Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

DuzeEspresso

Zamieszcza historie od: 3 maja 2016 - 19:44
Ostatnio: 17 marca 2017 - 19:44
  • Historii na głównej: 9 z 9
  • Punktów za historie: 2601
  • Komentarzy: 59
  • Punktów za komentarze: 294
 

#77416

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie znoszę chodzić do kosmetyczki, do fryzjera, w miejsca, gdzie jest dużo ludzi - innych klientów. Wolę być sam na sam z osobą, która wykonuje usługę. Większość rzeczy robię sama, ale z brwiami mam czasem problem - są strasznie nieokrzesane, czasem nie mam już do nich sił i wtedy idę do kosmetyczki. Wybieram wtedy salon, w którym jest tylko jedna pani kosmetolog, bardzo kameralny, na osiedlu, gdzie kiedyś mieszkałam, chodzą tam tylko panie z osiedla, zazwyczaj w starszym wieku. Młodsze chodzą do większych salonów, z większą ilością usług, a o tym nawet nie mają pojęcia. Jestem wtedy sam na sam z panią, która skubie mi brwi, rozmawiamy sobie, jest przyjemnie. Tak miało być też dzisiaj.

Zazwyczaj w gabinecie kosmetycznym nikogo nie ma, toteż nigdy się nie zapisuję - jak ktoś jest, to po prostu czekam ile trzeba lub przychodzę później. Dziś, nasłuchując głosów przez drzwi, stwierdziłam, że standardowo - gabinet pusty, bo cisza grobowa.
Pukam nieśmiało i wchodzę. Witam się grzecznie, informuję z czym przyszłam i pytam, czy można. Pani kosmetolog odpowiada "jasne, proszę". W tym momencie zauważyłam inną klientkę, która była "schowana" gdzieś za fotelem i właścicielką gabinetu. Zmieszałam się trochę i pytam:
- Ale teraz raczej nie?
- NO TO CHYBA OCZYWISTE, MAM KLIENTKĘ!
- Właśnie widzę..

Klientka podeszła bliżej mnie i mówi do pani kosmetolog:
- To może ta pani pójdzie pierwsza, ona tylko na brwi, a ja wąsik, brwi, henna maseczka.. Potrwa to trochę, a regulacja szybciutko!

Uśmiechnęłam się do kobiety, bo bardzo miło się zachowała.

Na to oburzona kosmetolog odpowiada:
- Ale gdzie! Absolutnie! Pani była zapisana, na dziesiątą, to na dziesiątą, nikt się nie będzie pani wpychał, tak nie wolno! Nie po to się pani umawiała, żeby ktoś pani kradł miejsce! No ja wszystko rozumiem, no ale nie, takie rzeczy to w życiu w moim gabinecie!
Kopara mi opadła. Dosłownie. Klientce również, powiedziała tylko "yy" i nie zdążyła skończyć, bo właścicielka gabinetu odezwała się do mnie:
- Za 40 minut przyjść.
- Niestety nie będę mogła. A później, jak ma pani czas?
- Będę cały czas wolna, nie mam nic w kalendarzu. Mogę panią wpisać albo może pani po prostu przyjść. Chyba że gdzieś będę musiała wyskoczyć..
- To proszę wpisać na 11:45. Dobrze?
- Hmmmm.. (duma nad kalendarzem) No wie pani co, będę wtedy u lekarza..
- ... (Zabrakło mi już słów)
- Hmmm, Hmmmm.. No wie pani co... Hmm.. Dobra, niech pani będzie na 11:45. Zapisane.

Podziękowałam, wyszłam, załatwiłam co miałam załatwić i wracam. O 11:44 stoję pod gabinetem i słyszę, że ktoś jest. Gabinet jest w budynku, obok inne usługi, np. fryzjer, jest jedna ogólna ławka, zajęta, więc stoję podparta o ścianę i czekam. Panie w gabinecie sobie rozmawiają, ja rozmyślałam ile to może potrwać, zastanawiałam się jak długo dam radę tak stać, zastanawiałam się dlaczego nie ma ławek typowo dla gabinetu, jakiejś poczekalni.. Zastanawiam się też, czy może jednak nie zapukać - w końcu jestem umówiona (nigdy się nigdzie nie umawiałam, nie wiem, jak to wygląda) i moje rozmyślenia przerywa podniesiony ton pani kosmetolog:
- Ale się dziś oburzyłam, wie pani jaka młodzież jest w dzisiejszych czasach bezczelna?!
- Jak to? - pyta klientka.
- Miałam dziś klientkę, na za pięć dziesiąta. Chwilę po niej weszła jakaś młoda kobieta, chciała brwi, widziała, że mam klientkę. No i mówi do klientki, że ona tylko na brwi, że by było szybciej, a klientka żeby poczekała.. Tak się wkurzyłam, powiedziałam tej dziewczynie, że absolutnie! No wie pani co, te młode osoby mają czasu dużo, a wszystko by chciały, żeby było pod ich nos. Na godzinę taką jaką chcą, tam gdzie chcą, wszystko wedle życzenia. Ja też muszę iść do kosmetyczki, do fryzjera, do lekarza.. A nie tylko usługiwać! Mnie się nikt nie pyta, czy ja mam czas! Ostatnio inna dziewczyna na 16 (gabinet do 18.30) chciała tipsy, bo niby prace dopiero kończy, no wie pani co.. Trzeba znaleźć jakieś rozgraniczenie przecież! Mnie się naprawdę nikt nie pyta, kiedy mi pasuje przyjść, ja sama muszę wszystko rozgraniczać!

Aż się poślizgnęłam z wrażenia. Jeszcze parę minut tak stałam i zastanawiałam się, czy to nie przesłuchy czasem, no bo jak... O co chodzi? W końcu trochę oprzytomniałam i wyszłam stamtąd, nie mogąc zrozumieć co się stało i o co babie chodzi. Gabinet ma do osiemnastej, ja byłam o 10, zapisy nie są obowiązkowe, nie nalegałam na wizytę, gdy mówiła o lekarzu, nie skomentowałam propozycji klientki na wpuszczenie mnie przed kolejkę, a tym bardziej na to nie nalegałam. Ona mi łachę robi, że mnie zapisała W GODZINACH OTWARCIA SALONU?!
Chodzę ze szczęką na ziemi od tej pory.
Żałuję, że tam nie weszłam mówiąc, co myślę.
No i że nie ma innej "kameralnej kosmetyczki", do której mogłabym pójść.

uslugi

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (253)

#75369

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prawie cztery miesiące temu wynajęłam mieszkanie. Właściciel z poprzednimi lokatorami miał spory problem, o czym na początku mi opowiedział. Zostawili po sobie straszny syf, który widziałam gdy oglądałam mieszkanie. Uzgodniliśmy, że do następnego dnia zostanie to posprzątane i będę mogła wpaść po klucze. Dwa dni po tym już się wprowadzałam, do tego właśnie syfu. Posprzątane zostały jedynie jakieś worki z podłogi. W zlewie i zmywarce okropne widoki, kuchenka cała zasyfiona, kawałki pleśniejącej pizzy w różnych miejscach.. Jakieś stare, brudne meble poprzednich lokatorów. To wszystko zostało. Fuj. Posprzątaliśmy to bez problemu myśląc, że właściciel mógł nie mieć po prostu czasu.

Później okazało się, że:
- W łazience z kranu leci tylko zimna woda, kurka/pokrętła z ciepłą wodą nie da się nawet odkręcić
- Drzwi wejściowe, a właściwie zamek się zacina (kiedyś godzinę próbowałam otworzyć)
-Drzwi w łazience się nie zamykają (klamka spadała w dół. Miałam do wyboru drzwi otwarte na oścież przez cały czas albo zamykanie ich ciągle na klucz, co z zewnątrz było utrudnione)
- Parę gniazdek nie działa

I jeszcze parę takich niby drobnostek których już nie pamiętam. Wynajmując mieszkanie dostałam jedynie informację, że ściany są w złym stanie, nie ma rolet itp. Technicznie miało być w dobrym stanie. Powiedziałam o wszystkim właścicielowi, miał przyjechać i sprawdzić o co chodzi. Pytałam też o klucz do skrzynki (często dostaję ważne rzeczy pocztą, trochę mi się z tym spieszyło) i okazało się, że muszę poczekać aż wymieniony zostanie zamek, bo klucz został u poprzednich lokatorów. Czekałam dwa miesiące, właściciel zamek wymienił ale klucza nie dostałam "bo tam do mnie listy przychodzą, będę dwa razy w tygodniu przyjeżdżał i Ci dawał Twoje, spoko". Nie przyjechał ani razu, żeby zobaczyć drobne usterki które się pojawiły. Dzwoniłam parę razy z prośbą o wytłumaczenie obsługi zmywarki, (marka i wszystkie napisy są zamazane) miał oddzwonić. Nie oddzwonił, zadzwonił dopiero w dzień płatności za mieszkanie. Pewnego razu zacięłam się w łazience i gdyby nie to, że mój facet był wtedy w domu - najpewniej siedziałabym tam jeszcze długo.. Zamek zaklinował się gdzieś we wnęce, próbowaliśmy otworzyć drzwi przez jakiś czas aż w końcu po prostu wykręciliśmy zamek (i trochę wyrwaliśmy) i wyrzuciliśmy do śmietnika. Właściciela wcale to nie pospieszyło do naprawy. Niby mogliśmy zrobić to wszystko sami, ale to były sprawy które zastałam po przyjściu pierwszy raz do domu, na które nie miałam wpływu. Czemu miałabym płacić za czyjeś błędy?

Prosiłam się jakiś czas, ale nie przynosiło to efektów więc olałam, przyzwyczaiłam się do tego jak jest. Starałam się wszystko zamawiać kurierem i po prostu unikać jakichkolwiek listów. Raz musiałam odebrać coś ważnego, co niestety zamiast poleconym (mogłabym iść na pocztę z dowodem, bez awiza, albo odebrać w domu) zostało wysłane normalnym listem.. Prosiłam o to tydzień, a gdy zadzwoniłam już na maksa wkurzona po kolejnych paru kolejnych dniach okazało się, że właściciel ma to w domu ale jakoś nie pomyślał żeby mnie poinformować, bo gdy pukał to mnie nie było.. Aha.
Teraz ma miejsce dokładnie taka sama sytuacja, z tą samą równie ważną rzeczą..

Skrzynka na listy jest przepełniona, właściciel nie ma nigdy czasu. Trochę się wkurzyłam, bo nie czuję się jak w domu ale jak w hotelu. Powiedziałam o tym właścicielowi ale według niego nie muszę mieć dostępu do skrzynki i nie będę do miała. Wcześniej myślałam, że może przychodzi tu jakaś ważna korespondencja (choć właściwie bardzo ważne rzeczy przychodzą poleconym) a tu po prostu chodzi o to, że poprzedni lokatorzy "czytali jego listy" i my też przez to klucza nie dostaniemy. Zaproponowałam przekierowanie korespondencji na obecny adres i otrzymałam odpowiedź "Ty sobie swoje listy przekieruj do matki, tutaj nie jesteś zameldowana".

Sobie nie przekieruję do matki, bo:
a) nasze relacje nie są najlepsze, nie wiem czy w ogóle bym dostała list, a nawet jeśli to nie wiem po jakim czasie..
b) dlaczego niby miałabym jeździć na drugi koniec miasta po korespondencję, skoro mój adres korespondencji jest TUTAJ? To chyba nie problem, żeby przekierować korespondencję jeśli właściciel boi się czytania przeze mnie listów..

Wiecie może, czy jakiś przepis to reguluje? Czy osoba która jest lokatorem powinna mieć dostęp do skrzynki, czy nie?
Na ten moment rozglądam się za innym mieszkaniem. :/

Mieszkanie

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (187)

#74446

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sklep, w którym pracuję jest dosyć specyficzny, mało kiedy można powiedzieć klientowi nie. Za wszelką cenę musimy włazić im w tyłki, a towar wymieniać na inny, nawet po roku od zakupu. (Tak życzy sobie kierownik, bo przy kasie są anonimowe ankiety dla klientów, w których pytania dotyczą głównie wchodzenia im w tyłki i robienia wszystkiego co sobie zażyczą).

Przyszłam do pracy na druga zmianę. Po zapoznaniu się z terenem, poszłam za kasę przywitać się z koleżanką i pogadać, co tam ciekawego się wydarzyło przez te parę godzin, zanim przyszłam. Rozmawiałyśmy, koleżanka opowiadała mi emocjonującą historię o matce dnia, która to przywaliła wózkiem w półkę z lakierami do paznokci, dziecko wypadło wprost na ten syf i zaczęło płakać, a ona jak gdyby nigdy nic wsadziła je z powrotem do wózka i poszła dalej na inny dział. Z zaangażowaniem słuchałam, wypisując jakieś firmowe papierki skierowana tyłem do wszystkich.

Usłyszałam jakiś szmer, odwróciłam się i zobaczyłam jego. Szedł dumnie, jego nos prawie zahaczał o sufit a okulary przeciwsłoneczne pięknie odbijały te mocne promienie słońca, które są przecież utrapieniem każdego klienta centrum handlowego. Przez ten odblask aż musiałam zmrużyć oczy. Klient trzymał w ręce dwie paczki skarpetek. Jakoś mimowolnie przestałam słuchać koleżanki i zaczęłam się zastanawiać, co on chce, bo już z daleka widziałam, że na pewno nie zamierza dokonać zakupu. No i miałam rację.

Podszedł do kasy i zwraca się do koleżanki:
- Niech mi tu Pani rozteguje te fuzekle, ściągnie ten plastik.
Koleżanka trochę zdezorientowana odpowiada:
- Oczywiście, te dwie pary mogą być, tak?
- Nie.
Koleżanka bardziej zdezorientowana, na chwilę zaniemówiła.
- Niebardzo rozumiem, po co mam odczipować te skarpetki? Chce je Pan przymierzyć?
- Nie.

Koleżanka kompletnie zdezorientowana odpowiada:
- Aha..
- Niech to Pani sciągnie i z tej jednej paczki przełoży szare do tej drugiej, tak żebym miał dwie pary szarych i jedną czarną.
- Raczej nie mogę czegoś takiego zrobić.
- Ale co to za różnica, trzy pary to trzy pary, ja kupię te trzy pary ale szare i czarne. Białe to wie Pani, od razu czarne są.
Chciałam spytać, po co w takim razie się upiera na czarne, skoro jeśli kupi białe to i tak będzie miał czarne, ale się powstrzymałam.

Koleżanka przygląda się uważnie skarpetkom i stwierdza:
- Niestety proszę Pana, ale te dwie paczki to zupełnie inne wzory, nie mogę ich tak zmieszać. Jedne mają paski, a drugie nie..
- No i? - Wypowiedziane z wielkim oburzeniem.
Po chwili ciszy ze strony koleżanki dodaje:
- Proszę Pani, chyba zna Pani zasadę klient nasz Pan. Jeżeli mi to Pani zmieni to ja kupię tę jedną paczkę, a jeżeli nie to jej nie kupię... No i stracicie klienta, nie będzie zysku! (Pogrążyłybyśmy się w rozpaczy, strata 4 zł to naprawdę coś!)

Potrzebuje jedną parę bez wzoru z takim właśnie materiałem, a reszta może być obojętnie z jakim wzorem, ale żeby to było 100% bawełny. Na pewno znajdzie się klient, który będzie chciał tak samo, tylko dwie pary białe, niech Pani da spokój i to zamieni, ja tę paczkę kupię. Sam bym to zrobił, nawet próbowałem, ale tego plastiku nie da się zdjąć..
- Nie powinnam czegoś takiego robić, zwłaszcza że to zupełnie inne wzory.
- To już niech da Pani drugie takie bez wzoru i to zamieni, drogą wyjątku podarujemy sobie tę bawełnę.
- Ta para jest ostatnią, którą mamy.
- Ja tam widziałem bardzo dużo takich, niech Pani idzie sprawdzić.
- Drogą wyjątku pójdę..
I poszła, błagalnym wzrokiem pokazując mi kolejkę klientów. Zaczęłam więc ich kasować, a ON krzyknął do mnie oburzony:
- Ja tu jestem obsługiwany, gdzie się Pani wciska między wódkę a zakąskę?
- Obsługuje Pana koleżanka, a ja w międzyczasie skasuję zakupy tych Państwa, to niczego nie utrudni, proszę mi wierzyć.
Nic nie odpowiedział, tylko zrobił coś w stylu "PFFF". Kasowałam więc klientów, koleżanka przyszła z inną paczką skarpetek i zagaduje Pana, że niestety, bardzo jej przykro, nie ma drugiej takiej paczki. Pan oburzony powiedział, że nie będzie z nią rozmawiał podczas gdy ja kasuję, bo jego rozprasza pikanie tej kasy i mam sobie pójść.

Mój i koleżanki wzrok się spotkał, spojrzałyśmy też na kierownika który stał obok kasy i obserwował, a jego wzrok mówił "zróbcie wszystko, co ten facet chce". Koleżanka powiedziała mi, żebym spokojnie dokończyła wypisywanie faktur, a ona zajmie się kasą. Zrobiłam o co prosiła, ale oczywiście słuchałam dalej, jak przebiega sytuacja.

A wyglądało to tak, że nie było drugiej paczki czystych skarpetek (bez wzoru), tych które były dla Pana ważniejsze. Za porozumieniem z kierownikiem koleżanka zabrała drugą paczkę skarpetek z paskami i miała mu zamienić te pary tak, żeby miał te swoje upragnione dwie szare i jedną czarną. Kierownik uznał, że skoro klientowi bardziej zależało na tej parze bez wzoru, to w takiej sytuacji powie że trudno i odpuści, a my w jego oczach zostaniemy dobrym sklepem, bo chcieliśmy pomoc ale niestety, nie mogliśmy. Niestety też, nie z tym Panem takie numery. Po przedstawieniu sytuacji facet zaczął oglądać dokładnie każdą skarpetkę i stwierdził, że dobrze, może być. Koleżanka nie mając wyjścia odczipowała skarpetki, ściągnęła opakowania i zobaczyła, że są one fabrycznie ściśnięte taśmą, którą musiałaby rozerwać i wtedy ewidentnie byłoby widać różnice (nawet by się do tej paczki z powrotem nie zmieściły), nikt by nie kupił czegoś takiego. Pokazała to kierownikowi a on pokiwał jej głową, że nie. Wytłumaczyła więc Panu jak to wygląda, powiedziała że jej przykro ale nie miała pojęcia, że pod opakowaniem (które jest po środku skarpetek, w miejscu gdzie ta taśma, nieprzejrzyste-naprawdę o tym nie wiedziała.) coś jest, więc w takiej sytuacji musi z bólem serca odmówić.

Krzyk, awantura, żądanie telefonu do szefa lub kogokolwiek wyżej od kierownika, groźby..
Daliśmy mu zadzwonić, szef powiedział że to jest w ogóle niedopuszczalne, paczka to paczka i koniec, albo kupuje albo nie a my nie powinniśmy w ogóle chcieć mu ponoć, bo to wbrew zasadom.
Kupił, tę paczkę z paskami.

Powiedział, że to ostatni raz, gdy tu jest, a poza tym to nie będzie miał gdzie przychodzić, bo z takim podejściem do klienta niedługo zamkniemy sklep przez brak klientów. Na odchodne zdjął swoje okulary (może słońce już zaszło i wreszcie mógł? Sama nie wiem, ja tam w pomieszczeniu bez okien w galerii handlowej nie odczuwam takich rzeczy), spojrzał na nas krzywo, objechał wzrokiem od góry do dołu i poszedł.
Do tej pory wszyscy chodzimy załamani. Strata takiego klienta to cios w samo serce.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 200 (248)

#74609

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Drodzy Sprzedawcy, też was wkurzają klienci, którzy wciskają Wam towar do ręki nad ladą, gdy jeszcze nie skończyliście obsługiwać poprzedniego klienta i są oburzeni, że nie zabieracie tych zakupów i nie kasujecie?

Mnie bardzo.
Wczoraj kolejka była spora, a drobnych w kasie mało, więc prosiłam klientów o cokolwiek. Nawet dziesięć groszy. Pewna Pani uzbierała z drobnych (bardzo drobnych - 10,20 i 50 gr) całą sumę - 43 zł. Byłam bardzo zadowolona, podziękowałam i zaczęłam zbierać te drobne z lady, Pani sobie poszła (bez paragonu, zostawiła kasę, podziękowała i wyszła). Kolejka osoba w kolejce, Pani, nazwijmy ją Jadzia w powietrzu zaczęła wymachiwać swoimi zakupami (parę par spodni, biustonosze, koszulki..) i wciskać mi je do rąk, chociaż widziała że zbieram drobne.

Ignorowałam jej próby wciśnięcia mi towaru, a ona zaczęła głośno sapać, tupać nogą i kaszleć. Gdy już zbierałam ostatnie drobne z lady, Pani Jadzia wcisnęła mi towar pod twarz, dalej go trzymając. Chciała się chyba upewnić, że widzę. Widziałam i zabrałam te rzeczy, po czym położyłam je na ladę i spokojnie pozbierałam i odłożyłam resztę drobnych na miejsce. Skasowałam zakupy Pani Jadzi, podałam kwotę do zapłaty, spytałam czy płatność będzie kartą czy gotówką.

Pani Jadzia wybrała gotówkę i zaczęła szukać drobnych w portfelu, a ja spakowałam zakupy do reklamówki i podałam jej do ręki. To znaczy chciałam, bo Pani Jadzia szukała drobnych i nie zwracała uwagi na moją rękę z reklamówką. Nie ruszyło mnie to, dalej trzymałam rękę obok jej głowy i tupałam nogą. Pani Jadzia w końcu się chyba zdenerwowała, spojrzała na mnie krzywo i oburzonym głosem spytała:
- Drobnych szukam, zajęta jestem, nie widzi Pani?! Co mi tu Pani zakupami przed twarzą macha?!

Noooooooo, właśnie?

sklepy

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 319 (339)

#74331

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z gastronomii uciekłam do centrum handlowego, gdzie piekielnych klientów jest tyle samo albo i więcej.

Sytuacja z przedwczoraj:
Za minutę kończę pracę, zbieram więc swoje rzeczy z okolic kasy. Podchodzi nagle klientka, prosząc o ściągnięcie torby podróżnej z wysokiej półki.
Koleżanka powiedziała, że nie muszę iść bo zaraz kończę pracę, więc odpowiedziałam jej, że właściwie to za minutę, ale skoro Pani potrzebuje pomocy to z chęcią jej pomogę i poszłam.

Ściągnęłam torbę, Pani ogląda. I w sumie to Pani nie wie, bo ta torba ma tu lekka ryskę. Pani prosi o pokazanie drugiej. Trzeciej. Potem dziesiątej. Każda torba miała "coś", albo w złym miejscu zamek, albo nitka wystawała o milimetr. Nie spieszyło mi się po pracy, więc spokojnie Panią obsługiwałam, z uśmiechem na ustach.

W końcu klientka mówi:
-Pani skończyła pracę już parę minut temu, proszę iść do domu i zawołać koleżankę do nas.
-Spokojnie, z chęcią pomogę Pani w zakupach do końca.
-Ale naprawdę nie musi Pani.
(Gdybym poszła, przyszedłby do niej kierownik, który jest bardzo niemiły i zupełnie nie potrafi nawiązać kontaktu z klientem i odpowiadać na pytania, których ta Pani miała mnóstwo, lub przyszłaby koleżanka, a wtedy na kasie zostałby kierownik, który ZAWSZE ma braki w kasie. Więc dla dobra wszystkich chciałam zostać i Panią obsłużyć, zwłaszcza że była bardzo miła).

-Koleżanka nie ma za bardzo możliwości przyjścia do Pani, więc naprawdę z chęcią zostanę ile będzie trzeba.
- Niech Pani idzie, koleżanka może przyjść.
- Naprawdę nie bardzo może. Chyba, że ma Pani jakieś zarzuty co do mnie?
- Nie, jest Pani bardzo sympatyczna, dlatego proszę iść do domu po pracy.
- Zostanę. Proszę się zastanowić nad tą torbą, tak jak Pani mówiłam, jest...
- Proszę Pani!
- Tak?
- Ja jestem klientem, więc mam swoje prawa i skoro chcę to kupić, to ktoś musi mi to podać i powiedzieć jaka ta rzecz jest.
- Tak, właśnie to robię. Ma Pani jeszcze jakieś pytania odnośnie torby?
- Pani mówi, że Pani kończy pracę i robi mi łaskę że tu przychodzi, w dodatku Pani koleżanka nie może przyjść, więc zaraz mnie nikt nie obsłuży!
- Spokojnie, ja nigdzie nie idę, obsługuję Panią.
- Idzie Pani do domu!
- Jeśli Pani nalega..
- Tak, proszę iść!
- Dobrze, miłego dnia.

Następnego dnia koleżanka opowiedziała mi,że kierownik uparł się że do niej pójdzie, skoro miała zarzuty wobec mnie i wysłucha, co było nie tak. Klientka powiedziała, że spieszyło mi się do domu, więc poszłam i ją zostawiłam. Kierownik nie przypadł jej do gustu i pytała, kiedy będę w pracy, bo ona wtedy przyjdzie żeby kupić tę torbę.

Aha.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 252 (292)

#72871

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem w pracy, przychodzi klient i pyta:
- Ja bym chciał kawę. Jakąś bardzo mocną, nie chcę zasnąć za kierownicą. Espresso albo kawę mleczną. Co Pani doradza?
- Zdecydowanie Espresso. Kawa mleczna jest bardzo delikatna.
- Aha. To espresso z dużą ilością mleka. Najlepiej trochę normalnego i spienionego. I żeby duże było, w tej największej szklance co tam za Panią stoi.
- Wtedy to nie będzie espresso, a latte.
- A latte jest bardzo mocne?
- Nie.
- To daj to espresso, ale tak jak mówiłem wcześniej, dużo mleka spienionego i w największej szklance.
- Proszę Pana, ekspres nie ma niestety funkcji "spienione mleko" więc nie mogę go Panu dolać do espresso. Jednakże, kawa latte ma dokładnie taką zawartość jak Pan sobie życzy, czyli zawiera latte i mleko, dlatego może skusi się Pan na latte? Tylko niestety, nie będzie to bardzo mocna kawa.
- Ale ja chcę mocną. Tak żeby mnie z butów wyrwało.
- To może zwykła, czarna kawa?
- Nie lubię.
- Espresso jest podobne w smaku, ale małe.
- To niech Pani da, ale ze spienionym mlekiem.
- Mogę Panu dać ze zwykłym mlekiem.
- Też, ale spienione też.
- .... Proszę Pana. Chce Pan mocną kawę, tak?
- Tak.
- Mocne kawy, to u nas epresso i czarna kawa w stylu amerykańskim. Obie mają podobny smak. Espresso jest wiele mniejsze, jednak według wielu osób ma bardzo duże działanie pobudzające, zdecydowanie większe niż czarna kawa. Bardzo odporne osoby mogą także zamówić espresso podwójne, które ma 100 ml. Espresso z dodatkiem spienionego mleka zmienia swoje właściwości i nie nazywamy już tego w ten sposób, w takiej konfiguracji staje się to kawą latte. Może Pan zamówić espresso lub czarną kawę i jakos poradzić sobie z tym smakiem jeśli chce Pan się naprawdę rozbudzić lub może Pan po prostu zamówić kawę latte, która zdecydowanie słabiej Panu pomoże w tej sytuacji. Nie ma czegoś takiego jak espresso ze spienionym i normalnym mlekiem. To znaczy jest, ale to nazywa się latte. To co Panu podać?
- No espresso z mlekiem spienionym i normalnym, o co się Pani bura i po co się produkuje?!
-...
Nabiłam latte. ;)
- Co tak drogo? Espresso po 4,50 jest.
- Ale wie Pan, mleko, w dodatku spienione i w takiej ilości..
- Napisane jest 1,00zł za dodatek mleka.
- Tak, ale chodzi o 50ml i to jest również napisane. A Pan chce szklankę 300 ml. Espresso ma 50ml. W związku z tym pozostaje do nalania 250ml mleka. To pięć porcji tego dodatku, czyli 5 zł. Pana kawa kosztuje 7,90 a powinna kosztować 9,50.
- Coo?
-...??
- Z czego wynika ta różnica? Jakiś rabat dla miłego klienta, hehe?
(Na pewno...)
- Nieeeeee. Skasowałam to jako kawę late, jednak jest to dokładnie to o co Pan prosi.
- Ma mi Pani skasować espresso z mlekiem!!
- Dobrze.
Zapłacił, 9,50. Podałam mu latte. Na koniec powiedział:
- I widzi Pani? Z Panią to się jednak da dogadać.
Ta.
Wyobraźcie sobie zdenerwowanie klientów na tego Pana, ich wzrok i miny. No nie do opisania. Dostałam oklaski i gratulacje za cierpliwość.

Gdybym przestała wstawiać historie, będzie to znaczyło że zamknęli mnie w szpitalu psychiatrycznym. Wstawcie się wtedy za mną i powiedzcie że to przez tych klientów, proszę.

gastronomia adult

Skomentuj (85) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 382 (480)

#72812

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szukając pracy dodatkowej, "łapałam" pojedyncze zlecenia. Tym razem trafiło na nocną inwentaryzację.

Rzecz, która zwróciła moją uwagę, to umowa wysłana od razu w odpowiedzi na moje CV. Pewnie zastanawiacie się jak, skąd mieli moje dane... Otóż nie mieli. W miejsce imienia, nazwiska, numeru pesel itp. Były kropki, musiałam wypełnić to sama i z umową stawić się w pracy. Olałam moje obawy, wypełniłam wszystko w domu i udałam się w wyznaczone miejsce, 5 minut przed czasem weszłam do środka i poinformowałam pracowników, w jakim celu przyszłam na co uzyskałam odpowiedź od "manager inwentaryzacji":

- Proszę wyjść przed sklep, jest Pani omówiona na 21, a nie 20:55, przyjdę po wszystkich, a nie będziecie mi tu łazić przed zamknięciem.

No dobrze, wyszłam.
O 21:05 "Pani Manager" wyszła i pyta:

- Czy ktoś z Was uczestniczył kiedyś w inwentaryzacji?
- Tak, ja, w wielu, w...
- W naszej firmie?
- Nie.
- NO WŁAŚNIE?! Chodzi mi o naszą firmę, inne nie są w kręgu moich zainteresowań.

Aha, no przecież, to oczywiste. Idiotka ze mnie, wygłupiłam się.
Po wejściu na salę sprzedaży, "Pani Manager" przeprowadziła szkolenie. Jej ostatnie słowa brzmiały następująco:

- Mówię kolejny raz (ósmy, tak przynudzała, że aż zaczęłam liczyć), macie skasować każdą rzecz, a nie jedną wielokrotnie, będziecie mieć przypisane sobie numery skanera i BĘDZIE WIADOMO, ŻE TO WY ZROBILIŚCIE TO W ZŁY SPOSÓB. WSZYSCY BĘDĄ WIEDZIEĆ. Oczywiście konsekwencje również będą! (Wypowiedziane bardzo chamskim tonem, z wybitną wyższością) A niech mi ktoś tylko ściany popisze mazakiem! To do pracy, już.

Zaczęło mi się to bardzo nie podobać, ale zacisnęłam zęby.
Podczas pracy, dziewczyna obok miała problem ze skanerem i poprosiła mnie o pomoc. Próbowałyśmy rozwiązać problem(szeptem), gdy nagle stanęła nad nami "Pani Manager" numer dwa.

- NIE ROZMAWIAĆ!
- Ale skaner..
- POWIEDZIAŁAM, NIE ROZMAWIAĆ.

Poszła, więc dziewczyna ruszyła za nią i powiedziała co się stało, na co "Pani Manager" nr.1 odpowiedziała:

- Było nie rozmawiać z koleżanką, to byś nie zepsuła.

Skaner naprawiony, dziewczyna wróciła i powiedziała tylko "Ale masakra". Mój skaner skanował wszystko podwójnie (zamiast 33 miałam 66, zamiast 20-40 i tak w kółko), więc idę do Szanownych Managerów i proszę o reset albo nowy skaner. Zero odpowiedzi, dostałam zresetowany skaner i wróciłam na miejsce. Skanuję dalej, dziewczyna obok znowu prosi o pomoc. Odpowiadam, że lepiej będzie jak pójdzie do nich i znów za plecami słyszę "nie rozmawiać!" Czułam się jak w wojsku. Mój sprzęt dalej skanował podwójnie, więc podeszłam do Pań z informacją, że dalej nie działa i prosiłabym o inny.

- Możesz się łaskawie skończyć mylić?! - Usłyszałam.

Tłumaczę kolejny raz, z coraz mniejszą cierpliwością, że to wina skanera a nie moja.
Nie. Moja. Reset skanera.
A ja zostałam odesłana w inne miejsce, żebym nie rozmawiała z "koleżanką". (Powiedziała baba, która wraz z drugą "Panią Manager" spośród koszulek do spania wybierała koszulki na rower i wpieprzała batoniki, utrudniając nam skupienie swoim idiotycznym śmiechem).
Gorąco się zrobiło, potem było mi słabo, a na sam koniec zaczęłam już osuwać się na ścianę. Proszę o zmniejszenie klimatyzacji - NIE, zimno jest. Informuję więc, że wychodzę na zaplecze żeby napić się wody.

- Chyba sobie żartujesz? - Pyta oburzona "Pani Manager".
- Noooo? - Dodaje druga, zagryzając batonika.

Noż ku*wa, nie wytrzymałam.

- Jestem na obozie pracy, czy co? Źle się czuję, prosiłam o zmniejszenie klimatyzacji, ale skoro jest to niemożliwe, muszę wyjść się napić.

Poszłam. Gdy wróciłam, próbowały zabić mnie wzrokiem i komentowały między sobą, jak to przychodzą tacy do pracy żeby się poobijać. Cała praca minęła w podobnej atmosferze, a ja niestety nie miałam siły ani ochoty na kłótnie. Byłam chora (nie do końca wyłączona, a te zmiany temperatur i nagły przypływ gorąca mnie zabiły), a autobus do domu miałam dopiero za parę godzin, więc wolałam się przemęczyć tam, niż czekać na dworze. Na koniec przydzieliły mi rejon w którym było 897 rzeczy do policzenia i skanowania. A że wredna jestem, to specjalnie kilku nie zeskanowalam i "źle" policzyłam. ("Panie Managerki" musiały wtedy liczyć i sprawdzać wszystko dotąd, aż się zgadzało. ;)) Gdy one we dwie liczyły stos ciuchów, ja poszłam do wyjścia w celu udania się do toalety (w sklepie nie mogłam, bo nie.) Oczywiście, bez docinek się nie obyło.

- Nie możesz tam iść, żeby chodzić po galerii trzeba mieć przepustkę, a Ty nawet nie jesteś wpisana na awizacji!
- Ja mogę. (Miałam przepustkę, pracowałam w sieciówce niedaleko, a ochrona obiektu mnie znała).

Wybiegły za mną na teren centrum handlowego, liczenie poszło na marne i musiały to robić kolejny raz. Jaka szkoda. Gdy wróciłam, wszyscy już skończyli, czekaliśmy 20 minut aż Damy uporają się z liczeniem, po czym oddaliśmy podpisane umowy i dostaliśmy rozkaz:

- Nie ubierać się, a jak się ubraliście, to się rozebrać. Pani kierownik musi Was sprawdzić, czy nic nie wpadło Wam w rączki i nie schowało się pod kurtki, hehe.
- Was niech lepiej sprawdzi dokładnie.

Nie skomentowały. Za to na pożegnanie usłyszeliśmy:

- Mam nadzieję, że zobaczymy się przy kolejnych inwentaryzacjach - Z szerokim uśmiechem.

Chyba nikt nie podzielał jej nadziei, nawet nie usłyszała "do widzenia". Pani kierownik doprowadziła nas do wyjścia (nie sprawdzając, czy czegoś nie ukradłyśmy, hehe..) i powiedziała tylko:

- Dziękuję wszystkim i przepraszam za te wredne wiedźmy, następnym razem skorzystam z usług innej firmy.

Dwa dni po tym, gdy miałam dostać wynagrodzenie, napisałam maila do firmy z upomnieniem. Nikt nie odpisał, a 5 dni później dostałam przelew... Całe 32zł.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (275)

#72836

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam dziś w pracy.
Podszedł klient z córką, rzucił parę gazet na ladę i mówi:
- loda.

I idzie w stronę lodów (mamy w ofercie lody na gałki, ale najpierw lody wbijamy na kasę, klient płaci i dopiero wtedy idę tam i te lody podaję. Szybciej i bezpieczniej.) Powiedziałam więc Panu, że najpierw zapraszam do kasy, proszę powiedzieć ile gałek a potem podam. Pan nie rozumiał o co mi chodzi. Tłumaczyłam, że wiele razy zdarzało się nam nałożyć lody wcześniej, później klientowi zabrakło gotówki lub nam drobnych i miałyśmy problem.

A w ogóle to informacja odnośnie podawania lodów jest wywieszona na lodówce. Pan w końcu zrozumiał, zapłacił a ja wydałam lody jego córce. Prawie już wyszli ze sklepu, gdy klient się cofnął i pyta oburzony:
- A łyżeczka?!
- Łyżeczka?
- No do loda może daj jej łyżeczkę?
- Nie mamy łyżeczek do lodów na gałki, proszę Pana.
- To jak ona ma to jeść niby?!

Yyyyyy. Chyba nawet na głos coś podobnego powiedziałam. Dziewczyna chciała dwie gałki loda. Wafelek zwyczajny, taki że te lody dało się od razu polizać, nic nowego. Co trudnego w ogarnięciu, jak to zjeść? Zatkało mnie i powiedziałam tylko:
- Emmm, polizać, a potem ugryźć wafelek i znowu polizać?
Wkurzył się jeszcze bardziej i z wielką agresją wydarł się:
- Ja pie*dole!

Odwrócił się na pięcie i wyszedł, coś jeszcze marudząc o idiotkach bez szkoły za kasą. A z tej złości zapomniał zakupów. Już nie mogłam się doczekać, aż wróci, ale niestety - wysłał córkę. Pewnie nie miał ochoty widzieć takiej idiotki bez szkoły, wkurzyłabym go znowu i co wtedy?

gastronomia

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 328 (342)

#72789

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w sklepie, a właściwie w kiosku, punkcie gastronomicznym, kawiarni i sklepie. Sklep jest (właściwie powinien być) samoobsługowy. Na zmianie jest jedna osoba, która jest odpowiedzialna za sprzedaż, obsługę klienta, przygotowywanie kaw, koktajli, deserów, hamburgerów itd. Generalnie za wszystko. Do tego należy wliczyć oczywiście sprzątanie i zmywanie (mamy w innym pomieszczeniu zmywalnie) oraz inne oczywiste obowiązki sprzedawcy.

Możecie sobie wyobrazić jak ciężko momentami bywa, gdy w godzinach szczytu jest masa klientów i 60% zamawia potrawy (mamy jeden piec, nie mogę robić np. dwóch hamburgerów jednocześnie-czas oczekiwania bardzo się wydłuża), 30% to kawy na miejscu (liczbę łyżeczek mamy ograniczoną, przy dużym ruchu nie mam czasu na bieżąco myć i zdarza się, że muszę biec do zmywalni umyć łyżeczki, zostawiając długą kolejkę w samotności na sklepie.

Ich zdenerwowanie w takiej sytuacji jest nie do opisania). A kolejne 10% to ludzie, którzy przyszli kupić po prostu gazetę lub sok. Zazwyczaj są niemiłosiernie zdenerwowani, że muszą tyle czekać, bo przecież tylko gazetę kupują. ;) Przytoczę Wam dwie piekielne historie poniżej.

1. Mój pierwszy dzień pracy, po 5 godzinnym szkoleniu, kiedy jestem sama na zmianie. Przychodzą dwie starsze kobiety, zamawiają dwie kawy latte i dwa kawałki ciasta. Włączam ekspres, kawy się robią a ja w tym czasie zanoszę Paniom ciasta. Położyłam talerzyki na stoliku i słyszę:
[K1]: Co mi tu Pani daje? Widelcem mam ciasto jeść? Pani jest normalna?
[J] To jest specjalny widelczyk do ciast, proszę Pani.
[K1] W domu tez je ciasto widelcem? Najpierw schabowego a potem może jeszcze tym samym deser je?
[J] Tak jak przed chwilą powiedziałam, to nie jest zwyczajny widelec. Mogę Paniom przynieść łyżeczki, jeśli tak będzie wygodniej.
[K1] NO RACZEJ!

Aha, no dobra. Gdy pierwszy raz byłam w kawiarni też się trochę zdziwiłam, że tym mam jeść. Biorę kawy, łyżeczki i podchodzę do stolika.

[J] Proszę bardzo, smacznego.
Już miałam odchodzić, ale..
[K1] Ja chciałam latte! Czemu to jest takie małe?
[J] Taka jest pojemność tej kawy, proszę Pani. Wszystkie pojemności dostępne są na tablicy znajdującej się nad kasą. Smacznego.

Podeszłam z powrotem do kasy, przy której zrobiła się już spora kolejka. Dużo zamówień, latam jak opętana robiąc jednocześnie desery, herbaty i kawę mrożoną (jednocześnie pilnując potrawy w piecu), gdy nagle woła mnie K1 słowami "cho no tu" (?!) myślałam właściwie, że to nie do mnie, że się przesłyszałam... Więc zignorowałam to i spokojnie robiłam swoje. Gdy wyjmowałam potrawę z pieca, poczułam ukłucie w plecy.

K1 weszła za ladę i postanowiła wbić mi długopis w ciało. Moja pierwsza myśl to "Aha, to jednak było do mnie..." Pani zażądała śmietanki w proszku do kawy, bo te latte jest okropne i ona tego nie wypije. Oczywiście śmietanki do kawy nie mieliśmy, co spotkało się z wielkim niezadowoleniem kobiety. Z wielkim fochem zgodziła się na mleko, mówiąc na odchodne:"Tego to jeszcze nie było, nie dość że kawa mała to jeszcze w kawiarni śmietanki w proszku nie ma. "Ostatni raz tu jestem".
Pojemność latte to 300 ml. Podawane jest w jednej z największych dostępnych szklanek.
Nosz kurrrde, ona myślała że ja jej dzbanek podam?

2. Ten sam dzień. Ruch ogromny. Przychodzi rodzinka: mama, tata, dwójka dzieci. Zamawiają jakieś lody, czarną kawę i karmelowe latte. Zapłacili, usiedli do stolika a mnie wtedy olśniło. Karmelowe latte? Jak to się ku*wa robi?! Nie miałam tego na szkoleniu. Kolejka ogromna, nie mam czasu dzwonić do szefowej, improwizacja. Mamy sos karmelowy, więc kombinacja sos+latte+bita śmietana powinna być w porządku. Zanoszę.
Oczywiście awantura. Na obrazku to wygląda inaczej, bita śmietana jest polana sosem a w tym przypadku nie, a w ogóle to inny kubek jest tutaj na zdjęciu. Aha.

Przeprosiłam wszystkich tłumacząc, że to mój pierwszy dzień i pierwsze latte karmelowe, obiecałam że zaraz zrobię nowe, na co Pan Tata uśmiechnął się i powiedział że nie szkodzi. Pani Mama jednak stwierdziła, że mogę sobie darować drugą kawę i to jest nie do pomyślenia, żeby taka obsługa była tutaj zatrudniona. Stolik obok siedziały Panie z historii pierwszej, które oczywiście dogadały się z Panią Mamą i we trójkę głośno komentowały mnie jak i całą kawiarnie.

Zaczęłam płakać, schowałam się gdzieś za ladą. Chciałam nawet dzwonić do szefowej, żeby przyjechała, bo ja odchodzę. Pan Tata zauważył mój stan, powiedział Wrednej Trójcy żeby się uspokoiły, bo to mój pierwszy dzień przecież i doprowadziły mnie do takiego stanu.. Na co
[K1] odparła: I dobrze jej tak, kawy nawet zrobić nie potrafi.

Gorszego pierwszego dnia pracy nie mogłam sobie wymarzyć. Teraz już podchodzę do tego z wielkim dystansem, ale wtedy byłam kompletnie załamana.
Piekielne historie zdarzają mi się codziennie, więc jeśli chcecie więcej - dajcie znać!

gastronomia

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 348 (404)

1