Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Florence_

Zamieszcza historie od: 21 listopada 2012 - 12:00
Ostatnio: 28 kwietnia 2014 - 21:03
O sobie:

Zajmuję się wkrętem, a później wykrętem

  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 1894
  • Komentarzy: 91
  • Punktów za komentarze: 643
 

#45211

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiadomo, że z pracą u nas jest różnie, zwłaszcza dla studentów kierunków humanistycznych. Żeby więc uniknąć składania hamburgerów i roznoszenia ulotek, postanowiłam się przekwalifikować. Zainwestowałam w prawo jazdy kategorii C+E, wszelkie potrzebne kursy i oto jestem kierowcą ciężarówki. Koszt nie mały, ale rzeczywiście dość szybko się zwraca.

Spotkałam ostatnio na parkingu przy stacji benzynowej pana w średnim wieku, który zaparkował obok mnie. Rozmowa jakoś zeszła na temat robienia prawa jazdy, zmiany przepisów, cen, etc... Zapytał mnie oczywiście ile musiałam wydać na wszystko, a zaraz potem pochwalił się, że jemu to sfinansował PUP, a jego kuzyn po podstawówce (bo nic więcej jakoś nie udało się skończyć) też niedawno zdał C+E.
Nie, nie jeździ, nawet nie zaczął. Obecnie wywalili go z firmy, w której pracował i raczy się tanim winem pod sklepem. Z kursu jednak skorzystał, bo skoro państwo płaci...

Piekielność polega na tym, że mnie takie dofinansowanie nie przysługuje. Państwo nie zapłaci mi nawet złotówki, bo... miałam czelność skończyć studia i jakoś sobie w życiu radzić.
Słowem - jestem za dobrze wykształcona żeby otrzymać jakąkolwiek pomoc finansową, za to do pracy w McDonalds, czy kfc kwalifikacje mam w sam raz.

Jakoś tak przykro mi się zrobiło, że bardziej się w tym kraju opłaca być nieukiem i nierobem.

Skomentuj (103) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1098 (1192)

#45065

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nadszedł chyba czas na opisanie moich perypetii z pewną piekielną panią stomatolog. Historia ma swój początek ok. 2 miesiące temu, ale dopiero niedawno miarka się przebrała.

Jakiś czas temu odłamał mi się malutki kawałeczek górnej jedynki (przyczyna takiego stanu to osobna historia), na tyle jednak niewielki, że w zasadzie trudny do zauważenia. Po pewnym czasie odłamał się następny kawałeczek. Nie wyglądało to aż tak źle, na pierwszy rzut oka było w zasadzie niezauważalne. Niemniej jednak, taki poszarpany brzeg strasznie mi przeszkadzał, postanowiłam więc, że czas na wizytę u stomatologa i zrobienie z tym porządku.

Na co dzień mieszkam w jednym z większych miast, pochodzę jednak z mniejszego i to właśnie tam postanowiłam udać się do dentysty. Głównie w celach oszczędnościowych, bo wiadomo, że "na prowincji" ceny trochę niższe. Wybrałam dość znane miejsce, w którym przyjmuje kilku lekarzy różnych specjalności.

Nadszedł czas wizyty, sadowię się więc na fotelu, pokazuję z czym przyszłam, pani stomatolog ocenia usterkę na niewielką i przystępuje do pracy.
Niestety, poza zajmowaniem się swoimi pacjentami, pani doktor w czasie pracy załatwia też różnego rodzaju prywatne sprawy. Tak więc podczas odbudowywania brzegu siecznego mojej górnej jedynki, odbywa się również zamawianie kwiatów na czyjeś urodziny. Stomatolog najpierw wysyła swoją asystentkę do kwiaciarni, potem kilkakrotnie do niej dzwoni, na końcu postanawia, że sprawę załatwi sama i nie przerywając pracy nad moim zębem, rozpoczyna pertraktacje telefoniczne z jakąś zaprzyjaźnioną kwiaciarką. W rezultacie czego jest przez cały czas rozkojarzona, do gabinetu ciągle ktoś wchodzi, a ja zaczynam się czuć jak na dworcu.
Koniec końcem, pani doktor nakłada zbyt dużo materiału, konieczny jest więc milion poprawek. Opuszczam gabinet z dziąsłem pokaleczonym z każdej strony (wiertłem usuwano nadmiar wypełnienia) i ogromną ulgą, że wreszcie mam to z głowy.

Nie dane mi było jednak długo się nacieszyć tym stanem rzeczy, gdyż po tygodniu połowa wypełnienia z tyłu zęba najzwyczajniej w świecie wypadła. Dzwonię więc z reklamacją.
Miła pani w rejestracji zapisuje mnie na kolejną wizytę tłumacząc, że takie rzeczy się zdarzają i oczywiście przysługuje mi darmowe poprawienie tego, co się popsuło.
Dla mnie to kolejna podróż i kolejny mało przyjemny zabieg, ale cóż począć? Jadę.

Podejście numer dwa wcale nie jest lepsze od pierwszego. Ruch w gabinecie wciąż jak na dworcu, do pani doktor wydzwania jakiś zniecierpliwiony pacjent, a rolę zamawianych kwiatów skutecznie zastępuje przedstawiciel medyczny, który stojąc za plecami stomatologa dłubiącego w moim zębie, przedstawia jakąś wspaniałą ofertę.
Zaczyna ogarniać mnie wściekłość.

Efekt wizyty - ząb naprawiony, dziąsło pokaleczone niewiele mniej, niż za pierwszym razem, a nowiutki brzeg mojej jedynki wydaje się podejrzanie cienki. Zgłaszam więc problem jeszcze na fotelu. W odpowiedzi słyszę, że wszystko jest w porządku, wygląda ładnie i tak po prostu musi być.

Nie do końca przekonana opuszczam gabinet i ....zgadnijcie co się stało tydzień później? Tak, brzeg okazał się jednak za cienki, w skutek czego na samym jego środku pojawił się odprysk. Jeden, za chwilę drugi i już ząb wygląda dokładnie tak samo jak przed ingerencją stomatologa.
Nieco bardziej już wzburzona, wykonuję kolejny telefon z reklamacją. Pani w rejestracji nie jest już tak uprzejma jak poprzednim razem, próbuje mi też zasugerować, że często takie zdarzenie nie jest winą stomatologa, tylko wady zgryzu (której nie mam). Ponieważ jednak nie ustępuję, zostaję zapisana na kolejną wizytę.

Podejście trzecie - ostatnie. W złym humorze i poczuciu tracenia czasu, po raz kolejny przebywam trasę z miejsca zamieszkania do miasta rodzinnego. Jest mroźno, pada śnieg i taka wycieczka jest mi w ogóle nie na rękę.
W poczekalni zasiadam 10 minut przed umówioną godziną i spokojnie czekam. Szybko jednak okazuje się, że przede mną zostaje przyjęta jakaś pani, która spędza w gabinecie prawie godzinę, co przyprawia mnie o wściekłość. W dodatku, w czasie kiedy pani jest już na fotelu, w poczekalni pojawia się para Romów, którzy koniecznie muszą do pani doktor i średnio co 5 minut dopytują kiedy w końcu tamta kobieta wyjdzie.
Po kolejnym takim pytaniu wtrącam, że teraz wchodzę ja, nie oni, na co pan Rom proponuje mi zakup markowych perfum w niskiej cenie (wiadomo już po co przyszli do pani stomatolog). Kiedy odmawiam, obraża się.
Bardzo już zirytowana podchodzę do pani w rejestracji i pytam jak długo jeszcze mam czekać.

I tu zaczyna się najlepsze. Okazuje się bowiem, że jakimś tajemniczym sposobem, nie mam na dziś umówionej wizyty, a mojej karty też jakoś nigdzie nie ma.
Moja wytrzymałość jest już na granicy. Najpierw postanawiam trzasnąć drzwiami i wyjść, uświadamiam sobie jednak, że źle wyjdę na tym tylko ja. W zamian proszę więc o rozmowę z panią stomatolog.
Po kolejnych 15 minutach oczekiwania (pani doktor przecież musiała kupić nowe perfumy), łaskawie zostaję wpuszczona do gabinetu, gdzie od potwornie opryskliwej i wręcz agresywnej lekarki dowiaduję się, że żadnej wizyty na dziś nie mam umówionej, pieniędzy za wykonaną usługę ona mi nie odda i w ogólnym rozumieniu mam spadać. Po tym jak zrobiłam małą awanturę, dentystka łaskawie zgodziła się przyjąć mnie następnego dnia (jak już przekonała się, że nie reaguję na krzyki w stylu "proszę opuścić mój gabinet!").

Nie miałam jednak czasu, ani możliwości siedzieć tam do następnego dnia, nie zamierzałam też pozwolić, żeby z zemsty stomatolog się nade mną pastwił (a to raczej na pewno miałoby miejsce). Wróciłam więc do domu i zgłosiłam sprawę w Izbie Lekarskiej (do której pokierował mnie rzecznik praw konsumenta). Jak się okazuje, nie jest to pierwsza skarga na tę panią.
Czy ja naprawdę wymagam zbyt dużo oczekując, że jeżeli płacę za wizytę, to chciałabym, żeby stomatolog poświęcił swój czas tylko mnie i żeby wizyta odbyła się w zamkniętym gabinecie?

Żeby nie było wątpliwości - nie wydaje mi się możliwe, żeby moja wizyta została pominięta przez przypadek. Prawdopodobnie pani doktor nie chciała po prostu po raz kolejny za darmo naprawiać tego, co jej wcześniej nie wyszło.

stomatolog

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 510 (580)
zarchiwizowany

#43292

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Paelli o piekielnym narzeczonym natchnęła mnie do tego, żeby wreszcie przestać pasożytować i też podzielić się kilkoma kwiatkami o moim (na szczęście) byłym.

Nasz związek trwał ponad 3 lata i przeszedł wszystkie obowiązkowe etapy, włącznie ze wspólnym mieszkaniem, oraz planowaniem ślubu i dziecka. Z pozoru wydawał się naprawdę sielankowy. Luby sporo starszy ode mnie, zakochany po uszy, z początku spełniał wszystkie moje wyobrażenia o mężczyźnie idealnym - nawet w marzeniach nie myślałam, że związek może tak wyglądać. Poza tym jego rodzina zachwycona mną, wspólni znajomi zadowoleni z tego, że zaczęliśmy być razem... żyć nie umierać! Do czasu.

Luby, na potrzeby historii nazwijmy go Michał miał pewne problemy z wyrażaniem swoich uczuć, ale tych negatywnych. W praktyce oznaczało to, że nie kłóciliśmy się w ogóle, nie pamiętam nawet sytuacji, żeby ktokolwiek z nas podniósł głos na drugie. Kłopot polegał jednak na tym, że Michał radził sobie z tym problemem po prostu się na mnie obrażając i nie informując mnie o powodzie swojego milczenia, a potrafił nie odzywać się przez ładnych kilka dni. Jako, że jestem osobą wrażliwą, po pewnym czasie doprowadziło to u mnie do ogromnego stresu i związanych z nim regularnych rozstrojów żołądka.

I tutaj następuje jedna z historii właściwych, która mam nadzieję pozwoli zobrazować absurdalność tych sytuacji.
Michał ze swoją paczką znajomych zajmował się rajdami samochodowymi, w związku z czym cały wolny czas spędzał w warsztacie grzebiąc przy samochodzie, a większość weekendów właśnie na różnego rodzaju rajdach. Bardzo często, nastawiona na wspólne spędzenie weekendu, w czwartek wieczorem dowiadywałam się, że niestety, ale jutro wyjeżdżają i wrócą w niedzielę wieczorem. Pomijając fakt, że kompletnie nie szanował w ten sposób mojego czasu, to po prostu nie mogłam zrozumieć jaki jest powód nie poinformowania mnie o tym wcześniej.

Za którymś razem, leżąc rano w łóżku po wyjściu Lubego stwierdziłam, że skoro czeka mnie kolejny samotny weekend i nie zdążyłam sobie nic zaplanować, może po prostu odwiedzę moją mamę, u której nie byłam dość dawno. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam i w niecałą godzinę później siedziałam już za kierownicą zmierzając w stronę domu rodzinnego. Późnym popołudniem dotarłam na miejsce, pogawędziłam chwilę z mamą, a przed kolacją postanowiłam zadzwonić do Lubego i poinformować go o mojej spontanicznej wycieczce. Pomimo kilku prób telefon milczał jak zaklęty, zrezygnowana wysłałam więc smsa, że kocham, tęsknię, życzę powodzenia. Przez kolejne 3 dni wielokrotnie próbowałam dodzwonić się do Michała, niestety bezskutecznie. Narastał we mnie ogromny stres, bo czułam, że to jedna z tych sytuacji, w której on jest śmiertelnie obrażony, a ja nie mam pojęcia o co chodzi. Nie mogłam również dodzwonić się do żadnego ze znajomych, którzy tam z nim byli.
W niedzielne popołudnie pełna niepokoju wróciłam do domu i ze ściśniętym żołądkiem czekałam na Michała.
Wrócił późnym wieczorem, rzecz jasna nie chciał ze mną rozmawiać, a jego postawa sugerowała, że w zasadzie rozmawiać to już nie ma o czym, koniec z nami i on się wyprowadza. Okazało się, że w dniu, w którym wyjechałam, Michał wrócił jeszcze na chwilę z warsztatu zabrać jakieś swoje rzeczy przed wyjazdem. Zauważył brak samochodu, szczoteczki do zębów i kilku innych moich drobiazgów, za osobistą zniewagę uznając brak informacji o tym, że wyjeżdżam. Całe swoje oburzenie argumentował faktem, że on się przecież tak bardzo martwił... ciekawe, że ze zmartwienia nie odbierał telefonu 4 dni. Jakoś nie ruszał go też fakt, że sam notorycznie zatajał przede mną podobne fakty.

Koniec końcem po dłuuuugiej rozmowie (a właściwie moim monologu, bo M. głównie patrzył w ścianę) jakoś udało mi się go przebłagać. Teraz czuję się jak idiotka myśląc o tym ile razy musiałam przepraszać za sytuacje, w których wcale nie czułam się winna.

Może historia wydaje się mało piekielna, ale we mnie nadal wywołuje nieprzyjemne uczucie. Podobnych i bardziej piekielnych akcji z Michałem w roli głównej mam w zanadrzu znacznie więcej.
Jedyne moje wytłumaczenie jest takie, że młoda byłam, głupia i strasznie zakochana ;)

Miłość jest ślepa

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (287)

1