Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Gryfu

Zamieszcza historie od: 18 marca 2011 - 17:44
Ostatnio: 31 grudnia 2015 - 1:28
O sobie:

Szalony matematyk

  • Historii na głównej: 22 z 22
  • Punktów za historie: 18224
  • Komentarzy: 99
  • Punktów za komentarze: 507
 

#20309

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W marcu tego roku miałem egzamin skutkujący tym, że mój podpis mogę poprzedzić dumnie wyglądającym ′inż.′
Przed przystąpieniem do egzaminu trzeba, rzecz jasna, złożyć w dziekanacie 20 różnych podań, 50 wniosków, podpisać 230 deklaracji i opowiedzieć wierszyk, który spodoba się paniom z dziekanatu. Historia będzie dotyczyła jednej ze wspomnianych deklaracji.

Generalnie przed podpisaniem wolę przeczytać pod czym mam się podpisać. Czytam zatem:
"... przedstawić pracę inżynierską na temat ′Funkcje asymetryczne′..."
Przyjrzałem się uważniej i nie dowierzam - moja praca ′Funkcje arytmetyczne′ od paru dni leży grzecznie wydrukowana i oprawiona na półce w mieszkaniu i czeka, żeby zanieść ją do dziekanatu, a tu się nagle okazuje, że nie ARYTMETYCZNE, a ASYMETRYCZNE te funkcje miały być (tak w ogóle to co to są te funkcje asymetryczne? oO).

- Przepraszam najmocniej... - nieśmiało zagaiłem do [P]ani z dziekanatu. - Tutaj jest literówka. Napisałem pracę na inny temat...
- To czemu nie pisał pan na swój temat?
- Wydawało mi się, że właśnie taki temat zgłosiłem...
- Niemożliwe! - odburknęła [P], po czym wklepała moje nazwisko do programu szukającego maszyny liczącej. - Mam tu jak byk napisane: ′tytuł pracy - Funkcje asymetryczne′! Nie ma mowy o pomyłce!
- Może ktoś się pomylił przy przepisywaniu? Wie pani... słowa ′arytmetyczne′ i ′asymetryczne′ bardzo podobnie wyglądają...
- Tematy przepisywała pani Bożenka z biblioteki. Ma urlop do czternastego, więc nie możemy zweryfikować tego co pan mówi.
Już miałem przed oczyma duszy [P] pytającą panią Bożenkę ′Czy ponad pół roku temu pomyliłaś się przy przepisywaniu jednego z kilkudziesięciu zgłoszonych tematów?′...
- Gdzieś chyba przechowujecie te zgłoszenia...?
- Tak. W bibliotece, ale biblioteka do czternastego będzie nieczynna.
- Proszę pani. Nie mogę czekać do czternastego, bo jeżeli chcę mieć dyplom z wyróżnieniem i stypendium, a chcę mieć obydwa, do dziesiątego mam złożyć komplet papierów.
[P] przetrawiła tę informację i zaproponowała rozwiązanie:
- Proszę zatem napisać podanie o zmianę tematu i przynieść podpisane przez promotora.
Zdając sobie sprawę z tego, że ze smokiem zwanym biurokracją nawet sam święty Jerzy nie dałby sobie rady, podziękowałem za propozycję i udałem się do domu celem sporządzenia wniosku i umówienia się z promotorem na spotkanie.

Napisałem i wydrukowałem wniosek o zmianę tematu. Korzystając z okazji, wydrukowałem też formularz zgłoszenia tematu - kartka taka sama jaką oddałem do dziekanatu ponad pół roku wcześniej (z dokładnością do dwóch podpisów - mojego i promotora), temat pracy: ′Funkcje arytmetyczne′, a jakżeby inaczej.

Następnego dnia w gabinecie promotora:
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Co to za pilna sprawa, o której pan wczoraj pisał?
- Muszę zmienić temat pracy.
- Czemu? Przecież już zatwierdziłem tamtą pracę...
- Nie nie... Praca pozostanie bez zmian. Temat też. Muszę go tylko zmienić na ten sam temat.
- To... Ale po co? Przecież to bez sensu.
- Ktoś się pomylił przy przepisywaniu tematu i to jedyna możliwość odkręcenia tego.
- No ale kto się pomylił? Pan?
- Nie. Ktoś w bibliotece...
- No to w takim razie nie pana problem...
- Tak. Obecnie nie mój problem. Ale to będzie mój problem, jeżeli podpiszę papiery mówiące, że przedstawię prace na temat, o którym nie mam zielonego pojęcia.
- Proszę mi pokazać ten wniosek...
Przekazałem wniosek gotowy do podpisania promotorowi.
- ...zmienić temat z ′Funkcje asymetryczne′ na ′Funkcje arytmetyczne′... Przecież to nie jest temat jaki pan zgłaszał. No i nie zmieniamy tematu. To nie jest prawda. Ja tego nie podpiszę.

Mimo usilnych próśb promotor mój nie podpisał wniosku. Tu się jego piekielność ujawniła po raz pierwszy, kolejne jej ujawnienia to materiał na inną historię ;)

Udałem się do dziekanatu.
- Dzień dobry. Przyniosłem wniosek o zmianę tematu.
- Proszę poka... ale tu nie ma podpisu promotora.
- Odmówił podpisania ze względu na bezsens tej sytuacji.
- Ja takiego wniosku nie mogę przyjąć.
- Trudno. Mówiła pani wczoraj, że nie mamy możliwości sprawdzenia, czy pani z biblioteki się pomyliła przepisując mój temat. Pamięta pani?
- No... tak.
- Proszę. - Dałem [P] formularz zgłoszenia tematu. - Pani Bożenka przepisywała temat z takiej samej kartki. No może z dokładnością do podpisów.
[P] przyjrzała się kartce.
- Pan to mógł wczoraj sfabrykować!
- Mogłem, owszem.
- Więc czemu miałabym na podstawie tej kartki stwierdzić, że pani Bożenka się pomyliła?
Policzyłem w myślach do dziesięciu.
- Bo jeżeli mi pani nie zmieni tego tematu, to osobiście dopilnuję, żeby równowartość stypendium wypłaciła mi pani z własnej kieszeni. - Wycedziłem przez zęby.
- To ja pójdę do biblioteki sprawdzić, czy mówi pan prawdę.
No tak - wczoraj się nie dało...

Po piętnastu minutach [P] wróciła z jakąś teczką.
- Miał pan rację. Pani Bożenka pomyliła się przy przepisywaniu. - Powiedziała tonem kojarzonym raczej z ′ma pan raka i zostało panu pół roku życia′.
- Świetnie. Kiedy w takim razie mam się zgłosić po poprawione papiery?
- Musimy rozpatrzyć wewnętrzny wniosek o...
- Czy to rozpatrywanie może się odbyć PO zmienieniu mojego tematu?
- Ale... - Gdyby wzrok mógł zabijać, nasz wydział musiałby zatrudnić nową panią do dziekanatu. Ta na szczęście w porę zrozumiała moją sytuację, toteż nie zdążyła przyjąć dawki śmiertelnej wzrokowych promieni śmierci. - No dobrze. Proszę jutro przyjść po deklaracje.

I morał z tego taki, że w dziekanacie da się załatwić nawet to, czego się nie da załatwić. Wystarczy spojrzeniem dać do zrozumienia, że alternatywą jest śmierć przez urwanie głowy przy samych nerkach ;)

Dodam jeszcze, że akcja działa się jakiś tydzień przed ostatecznym terminem złożenia kompletu papierów. Znajomi byli trochę zaskoczeni, gdy mówiłem im, że idę zmienić temat pracy :)

Ciąg dalszy historii nastąpi.

Dziekanat

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 519 (569)

#20285

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tytułem wstępu chciałem się pochwalić - w te wakacje zdałem egzamin na prawo jazdy. Za pierwszym razem (bo 3, jak powszechnie wiadomo, jest liczbą pierwszą ;). Opisywana sytuacja miała miejsce na tym ostatnim terminie zakończonym sukcesem.

Jak już napisałem, egzamin miał miejsce w wakacje. Dzień należał do jednych z gorętszych, toteż ubrałem się raczej luźno - podkoszulek i krótkie spodnie, sportowe buty - słowem tak, aby się nie ugotować.

Sam egzamin przebiegał przeciętnie - trochu się zestresowałem, egzaminator parę błędów odfajkował, nawrzeszczał że ′Co to pan robisz!?′, regulaminowe 40 minut trwało dla mnie jak wieczność, dla mojego zegarka jak godzina i 10 minut. W końcu podjechaliśmy pod WORD i z nutką rezygnacji mój oprawca powiedział:
- No zdał pan...
Jako, że wyznaję zasadę, że póki się czegoś nie ma na piśmie, to nie warto się tym cieszyć, odczekałem, aż wpisze co tam trzeba i da mi potwierdzenie tych słów.
Odebrałem kartkę, rzuciłem okiem, czy najważniejsze punkty prawidłowo wypełnione i dopiero wtedy odetchnąłem z ulgą.
- Dziękuję bardzo. - powiedziałem.
Ucieszony już zbieram się do wyjścia z samochodu, jednak zanim dotknąłem klamki usłyszałem:
- Maturę pan zdawał?
- Yyy... No tak...
Spojrzał na mnie z wyraźnym zniesmaczeniem, po czym wzgardliwym tonem dodał:
- W takim stroju?
W pierwszym momencie nie załapałem o co chodzi, ale po chwili dotarło do mnie.
- Nie. W garniturze.
- No właśnie. Bo widzi pan, na egzaminy się przychodzi ubranym trochę inaczej niż pan przyszedł...

No fakt - mój ubiór nijak miał się do tego, że to był egzamin. Był dostosowany do tego, że na dworze było 30 stopni w cieniu, a ja miałem prawie godzinę w stresie siedzieć za kierownicą. Już miałem mu pokornie przyznać rację, gdy nagle zauważyłem coś, co wcześniej jakoś umknęło mojej uwadze - przecież facet jest ubrany w oliwkowe spodnie i żółtą koszulę w jakieś zygzaczki, dwa guziki pod szyją rozpięte... Obróciłem się w jego stronę:
- Miałem też egzamin inżynierski - również w garniturze. Wcześniej studiowałem przez 7 semestrów, każdy zakończony co najmniej trzema egzaminami - każdy z nich w garniturze. Wie pan, w czym tamte egzaminy się różniły od dzisiejszego?
-...? - najwyraźniej zaskoczony moją odpowiedzią nie zdołał z siebie wykrztusić żadnego słowa.
- Ubiorem egzaminatora, proszę pana. Przy pańskiej koszuli we wzorki mój ubiór jest jak najbardziej w porządku.

Chwilę poczekałem, jakby planował coś odpowiedzieć, jednak milczał. Odwróciłem się do drzwi z zamiarem opuszczenia pojazdu, jednak zanim dotknąłem klamki ponownie się odezwał:
- Wie pan, że jeszcze nie zdał?
- Przecież powiedział pan, że zdałem...
- Dopóki nie wypełnię dokumentów, to tak jakby pan nie zdał! - Powiedział, po czym chytrym wzrokiem wyczekiwał na moją reakcję.

Myślę sobie - przecież dał mi już kartkę, na niej jak byk: ′Wynik egzaminu: POZYTYWNY′, jego podpis i inne takie... Nie zdążyłem kartki załadować do plecaka, toteż rozkładam ją przed sobą, coby zobaczyć, czy wszystko się zgadza - jak tylko zobaczył tę kartkę musiał uświadomić sobie, że palnął głupotę - na potwierdzenie tego, że zdałem, mam własnoręcznie przez niego podpisany papier.
- No idź pan już. - Powiedział zupełnie innym tonem, sugerującym, że już jednak nie oczekuje odpowiedzi.

Roześmiałem się i wyszedłem z tojoty. Pan i władca egzaminator chciał mi pokazać, że on tu rządzi, jeno trochu mu nie wyszło ;)

WORD

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 626 (678)