Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Gryfu

Zamieszcza historie od: 18 marca 2011 - 17:44
Ostatnio: 31 grudnia 2015 - 1:28
O sobie:

Szalony matematyk

  • Historii na głównej: 22 z 22
  • Punktów za historie: 18224
  • Komentarzy: 99
  • Punktów za komentarze: 507
 

#51132

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia jest, delikatnie mówiąc, niesmaczna i nie zaleca się lektury osobom wrażliwym lub jedzącym dowolny posiłek.
Zostaliście właśnie oficjalnie ostrzeżeni.

O tym, jak dziadek został donosicielem.

Babcia i dziadek mieli sąsiadkę, powiedzmy [K]atarzynę. Katarzyna była starszą panią, która... o tym na koniec, coby trochę napięcia wprowadzić ;)

Dnia pewnego dziadek postanowił podłączyć się do kanalizacji miejskiej, bo to taniej wychodzi od utrzymywania szamba. Żeby koszty jeszcze bardziej zmniejszyć, zaproponował sąsiedztwu, żeby się na spółkę podłączyli i kosztami instalacji po równo podzielili. Zgodzili się wszyscy... oprócz [K]. Bo to piniundze kosztuje i jeszcze jej kapustę rozkopio! I tak oto [K] zniweczyła całą inicjatywę sąsiedzką - ponieważ jej działka odgraniczała działkę dziadka od działek pozostałych sąsiadów, dziadek nie mógł się połączyć z pozostałymi sąsiadami i musiał całość robić na swoją rękę. Sąsiedzi pomysł podłapali i też zamienili szambo na kanalizację.

Kilka lat później przyjechała policja. Sprawa poważna - sąsiadce bardzo przeszkadza, że pies dziadka luzem po działce (ogrodzonej) lata i załatwia potrzebę gdzie popadnie, a to bardzo śmierdzi pani Katarzynie. Zakończyło się na pouczeniu, że po psie należy sprzątać.
[K] to najwyraźniej nie wystarczało, bo kilka dni później pies został otruty i trzeba go było uśpić. Nie wiadomo kto go otruł, wiadomo tylko, że jedyną osobą we wsi, której przeszkadzał, była [K].

Minęło kolejnych kilka lat. Jednemu z dalszych sąsiadów wybiło szambo. Smród po wsi się niesie. No cóż - zdarza się. Trzeba posprzątać i naprawić, a to trochę trwa. Ledwo się wziął do roboty, a tu... policja. Nie, nie pomóc obywatelowi w potrzebie. Był donos, że ktoś tu urządza fekalną fontannę i śmierdzi. Sąsiad, w gumowym wdzianku utytłanym fekaliami, wytłumaczył panom policjantom w czym rzecz i skończyło się na pouczeniu, że nie wolno śmierdzieć. Kto donos wysmarował? Nie wiadomo, ale jedyną osobą, która podczas wizyty policjantów zerkała przez bramę była [K].

I kolejne lata upłynęły. Dziadek sprawił sobie nowego psa. Następnego dnia panowie policjanci złożyli wizytę w sprawie 'trawnika zasłanego psimi odchodami', na który uskarża się pani [K]. I tym donosem [K] przegięła pałę.

Dziadek wziął panów policjantów na ekspedycję w poszukiwaniu kupy. Łazili tak po działce i łazili i znaleźli jedynie kretowisko, którego nawet policjant z kupą by nie pomylił. Psiak się jeszcze nie zadomowił w nowym środowisku i najwyraźniej z tej okazji dopadło go małe zatwardzenie.
Po nieudanej ekspedycji, już przy bramie, kiedy panowie policjanci przepraszali dziadka za najście, ten pacnął się w czoło.
- No tak! Już wiem, o co [K] chodziło! Chodźcie panowie, pokażę wam.
I zaprowadził panów policjantów w miejsce, skąd widać było ganek i ogródek sąsiadki. Uwagę przykuwał trawnik, a konkretnie wielka żółta plama suchej trawy.

- Widzicie panowie tę żółtą plamę? Jeśli dobrze się przyjrzycie, zobaczycie tam ciemniejsze akcenty. Odkąd [K] się wprowadziła, to co narobiła, wiadrem z ganku na trawnik wylewała. Latem śmierdziało nieraz tak miłosiernie, że nie szło wytrzymać, ale jakoś nikt na nią donosów nie skrobał, bo bida u niej. Jak córka ślub brała i całe towarzystwo zgromadzone przed domem narzekało na smród, to też nikt donosów nie pisał, bo chora. Ale teraz, panowie, mam już dość. Oficjalnie donoszę, że [K] ani szamba, ani kanalizacji nie ma, a nieczystości wylewa wiadrem z ganku.

Policjanci poczłapali do [K]. Dziadek przez kilka minut słyszał, jak sąsiadka w niewybrednych słowach mówi policjantom co o nich i o mandatach myśli. I już więcej donosów na niego nie było. A nowy pies je tylko to, co domownicy pozwolą mu jeść.

sąsiadka

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 707 (751)

#50063

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z rodziną od strony taty utrzymuję bardzo chłodne kontakty.

Historia zaczęła się jeszcze przed moim urodzeniem - siostra taty wyszła za mąż i szwagier się wprowadził. A wraz ze szwagrem jego upodobanie do kolekcjonowania wszystkiego - podwórko i stodoła zaczęły się zapełniać gnijącymi samochodami wypełnionymi po sam sufit 'skarbami' - a to jakąś plastikową zepsutą zabawką, a to szklaną rybą, a to niedziałającym sprzętem RTV. Piwnica, strych i reszta domu również z miesiąca na miesiąc zamieniały się w graciarnię. Pisałem tu kiedyś o tym, jak zawartość biblioteczki dziadka, zapełnionej książkami, z których większość była wydana jeszcze w XIX wieku (kilka nawet w XVIII) została, na rzecz tandetnych pamiątek minionego (no, wtedy jeszcze nie takiego minionego) ustroju, umieszczona w koszu na ziemniaki i wyniesiona na wilgotny strych.
Tak więc tata miał powody do niekochania szwagra, którego niestety reszta domowników bez słowa krytyki znosiła.

Później tata się wyprowadził, ożenił i urodziłem się ja. Jako, że rodzice oboje pracowali, a dziadkowie z obu stron zaoferowali pomoc, jakiś czas spędzałem z dziadkami i ciotką od strony mamy, a jakiś czas z dziadkami i ciotkami od strony taty.
Zdarzyło się razu pewnego, a miałem tak jakoś z 10 lat, że dostałem od babci ze strony mamy 10 zł 'na cukierki' - ot taki prezent bez okazji. Pieniądz schowałem do kieszeni i (co rzadkie, przy takiej kupie szmalu ;) ) zapomniałem.

Następnego dnia przyszła kolej na wizytę u dziadków ze strony taty. Do obiadu rozłożono jedną szklankę za mało - 'Gryfu, skocz po szklankę'
Poczłapałem więc do kuchni, otworzyłem kredens i spadł na mnie koszyk z dokumentami i innymi takimi, który ze względu na brak miejsca, trzymany był w kredensie razem ze szklankami. Papiery, dokumenty i banknoty (od Kazimierza Wielkiego wzwyż) rozsypały się po całej kuchni i trochę mi zajęło, zanim wszystko zebrałem i ułożyłem w koszyku. Ułożyłem koszyk na swoim miejscu, wziąłem szklankę i wróciłem do jadalni.
Kiedy wieczorem przyjechał po mnie tata, wywiązała się mniej więcej taka rozmowa:
[C]- ciotka
[S]- mąż ciotki, wyżej wspomniany szwagier
[T]- tata
[G - Gryfu

[C] -Nie przywoź tu już więcej Gryfa, nie chcę tego złodzieja pod swoim dachem widzieć!
[T] -Jakiego złodzieja? O co chodzi?
[C] -Bo [S] widział, jak nam grzebie w dokumentach i pieniądzach!
[T] -Grzebałeś?
[G] -Nie grzebałem...
[S] -Nie kłam! Widziałem jak grzebałeś tu o... - w tym momencie otwiera kredens, z którego po raz kolejny tego dnia wypadł koszyk wraz z zawartością.
[G] -No bo ja chciałem szklankę wyjąć, a koszyk spadł tak jak teraz...
[S] -Nic nie spadło! Grzebałeś w pełnym koszyku!
[G] -Bo pozbierałem to, co się rozsypało i układałem...
[S] -Ta? I nic nie ukradłeś? Pokaż kieszenie! No już!

Tak więc pokazałem zawartość kieszeni - skasowany bilet autobusowy, jakiś ciekawy kamyk oraz... zapomniana dziesiątka z wczoraj.
[S] -O widzisz! - i łaps banknot -W więzieniu wylądujesz, zobaczysz!
[G] -Ale to od babci... wczoraj dostałem... na cukierki...
[T] -Oddaj to. Przecież wszyscy wiemy, że nie trzymacie tam nic drobniejszego od miliona.
[C] -Ale mogliśmy przez pomyłkę tam włożyć! Poza tym patrz - tam leży pół miliona!

Tata tylko pokręcił głową i mnie zabrał. Pojechaliśmy do babci od strony mamy, która potwierdziła, że dostałem dychę na cukierki. Na pocieszenie dostałem dwa razy tyle i już więcej nie jeździłem po szkole do rodziny ze strony taty.

A wspominam o tym, bo zaczynają się pojawiać 'drobne' sugestie, że to najbliższa rodzina i na wesele wypada zaprosić... Ta, już biegnę zaproszenia pisać.

rodzina

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 782 (838)

#37650

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego razu dokonałem na pewnym 'wesołym' portalu aukcyjnym zakupów. Sposób przesyłki - poczta polska (do kurierów mam uraz i staram się ich unikać jak diabeł wody święconej).

Tak się jakoś złożyło, że nie było mnie w domu, kiedy listonosz zapukał do mych drzwi. Był za to mój tata, któremu to listonosz wręczył awizo mówiąc, że paczka ciężka i zostawił na poczcie - można się zgłosić w każdej chwili i wydadzą. Paczka ciężka nie była, gabarytowo też nic ponad miarę, ale tata tego nie wiedział.

Rad nie rad, po powrocie z pracy wziąłem awizo i podreptałem na pocztę. Stojąc w kolejce ucieszyłem się nawet, bo za [P]anienką z okienka na parapecie stała paczka zaadresowana do mnie.

[J] - Dzień dobry. Przyszedłem odebrać paczkę.
[P] - Awizo i dowód poproszę...
Podałem [P] to o co poprosiła i odczekałem, aż wklepie numer przesyłki.
[P] - Przesyłki nie ma. Proszę przyjść jutro.
[J] - Listonosz powiedział...
[P] - Listonosz jeszcze nie wrócił. Ma paczkę przy sobie. Proszę przyjść jutro.
[J] - Przecież widzę, że paczka leży za panią.
[P] odwróciła się i rzuciła okiem na paczkę.
[P] - To nie ta paczka.
[J] - Przecież jest zaadresowana do mnie.
[P] - A ma pan na nią awizo?
[J] - Przed chwilą je pani podałem.
[P] - Podał pan awizo na paczkę, której tu nie ma.
[J] - A może pani sprawdzić, czy numer na paczce zgadza się z numerem na awizo?
[P] - No mooogęęę... - łaskawie sprawdziła poprawność numerów.
[P] - No niby się zgadzają...
[J] - No. To skoro ustaliliśmy, że paczka tu jest, proszę o jej wydanie.
[P] - Ale ja nie mogę jej wydać.
[J] - ?
[P] - No bo jej tu nie ma...

Zrezygnowałem - mogłem zrobić wojnę, mogłem wezwać kierownika, mogłem wiele, ale najzwyczajniej w świecie nie miałem czasu.

Dnia następnego ruszyłem na pocztę, coby odebrać paczkę, której obecność być może zdążyła się odbić na świadomości [P]. Paczka oczywiście nadal leżała tam, gdzie dzień wcześniej - na parapecie.

[J] - Dzień dobry. Ja po paczkę, która dziś miała już być. Tę na parapecie.
[P] - Awizo i dowód poproszę. No tak - paczka już jest.
[P] wstała i udała się po paczkę... na zaplecze. Wróciła po kilku minutach.
[P] - Niestety paczki nie ma.
Już bez nadziei na cokolwiek poprosiłem panią, żeby sprawdziła, czy paczka na parapecie jest tą, której szukała.
[P] - No numer się niby zgadza...
[J] - Niech zgadnę - ta paczka nie istnieje?
[P] z wyrazem wielkiego oburzenia w końcu bez dalszego gadania wydała mi paczkę, która mogłaby już stanowić przedmiot niejednej rozprawy filozoficznej ;)

poczta

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1074 (1148)

#36595

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W bloku w którym mieszkam, jest klatka schodowa, która przez bardzo długi czas wyróżniała się na tle innych. Głównie tym, że to ja na tej klatce mieszkam ;), ale był też inny powód - brak domofonu. Nie, nie był zepsuty - po prostu w ogóle nie zamontowano urządzenia.

Czemuż to domofon nie był instalowany, zapytacie. Czy dlatego, że nie było chętnych? Skądże znowu - lokatorzy trzynastu mieszkań z piętnastu, nieraz pisali wnioski do administracji, żeby w końcu się za to wzięli. Problemem byli za to mieszkańcy dwóch pozostałych mieszkań - czołowi działacze partyjni z czerwonych czasów i dobrzy znajomi zarządu spółdzielni mieszkaniowej (swoją drogą również czerwoniutkich). Oni domofonu zainstalować nie pozwolą, bo dzieciarnia im będzie dla żartów dzwonić i żadnego pożytku z tego nie będzie.

Lata mijały, zarząd SM się zmienił, a wraz z nim ustrój w tej jednostce panujący. Szybko okazało się, że 13 to trochę więcej niż 2 i została wydana decyzja o zainstalowaniu domofonu.

Nasi bojownicy o prawo do nieposiadania domofonu jednak się nie poddali - w ramach protestu nie pozwolili sobie zainstalować domofonu w domu. No bo jak to tak - oni czegoś nie chcą, a tu ktoś im próbuje wiercić w domu i wepchnąć jakiś niby-telefon i jeszcze każe im za to płacić? Tak więc nie zapłacili astronomicznej kwoty 10PLN za aparat i mogli żyć wolni od domofonu :)

Nie koniec jednak na tym - jak nietrudno się domyślić, wraz z pojawieniem się domofonów przyszedł czas zatrzaskujących się drzwi, które można otworzyć kodem, kluczem, albo domofonem. No tego już było za wiele - nie dość, że nawydziwiali z tym domofonem, to jeszcze każą im dwa razy klucz wyciągać! Zamek w drzwiach szybko został wykręcony. Wiadomo przez kogo, chociaż świadków brak.

Administracja szybko naprawiła szkody. No przecież jakby wiedzieli, że tak będzie, to by wzięli ten durny domofon! Nasi dzielni sąsiedzi jednak w dalszym ciągu nie złożyli broni, o nie. Przywiązywali drzwi sznurkiem do kaloryfera, żeby były zawsze otwarte na oścież. I tak się nam żyło - my przecinaliśmy sznur, oni wiązali, my przecinaliśmy, oni wiązali, my przecinaliśmy....

W końcu najwyraźniej zauważyli, że sznurek to niezbyt opłacalny interes - zainwestowali w łańcuch.
Tego samego dnia (a raczej wieczora), grupka zmęczonych życiem degustatorów trunków o przystępnej cenie, postanowiła sobie urządzić na klatce noclegownię i szalet. Sąsiadka ′sznurkowa′ długo się awanturowała, że to wstyd i sromota, że inni lokatorzy dopuścili do tego. Szybko została sprowadzona przez lokatorów na ziemię - wszak to jej sznurki i łańcuchy pilnowały, żeby drzwi były wiecznie otwarte.

Od tamtej chwili łańcuchy przestały się pojawiać. Przez dwa miesiące - tydzień temu piekielni sąsiedzi postanowili najwyraźniej ponownie otworzyć noclegownię i swoje postanowienie poparli łańcuchem grubszym niż ostatnio. Bo wyciąganie klucza dwa razy, najwyraźniej jest gorsze niż mieszkanie w oparach moczu...

klatka_schodowa

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 869 (893)

#36586

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio w pracy mieliśmy z [N]arzeczoną wykonać mały projekt. Sprawa ściśle związana z kierunkiem naszych studiów, więc praca szła do przodu. Aż do pewnego momentu - okazało się, że nasza wiedza nie jest wystarczająca, żeby uporać się z tym problemem.
Co się robi, kiedy wiedza nie jest wystarczająca? Nie wiem jak inni, ale my ją zdobywamy ;) Szukaliśmy publikacji powiązanych z tym tematem, ale wszystkie jakoś omijały nasz problem odsyłając do literatury. Poszukaliśmy - literatura to opasłe tysiącstronnicowe tomiszcze.

Zakup książki raczej nie wchodził w grę - naprawdę nie mam pojęcia, jak uzasadnić wydatek 100$+shipping na książkę, z której potrzeba ledwie 50 stron. Tak więc poszperaliśmy w katalogach ′okolicznych′ bibliotek i znaleźliśmy - najbliższy niewypożyczony egzemplarz (a nawet dwa) w bibliotece [PU] (Pewnej Uczelni, Piekielnego Uniwersytetu - tłumaczcie jak chcecie ;) ) oddalonego 100 kilometrów.
Książek jednak nie można wypożyczyć - są dostępne tylko na miejscu.

[N] wybrała się zatem na wycieczkę krajoznawczą do [PU], aby wiedzę tajemną zawartą w woluminie posiąść.
Na miejscu pani bibliotekarka po tysiąckroć zapewnia, że wszystkie książki, które są dostępne na miejscu, z całą pewnością są dostępne na miejscu. Tak bardzo dostępne na miejscu, że nie można z nimi wyjść nawet na parę minut, żeby skserować interesujące nas strony. I skąd w ogóle niedorzeczny pomysł, że mogłyby być poza czytelnią?

[N] przygotowała się więc na parę godzin przepisywania i wypełniła formularz zapisu do czytelni (szczęśliwie nieodpłatnie). Kiedy już to zrobiła i podała pani bibliotekarce tytuł książki, ta rozpromieniła się.
- Ma pani szczęście, ostatnio zakupiliśmy dodatkowy egzemplarz :)
Po chwili jednak dodała:
- Ale niestety wszystkie są już wypożyczone.
No cóż - czytelnia spora, ale mało prawdopodobne, żeby wśród obecnych tam osób znalazły się trzy kartkujące właśnie tę pozycję, tym bardziej, że poza [N] i bibliotekarką w czytelni nikogo nie było.
- Profesorom pozwalamy wypożyczać. Bezterminowo.

Bo profesorowie są ponad zasadami, prawda? :) Tak oto zakupione za państwowe pieniądze książki, stały się ozdobami półek trzech profesorów. Żeby przypadkiem ktoś postronny ich nie przeczytał.

biblioteka_zakladowa

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 607 (663)

#33307

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O kasjerkach ciąg dalszy.

Jak już wcześniej napisałem, mam takie zboczenie, że przy płaceniu gotówką staram się tak dobrać nominały, żeby pani kasjerka przy wydawaniu reszty miała jak najmniej pracy.

Udałem się ostatnio do jednego z większych okolicznych sklepów na zakupy. Co kupiłem - nieistotne. Istotne za to jest to, że zakupy były na kwotę 10.49 zł.

Przy kasie przeglądam zawartość przegródki z drobniakami - tylko 48 groszy... Zażartowałem więc tekstem wszystkim znanym:
- Mogę być grosika dłużny?
Pani kasjerka spojrzała na mnie jak na idiotę.
- No mam 10.48... - wyjaśniłem.
- No to jak pana nie stać na zakupy, to po co pan kupuje?
- Nie, nie... Na zakupy mnie stać... Chciałem tylko...
- Nie ma żadnego grosika. Jakbym każdemu grosika darowała, to na koniec zmiany bym tu niezłe manko miała.

No cóż - manko rzecz poważna. Westchnąłem i wyciągnąłem banknot z Jagiełłą. Pani kasjerka z niesmakiem rzuciła:
- Ojej... A drobniej nie będzie?
- Będzie. Jak mi pani wyda resztę.
Wzięła banknot i zaczęła wydawać.
- 80 złotych... i... 9 złotych... i... 50 groszy dla pana. Dziękuję i zapraszam ponownie.
Żadnego ′czy mogę być grosika dłużna, czy coś...

- Przepraszam. Powinna mi pani wydać jeszcze jeden grosz.
- Oj tam grosz... Mogę być dłużna?
- Nie. Nie może być pani dłużna, bo i tak nigdy pani nie odda. Poza tym jakbym w każdym sklepie zostawiał grosika, to bym niezłe manko na koniec dnia miał.

Nie przepuściłem - pani w końcu gdzieś u innej kasjerki rozmieniła i wydała.

kasjerki

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2018 (2072)

#30886

przez (PW) ·
| Do ulubionych
′Teściowie′, czyli pomoc w przygotowaniach do ślubu.

Jak już kiedyś wcześniej napisałem, niebawem się żenię. [N]arzeczona wyprowadziła się od rodziców do mnie, bo jej dosłownie żyć nie dawali i stara się unikać kontaktu z nimi - wciąż są w pełni przekonani, że jak wystarczająco długo będą jej wmawiać jaki jestem okropny, to zmieni zdanie.

Ostatnio najwyraźniej zauważyli, że utracili kontrolę i postanowili nam pomóc w organizacji ślubu. Zaprosili nas na herbatkę (po dłuższym czasie odmawiania w końcu pojechaliśmy do ′siedliska zła′ dla świętego spokoju).

Oto, czego się dowiedzieliśmy:

- koniecznie musimy zmienić listę gości weselnych, bo od strony młodej powinno być tyle samo co od strony młodego
Wyjaśnienie 1: Od mojej strony gości ma być około 40, od strony [N] - 7, z czego 3 prawdopodobnie nie będzie.
Wyjaśnienie 2: Dysproporcja wynika z tego, że moja rodzina (do IV stopnia pokrewieństwa) jest ogromna i te 40 osób to bardzo okrojona lista, a cała rodzina [N] do IV stopnia to właśnie ta siódemka.

- ślub MUSI odbyć się w parafii panny młodej! Absolutnie i bez zbędnego gadania!
Wyjaśnienie 1: Logistycznie i finansowo rozwiązanie absolutnie bezsensowne (wystarczy spojrzeć na proporcje gości weselnych).
Wyjaśnienie 2: Estetycznie - co kto woli, ale i ja i [N] zgodnie uważamy, że ślub w drewnianym kościółku w małym mieście w górach jest lepszym rozwiązaniem od ślubu w nowoczesnym kościele przywodzącym na myśl świetlicę środowiskową, w mieście, gdzie powietrze szczypie w oczy, a horyzont jest przyozdobiony kominami.

- sesja zdjęciowa tylko i wyłącznie w tutejszym parku! Lepszego miejsca nie znajdziecie.
Wyjaśnienie: ′Tutejszy park′ to placyk 30x30 z kilkunastoma drzewami, paroma ławkami i jakimś pomnikiem, otoczony ze wszystkich stron ruchliwymi ulicami - idealne miejsce na zrobienie sobie pamiątkowych zdjęć. ;)

- nawet nie myślcie o czarnym garniturze! Czarny nie pasuje ci do twarzy! Musisz mieć grafitowy garnitur - wtedy będziesz dobrze wyglądał.
Wyjaśnienie: Żałuję, że nie planowałem kupić grafitowego garnituru - mógłbym wtedy zmienić zdanie i kupić czarny z czystej złośliwości. A tak, to kupię czarny po prostu nie licząc się z ich zdaniem...

No i oczywiście na koniec:
- Przemyślcie to! I dajcie znać jak się już z tym zgodzicie.

Coś czuję, że to nie będzie ich wymarzony ślub. ;)

teściowie

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 778 (864)

#30905

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miasto moje rodzinne ma bardzo medialnego burmistrza. Jest tak medialny, że we wszystkich mediach go pełno (w prądzie i wodzie też niebawem się pojawi).

Nie o mediach będzie jednak ten wpis.

Niedawno wyremontowany został plac zabaw. Przy placu zabaw postawiona została tablica przedstawiająca plan obiektu. Oczywiście podpisana wielkimi literami. Co podpis głosi? ′PLAN PLACU ZABAW′? Nic podobnego. Tablica jest podpisana jasno i wyraźnie:
′ADAM BURCZYMUCHA - BURMISTRZ MIASTA PIEKIEŁKO DOLNE′

Miasto obchodziło też nie tak dawno jakąś uroczystość, z okazji której wydane zostały medale okolicznościowe. Z jednej strony medalu ilustracja kojarząca się z uroczystością, a z drugiej herb miasta z podpisem...
′ADAM BURCZYMUCHA - BURMISTRZ MIASTA PIEKIEŁKO DOLNE′
Nie jestem pewien, czy było to celowe, czy nie, w każdym razie zabawnie wyszło - w centralnej części herbu znajduje się głowa żubra ;)

Burmistrz też wiele robi dla infrastruktury miasta, ostatnio postawił nowy most, a przy moście tablica. Jakie informacje zostały zawarte na tablicy? Nazwa rzeki? Miejscowości po drugiej stronie? Nic z tych rzeczy :) Napis na tablicy brzmi (mniej więcej):
"TEN OTO MOST ZOSTAŁ POSTAWIONY Z PIENIĘDZY UNIJNYCH W ROKU 2010 PRZEZ BURMISTRZA MIASTA PIEKIEŁKO DOLNE ADAMA BURCZYMUCHĘ I STAROSTĘ POWIATU PIEKIELNEGO MARIANA FIOLETOWEGO"
Tablica zrobiona z wielkim rozmachem i postawiona w formie pomnika - niektórzy znicze pod nim palą ;)

Takich smaczków w mieście jest całe mnóstwo, a burmistrzowi trzeba przyznać jedno - rozreklamować się potrafi. Chociaż mnie osobiście taka nachalna reklama odpycha.

burmistrz_miasta

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 394 (510)

#29494

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Teściu", czyli jak docenić swoje dziecko.

"Teściu" mój (ojciec mojej jeszcze [N]arzeczonej), facet wykształcony (dochrapał się już stopnia doktora) musiał kiedyś poprowadzić zajęcia, w których wymagana była podstawowa wiedza z zakresu matematyki wyższej. Jako, że całkę widział ostatnio jakieś trzydzieści lat temu, a trudniejszych pojęć nawet nie kojarzy, postanowił się zwrócić o pomoc do najbliższej osoby w miarę kompetentnej w dziedzinie matematyki.

Tak się jakoś złożyło, że jego syn niedawno skończył studia, a [N] jeszcze studiuje. No to zwrócił się do syna. Niby nic zaskakującego, gdyby nie to, że syn studiował chemię, a córka studiuje matematykę właśnie.
Wspólnie z synem uzgodnili, że ni w ząb tego nie rozumieją. No trudno - trzeba się zwrócić o pomoc do kogo innego. Do córki? Nie, no przecież ona jest za głupia!
"Teściu" postanowił, że zwróci się o pomoc do znajomego doktora matematyki. Jak postanowił, tak zrobił. Nie otrzymał jednak satysfakcjonującej pomocy - doktor był zajęty uczeniem się do kolokwium habilitacyjnego, dał "teściowi" literaturę i zasugerował, żeby córka to wytłumaczyła.
No cóż, w takim razie sięgamy po ostateczność... Idziemy do córki... A nie, ona jest za głupia. Zamiast tego "teściu" udał się do innego doktora matematyki. Ten również był zajęty i zasugerował spytanie córki.

Koniec końców "Teściu" postanowił, że nie będzie się przygotowywał pod kątem matematycznym, bo córka jest zbyt głupia i nie ma się jej co pytać. Tak oto powstał wykład, którego współczuję wszystkim słuchaczom - najeżony nieścisłościami i błędami rzeczowymi.

Tak się też jakoś złożyło, że w którejś ze swoich prac musiał zamieścić wykres z wynikami badań. Jako, że wykres ten składał się z kropek, nie wyglądał zbyt profesjonalnie. Trzeba pójść do matematyka - niech to zaproksymuje jakąś ładną funkcją - wykres od razu nabierze profesjonalności.
Aproksymacja danych to nawet dla studenta matematyki góra 10 minut roboty, ale przecież nie będziemy pytać córki o pomoc - przecież ona jest na to za głupia! Pójdziemy do znajomego doktora.
Najpierw trzeba się jednak pochwalić córce co zamierzamy zrobić!
[T]- Wybieram się do doktora W., żeby mi te kropki na wykresie połączył.
[N]- A po co chcesz je łączyć?
[T]- No bo trzeba je jakoś aproksymować, żeby ten wykres tak łyso nie wyglądał...
[N]- Ale jak je aproksymujesz, to się nie połączą.
[T]- Jak się nie połączą, jak się połączą!
[N]- No nie połączą się. Żeby się połączyły musisz zinterpolować.
[T]- Głupia jesteś i tyle. Widać, że się na tym nie znasz. Jak się dobrze zaproksymuje, to się połączą.

I pojechał do doktora W. Ten, jako, że nie miał czasu, odłożył "Teściowy" wykres na za tydzień.
Tydzień później "Teściu" dostaje mailem przerobiony wykres i... okazuje się, że kropki nie są połączone. Telefon do doktora [W]:
[T]- Ty... Coś ty mi tu zrobił? Czemu kropki nie są połączone?
[W]- A miały być połączone?
[T]- No przecież mówiłem ci, że masz je aproksymować.
[W]- No tak.
[T]- No to czemu nie są połączone?
[W]- Bo to aproksymacja, a nie interpolacja.
[T]- A to jakaś różnica?
[W]- No. Między innymi w połączeniu kropek.
[T]- A. To połącz mi kropki.
[W]- Najwcześniej za tydzień - mam masę pracy. Albo spytaj [N] - ona umie interpolować.

Jak nietrudno się domyślić - "Teściu" wolał poczekać kolejny tydzień, niż poprosić o pomoc ′głupią córkę′ i mieć to samo w 10 minut. ;)

Teściu

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 831 (901)

#27902

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tato mój, jako człek aktywny, nie potrafi egzystować bez pracowania. Jako, że w moim rodzinnym mieście pracy dla ludzi w jego wieku i jego wykształceniem za bardzo nie ma, łapał się wszystkiego, co się napatoczyło.

Znalazł w końcu pracę w pewnym zakładzie gastronomicznym jako stróż nocny. I tak jako ten stróż nocny pracował przez parę lat. Ot pilnowanie, czy wszystko ok, zamykanie knajpy wieczorem i otwieranie rano, czasem podlanie kwiatków i zabijanie czasu rzucaniem kotu piłki. Płaca do najlepszych nie należała, ale i praca trudna nie była.

Razu pewnego właścicielka lokalu stwierdziła, że po co kuchnia ma wczas rano wstawać, żeby odbierać towar od dostawców, skoro jest stróż. Tak więc na tatę spadł obowiązek odbierania towaru, sprawdzania czy wszystko się zgadza, podpisywanie faktur, itp. Praca żmudna - już pierwszego dnia dostawca postanowił podkraść 10 kilo jabłek, na szczęście przyznał się tacie, zebrał solidny opierdziel i jabłka oddał, tak więc tata wszystko waży i przelicza, żeby nie musieć ze swojej wypłaty płacić za ′zakupy′ dostawców. Wysokość wypłaty ani drgnęła, mimo sporej odpowiedzialności.

Sprzątaczka poszła na macierzyński, więc obowiązki sprzątaczki spadły na... oczywiście stróża nocnego. W tym sprzątanie łazienek dla klientów (syf i gówniana robota) i dla personelu (tata mówi, że nie wie co gorsze - razu pewnego w damskiej natknął się na zużytą podpaskę przyklejoną do lustra...). Wypłata trochę poszła w górę (tak, że po miesiącu tata mógł sobie za różnicę kupić piwo).
Sprzątaczka z macierzyńskiego nie wróciła - po co, skoro jest stróż?

Razu pewnego zepsuła się fontanna. A że tata w CV miał wpisane, że zajmował się naprawą tego i owego, to nie ma sensu wzywać fachowca - stróż naprawi. No i naprawił. Później psuły się też inne sprzęty. A stróż to co umiał naprawiał. Czasem dostawał za to jakąś premię (łaskawe 10 złotych).

Przyszedł kryzys, z pieniędzmi krucho - możemy połowę wypłaty za zeszły miesiąc przelać za miesiąc? Stróż się zgodził. Sytuacja się powtarzała, z tym że coraz większe części wypłaty z coraz większym poślizgiem. W końcu doszło do tego, że właścicielka zalegała z wypłatami za 4 miesiące. A nadmienić należy, że do biednych nie należała - kilka firm w mieście, 4 domy w całej Polsce, dodatkowo 2 za granicą, 3 samochody, a chwaliła się kiedyś i jachtem. Jej pieniądze - niech ma, no ale jeżeli od dłuższego czasu zalega z wypłatą, to wypadałoby choćby z własnej kieszeni wyłożyć.

Tak się złożyło, że tata dostał nową ofertę pracy:
-na rękę dostaje dwa razy tyle, ile w knajpie przed odliczeniem podatku
-pełen socjal
-wypłata zawsze w terminie
-telefon i samochód służbowy
-godziny pracy: 9-13 (pół etatu)
-Zakres obowiązków: prace naprawcze, narzędzia dostarcza firma
Nietrudno się domyślić, że wziął fuchę.

No ale, że człowiek honorowy, został jeszcze w knajpie po poinformowaniu właścicielki, że za miesiąc odchodzi i chciałby do tego czasu dostać zaległe wypłaty.

[W]łaścicielka - No ale jak to odchodzisz?
[T]ata - Dostałem lepszą ofertę.
[W] - Przecież nie możesz mnie tak na lodzie zostawić!
[T] - I nie zostawiam. W miesiąc na pewno znajdziesz kogoś na moje miejsce.
[W] - No ale zostań. Czego chcesz? Podwyżki? Dam ci... 2 złote za godzinę więcej!
[T] - Po prostu praca tutaj mi nie odpowiada.
[W] - A co? Źle ci?

No i przez jakiś czas mniej więcej taka gadka, że ona daje super warunki, a on, niewdzięcznik, tak się jej odpłaca.

Miesiąc dobiega końca, a zaległych wypłat jak nie było, tak nie ma. A że grudzień za pasem i trochę funduszy na Wigilię by się przydało, Tata poszedł się upomnieć.

[T] - Wciąż nie dostałem zaległych wypłat.
[W] - No bo jeszcze nie ma pieniędzy.
[T] - To może czas wyłożyć z własnej kieszeni?
[W] - No co ty! Święta idą! Za co ja z rodziną do Grecji pojadę?
Tata myśli sobie - do Grecji? O ty pokrako, zobaczysz...
[T] - No tak. To będzie problem. A propos świąt - masz już kogoś do stróżowania w Wigilię?
[W] - No właśnie chciałam cię poprosić, żebyś się tego podjął... Oczywiście zapłacę...
[T] - No dobrze. Ale z góry. I tylko, jeśli zaległe wypłaty będą do 20 grudnia.
[W] - Nawet nie wiesz jak się cieszę! Życie mi ratujesz!

Tata oczywiście wiedział, że pieniędzy do 20 nie zobaczy.

20 grudnia:
[T] - Co z wypłatami?
[W] - No musisz poczekać do jutra. Jutro będą.

21 grudnia
[T] - W dalszym ciągu nie ma pieniędzy.
[W] - Oj, no bo pieniędzy nie ma. Jutro będą.

22 grudnia
[T] - ?
[W] - No jutro! Jutro!

23 grudnia
[T] - A ja ciągle czekam...
[W] - Oj no wiesz... Ja już wyjechałam i prawie przy granicy jestem... Pogadamy po świętach, ok?
[T] - No ok. Rozumiem, że znalazłaś kogoś innego do stróżowania na jutro.
[W] - Ja... Tego... No nie znalazłam! No ale po świętach premię dostaniesz, ok?
[T] - Dobrze. A kto będzie pilnował knajpy?
[W] - Nie baw się ze mną w takie gierki! Jasne, że ty!
[T] - No to umówmy się, że będę w knajpie tak, jak wypłata w mojej kieszeni.
[W] - Arrr... Czego chcesz!?
[T] - Powiem jasno, żeby nie było niedomówień: Chcę dostać zaległe wypłaty i zapłatę za jutrzejsze stróżowanie. Dzisiaj. Najpóźniej za trzy godziny.
[W] - No ale ja już jestem przy granicy!
[T] - Trudno. Wyślij kogoś. Albo wróć, daleko nie masz.

No i tak dwie godziny później wściekła [W] przyjechała, wypłaciła Tacie co miała wypłacić. Trzydniowy poślizg przypłaciła spadkiem funkcjonalności stróża (czyli czyszczenie kibli i odbieranie faktur nie wchodziło już w grę).
Na odchodne rzuciła coś typu ′No i SPA poszło się chebać...′

Czasem zastanawiam się, jakim gnojem trzeba być, żeby pracownikowi nie płacić za wykonaną pracę, a samemu żyć jak król...

karczma_w_beskidach

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1177 (1205)