Patrzę na niego z niedowierzaniem. Pytam, czy mu pomóc: "nie". Facet dalej stoi i nic nie robi. W końcu podnosi wzrok na mnie oraz na kobietę i mówi, że sam nie da rady. Ja mały zonk, no ale okej, pomagamy staruszkowi wstać. Gdy w końcu udało nam się postawić go na nogi, weszliśmy do klatki. Syn nawet nie obejrzał się za siebie, pognał na górę (4 piętro bez windy), ojca nawet nie spytał, czy coś go boli, czy w porządku, czy pomóc.

Zastanawia mnie, jak można być tak obojętnym i to jeszcze w stosunku do własnego rodzica. Znieczulica pełną gębą..

Sąsiedzi Staruszkowie

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 359 (479)

#64758

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem z psem na spacerze. Wieczór, jest już ciemno, dodatkowo dróżki, którymi chodzę są słabo oświetlone.

Przechodzę ścieżką pod balkonami bloku, gdzie bardzo często widzę resztki jedzenia, spleśniały chleb, opakowania po jogurtach, mrożonych pizzach, nawet wyciśnięte połówki cytrusów. Z racji tego bacznie obserwuje swojego psa, bo niestety zdarza jej się takowe odpadki kraść (spokojnie, nie głodzę psa, taka jej przypadłość ;-). Wnet nagle słyszę bardzo głośny szelest krzaka tuż za mną. Ja - przerażona wizją bandyty wyskakującego zza krzaków - odwracam się i widzę spadające kawałki "czegoś" z jednego z balkonów. Lokator po prostu wyrzucał śmieci za balkon, zamiast do śmietnika. Kopara mi opadła, stałam tak chwilę, z niedowierzaniem patrząc na lecące odpadki. Zanim zebrałam szczękę z podłogi i pomyślałam, żeby zwrócić delikwentowi uwagę, ten zdążył schować się w czeluści swego mieszkania. No cóż, pomyślałam, nada się na Piekielnych.

Idę powoli dalej, gdy wnet - własnych uszom nie wierzyłam - usłyszałam chlust z okna innego mieszkania. Patrzę, a ręce wyłaniające się z ciemnego okna trzymają wiaderko do góry nogami. O nie, pomyślałam, to już przegięcie. Zaczęłam nawoływać osobę z okna, coby jej coś powiedzieć. Nawoływałam, coraz bardziej zdenerwowana, ale ciemna postać zamknęła okno i zasłoniła firany.
Byłam w szoku, że ludzie są w stanie robić takie rzeczy, mając śmietnik z boku bloku (!). Okej, powiedzmy, że jest starsza osoba, która mieszka na ostatnim piętrze i nie jest w stanie sama przemieścić się po tylu schodach (4-piętrowe bloki bez wind). Ale zawsze można poprosić sąsiada, by przy okazji wynoszenia swoich śmieci wziął i sąsiada.

Tak wiele osób narzeka na smród w miastach, śmieci walające się po osiedlach... Samemu się do tego przyczyniając. Oczywiście zawsze jeszcze są skargi na "dwójeczki" czworonogów. Uprzedzam komentarze - zawsze mam przy sobie woreczek i sprzątam po swoim psie. Ale ludzie! Źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz..

Sąsiedzi Śmieci

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 345 (415)

#62527

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o chamstwie z dzisiejszego powrotu do domu w godzinach szczytu. Jadę tramwajem, który miał przeciąć skrzyżowanie i wjechać na przystanek. Jednak na środku skrzyżowania tramwaj niespodziewanie się zatrzymuje. Spoglądam na przednią szybę i widzę czarne, terenowe auto stojące na torach. Wywnioskowałam, że ten właśnie samochód i jeszcze jeden za nim chciały przejechać na światłach, na tzw. "wczesnym pomarańczowym", ale auta z innej zmiany świateł już ruszyły, więc musiały się zatrzymać. Ludzie zaczęli nerwowo spoglądać na przód tramwaju, motorniczy zatrąbił (tramwaje trąbią?) na stojące na torach auto. Mężczyzna w środku nawet na niego nie spojrzał. Samochód za nim cofnął się na pasy, by terenówka mogła spokojnie cofnąć się o te 2 metry i pozwolić tramwajowi wjechać na przystanek. Facet w środku dalej nic, siedzi niewzruszony, z łokciem opartym na oknie i brodą na dłoni.
Ruszyły auta z innej zmiany świateł, ale niestety tramwaj blokował przejazd. Ci zaczynają trąbić na tramwaj. Widzę, że motorniczy zaczyna się denerwować, coś mruczeć pod nosem. Dzwoni dzwonkiem kolejny raz. Muzyka dużego miasta ;-). Motorniczy porządnie się wkurzył- otworzył okno i zaczyna krzyczeć w stronę kierującego terenówką. Jego reakcja? Z łaską spojrzał na motorniczego, pokazał mu środkowy palec i wrócił do swojej pozycji kontemplującego życie.
Suma sumarum 3/4 zmiany świateł na CAŁYM skrzyżowaniu było wstrzymane przez jakiegoś pacana. Nie rozumiem tylko, co szkodziło mu cofnąć się te dwa metry i oszczędzić ludziom stresu?

komunikacja_miejska

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 475 (519)
zarchiwizowany

#61769

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na moim osiedlu znajdują się ogródki działkowe, które mają również trasy dla spacerowiczów. Można spotkać tam i rodziny z dziećmi i starszych ludzi z kijkami do Nordic Walkingu i osoby spacerujące z psami- takie jak ja.
Chłodny poranek, ludzi coraz mniej. Idę ze swoim psem, na smyczy (co jest istotne dla historii), pies jest spokojny i grzeczny. Ładnie idzie przy nodze, czasem niuchnie trawę, nic szalonego. Widzę, że z przeciwnej strony idzie sędziwego wieku kobieta. Widzę, że patrzy na mojego psa z nienawiścią w oczach. Powoli zbliżamy się do siebie, kobieta dalej maltretuje mnie i mojego psa wzrokiem. Kobieta zatrzymuje się obok tabliczki z narysowanym rowerem i psem, jestem jakiś 2 metry przed nią. Zauważam wstrętny, złośliwy uśmiech na twarzy kobiety. Zaczyna czytać.

"Zakaz jazdy na rowerze na terenie ogródków działkowych. Zakaz wprowadzania psów.."

Kobieta spojrzała na mnie, czekałam tylko aż opluje mnie jadem;-). Czyta dalej.

"Zakaz wprowadzania psów bez smyczy."

Ostatnie dwa słowa wypowiedziała ze zdziwieniem w głosie, cichutko. Kobieta lekko się zmieszała, spojrzała jeszcze raz na mojego psa- przypiętego do smyczy. Uśmiechnęłam się do kobietki, która tylko ze złością na twarzy odwróciła się na pięcie i zaczęła coś mruczeć pod nosem.. No cóż, sama sobie była piekielna, ja tylko spaceruję;-)

Zwierzęta staruszki

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (335)

1