Profil użytkownika
Deffie ♀
Zamieszcza historie od: | 19 czerwca 2014 - 15:16 |
Ostatnio: | 26 czerwca 2016 - 15:02 |
- Historii na głównej: 2 z 2
- Punktów za historie: 736
- Komentarzy: 118
- Punktów za komentarze: 1200
Ostatnio znalazło się tu trochę historii o domach tymczasowych i fundacjach dla zwierząt. Ja też dodam swoją cegiełkę.
Będzie nie o kocie, a o psie.
Zima 2012 rok, koło 3 nad ranem, akurat wracałam ze studniówki.
Kątem oka widzę, że coś lezie za mną. Idę szybciej, coś też przyspiesza. Zwalniam, coś też zwalnia. Zatrzymuję się, coś też się zatrzymuje. W końcu się odwracam i widzę psa. Biszkoptowy, zadbany, ale jakiś wystraszony, sięgał mi nieco za kolano. Bez obroży. Patrzy, w końcu podchodzi i liże mnie po dłoni.
W okolicy żywego ducha, psa szkoda, bo zimno straszliwie, a przecież w środku nocy nie będę łazić po mieszkaniach i pytać czyje toto jest.
Postałam chwilę, podumałam i podjęłam decyzję. Jak zostanie, to trudno, a jak pójdzie za mną to zabieram do domu, a rano pomyślę co zrobić i gdzie zgłosić.
Odprowadził mnie pod drzwi. No to zabrałam.
Obudziłam mamę, wyjaśniłam co i jak, na szybko zrobiłyśmy mu posłanie ze starej poduszki i koca, dałyśmy wodę i jedzenie. Następnego dnia razem z tatą pojechałam do najbliższej lecznicy, popytaliśmy w okolicy, czy ktoś nie zna tego psa, umieściliśmy ogłoszenia.
Trochę czasu minęło, zgłosiła się kobieta. Wyjaśniła, że jest spoza miasta, prowadzi dom tymczasowy dla psów, jeden jej uciekł a wygląda jak „nasz“.
Umówiliśmy się na konkretny dzień i godzinę, kobieta przyjechała spóźniona, psa poznała, pies ją też.
I tu by się mogła historia skończyć, gdyby nie to, że szkoda się było z psiakiem rozstać. Młody, wesoły, łagodny, ciapa jakich mało. Od razu się zakochałam. Porozmawialiśmy z kobietą, że skoro dom tymczasowy to pewnie szuka jakichś ludzi dla psa.
No szuka.
To może my byśmy mogli?
No, ona nie wie, bo to są wytyczne, ona musi wrócić po listę i sprawdzić.
Niech sprawdza.
Koniec końców psa nie dostaliśmy, bo:
1. jest za zimno (hm... bo jest zima?)
2. za dużo nas tu mieszka (4 osoby + babcia przychodząca na obiady)
3. pies nie może mieszkać na zewnątrz, w kojcu, budzie, kotłowni (głupi argument, zaraz zobaczycie dlaczego)
4. rodzice nie zgodzili się na niezapowiedziane wizyty (na wizyty poprzedzone telefonem, mailem, listem, gołębiem już tak)
5. mam świnkę morską i w moim pokoju nie ma miejsca dla psa (do tej pory się jakoś mieścił)
6. buty nie są schowane do szafy, pies je może pogryźć i udławić się sznurowadłem
7. nie stać nas na opłatę adopcyjną (bagatela, 50 złotych polskich...)
8. jestem za młoda, pies na pewno mi się znudzi i go wyrzucimy, albo nam ucieknie (no, komu uciekł, temu uciekł...)
9. (wróćcie do argumentu nr 3) mieszkamy w bloku i nie mamy ogrodu.
Będzie nie o kocie, a o psie.
Zima 2012 rok, koło 3 nad ranem, akurat wracałam ze studniówki.
Kątem oka widzę, że coś lezie za mną. Idę szybciej, coś też przyspiesza. Zwalniam, coś też zwalnia. Zatrzymuję się, coś też się zatrzymuje. W końcu się odwracam i widzę psa. Biszkoptowy, zadbany, ale jakiś wystraszony, sięgał mi nieco za kolano. Bez obroży. Patrzy, w końcu podchodzi i liże mnie po dłoni.
W okolicy żywego ducha, psa szkoda, bo zimno straszliwie, a przecież w środku nocy nie będę łazić po mieszkaniach i pytać czyje toto jest.
Postałam chwilę, podumałam i podjęłam decyzję. Jak zostanie, to trudno, a jak pójdzie za mną to zabieram do domu, a rano pomyślę co zrobić i gdzie zgłosić.
Odprowadził mnie pod drzwi. No to zabrałam.
Obudziłam mamę, wyjaśniłam co i jak, na szybko zrobiłyśmy mu posłanie ze starej poduszki i koca, dałyśmy wodę i jedzenie. Następnego dnia razem z tatą pojechałam do najbliższej lecznicy, popytaliśmy w okolicy, czy ktoś nie zna tego psa, umieściliśmy ogłoszenia.
Trochę czasu minęło, zgłosiła się kobieta. Wyjaśniła, że jest spoza miasta, prowadzi dom tymczasowy dla psów, jeden jej uciekł a wygląda jak „nasz“.
Umówiliśmy się na konkretny dzień i godzinę, kobieta przyjechała spóźniona, psa poznała, pies ją też.
I tu by się mogła historia skończyć, gdyby nie to, że szkoda się było z psiakiem rozstać. Młody, wesoły, łagodny, ciapa jakich mało. Od razu się zakochałam. Porozmawialiśmy z kobietą, że skoro dom tymczasowy to pewnie szuka jakichś ludzi dla psa.
No szuka.
To może my byśmy mogli?
No, ona nie wie, bo to są wytyczne, ona musi wrócić po listę i sprawdzić.
Niech sprawdza.
Koniec końców psa nie dostaliśmy, bo:
1. jest za zimno (hm... bo jest zima?)
2. za dużo nas tu mieszka (4 osoby + babcia przychodząca na obiady)
3. pies nie może mieszkać na zewnątrz, w kojcu, budzie, kotłowni (głupi argument, zaraz zobaczycie dlaczego)
4. rodzice nie zgodzili się na niezapowiedziane wizyty (na wizyty poprzedzone telefonem, mailem, listem, gołębiem już tak)
5. mam świnkę morską i w moim pokoju nie ma miejsca dla psa (do tej pory się jakoś mieścił)
6. buty nie są schowane do szafy, pies je może pogryźć i udławić się sznurowadłem
7. nie stać nas na opłatę adopcyjną (bagatela, 50 złotych polskich...)
8. jestem za młoda, pies na pewno mi się znudzi i go wyrzucimy, albo nam ucieknie (no, komu uciekł, temu uciekł...)
9. (wróćcie do argumentu nr 3) mieszkamy w bloku i nie mamy ogrodu.
Ocena:
334
(350)
Chyba na dobre straciłam znajomą. A było to tak:
Spotkałyśmy się dzisiaj przypadkiem. Nie widziałyśmy się długo, bo 12 lat, dlatego uznałyśmy, że warto skoczyć na kawę, żeby trochę poplotkować. Z plotkowania za wiele nie wyszło, bo znajoma zajęta była bardziej swoim telefonem niż rozmową. Nie wiem co to za model, nie znam się, ale z jej słów wywnioskowałam, że jakiś nowy cud techniki - pilot do telewizora czy inny symulator lotów w kosmos, co to sprząta, prasuje, robi kawę, a przy odrobinie szczęścia można nawet z tego zadzwonić.
Posiedziałyśmy, pogadałam sama ze sobą i w końcu uznałam, że czas się zbierać. Jak się okazało, mieszkamy niedaleko siebie, to i poszłyśmy razem. Co ważne - znajoma cały czas nie odrywała wzroku od telefonu. Nawet wtedy, gdy doszłyśmy do przejścia dla pieszych. I zamiast się rozejrzeć, wlazła prosto pod samochód. Trochę refleksu mi na szczęście zostało, więc bez namysłu złapałam ją za kaptur i pociągnęłam. Znajoma upadła na tyłek, ale wydawało mi się, że nic jej nie jest i jak się ogarnie, to pójdziemy dalej.
Otóż nie.
Razem z nią na ziemię upadł telefon i, niestety, po upadku nie chciał się włączyć. Znajoma obsobaczyła mnie, bo celowo popsułam jej własność, a wszystko z zazdrości, że jej się powodzi, a mnie nie. I w ogóle jestem brzydka i głupia, bo nie rozumiem, że taki telefon jest jak dziecko (?), trzeba o niego dbać i się troszczyć (??), a ja nie mam odrobiny szacunku i dlatego przez całe życie będę sama. Teraz mam definitywnie zniknąć z jej życia, bo ona nie uznaje takiego plebsu jak ja.
No nie powiem, przykro mi się zrobiło, ale cóż... przeprosiłam za telefon (no nie chciałam przecież...), pokiwałam głową i obiecałam, że się do niej więcej nie odezwę. A ona? Próbując włączyć telefon weszła na przejście. Prosto pod kolejny samochód.
Spotkałyśmy się dzisiaj przypadkiem. Nie widziałyśmy się długo, bo 12 lat, dlatego uznałyśmy, że warto skoczyć na kawę, żeby trochę poplotkować. Z plotkowania za wiele nie wyszło, bo znajoma zajęta była bardziej swoim telefonem niż rozmową. Nie wiem co to za model, nie znam się, ale z jej słów wywnioskowałam, że jakiś nowy cud techniki - pilot do telewizora czy inny symulator lotów w kosmos, co to sprząta, prasuje, robi kawę, a przy odrobinie szczęścia można nawet z tego zadzwonić.
Posiedziałyśmy, pogadałam sama ze sobą i w końcu uznałam, że czas się zbierać. Jak się okazało, mieszkamy niedaleko siebie, to i poszłyśmy razem. Co ważne - znajoma cały czas nie odrywała wzroku od telefonu. Nawet wtedy, gdy doszłyśmy do przejścia dla pieszych. I zamiast się rozejrzeć, wlazła prosto pod samochód. Trochę refleksu mi na szczęście zostało, więc bez namysłu złapałam ją za kaptur i pociągnęłam. Znajoma upadła na tyłek, ale wydawało mi się, że nic jej nie jest i jak się ogarnie, to pójdziemy dalej.
Otóż nie.
Razem z nią na ziemię upadł telefon i, niestety, po upadku nie chciał się włączyć. Znajoma obsobaczyła mnie, bo celowo popsułam jej własność, a wszystko z zazdrości, że jej się powodzi, a mnie nie. I w ogóle jestem brzydka i głupia, bo nie rozumiem, że taki telefon jest jak dziecko (?), trzeba o niego dbać i się troszczyć (??), a ja nie mam odrobiny szacunku i dlatego przez całe życie będę sama. Teraz mam definitywnie zniknąć z jej życia, bo ona nie uznaje takiego plebsu jak ja.
No nie powiem, przykro mi się zrobiło, ale cóż... przeprosiłam za telefon (no nie chciałam przecież...), pokiwałam głową i obiecałam, że się do niej więcej nie odezwę. A ona? Próbując włączyć telefon weszła na przejście. Prosto pod kolejny samochód.
Ocena:
374
(414)
1
« poprzednia 1 następna »