Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

DuzaMi

Zamieszcza historie od: 17 czerwca 2014 - 14:56
Ostatnio: 9 lipca 2015 - 2:24
  • Historii na głównej: 19 z 22
  • Punktów za historie: 12625
  • Komentarzy: 96
  • Punktów za komentarze: 770
 

#66808

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno musiałam się w towarzystwie dziecka udać do centrum handlowego, czy tam galerii handlowej. Tak się złożyło, że dziecko moje doznało skumulowanej potrzeby zmiany pampersa i spożycia posiłku. W tym celu jak kultura nakazuje, udałam się stronę pokoju dla matki z dzieckiem, tłumiąc marudzenie berbecia smoczkiem.

Przed miejscem docelowym spotkała mnie niespodzianka, otóż pokój zamknięty, ale jest interkom! Myślę sobie fajnie! Pewnie otworzą mi na zasadzie domofonu. Łączę się za pomocą tego cudu techniki, po drugiej stronie odzywa się miły Pan, wyłuszczam mu sprawę, pan informuje, że zaraz ktoś przyjdzie z magicznym kluczem i wpuści mnie na włości. Mija 5 min, 7, 8 nikogo nie ma. Łączę się ponownie i już w akompaniamencie dającego po bębenkach marudzenia mojego dziecka pytam pana, czy się ten ktoś z kluczem gdzieś nie zgubił? Pan mnie poinformował, że ta osoba jest na przerwie. Cóż ma prawo, a moje dziecko potrzebę, którą głośno wyraża. To jak ta świnka przewinęłam w damskim w wózku i na najbliżej ławce przysiadłam karmić z biustu.

Po 20 min, widok mojego przyssanego berbecia sprawił, że podeszła do nas pani ochroniarz, że jak to ja tak? Przecież tam jest pokój dla matki z dzieckiem! Ona mi otworzy! Pozostało mi tylko kwaśno spytać "serio?".

Pokoj dla matki z dzieckiem

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 698 (804)

#66556

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Żale Matki Polki.

Ja wiem, że wiele matek małych dzieci ma kolokwialnie rzecz ujmując nasrane pod kopułami, ale niektórych ludzi, na których się czasem natykam mam ochotę walnąć w czerep. Oto zbiór piekielności Matki Polki:

1. Poród.
Rodziłam przez CC ze wskazań lekarskich. Dowiedziałam się, że nie nadaje się do rodzenia dzieci, bo tylko przyjście na świat przez życiodajny tunel gwarantuje, że dziecko będzie się normalnie rozwijało i było zdrowe. Ciekawe, bo jakoś moje dziecko rozwija się normalnie i jest zdrowe. A tą mądrością życiową obdarzyła mnie znajoma rodziców, co dwójkę dzieci rok po roku poprzez cesarkę powiła.

2. Czapeczka.
No może pod tym względem moje dziecko normalne nie jest, bo nienawidzi czapek. Jak jakieś babsko na ulicy zauważy, że moje dziecko nie ma czapeczki, to zaraz poczuwa się do bycia ciocią dobrą radą. Że jak to nie ma czapeczki??? Jak to ma na głowie kapturek albo dwa?? Dziecko musi mieć czapeczkę, najlepiej na oczy naciągniętą, bo zapalenia uszu dostanie (gówno prawda)! Jak raz odpowiedziałam, że moje dziecko nie lubi od urodzenia i się drze, to się dowiedziałam, że miesięczne dziecko już wchodzi mi na głowę. Odpowiedziałam "to wchodzi na moją, a nie pani, więc co się pani czepia?"

3. Chustonoszenie.
Moje dziecko, jednak jest nienormalne (na pewno przez tą cesarkę), bo nie cierpi jeździć w wózku dłużej niż pół godziny. Jest jeszcze za małe do spacerówki, więc noszę je zwykle w chuście. Na tą okoliczność dowiaduje się, że:
- jestem nienormalna i złamię dziecku kręgosłup, albo inaczej uszkodzę, czy też spadnie mi przy zakładaniu.
- upodabniam się do cyganów (WTF?)
- nauczę dziecko noszenia, a tak nie można (moje dziecko, moja sprawa?)
- hit dzisiejszy, szłam przez park i dwie babki mnie obgadywały, że żałuję dziecku na wózek i w chuście noszę.
- wg mojego ojca nosząc w chuście urządzam z macierzyństwa teatrzyk.

4. Mamusiowanie.
Wkurza mnie jak robiąc zakupy, albo w przychodni, panie obsługujące zwracają się do mnie per "mama" albo "mamuśka", często protekcjonalnie, jakby urodzenie dziecka było równoznaczne z lobotomią i resekcją połowy mózgu. Jak zwracam im uwagę, że nie jestem ich matką, to są zwykle albo zbite z tropu, albo ciężko oburzone, że o co mi chodzi.

5. Zabobony, czyli przymus czerwonej wstążeczki i teksty typu:
- a gdzie czerwona wstążeczka przy wózku/nad łóżeczkiem/ na kapelusiku. Najlepiej by było chyba wytatuować ją dziecku na czole, bo inaczej zostanie zauroczone, vel OCIOTANE.

5. Na płacz dziecka najlepsze:
- odczynianie uroku
- nastawianie(?!)
- danie się wypłakać
- browar! (jeden pijaczek chciał na ulicy moje 4 miesięczne dziecko poczęstować browarem)
- lepsza matka! (tak uznała wobec mnie teściowa koleżanki z łóżka obok, bo nie miałam pokarmu po porodzie, a dziecko było głodne).

Matką być adult

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 331 (551)

#63664

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z wczorajszej wizyty u lekarza.
Wspominałam już kiedyś o Pani Halince, co jest rejestratorką u mojego ginekologa, do którego zresztą chodzę prywatnie.
W dniu wczorajszym miałam się u niego pojawić na "szybkiej kontroli" jeszcze nienarodzonej. Przyszłam o czasie, akurat Pani Halinka odprawiała inną pacjentkę. No to z mężem, grzecznie ustawiliśmy się w kolejce by się zaanonsować do pani doktor.
Ta nas zauważyła i wyparowała:
- Co to za porządki! Ja tu sprzątaczką nie jestem! Przez takich jak wy ja zamiast zajmować się swoją pracą to z mopem latam!

Mnie wcięło, bo po pierwsze wytarłam i otrzepałam buty przed wejściem do poradni, ALE jako, że nie było wyłożonej żadnej szmaty ani w przedsionku, ani na gumowej wycieraczce to się naniosło.

No nic, wzięłam tego mopa w łapki i zaczęłam po sobie sprzątać, po chwili mąż mnie wyręczył, a ta jak nie ryknie - ZOSTAWIĆ TO, TO MÓJ MOP!

Akurat wychodziła pacjentka od mojej lekarki, a i ona sama zwabiona krzykami Pani Halinki wyszła zobaczyć co się dzieje.

Wyjaśniłam co się stało, Pani Halinka spurpurowiała i przeprosiła.

Na samej wizycie dowiedziałam się, że Pani Halinka ma płacone dodatkowo za sprzątanie przychodni. Mimo jej opryskliwego zachowania wywalić jej nie chcą, bo na początku przyszłego roku przechodzi na emeryturę. Personel już jednak odlicza do jej odejścia.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 423 (519)

#63630

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z moim "już mężem" połączyła mnie pasja do jazdy na rowerze. Mamy wielu rowerowych znajomych, lubiliśmy uczestniczyć w imprezach mniej lub bardziej zorganizowanych, szczególnie po różnych dziwnych miejscach i o dziwnych porach. Dwie imprezy jednak zapadły mi w pamięć na długo i to w aspekcie negatywnym.
Dziś opiszę pierwszą.

Dostaliśmy facebookowe zaproszenie do udziału w nocnym rajdzie po jednym ze śląskich miast. Nie była określona dokładna trasa, podano tylko szacunkową ilość kilometrów. Jako, że rzadko się zapuszczaliśmy w te rejony stwierdziliśmy, że się wybierzemy. Zabezpieczyliśmy się oczywiście w oświetlenie, kamizelki odblaskowe, zapasowe dętki i baterie do lampek rowerowych.
Dotarliśmy na miejsce zbiórki ok 22, okazało się, że jedzie nas łącznie jakieś 10 osób - fajnie, kameralnie, nie powinno być problemu, żebyśmy się wszyscy nawzajem pilnowali.

Ruszyliśmy.
Na początku spokojnie, wjechaliśmy na jakąś górkę, potem w las (w założeniu miało być jak najmniej śmigania po ulicy). W lesie jakiejś dziewczynie spadł łańcuch. Zatrzymaliśmy się, pomogliśmy, ale reszta grupy, mimo powiadomienia o przymusowym postoju nas olała. No nic, dogoniliśmy ich, pojechaliśmy dalej.
Po jakiś 2-3 godzinach, zaczęły mi się wyczerpywać baterie w lampce rowerowej. Znowu krzyknęliśmy, że stajemy (było to jakieś pole), grupa nawet (niechętnie) zaczekała. Szybko uporałam się z wymianą, ale jak dojeżdżaliśmy z Moim do grupy okazało się, że Mój złapał gumę. Tu lider i organizator stwierdził "aaa to dłuższa sprawa. Powodzenia!". Pozbierał się, ludzie za nim i pojechali. Nikt nie zapytał, czy mamy dętkę na wymianę. Nikt nie zaproponował pomocy. Nikt nawet nie zapytał, czy trafimy z powrotem do domu. Zostaliśmy sami, na środku pola, szczęśliwie mając to co trzeba ze sobą.

Wystawiliśmy im odpowiednią opinię na ich fanpagu na facebooku. Organizator był bardzo zaskoczony, że w naszym mniemaniu jego zachowanie było niewłaściwe.
Dla nas nie była to pierwsza tego typu impreza i nigdy się nie nie zdarzyło, żeby ktoś został pozostawiony sam sobie, zawsze ktoś zaproponował pomoc, pożyczył sprzęt, albo nawet oddał z przykazem "kiedyś pomożesz komuś innemu". Po prostu bezpieczeństwo przede wszystkim.

Rowerowo

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 595 (763)

#63562

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja sąsiadka - o której już na łamach tego portalu wspominałam, ostatnio udowodniła, że naprawdę potrzebuje pomocy psychiatry, coby ją wyleczył z ciężkiej postaci mitomanii. Ostatnio dowiedziałam się, że:

- żeby mieć na mieszkanie, oddałam moją babcię do domu starców i sprzedałam jej mieszkanie. (babcia mieszka z moimi rodzicami z racji niepełnosprawności i raz nas odwiedzając natknęła się na panią Leosię).
- mój pies (ten biedny niewyprowadzany) nagminnie robi grubszą potrzebę na wycieraczce przed jej drzwiami na zmianę ze znienawidzonym przez nią sąsiadem. Sąsiad któremu się skarżyła, popukał się w głowę i zapytał, czy nie jest pewna, że to nie jej pies, bo po naszym zawsze sprzątamy trawniczek, a po swoim ona nigdy nie sprząta.
- urodziłam dziecko i nie wiadomo co z nim zrobiłam! To zabawne, bo brzuch mam jak Berlin i jasno wskazuje on na to, że mały lokator, nie opuścił jeszcze jego wnętrza.

Wszystkie te durnoty opowiada pod moimi drzwiami, a to dlatego, że jak przyjechał do mnie kurier, to na siłę próbowała przejąć przesyłkę zapewniając Pana, że mnie nie ma w domu. Ja jednak drzwi otworzyłam i podpisując odbiór zwróciłam jej uwagę, że interesuje się wszystkim tylko nie własnym nosem i proszę, żeby więcej moich paczek nie odbierała.

sąsiadka wariatka

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 564 (632)

#63547

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia klon_kociego_mordercy o pasierbicy przypomniała mi historię o chrześnicy mojej siostry.
Otóż koleżanka siostry, niezbyt lotna osoba i kompletnie aspołeczna, zapoznała przyjezdnego robotnika i dorobiła się z nim dziecka. Wzięli ślub, dostali mieszkanie komunalne i tak sobie żyli. On pracował, a ona żyła w swoistej psychozie z córką, kompletnie ją uzależniając od siebie.

Dawała jeść, pić, pozwalała oglądać bajki, ale jako, że sama bała się świata i życia, to i na córkę owy lęk przelewała. Nie chodziła z młodą zbyt często na spacery, bo może zdarzyć się wypadek, ktoś ją może porwać itd. Dziecko to w wieku 5-6 lat ważyło ponad 60 kg, w zerówce zainteresowała się tym faktem wychowawczyni i jakiś cudem udało się Mamuśkę z córką wysłać do ortopedy i dietetyka, którzy się młodą zajęli.

Fakt faktem zrzuciła zbędny balast. Niestety dla Młodej zaczęła się szkoła, a co za tym idzie koledzy i koleżanki. Młoda nie mogła się z nikim kolegować, bo nasiąknie złymi wzorcami, może się czymś zarazić. Tym bardziej nie mogła do domu nikogo zapraszać, nie wychodziła na dwór bo coś jej się stanie, wpadnie w złe towarzystwo (to nie były czasy internetu). Generalnie podobnie jak matka, tak i młoda stawała się powoli aspołeczna. Mamuśka córeczkę odprowadzała do szkoły..... do klasy przedmaturalnej.

Wówczas młoda znalazła chłopaka, z którym spotykała się chodząc na wagary, smsy od niego szybko usuwała, bo mamuśka telefon kontrolowała jak tylko się da. Niestety raz, kiedy Młoda była w szkole i zapomniała telefonu, to Mamuśka przechwyciła jakiś dość intymny sms, wpadła w furię, w najbliższej aptece kupiła test ciążowy i wpadła w niego uzbrojona do klasy, w której akurat Młoda miała zajęcia.

Przy wszystkich kolegach, koleżankach i nauczycielu zażądała od młodej zrobienia testu, skoro prawdopodobnie się "seksi" i kazała jej się do ginekologa zbierać. Młoda nie wyszła, nie zrobiła testu. Mamuśka się obraziła. W Młodej chyba jednak coś pękło. Co ważne dla historii rodzice Młodej z powodu sfiksowania mamuśki i alkoholizmu ojca się rozwiedli i Mamuśka na Młodą dostawała alimenty.

Młoda jak tylko skończyła 18 lat, założyła sobie konto w banku, tam gdzie trzeba załatwiła, że alimenty zaczęły spływać na jej konto. W szkole napisała oświadczenie, że nie życzy sobie aby matka była informowana o jej postępach w nauce, tudzież o wynikach matur. Jak tylko to wszystko załatwiła, to przeprowadziła się do swojego chłopaka, który mieszkał sam z mamą. W tej chwili jest mężatką, ma fajnego dzieciaczka, o którym Mamuśka dowiedziała się od mojej siostry. Mamuśka oburzona postępowaniem córki, "której przecież życie poświęciła" czeka na jej przeprosiny, ale jako że wyszła bez jej zgody za mąż i odcięła ją w "taki sposób" od siebie to nie wie, czy kiedykolwiek jej wybaczy.
A skąd taka przemiana u Młodej? Po prostu chłopak, a obecny mąż znalazł jej dobrego psychologa.

A skąd ja o tym wszystkim wiem? Otóż do jej wyprowadzki mieszkałyśmy w jednym bloku, a teraz mieszkamy na tym samym osiedlu.

rodzice

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 436 (530)

#63360

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O dodatkowych źródłach zarobku.
Jestem uczulona na wszelkie firmy działające na zasadzie sprzedaży bezpośredniej poprzez konsultantów (nazwy nie pamiętam, jak dla mnie to ugłaszczona "piramida finansowa"), w sensie avony, oriflame, mona vie, ubezpieczenia, fundusze itd.

Mamy w rodzinie ciocię, która jest przedstawicielką chyba wszystkich firm nastawionych na sprzedaż prowizyjną, czy jak to się nazywa. Mieszka ona dość daleko od nas, widujemy się w zasadzie od pogrzebu do pogrzebu kogoś z rodziny, albo jak próbuje wciągać moich rodziców w siatkę takich firm jak wymienione.

Kilka miesięcy temu zadzwoniła do moich rodziców, że będzie w okolicy, bo ma spotkanie w hotelu i czy nie napiliby się z nią kawy przed jej spotkaniem, a i żeby koniecznie mnie zabrali, bo przyjechała też kuzynka, której lata nie widziałam, a zawsze się lubiłyśmy, więc dlaczego się nie spotkać. Przyjechaliśmy, okazało się, ze na kawę nie ma czasu, kuzynka nie dojechała, a z tym jej spotkaniem się przesunęło, ale możemy z nią iść. Już wiedziałam czym o pachnie - namawianie do wstąpienia rzeszy wciskaczy kitu na rzecz kolejnej firmy "kogucik" - ani ja, ani rodzice byśmy się wołami nie dali zaciągnąć. Już mieliśmy zrobić strategiczny odwrót, ciocia zaczęła prosić, żebyśmy zostali, bo każdy z przedstawicieli miał kogoś przyprowadzić, a mnie z racji zawodu powinno to spotkanie zainteresować. Zostałam, ale postanowiłam być piekielna na tyle, że nigdy więcej do niczego takiego nie będzie mnie namawiać.
Rodzicom udało się odwrotu dokonać.

Pan z firmy, którą ciocia postanowiła wspomóc, a mnie namówić do działalności na ich rzecz, zaczął pieprzyć o wspaniałym soczku, będącym panaceum na wszystkie choroby świata. Opowiadał o jego cudownych właściwościach, unikalnym składzie, metodzie produkcji. Niby wszystko grało, ale zaczęłam wchodzić w szczegóły - jak te właściwości zostały przebadane, dlaczego taka a nie inna metoda produkcji, o publikacje na temat badań in vitro i in vivo, o certyfikaty, czy są zgodne z codex alimentarius i ich uaktualnienia. Z racji ego, że Pan powoływał się jedną jedyną na dodatek bardzo ogólną metodę badania tego specyfiku, to podważyłam jego przekonanie o jego wiarygodności. Ciocia była purpurowa. Pan przerwał prelekcję i mnie wyprosił, niestety (dla pana i cioci) wyszło sporo innych osób. Nie było braw, ani nic, ale wielokrotnie mówiłam cioci, że takie dorabianie mnie nie interesuje, a branie mnie na takie pranie mózgu podstępem, uważam za przynajmniej bezczelne.

Jednak to nie jedyna osoba, która w ostatnich miesiącach chciała mnie wkręcić w coś takiego. Jakoś w maju zadzwonił kolega, z którym pisałam pracę magisterską, a z tego co wiem, to kontynuował przygodę z tematem w ramach doktoratu. Kiedyś wspominał, że chciałby coś więcej w tym zakresie robić i na tym zarobić. Kolega proponował pracę, upewniłam się, czy chodzi o ten temat z magisterki - wszystkiego dowiem się na miejscu. Przybyłam - kolega w garniaku, z teczuszką - no istny biznesmen. Zaczął zagadywać jak tam, życie płynie, jak finanse, że takie mamy teraz niepewne czasy, że emerytury pewnie nie dostaniemy, ale ja taka rezolutna wygadana dziewczyna na pewno dam sobie radę, wystarczy dać mi odpowiednie narzędzia i on właśnie ma dla mnie propozycje! Bo ona zaczął współprace z taką i taką firmą i taaaaak dobrze na tym wychodzi... Krótko pisząc chodziło o wejście w jakiś fundusz emerytalny i namawianie innych do ich zakładania. Szkoda, że nie pamiętał, że kolegę ze studiów, co jego w to wciągnął, objechałam kiedy próbował to zrobić ze mną. Powiedziałam co o tym temacie i fatygowaniu mnie w taki sposób i w takich sprawach myślę, no i nie mam już kolegi.

Jak się komuś taka praca podoba, to na zdrowie, ja do tych ludzi nie należę i naprawdę nie lubię jak ktoś mnie robi w "bambuko" i podstępem ściąga na takie spotkania.

...

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 409 (481)

#63485

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam wczoraj wizytę u ginekologa. Jako, że nie miałam przy sobie pieniędzy na wizytę, musiałam po drodze odwiedzić bankomat (taki wolnostojący przy mało obleganym markecie).
Podczas wyciągania portfela przed "ścianą płaczu", z torebki wypadło mi takie filcowe etui na dokumenty, wielkości połowy formatu A4. Trzymam tam wyniki badań i kartę ciąży. Na sytuację ekspresowo zareagował starszy pan, co stanął za mną w kolejce i mi je podniósł. Uśmiechnęłam się promiennie, podziękowałam i wyciągnęłam rękę po moją "zgubę". I tu wstąpiła w pozornie miłego pana piekielność:

Ja- Dziękuję za pomoc (wyciągam rękę).
Pan - Ale tu mogą być pieniądze.
Ja- Ale zapewniam, że ich nie ma.
Pan - Ja tego nie wiem, mi się znaleźne należą.
Ja- Ale ja tego nie zgubiłam tylko mi wypadło z torebki.
Pan - Zguba to zguba, ja mógłbym z tym uciec, a nie próbować uczciwie oddać. Uczciwość za uczciwość.
Ja - Czyli nie odda mi pan mojej własności?
Pan - Należą mi się znaleźne.
Ja - Za co? Za kartę ciąży i wyniki badań?
Po czym pan wysypał na ziemię zawartość etui, mruknął "kurtyzana same śmieci", dorzucił na ziemię to etui i się oddalił.

pozornie miły pan

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1034 (1082)

#63259

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielnej sąsiadki ciąg dalszy - nazwijmy ją Pani Leosia (PL), bo przy jej kreatywności zanosi się na sagę.

Oprócz żarówki na klatce, przeszkadza jej nasz pies, a raczej to jak go "zaniedbujemy".
PL też ma psa, wychodzi z nim sto razy dziennie na obchód po osiedlu. Zaś nasz schroniskowy czworonóg, niestety z racji trybu naszej pracy, konsekwentnie, krok po kroku, został nauczony wychodzić 3 razy dziennie po minimum pół godziny. Taka nauka bardzo się przydała, szczególnie teraz jak niedługo pojawi się dziecko. Pies w ten sposób funkcjonuje od ponad 6 lat, a jakby miał potrzebę pomiędzy wyznaczonymi porami, to potrafi to zakomunikować.
Jak wspomniałam na początku, Pani Leosi nie podoba się jak zaniedbujemy naszą psinę, już dwa razy zrobiła mi nalot i groziła TOZem, bo to nienormalne, żeby pies wychodził tylko trzy razy dziennie.

Ostatnio jednak przegięła. Leżę sobie spokojnie i słyszę delikatne pukanie i nawoływanie mojego psa. Ten się oczywiście wkurzył i zaczął szczekać. Patrzę przez judasza, a tam Pani Leosia - puka delikatnie i nawołuje. No to otwarłam drzwi, a ta zdziwiona, że jestem w domu przez chwilę języka w gębie zapomniała. Więc pytam:
- O co chodzi?
- BO PIES SZCZEKA, WYJŚĆ PEWNIE CHCE.
- Raczej reaguje na pani pukanie.
- JEGO WYPROWADZIĆ TRZEBA!
- Raczej proponuję dać nam spokój i więcej nie pukać.
- JA WAS OBSERWUJĘ, ANIMALSÓW WEZWĘ!
- Na zdrowie.

I zamknęłam drzwi. "Animalsi" nie dotarli.

sąsiadka

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 518 (622)

#63215

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam upierdliwą, piekielną, wścibską i jak się okazuje wyjątkowo głupią sąsiadkę.
Mieszkałam w wielu miejscach, blokach, domku, akademikach, ale nigdy nie miałam tylu dziwnych "sąsiedzkich nalotów". Wczorajszy mnie po prostu rozwalił mentalnie.

Mój TŻ stawia auto pod domem, w zasadzie pod naszymi oknami. Mimo, że osiedle samo w sobie spokojne, to niestety w bliskim sąsiedztwie z początkiem dzielnicy, gdzie strach się zapuszczać. Być może na okoliczność tego sąsiedztwa już kilkakrotnie próbowano nam okraść/ukraść auto, choć nie jest to model rzucający się w oczy i wart nie wiadomo ile. Sytuacji sprzyjał fakt, że ktoś regularnie kradł żarówkę oświetlającą wejście do budynku, a mój TŻ regularnie ten brak uzupełniał, żeby auto z okna było lepiej widać (założyliśmy w oknie kamerkę). Ale żarówka utrzymywała się dzień lub dwa i ginęła w tajemniczych okolicznościach.

Tajemniczych do wczoraj, bo sąsiadka ustaliła, że to my jesteśmy winni uzupełniania klosza przed blokiem i tym samym przyznała, że to ona jest winna ciągłego opróżniania jego zawartości. Powód? "ZA DUŻO TO TO, ZŻERA PRĄDU, A ONA PŁACIĆ ZA TO NIE BĘDZIE". A że nasze auto już kilka razy próbowano okraść/ukraść? "PANI SIĘ NIE PRZEJMUJE, TE BEZROBOTNE Z ULICY OBOK TEŻ Z CZEGOŚ ŻYĆ MUSZĄ". Zwątpiłam.

sąsiadka

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 707 (795)