Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Grejfrutowa

Zamieszcza historie od: 19 stycznia 2015 - 16:35
Ostatnio: 18 lutego 2020 - 21:12
  • Historii na głównej: 21 z 23
  • Punktów za historie: 4546
  • Komentarzy: 960
  • Punktów za komentarze: 9435
 

#72396

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Gorący ostatnio temat – aborcja. Zaostrzyć ustawę czy nie zaostrzyć? Interesuje mnie zdanie ludzi, więc lubię czytać dyskusje toczące się pod artykułami na wspomniany temat. Obok wyzwisk trafiają się wyważone argumenty każdej ze stron. Jednak czasami opadają mi ręce nad tym, co czytam. Siłą rzeczy w komentarzach pojawia się dużo dygresji m.in. na temat antykoncepcji. Ja wychowałam się na Bravo i wiem więcej niż ludzie, którzy mają dziś nieograniczony dostęp do Internetu. Chociaż może z drugiej strony to właśnie wina sieci, gdzie każdy może każdą bzdurę napisać, a inni to biorą za prawdę.

Kilka kwiatków z komentarzy:

1. Z gwałtu nie zachodzi się w ciążę. By począć dziecko potrzebna jest miłość kobiety i mężczyzny (jak wiadomo, nie ma na świecie niechcianych dzieci).

2. Jak nie chcesz dziecka z gwałtu, to bierz profilaktycznie tabletki antykoncepcyjne (lub ewentualnie poproś gwałciciela, by dbał o bezpieczny seks). Na uwagę, że pigułki też są negowane przez środowiska „pro życiowe” – cisza.

3. Nie chcecie rodzić kalekich dzieci? Nie bierzcie tabletek antykoncepcyjnych, bo to one powodują późniejsze uszkodzenia płodów, które później chcecie „skrobać”. Wpisów w stylu: „brałam tabletki, a później poroniłam”, „brałam tabletki, a później urodziłam wcześniaka”, „moja siostra brała tabletki i teraz przez to nie może zajść w ciążę” jest ogrom. Skąd kobiety w XXI wieku w cywilizowanym kraju biorą takie przekonania? Jak ktokolwiek może wierzyć, że tabletki upośledzają późniejszą płodność? Po co robić wodę z mózgu młodym dziewczynom? Po co straszyć, nie mając ku temu żadnych podstaw?

4. Wpis jakiegoś mężczyzny „a co zgwałconej szkodzi urodzić? Odda i po kłopocie”. Racja, przecież to taka ranga zdarzenia jak „no, kup tę kieckę, w domu przymierzysz, a jak ci się nie spodoba, to oddasz do sklepu”.

Głupota w internetach ma się dobrze.

Internet

Skomentuj (137) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 437 (549)

#72251

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Energa to temat rzeka. W nawiązaniu do historii Nieniecierpliwej dodam swoje 3 grosze.

Kupiliśmy z konkubentem kawalerkę pod inwestycję. Pieniędzy na remont nie starczyło, więc przez dwa miesiące dwadzieścia metrów stało odłogiem. Jedynym "pobieraczem" prądu była naga świetlówka smutno dyndająca pod sufitem. Przychodzi pierwszy rachunek: 440 złotych. Za co, jak to, dlaczego? Przyglądamy się rachunkowi i jak byk stoi: odczyt szacunkowy. Jakim cudem, skoro licznik jest na klatce dostępny dla panów "spisywaczy"?

Siadamy do kompa, piszemy odwołanie. Okej, uznane. Przychodzi korekta. Płacimy kwotę z faktury korygującej. Mijają trzy tygodnie i... przychodzi wezwanie do zapłaty za pierwszą fakturę. Na infolinii oni nie wiedzą, oni nie widzą, oni nie pomogą, pisać do BOK. Nie piszemy, ale idziemy do punktu. Pani z punktu nie umie odpowiedzieć, dlaczego rachunek jest szacunkowy, a nie jest faktycznym odczytem zużytego prądu. No ona nie wie i już. Przedstawiamy dowód zapłaty faktury korygującej, pani coś tam poklikuje i niby już powinno być w porządku.

Mija jakiś czas, w mieszkaniu kupionym się nie pojawialiśmy, aż w końcu uznaliśmy, że można ruszyć z remontem. Wchodzimy do kawalerki, ale świetlówka odmawia współpracy. Nie, nie przepaliła się. Odłączono nam prąd za niezapłacony pierwszy rachunek. I jak chcemy prąd z powrotem to 100 złotych się należy za podłączenie.

Konkubenta szlag trafił. Wystukał jakiś elaborat do BOKu, prąd włączyli. Myśleliśmy, że koniec naszej przygody, ale gdzieżby tam. Niedawno minęły kolejne dwa miesiące i przyszedł drugi rachunek. Oczywiście odczyt szacunkowy: ok. 410 złotych. Energa dba, by klienci się nie nudzili, wszak wiszenie na infoliniach, pisanie do BOKU, stanie w kolejce w punkcie bardzo umila czas.

Zobaczymy, co dalej.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (266)

#70963

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam dziś na obiedzie w chińskiej restauracji. Chodzę tam, ponieważ mają dobre jedzenie i ogólnodostępny stolik zastawiony różnymi rodzajami sosów, z których można korzystać bezpłatnie i do oporu, co uwielbiam.

Oprócz sosów w oryginalnych (kupnych) butelkach jest też kilka małych, otwieranych pojemników z sosami "własnej roboty", które można zabrać do swojego stolika. W każdym z pojemników jest łyżeczka, by to nią nakładać sobie pikantnego specjału do dania. Tak właśnie robię ja i myślałam, że inni również. Niestety, niekoniecznie.

Skończyłam jeść, zostawiłam pieniądze, ubrałam się i poszłam odnieść zabrany pojemnik z sosem. Co widzę przy jednym z dalszych stolików?

Jakaś baba zajada swoją chińszczyznę, oblizuje swój widelec i tym samym widelcem nurkuje w jednym z pojemników z sosem. Niemal słyszałam, jak jej sztuciec stuka się z łyżeczką włożoną w sos. Cały obiad trzy razy przekręcił mi się w żołądku na myśl, ile oblizanych widelców nurkowało w sosie, który ja wcześniej jadłam.

Czuję się jak pi*da, za brak reakcji ze swojej strony.

gastronomia

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 346 (372)