Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Etincelle

Zamieszcza historie od: 11 marca 2014 - 22:06
Ostatnio: 26 kwietnia 2024 - 11:42
  • Historii na głównej: 17 z 20
  • Punktów za historie: 6845
  • Komentarzy: 1103
  • Punktów za komentarze: 8299
 
zarchiwizowany

#71475

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Obiektywnie trochę piekielne, ale rozbawiło mnie do łez.

Awizo w skrzynce, marsz na pocztę, na poczcie awaria tych takich elektronicznych cosiów, co to dają numerki, żeby nie trzeba było stać, a wszędzie informacje, że jedna kolejka do wszystkich stanowisk. Jednak ludzi jak na lekarstwo, to i żadna kolejka nie powstała - czekało się maksymalnie minutę czy dwie.

Wolne stanowisko upolowałam, urzędniczka wzięła awizo i poszła po paczkę. W poszukiwaniach zawędrowała za nieczynne okienka bezpośrednio przy tym, przy którym stałam. Nagle wbiega pani, może koło pięćdziesiątki, ładnie ubrana, płaszczyk, szpilki, kapelusz. No i tak sobie biegnie drobnymi kroczkami, macha przy tym łapkami (nie to, że się z niej naśmiewam złośliwie, po prostu to komicznie/uroczo wyglądało), nagle... uwaga... dostrzega "moją" panią za nieczynnym okienkiem. Leci.
- Przepraszam, można?
- Nie, to stanowisko jest nieczynne - wyjaśniła grzecznie urzędniczka, wskazując na tabliczkę z ogromnym czerwonym napisem. Po chwili znalazła paczkę i wróciła z nią do mnie. Nie zdążyła jednak mi jej podać, bo pani-w-kapelusiku zrobiła nawrót i jak taran wbiegła przed okienko, kompletnie ignorując moją obecność (oczywiście, jeśli nie liczyć tego, że - wzięta z zaskoczenia - zostałam odepchnięta na bok).
- A, a tu pani stoi, tu czynne, cudownie!
Jak normalnie takich ludzi nie znoszę, tak prawie popłakałam się ze śmiechu. Nie dość, że ona w tym wszystkim była przezabawna, to jeszcze karpik urzędniczki... Miodzio. :D
Historia z happy endem, urzędniczka po dojściu do siebie wyjaśniła, że na razie obsługuje mnie, pani najpierw stwierdziła, że za jej czasów to młode ustępowały miejsca, po czym z politowaniem spojrzała na dziko rechoczącą mnie, poprawiła kapelusik, puściła mi oczko i godnie niczym szlachcianka odeszła spocząć na ławce.

Nie wiem, czy robiła sobie żarty, ale tak czy siak... Nie wzbudziła żadnych negatywnych uczuć. :D

poczta

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (162)
zarchiwizowany

#58595

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O piekielnych współlokatorach. Ostrzegam, będzie długo, bo i dużo rzeczy wyprawiali.

Wynajmowałam z kolegą pokój. Na posesji 2 budynki, jeden wynajmowany, w drugim właściciele - bezproblemowi, niewtrącający się na siłę, żyć nie umierać. W czerwcu dogadaliśmy się nawet z nimi, że za wakacje zapłacimy trochę ponad połowę ceny, bo nas nie będzie, a od października wracamy.

Okazało się, że w czasie naszej nieobecności zmienili się lokatorzy w pozostałych dwóch pokojach. W jednym mieszkała para z Białorusi, 18-latka nieco postrzelona i z temperamentem + flegmatyczny chłopak, ale ogólnie w porządku, a do drugiego niedługo wprowadziło się dwóch na oko 40-latków.

Dziwne wydawało nam się, że osoby w tym wieku wynajmują coś w mieszkaniu typowo studenckim, ale nie moja broszka. A potem się zaczęło... Panowie nie mieli własnych rzeczy, pieniędzy też nie. Pomyślicie, że to nie moja sprawa? Na początku naiwnie też tak sądziłam.

Zaczęło się tradycyjnie - zaczęły nam się w ekspresowym tempie znikać niektóre produkty - ketchup, margaryna, olej, szampony, żele pod prysznic. No ale za rękę nikt nie złapał, na razie nic nie robiliśmy.

Innym razem wyszliśmy do kuchni, okazało się, że jeden z panów zaczął zabierać się do mycia naczyń. Zobaczył nas i zrezygnował - bo płyny stały na zlewie dwa. Oni nie mieli. Wieczorem natomiast cyrk na kółkach, pojawił się na zlewie słoiczek z odlanym płynem. Płynem tamtej pary. Czy myśleli, że nie zauważą, że z jednej butelki zniknął płyn i taki sam magicznie pojawił się w słoiku? Płyn został przelany z powrotem. Panowie mieli na tyle tupetu, żeby spytać mnie, co się stało, bo tu stał słoiczek...

Panowie nie mieli własnych naczyń. W kuchni część była od właścicielki, część mieliśmy swoich. Na początku z drugą dziewczyną pokazałyśmy, co jest wspólne, które szafki wolne itd. Ze wspólnych rzeczy korzystaliśmy wszyscy, więc jak używaliśmy, to natychmiast myliśmy. Panowie nie. Jedna brytfanna na całe mieszkanie potrafiła leżeć nieumyta tydzień. Później zaczęli pożyczać nasze. Najpierw pytali, potem nie. Wchodzę do kuchni, chcę zrobić obiad, na mojej patelni właśnie szykuje się jakieś ziemniaczane coś. Panowie, że zaraz oddadzą. Ja bliska furii mówię, że chcę natychmiast umytą patelnię. Wychodzę zapalić. Wracam. Panowie z patelni bezpośrednio konsumują obiad. No tak, talerzy też nie mieli.

Dalej - panowie chcieli oszczędzać. Rachunki za wodę itd. były dzielone na 3 pokoje, nie dało się tego zrobić inaczej. Panowie zaczęli żądać od nas oszczędzania również. Jak?
- Piekarnik był na prąd, panowie wiecznie go wyłączali z kontaktu. Szlag trafiał, kiedy wracaliśmy z uczelni głodni, wrzucaliśmy tam np. pizzę, nie sprawdzając, czy się nagrzewa. Po co? Przecież zorientowawszy się, po prostu włączaliśmy. Rozmowy nic nie dawały.

- Terma w łazience - duża, długo się nagrzewała. Rok wcześniej testowaliśmy, czy ciągle włączona pobierze więcej prądu niż włączana tylko przed kąpielą. Różnice były minimalne, czasem w ogóle ich nie było, a jednak ciepła woda przy myciu naczyń jest miłym wynalazkiem. Do panów nie docierało. Do mycia naczyń grzać wodę w czajniku. Termę non stop wyłączali. Wracam chora po świętach w środku nocy do domu, zmęczona, zmarznięta, z walizą, chcę wskoczyć pod gorący prysznic i spać. A skąd! Wskakuję pod strumień lodowatej wody, bo panowie oszczędzają.

- Próby monitorowania, jak długo korzystamy z laptopów. Bo oni nie mają, dlaczego mają płacić. To, że oni mieli TV w pokoju, który wiecznie chodził, nie przeszkadzało.

Do tego wiecznie byli brudni, prali ubrania pod prysznicem płynem do naczyń (zgadnijcie, czyim? ;)) i robili afery o wszystko (np. mamy nie siedzieć po nocy przy świetle - jasne, od dzisiaj do sesji kuję po ciemku).

Ostatecznie dobił nas czajnik. Panowie spalili. Czajnik jeden na całe mieszkanie, prosimy, żeby odkupili. Stwierdzili, że pójdą do właścicielki i ona odkupi. Nie nasza sprawa, skąd, po prostu czajnik ma się znaleźć. Miałyśmy już jednak dość i postawiłyśmy na konfrontację. Akurat "naszych" chłopaków w domu nie było. Wyciągamy więc panów z pokoju i podsumowujemy, raz kolejny, czego sobie nie życzymy. Panowie nas olewają, bo my młode. Poszłyśmy po właścicielkę. Wszystko zostało wyciągnięte - co najlepsze, przez nich, jako dowód jakie my złe. Właścicielka uznała, że ją nie interesuje, ile prądu zużywamy, bo za to płacimy. Czajnik ją wkurzył i mówi, że to oni mają odkupić. Co oni na to? Uwaga...
- No to się możemy złożyć wszyscy.

Bezczelność jednak nie ma granic. Awanturka się zaczęła, może lepiej przytaczać nie będę, grozili nawet niepłaceniem rachunków, właścicielka oznajmiła, że w takim razie niech się wyprowadzą.

Zostali. Na krótko. Pomogliśmy im w wyprowadzce, ale jak, to już może zachowam dla siebie, jako że to może nie do końca zgodne z prawem, sumieniem czy innymi DROBIAZGAMI. :D

wynajęte mieszkanie

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 301 (383)
zarchiwizowany

#58579

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia wydarzyła się, kiedy miałam 11 lat i byłam na obozie pod namiotami. Prowadzono go jak harcerski - czyli komendant, oboźny, druhowie, zastępy itd.

Nasz zastęp składał się z 4 namiotów. Same dziewczyny, sztuk około 25. Większość w wieku 10-14 lat, a do tego 4 dziewczynki od 5 do 7, co ważne - z domu dziecka. Nasza "druhna" sprytnie przydzieliła po jednej małej na namiot, co by starsze dziewczynki rzucały na nie okiem.

Nasz namiot dostał 7-letnią Magdę. Okazało się jednak, że 5-letnia Kaśka z innego namiotu to jej siostra, więc ostatecznie wylądowały u nas obie. Kasia sikała do łóżka, wyła całe dnie bez powodu, wiecznie żądała uwagi. Jasne, to nie jest przestępstwo, ale przypomnę, że z koleżankami miałyśmy po 11 lat, jechałyśmy tam na wakacje i wolałyśmy grać w piłkę, niż zajmować się dzieckiem. Nieważne, jak pokrzywdzonym - same dziećmi byłyśmy. Nasza druhna zamiast sama zająć się małą, kazała nam prać jej osikany śpiwór, przebierać ją, karmić i generalnie zabawiać, żeby nie marudziła. Po 2-3 dniach ja i jeszcze 2 dziewczyny postawiłyśmy się, więc zafundowała nam kazanie. Nic to, lepsze kazanie niż niańczenie.

Magda z kolei miała zwyczaj brania cudzych rzeczy. Zaglądanie nam do toreb, podbieranie naczyń itd. były na porządku dziennym. Szczyt nastąpił wtedy, kiedy zgarnęła mi z kosmetyczki pomadkę nawilżającą, wykręciła na całą długość, złamała, a ta spadła na piasek. Krzyknęłam na nią, że miała nie ruszać naszych rzeczy, co narobiła itd. Przyleciała druhna. Opisałam sytuację i tutaj mistrzostwo.
- Pomadkę? Przecież Magda mogła to połknąć, dlaczego nie pilnowałaś?!
- Przecież była w zamkniętej kosmetyczce!
- Nieważne! Pozbieraj ją [mhm, resztki oblepione szarym piachem, świetnie] i idź umyć z Magdą ręce!
- Nigdzie z nią nie pójdę!
- Jak Ty się zachowujesz?! Myślisz, że tu na wakacje przyjechałaś?!

Cóż. Tak. Takie właśnie miałam wrażenie.

obóz w Międzywodziu

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 350 (486)

1