Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Gryfu

Zamieszcza historie od: 18 marca 2011 - 17:44
Ostatnio: 31 grudnia 2015 - 1:28
O sobie:

Szalony matematyk

  • Historii na głównej: 22 z 22
  • Punktów za historie: 18224
  • Komentarzy: 99
  • Punktów za komentarze: 507
 

#27713

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kontrole, kontrole, kontrole...

Tym razem o kontroli sanepidu w firmie, w której pracuję.

Gwoli wyjaśnienia - poważna firma produkcyjna, wszystko czyste i uporządkowane, szefostwo i kierownictwo wręcz nie potrafi sobie wyobrazić, że w ich firmie coś się dzieje wbrew jakimś przepisom...

Sytuacja dla nadania kontrastu:
Wyobraźcie sobie, że idziecie do sklepu. Takiego samoobsługowego typu ′Deska′ czy ′Stonka′. Idziecie do niego, żeby kupić jakieś domestosy czy inne detergenty. W tym celu udajecie się do alejki oznaczonej ′Czystość domu - promocja! Kup dwa płyny do naczyń w cenie trzech!′, znajdującej się bezpośrednio przy stoisku z warzywami. Odganiacie jakieś bezpańskie dziecko błąkające się Wam między kółkami wózka i sięgacie na najniższą półkę po ′Ultra żrący żel do zabijania grzybów w łazience′, któremu z dziką lubością kilka sekund temu przyglądało się wspomniane dziecko...
Brzmi znajomo?

Sytuacja właściwa:
Do firmy przychodzi kontrola z sanepidu. Błąkają się pod nadzorem szefa usiłując znaleźć coś, do czego można się przyczepić. I tak po paru godzinach, widząc, że nic nie wskórają, zauważają pomieszczenie gospodarcze. Wchodzą do środka, a ich oczom ukazuje się składzik - domestosy, płyny do podłóg, szczotki, wiadra, płyny do szyb... Słowem - sama czystość, ale nic, czego nie można znaleźć w zwykłym domu. Wszystko oczywiście poukładane i opisane, zgodne z zaleceniami, żeby żrących środków nie stawiać w zasięgu małych dzieci, bo porządek i bezpieczeństwo w firmie to rzecz priorytetowa. Ale...
No właśnie - znalazło się ale. Ani na drzwiach, ani w schowku nie ma informacji, że znajdują się tam materiały trujące - będzie kara!
Oczywiście z sanepidem dyskusja nieopierająca się na łapówce jest z góry skazana na porażkę, tak więc szef przyjął karę. 5000 złotych. Za nieoznakowanie, że w pomieszczeniu (do którego dostęp ma garstka pracowników) znajduje się domestos. W firmie, w której pracują same dorosłe osoby, które wiedzą, że domestosu nie powinno się połykać.

Ot, polska biurokracja.

kontrola_sanepidu

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 887 (941)

#28128

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poczta po raz kolejny.

Okienko paczkowe. Do okienka podchodzi [K]lient z paczką, której kształt jest istotny: podłużna (tak może z 80 cm miała), o prostokątnym przekroju i owalnych końcach.
[P]anienka z okienka bierze przesyłkę i przystępuje do ważenia: stawia ją na jednym z owalnych końców. Przesyłka przewraca się. Kolejna próba postawienia na węższym końcu - [P] przez jakiś czas przytrzymuje paczkę rękoma, po czym puszcza ją licząc na to, że jest ustawiona w idealnej równowadze i się nie przewróci. Paczka po raz kolejny się przewróciła.
Trzecia próba - może by coś podłożyć, żeby utrzymywało paczkę w pionie... I zaczyna paczkę obkładać różnymi rzeczami, jednocześnie dokładając paczce kilkadziesiąt deko. Mimo wysiłków, paczka się przewraca.
[K] - Łatwiej by było, jakby położyła pani paczkę na dłuższym boku...
[P] - No ale wtedy będzie wystawać, a ja muszę zważyć całą paczkę...

Ja rozumiem, że do pracy na poczcie matura z fizyki nie jest konieczna, ale jakaś podstawowa wiedza na temat otaczającego nas świata mogłaby być sprawdzana. ;)

poczta

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1265 (1293)

#27136

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziekanatowe historyjki.


AKT I
Opis sytuacji: student postanowił zaraz po zajęciach dostarczyć do dziekanatu dokument w bardzo pilnej sprawie. Prowadzący trochę przeciągnął wykład.
Godzina 13:50. Zziajany student zadowolony, że zdążył do dziekanatu puka w drzwi i wchodzi.

[P]ani z dziekanatu - Wyjść!
[S]tudent - Papiery przyniosłem...
[P] - Jutro przyniesie!
[S] - Nie można teraz?
[P] - Nie można. Ja właśnie kończę pracę.

P faktycznie nie wyglądała na osobę, która zamierza pracować - już ubrana w kurtkę itepe.

[S] - Jest 13:50, dziekanat jest czynny do 14!
[P] - I co pan myśli? Że będę tu siedzieć do 14? O 14 to ja do domu wychodzę!
[S] - No to niech pani przyjmie chociaż te papiery i już mnie tu nie ma...
[P] - Nie. Nie będę specjalnie dla pana włączać komputera i się z tym bawić!

S i P wychodzą z dziekanatu, P zamyka dziekanat na klucz. Jest godzina 13:52
Kurtyna.


AKT II
Następnego dnia, godzina 12:00

[S] - Dzień dobry. Papiery przyniosłem.
[P] - Proszę je tam położyć.

S kładzie papiery i wyczekuje na jakąś reakcję.

[P] - Na co pan czeka?
[S] - Aż zajmie się pani tymi papierami.

P podnosi się z fotela, bierze dokumenty i bez patrzenia na nie kładzie je na stosik podobnych papierów.

[S] - To tyle?
[P] - Tak. Do widzenia.

Kurtyna.

dziekanat

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 624 (704)

#27117

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Stypendia naukowe na pewnej państwowej uczelni, czyli dramat w 3 aktach.

Tytułem wstępu:
Jako osoba, która wcześniej przez kilka lat z rzędu otrzymywała stypendium za wyniki w nauce, mniej więcej orientowałem się na jakiej zasadzie przebiega przydzielanie owych:
-> Uczysz się ładnie
-> Kończysz rok akademicki z piękną średnią (od 4.3 wzwyż)
-> Przychodzi następny rok akademicki, idziesz się zapytać do dziekanatu czy przyznano ci stypendium
-> Pani z dziekanatu mówi, że tak
-> Na twoje konto wpływa kilkaset złotych miesięcznie przez 10 miesięcy

Tak było... Ale w tym roku akademickim trochę się pozmieniało. Niby jakieś nowe przepisy, niby praktycznie żadnych zmian, niby nawet lepiej dla studentów.

AKT I - Zaliczenie Schrodingera
Początek października. W gablotce przy dziekanacie pojawia się informacja, że wnioski o stypendium należy niezwłocznie złożyć w dziekanacie do ′dnia takiego a takiego′. Obwieszczenie oczywiście pojawia się ′dnia takiego a takiego′ minus tydzień.
Czemu tak? A temu, że zmieniły się przepisy.
Kiedy się zmieniły? A no dawno temu, informacje na ten temat są wszędzie...
Wszędzie, to znaczy gdzie? Na stronie uczelni w zakładce ′regulamin stypendiów′

I rzeczywiście - przepisy się zmieniły w lipcu. Żeby było zabawniej, jak na początku września sprawdzałem, to o zmianach nie było ani słowa, no ale niech im będzie, że poinformowali zainteresowanych w terminie.

Wniosek wypełniony (w tym, co ważne, rubryka ′Numer konta na które ma wpływać stypendium′), zaniesiony do dziekanatu.

I tu się pojawia pierwszy problem...
[P]ani z dziekanatu - Ale pan ma semestr zaliczony tydzień po terminie...
[J]a - A jaki był termin?
[P] - Dla osób kończących studia pierwszego stopnia - 10. marca
[J] - A może mi pani przypomnieć, z jakim wynikiem zakończyłem te studia?
[P] - Już sprawdzam... 5.0 i dyplom z wyróżnieniem.
[J] - A może mi pani jeszcze przypomnieć jaki był ostateczny termin zaliczenia semestru dla osób, które chcą mieć wyróżnienie?
[P] - Taaaak... (szuka w kalendarzu) 10. marca
[J] - Więc jak to jest, że zaliczyłem semestr w terminie, jednocześnie nie zaliczając go w terminie?

Koniec końców - wyszło na to, że w dziekanacie mają taki burdel, że sami się w nim nie łapią.

Akt II - Oczekiwanie
Rektor ma trochę czasu na rozpatrzenie wniosków, określenie wysokości stypendiów, ile procent studentów je otrzyma, itp.

Oczekiwanie na ogłoszenie kto ile dostał umilały nam ogłoszenia z innych uczelni. Generalnie stawka oscylowała w okolicach 400 złotych, a liczba osób, które się załapały to nie mniej niż 6%.

I tak czekamy i czekamy i się wkurzamy - wszystkie uczelnie ogłosiły co i jak już 2 tygodnie przed ostatecznym terminem, a u nas ciągle cisza...
Nadszedł ostateczny termin, udajemy się do dziekanatu:
[J] Dzień dobry. Są...
[P] Nie ma i dziś nie będzie. Przyjdźcie jutro.

Następnego dnia:
[J] Dzie...
[P] Listy będą dziś po 14.
[J] Ale dziekanat jest czynny do 14...
[P] No to jutro.

Następnego dnia faktycznie pojawiły się wyniki.
Załapały się tylko osoby ze średnią powyżej 4.91.
Wysokość stypendium to (uwaga uwaga!) 150 PLN, z dopiskiem, że więcej nie będzie. Świetnie, biorąc pod uwagę, że rok wcześniej najniższe stypendium to było 170, a z taką średnią dostawało się 450 i jednorazową nagrodę 600zł.

Co rektor chciał przez to powiedzieć? "Olejcie studia u nas i idźcie na UŚ - tam dostaniecie 3 razy więcej"? "Olej naukę i idź do roboty"? Czy też może "Zapierdzielajcie jak woły, to może dostaniecie stypę ministra, a my będziemy bardziej prestiżowi"?

AKT III - Pierwsza rata
Termin wpłynięcia pierwszej raty - 10.12. Czekamy, czekamy, 14. grudnia idziemy do dziekanatu:
[J] - Wciąż nie wpłynęła pierwsza rata...
[P] - I nie wpłynie. Wpłacimy dopiero 6. stycznia

Na wojny z dziekanatem nie mam nerwów, więc czekam do 6. stycznia.
Jak nietrudno się domyślić, 6. stycznia pieniądze nie wpłynęły (bo święto), 7. i 8. też nie (bo weekend).
Żeby dodać trochę dramatyzmu, pieniądze nie wpłynęły też 9., 10., 11. i 12. stycznia. Kierunek - dziekanat.
[J] - Pierwsza rata w dalszym ciągu nie wpłynęła.
[P] - Nieeemożliwe. Przecież wysłałam.
[J] - Od tygodnia sprawdzam historię rachunku, nic nie przyszło.
[P] - A nie podał pan na wniosku złego numeru konta?
[J] - Przy przepisywaniu numeru konta sprawdzam je trzykrotnie. Podałem dobry numer.
[P] - A na pewno? Ja panu przeczytam na jaki numer wysłałam pieniądze i pan mi powie czy na dobry...
[J] - A może mi pani podać PUK do swojego telefonu?
[P] - No co pan... Przecież ja go nie pamiętam...
[J] - Pani nie pamięta dwunastu cyfr, a ja mam pamiętać 26? Ja doniosę numer który podałem.

W trakcie półrocznej przerwy w nauce zmieniłem konto, więc na wszelki przypadek wziąłem też numer starego konta.
Godzinę później w dziekanacie:

[J] - Proszę. Taki mam numer konta : ....0010
[P] - No to w takim razie podał pan zły numer, bo my wysłaliśmy pieniądze na ....0023
[J] - Wie pani... Zabawne, bo to mój stary numer konta, którego na pewno nie podawałem we wniosku.
[P] - To pan zmienił konto? Czemu pan zmienił konto?! Nie zmienia się konta jak się dostaje stypendium!
[J] - Tak właściwie, to jak zmieniałem konto nie dostawałem stypendium. Nie byłem nawet waszym studentem.
[P] - ... No to trzeba było zaznaczyć jakoś, że ten numer który pan podaje jest inny od tego, który mamy w bazie!
[J] - Z tego co pamiętam, jak kończyłem pierwszy stopień zobowiązaliście się do usunięcia moich dodatkowych danych z bazy.
[P] - No i to zrobiliśmy! Pan to na pewno wprowadził przy rekrutacji!
[J] - Przy rekrutacji podałem tylko podstawowe dane. Numer konta do nich nie należał.
[P] - No to niech się pan uda do kwestury i sam to teraz wyjaśnia!

No to idziemy do kwestury.
[J] - Dzień dobry. Ja w sprawie stypendium.
Pani z [K]westury - Dzień dobry. O co chodzi?
[J] - Nie przyszła pierwsza rata.
[K] - A miała przyjść?
[J] - Teoretycznie tak. Praktycznie poszła nie na ten numer na który powinna.
[K] - To czemu pan podał zły numer?
(Tutaj rozmowa o praktycznie takiej samej treści, jak w dziekanacie)
[K] - No to sprawdzę, czy nie było zwrotów... O... Jest jeden.
[J] - Niech zgadnę... Z numeru ....0023 ?
[K] - Proszę sobie nie żartować. Z tym drukiem zgłosi się do swojego dziekanatu.
[J] - I kiedy mogę się spodziewać pieniędzy?
[K] - Dziesiątego lutego.
[J] - Proszę pani. Od pięciu dni zalegam z opłatą za mieszkanie, a od wczoraj żywię się czerstwym chlebem, który się ostał w chlebaku. A teraz mi pani mówi, że mam czekać jeszcze miesiąc?
[K] - Nie trzeba było numeru konta zmieniać. Zmienił - niech cierpi!

Wydruk powędrował do dziekanatu. Sił i nerwów na pisanie skarg nie mam (uczelnia państwowa, to i odpowiedzialność pracowników administracyjnych zerowa).
A wystarczyło sprawdzić, czy numer na wniosku zgadza się z numerem w systemie...

EPILOG
Koniec końców poszedłem za sugestią rektora:
"Uczysz się i masz świetne wyniki? Olej to i idź do pracy, bo zdechniesz z głodu."

dziekanat

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 587 (649)

#26643

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sporo było o zachłannych księżach, to i ja dorzucę coś od siebie. Rzecz będzie o dwóch księżach - jeden z rodzinnej parafii mojej mamy, drugi - z parafii taty.

Generalnie nigdzie nie jest napisane, że ksiądz musi żyć skromnie. Jakąś wypłatę od kurii dostaje, a że nie ma żony ani dzieci (przynajmniej w większości przypadków ;)) na utrzymaniu, to może sobie pozwolić na lepszy samochód czy zegarek. W mojej rodzinnej parafii ani razu nie słyszałem, żeby jakiś ksiądz z jakiejkolwiek okazji wołał o pieniądze. Owszem - ofiara zbierana była, czy to na tacę, czy do skarbon, zawsze przy ogłoszeniach była informacja na jaki cel te pieniądze pójdą itp., ale bez jakiegoś "trzeba nam jeszcze pięć tysięcy, więc postarajcie się z tymi ofiarami!". Z tego też powodu wydawało mi się, że te całe gadanie o tym, że księża zachłanni, że kutwy i krwiopijce brało się z zazdrości osób, które widzą, że ksiądz sobie nowe auto kupił...

Aż do czasu, kiedy poszedłem na mszę do parafii mojej mamy. Było to jakoś po świętach, kiedy już kolęda obeszła wszystkie domostwa. Z okazji ogłoszeń proboszcz postanowił podsumować wizyty duszpasterskie:
"... ulica Piekielna - 400 złotych, ulica Szatańska - 200 złotych, ulica Belzebuba - 350 złotych..."
Jako, że parafia leży na terytorium małej wioski, gdzie każda ulica to trzy do góra dziesięciu domów, nietrudno zrozumieć, jaką presję proboszcz takim podsumowaniem: "aaa... to Kowalscy w tym roku dali mniej...", "to Nowaki takie skąpce - księdzu żałują!"...
I tak co roku.
Innym razem, też w tej parafii proboszcz z okazji ogłoszeń upomniał wiernych:
"Ostatnio mało pogrzebów w naszej parafii. Przemyślcie to moi drodzy, bo zaczyna brakować nam funduszy..."


Z kolei w parafii mojego taty proboszcz jest przezywany ′Kasjer′. Jako osoba, która nie ocenia na podstawie plotek uznałem, że to kolejny przypadek zazdrości. Zmieniłem zdanie, jak tylko niedziela zastała mnie w rodzinnym mieście mojego taty.
Działo się to tego lata. Bardzo burzliwego lata. Kilometr od kościoła piorun zabił dwóch ludzi, a w sąsiedniej gminie uderzył u stodołę, która spłonęła razem z dużą ilością zwierząt. Piorun uderzył też w wieżę kościelną.
Proboszcz oczywiście podsumował to tragiczne lato:

- W zeszłym tygodniu burze dokonały wielu zniszczeń w naszym powiecie. Piorun uderzył w naszą wieżę kościelną, przez co nie działa monitoring. Potrzebne jest 10 tysięcy złotych na naprawę. Oczywiście nie jesteśmy jedyną parafią poszkodowaną przez burze - w gminie Pieklociny wiatr połamał drewniany płot wokół kościoła pw. św. Lucyfera, straty to tysiąc złotych. Najtragiczniej rzecz się miała w Piekłowicach - tam piorun uderzył w wieżę kościoła pw. św. Święcisława i koszty naprawy wyniosą dwadzieścia pięć tysięcy złotych...

O dwóch zabitych ani o zwierzętach, które spłonęły ani słowa. Bo to nie są szkody, które można przełożyć na złotówki...

parafie na południu Polski

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 639 (715)

#20861

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wizyta w supermarkecie.
Małe zakupy - ot sok i jakiś batonik.
Idę z towarem do kasy, a że kasa ′Do 5 produktów′ otwarta, tam właśnie kieruję swoje kroki. Kolejka na 3 osoby - każda z nich po 2-3 produkty, czyli szybko pójdzie. Już prawie stoję na końcu kolejki, gdy nagle zza półki wyjeżdża Ona - kobita około czterdziestki z wózkiem wypchanym po same brzegi. W porę uskoczyłem - dzięki temu żyję. No ale niestety kolejka się wydłużyła o jedną osobę.

-Przepraszam panią najmocniej... To jest kasa ′Do pięciu produktów′...
Zero odzewu. Kobita zaczyna pospiesznie wykładać towar na taśmę.
-Przepraszam panią... Ja mam tylko dwie rzeczy do skasowania, mogłaby mnie pani przepuścić?
W dalszym ciągu zero odzewu - może niedosłyszy? Co jakiś czas zerka w moją stronę, cały czas wykładając towar.
-Proszę pani! Słyszy mnie pani?
Jak do muru. Z tym, że mur nie wykłada towaru na taśmę.

W końcu skończyła układanie spożywczej piramidy i odwróciła się w moją stronę. Korzystając z tego, że mnie widzi, zwróciłem na siebie uwagę:
-Przepraszam panią najmocniej...
-Czego?
-Mogłaby mnie pani przepuścić? Mam tylko dwie rzeczy do skasowania, a spieszę się...
-Też się spieszę!
-No tak, ale to kasa ′do pięciu produktów′... - mówiąc to wskazałem ogromną tablicę nad kasą mówiącą: "Kasa do pięciu produktów".
-Och przepraaaaszam... Nie zauważyłam. Ahihi. - Udawany chichot zawsze wzbudza we mnie negatywne uczucia...
-W takim razie mogę wejść przed panią do kolejki?
-NIE!

Rzut okiem na pobliskie kasy, przy każdej co najmniej dwa wypełnione po brzegi wózki, uświadomił mnie, że jestem skazany na to babsko przede mną. Spokojnie poczekałem, aż kolejka dojdzie do niej. Pani w kasie zaczęła kasować produkty, a ja zacząłem je pod nosem liczyć:
-Raz... Dwa... Trzy ... (...) Siedem...
Na co odwraca się Piekielna.
-Co pan robisz!?
-Liczę sobie. Osiem... Dziewięć...
-Przestań!
-Dziesięć... Czemu? Przecież cicho liczę... Jedenaście...
-Bo mi to przeszkadza!
-Dwanaście... Jak pani zwracałem uwagę... Trzynaście... że to jest kasa do pięciu... Czternaście... produktów, to jakoś pani nie słyszała... Piętnaście... A zrobiłem to znacznie głośniej... Szesnaście...

Wściekła twarz kobity sprawiała mi ogromną satysfakcję, toteż liczyłem z coraz szerszym uśmiechem na twarzy, co z kolei coraz bardziej ją rozwścieczało.
-No bo ja nie wiedziałam, że to kasa do pięciu produktów.
-Siedemnaście... Wystarczyło mnie przepuścić... Osiemnaście... to bym teraz nie liczył... Dziewiętnaście...
-Jak przepuścić?! Już wyłożyłam towar na taśmę!
-Dwadzieścia... Podszedłbym do kasy z towarem... Dwadzieścia jeden... w ręce. Dwadzieścia dwa...
-No to idź pan! Pani, skasujże go pani, bo już mie na nerwy działa!
Pani w kasie spojrzała na mnie udręczonymi oczyma wyrażającymi: ′To ja mam teraz to wszystko wycofywać?′.
-Proszę kontynuować. Ja sobie jeszcze policzę - powiedziałem z uśmiechem na twarzy. W końcu to nie ona zaszła mi za skórę. Kiedy wróciła do przerwanej pracy, ja wróciłem do przerwanego liczenia.
-Dwadzieścia trzy...
-Panie! Jak pan nie chcesz przede mnie do kolejki, to po kiego liczysz!?
-Dwadzieścia cztery... Bo lubię. Dwadzieścia pięć...
-Wariat. - powiedziała i odwróciła się na pięcie.

Doliczyłem do trzydziestu dwóch - tyle produktów zostało skasowanych. Pani przystępuje do płacenia.
-Gratuluję pani! - Wypaliłem z szerokim uśmiechem. - Pobiła pani nowy rekord w zakupach przy kasie do pięciu produktów! Proszę się zgłosić do punktu obsługi klienta - wypłacą pani nagrodę!
Zostałem ofuknięty i ponownie nazwany wariatem. Nie wiem, czy Piekielna udała się do POKu, czy nie - zanim załadowała wszystko do wózka, ja zdążyłem zapłacić za swoje zakupy i wyjść ze sklepu.

Od tamtej pory kiedy stoję w kolejce do kasy ′do pięciu produktów′ widząc kogoś podjeżdżającego z mega-zakupami, zaczynam odliczanie (trochę głośniejsze, tak żeby słyszeli) już przy wykładaniu towaru na taśmę - przeważnie działa i najdalej po czterech ludzie zawstydzeni wrzucają to co wyłożyli z powrotem do wózka i jadą do innej kasy :)

supermarket

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 926 (990)

#20618

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W życiu każdego faceta przychodzi moment, kiedy musi kupić plecak. A przynajmniej w moim życiu przyszedł taki moment.

Wszedłem ja ci na allegro i szukam takiego, coby mi odpowiadał. Szukałem, szukałem i znalazłem. A że firma znana, ogrom sprzedawców prześciga się w ofertach - ten ma taniej (ale przesyłka 3 razy droższa), ten ma gratisy, tamten przesyłkę za darmo... W końcu się zdecydowałem - u tego kupię! I kliknąłem na ′kupiejkę′.
Plecaki dostępne w różnych kolorach, toteż trza było jakiś wybrać. Wiedziałem jedno na pewno - nie będę paradował z plecakiem z wymalowanym na nim logo firmy większym niż sam plecak. Kolor wybrałem - czarno-czarny będzie ok. Mail do sprzedawcy i oczekiwanie na przyjście przesyłki.

Przesyłka dotarła i oto moim oczom ukazał się plecak czarno... czerwony. Nie byłby to duży problem, gdyby nie to, że właśnie czarno-czerwony był plecakiem krzyczącym na wszystkie strony ′patrzcie! noszę plecak firmy X!′. Szybko napisałem maila do sklepu, coby opisać sytuację. Odpisali, że przepraszają za pomyłkę, że plecak mam odesłać, a koszty transportu oni pokryją. ′Czarny′ i ′czerwony′ - słowa wyglądają podobnie, to i pomyłkę można zrozumieć.

Następnego dnia paczka poszła, wracam do domu, sprawdzam pocztę, a tam:

"Niestety nie będziemy w stanie odebrać paczek zaadresowanych do X. Proszę paczkę odesłać na adres Y."

Zdenerwowało mnie to, gdyż paczka poszła już na adres X...
Piszę zatem z zapytaniem czemu tak, a nie inaczej.
Odpowiedź:
"Szef wyjechał na urlop, a X to jego adres domowy."

Niezbyt uśmiechało mi się czekanie 2 tygodnie na zwrot paczki, płacenie za zwrot i ponowne wysyłanie paczki, więc piszę do sklepu, coby jednak spróbowali powalczyć na poczcie o tę paczkę.
Odpowiedź:
"Zobaczymy co da się zrobić."

Przez prawie dwa tygodnie czekałem na informację jak się sprawy potoczyły. W końcu, dzień przed planowanym zwrotem paczki nie wytrzymałem i zapytałem, czy zrobili coś w tej sprawie.
Odpowiedź:
"Niestety nie udało nam się odebrać tej paczki, mimo kilkukrotnych wizyt na poczcie oraz rozmów z kierownikiem. Paczkę o danym numerze może odebrać tylko adresat osobiście."

Coś mi tu nie pasowało. Tylko co... A! Już wiem. Przez te dwa tygodnie nawet nie pomyślałem o tym, żeby przesłać im numer przesyłki.
"A jaki podajecie numer przesyłki na poczcie?"
Tutaj odpowiedź mnie zaskoczyła, gdyż w takiej sytuacji każdy człowiek z choć odrobiną przyzwoitości przyznałby się do kłamstwa, no ale...
"Niestety ktoś zapomniał uzupełnić tę rubryczkę w bazie danych."
Kto? Ja? Nie przypominam sobie, żeby mnie o to pytali ;) No ale dam im jeszcze jedną szansę:
"Proszę mi podać numer do szefa. Spróbuję go przekonać, żeby zadzwonił na pocztę w sprawie przesyłki numer 1234567890."
Parę godzin później:
"Nie ma już potrzeby. Kolega przed chwilą wrócił z poczty z Pańską paczką. Już przygotowujemy plecak do wysyłki."

No cóż, przynajmniej mieli na tyle przyzwoitości, żeby coś zrobić, może w ramach przeprosin za kłamstwo... ;)

Parę dni później plecak do mnie dotarł. Wszystko super, z tym, że brakowało dwóch rzeczy: zwrotu kosztów przesyłki i paragonu - podstawy reklamacji. Mail do sklepu. Parę minut później:
"Pieniądze oczywiście wysłaliśmy na konto, nie wiem czemu jeszcze ich nie ma. Paragon prześlemy pocztą najszybciej jak się da."

Pieniążki, jak nietrudno się domyślić zostały wysłane dopiero po upomnieniu się o nie, no ale doszły. Pozostało czekać na paragon.

Dwa dni później dostałem polecony, a tam paragon... za namiot. Mail do sklepu.
Odpowiedź:
"Proszę odesłać zły paragon, my odeślemy dobry. Pieniądze za przesyłkę oczywiście zwrócimy."

Po raz kolejny wycieczka na pocztę i oczekiwanie. Tym razem jednak już otrzymałem paragon za mój plecak i nawet nie musiałem się upominać o zwrot przesyłki ;)

I tak oto kupno plecaka zaplanowane na 3 dni rozciągnęło mi się do prawie miesiąca. A wystarczyło, żeby w sklepie uważniej przeczytali to co do nich napisałem...

sklepy_internetowe

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 541 (627)

#20398

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji tego, że to co studiuję w wielu wzbudza grozę, a większa część społeczeństwa (zwłaszcza tego w wieku 16-19 lat) ma z tym spore problemy, chętnych na korepetycje zdarza się wielu. Ostatnio napisała do mnie jedna niefortunna maturzystka:

"Dzień dobry.
Czy korepetycje u pana nadal możliwe? W tym roku nie zdałam matury z matematyki i uniemożliwia mi to studiowanie na kierunku Humanistycznym, na którym zawsze chciałam studiować. Chciałam się zapytać jak wyglądają u pana zajęcia z przygotowań do matury?"

No cóż. Z jednej strony nie przepadam za udzielaniem korków osobom, które nie zdały matury za pierwszym razem - słaby materiał, a jak to mawiają - z niektórych surowców bicza nie ukręcisz. No ale też nie odmawiam nikomu na starcie, toteż piszę:

"Witam.
Schemat zajęć jest generalnie taki:
-wytłumaczenie wybranego zagadnienia
-przedstawienie przykładowych zadań związanych z zagadnieniem wraz z rozwiązaniem krok po kroku
-rozwiązanie z uczniem kilku przykładów podpadających pod omawiany schemat
-zadanie pracy domowej - w zależności od terminu następnego zadania kilka do kilkunastu zadań z omawianego zakresu plus parę zadań z tematów omawianych na wcześniejszych zajęciach.
Pozdrawiam.
Gryfu"

Następnego dnia:

"Ojj... A nie dałoby się bez tej pracy domowej? Bo mi zadania robione bez pomocy nic nie dają - nie potrafię ich zrobić..."

No cóż - z takim typem uczniów wybitnie nie lubię pracować, toteż nie owijałem już w bawełnę:

"Witam.
Prace domowe oczywiście nie są konieczne. Pomagają jedynie utrwalić metodę przerabianą na zajęciach.
Ustalmy zatem taki schemat zajęć:
-Wytłumaczenie
-zadania z rozwiązaniem
-parę przykładów.
Bez pracy w domu najdalej trzy dni po spotkaniu nie będzie pani pamiętała o czym była na nim mowa, więc w sumie możemy ustalić nawet taki schemat:
-Herbatka
-Pogadanka o pogodzie
-Opcjonalnie ciasteczko (płatne ekstra!)
-Ploteczki na tematy wszelakie (nie jestem w tym biegły, toteż proszę o wyrozumiałość)
Będzie nawet przyjemniej, bez zbędnego gadania o funkcjach i wielomianach ;)
Pozdrawiam.
Gryfu"

Odpowiedzi się nie doczekałem, więc najprawdopodobniej mój żart został uznany za obraźliwy. I dobrze - wcześniej jedna niezdana maturzystka z podejściem ′po co robić w domu, skoro już i tak dużo robię na korkach′ postarała się mi dopiec i porozpowiadała wśród znajomych, że na korki nie warto iść do mnie, bo niczego nie potrafię nauczyć.

Sami oceńcie, kto tu był bardziej piekielny ;)

korki z matmy

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 597 (687)

#20635

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tato mój ma działkę budowlanej w pewnej wsi na południu Polski. Przy drodze, co ważne.
Pewnego dnia przyszedł do niego [S]ołtys.

[S]-Słuchaj, jest taka sprawa. Są dotacje z Unii na zrobienie chodnika, ale musiałbyś wyrazić zgodę na wykorzystanie tego fragmentu działki przy samej drodze.

Jako, że ogrodzenie działki znajduje się jakieś 4 metry od ulicy, to chodnik właściwie nie byłby problemem. No ale jak wspomniałem - działka jest budowlana i już są koncepcje postawienia tam domu.
[T]-A obniżycie mi tu krawężnik na wjazd do bramy?
[S]-Po co? Przecież bramę masz gdzie indziej...
[T]-Bo tu będzie stał dom, a brama będzie postawiona właśnie tam.
[S]-A... No dobra. Chcesz wnieść swoją uwagę do projektu. To ja ci dam formularz...
Sołtys wyjął formularz, tata wypełnił, po kopii dla obydwu stron. Wszystko cacy git.
[S]-No to teraz podpisz mi tu zgodę.
[T]-A załatwisz z tą uwagą?
[S]-Jak tylko wrócę do biura.
[T]-No to ja poczekam, aż załatwisz.
Sołtys spochmurniał, no ale taty przekonać nie zdołał.

Dwa dni później pisemko z urzędu:
"blablabla
+Taki a taki chce wprowadzić taką a taką zmianę w projekcie - odrzucono z powodu bo nie
+Siaki owaki chce wprowadzić siaką owaką zmianę w projekcie - odrzucono z powodu bo tak
+Gryfowy Tata* chce żeby był obniżony krawężnik - odrzucono, bo to za duża zmiana"

Tutaj konsternacja - w dwa dni zrobili projekt? I jak za duża zmiana - 3 metry na dwóch kilometrach? Od razu telefon do sołtysa.

[T]-Dostałem właśnie pismo, że moja uwaga została odrzucona.
[S]-No bo projekt był już gotowy i właściwie za późno na uwagi.
[T]-Nie obchodzi mnie to. Ma być krawężnik obniżony i już. Nie chce mi się potem z wami użerać, jak będę musiał na własną rękę to robić!
[S]-Oj tam, kiedy to będzie... Zgódź się, nie rób problemów...
[T]-Nie i już.

Dzień później telefon od sołtysa:
[S]-Słuchaj, załatwiłem z tą uwagą. Możesz podpisać.
[T]-A jak załatwiłeś?
[S]-No wystarczyło porozmawiać z paroma osobami.
[T]-No dobrze. Przynieś mi potwierdzenie i formularz zgody.
[S]-Ymm... No z potwierdzeniem będzie problem...
[T]-No to ze zgodą też.

Następnego dnia wizyta sołtysa:
[S]-Nie będę owijał w bawełnę... Znamy się tyle lat - czy chociaż raz cię oszukałem?
[T]-No. Parę dni temu.
[S]-No ale wiesz... To takie polityczne zagranie, to się nie liczy. No podpisz zgodę, co ci szkodzi?
[T]-Już mówiłem. Nie podpiszę.
[S]-Ludzie będą gadać, żeś cham i tylko opóźniasz budowę chodnika.
[T]-Trudno.
Sołtys zawiedziony, że opinia ludzi na tacie nie robi większego wrażenia, wrócił do biura z pustymi rękoma.

Dwa dni później kolejna wizyta:
[S]-Tu jest projekt z zatwierdzonymi poprawkami, tu, o, widzisz, masz ten swój obniżony krawężnik.
Tata wyraził zgodę, widząc, że sołtys już jest nie na żarty wkurzony (pewno że jest - pierwszy raz od objęcia stanowiska musiał zrobić coś więcej poza szczerzeniem zębów).

Ot i historia chodnika. Prace zostały rozpoczęte rok temu, późną jesienią. Całą zimę wszystko leżało rozkopane, na wiosnę trochę pogrzebali, po czym zostawili robotę na parę miesięcy. Dopiero w sierpniu prace ruszyły i wygląda na to, że przed tą zimą nie skończą... ale to już nie jest piekielność, tylko wizytówka polskich fachowców, którzy z robotą na miesiąc potrafią się babrać ponad rok...


*Dane zmienione

sołtys_wsi

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 462 (492)

#20333

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwa lata temu byłem w Katowicach załatwić pewną sprawę. Do rzeczonego miasta dostałem się pociągiem i pociągiem planowałem wrócić, toteż od razu kupiłem bilet powrotny.

Pech chciał, że jakiemuś *** bardzo spodobał się mój portfel, więc postanowił mi go przy najbliższej okazji ukraść. W portfelu wszystkie pieniądze i dokumenty - zamiast załatwiać swoją sprawę udałem się na policję. Trochę posiedziałem w poczekalni studiując plakaty wiszące na ścianie (′Nie daj się okraść - okazja czyni złodzieja′ - dzięki za radę...). W końcu przyszła moja pora na przedstawienie opowieści - miła pani policjantka spisała protokół, wydrukowała zaświadczenie o kradzieży, podpisała - aż się zdziwiłem, że przebiegło to tak bezproblemowo.

Niestety na komisariacie spędziłem trochę więcej czasu niż się spodziewałem - sprawy już dziś nie załatwię, toteż czas wracać do domu. Szczęśliwie nie schowałem biletu do portfela, nieszczęśliwie nie miałem już przy sobie legitymacji potwierdzającej zniżkę studencką. Z pieniędzy miałem przy sobie 10 groszy, które znalazłem po wyjściu z komisariatu, więc kupno nowego biletu nie wchodzi w grę. W końcu wsiadłem w pierwszy pociąg do mojej miejscowości - co ma być, to będzie, a gorzej już być nie może. A nuż konduktor nie będzie sprawdzał biletów.

Niestety myliłem się...

-Dźbr. Bilet prsz.
Daję swój bilet.
-Legitymacj.
Pokazuję zaświadczenie o zgłoszeniu kradzieży.
-Co to?
-Zaświadczenie o zgłoszeniu kradzieży, proszę pani.
-A legitymacja? - skończyła się standardowa gadka, to i skrótów fonetycznych brakło.
-Proszę przeczytać. Legitymację mi skradziono.
-To po co kupował bilet ze zniżką, która mu nie przysługuje?
Z tego co mi wiadomo, to zniżka przysługuje studentom, a nie okazicielom legitymacji - ja po prostu nie mam możliwości potwierdzenia tego, że mi przysługuje, no ale nie będę się kłócił.
-Bo w momencie zakupu jeszcze przysługiwała.
-Trzeba było zalegalizować bilet.
-A zmieściłbym się w dziesięciu groszach?
-Pieniądze na bilet miał, to pieniądze na legalizację też ma!
-Tak, rzeczywiście. Kiedy kupowałem bilet zapłaciłem za niego pięćdziesiątką...
-No widzi...
-Reszta z tej pięćdziesiątki wylądowała w portfelu, a ten w kieszeni złodzieja.
-Czyli nie zamierza zalegalizować biletu?
-Ano nie zamierza.
-Więc będzie mandat.
-A nie może pani przyjąć, że zaświadczenie o kradzieży, między innymi legitymacji studenckiej, świadczy o tym, że przysługuje mi ta zniżka?
-Przecież pan to mógł wydrukować w domu!
[No tak - argument nie do przebicia. W domu mam też pieczątkę katowickiego komisariatu...]

Pani konduktor wyciąga kajecik i zaczyna do niego coś przepisywać z domniemanie fałszywego zaświadczenia.
-Co pani robi?
-Wypisuję mandacik.
-A do czego pani to zaświadczenie?
-Przepiszę sobie twoje dane.
-Pani uważa, że jestem idiotą?
-...?
-Czemu miałbym na fałszywym dokumencie wpisywać prawdziwe dane?
-Ach... no tak. Imię?
-Takie jak na zaświadczeniu.
-Idiotkę ze mnie robisz?
-Nie muszę. Innych danych niż te z zaświadczenia pani nie dam.
-Wiesz, że będę musiała sprawdzić, czy te dane są prawdziwe.
-Śmiało, proszę się nie krępować. Proszę jednak, żeby napisała pani swoje dane bardzo wyraźnie.
-?
-Jak tylko wyjdę z pociągu napiszę na panią skargę.
-Wykonuję swoje obowiązki...
-Niszczy pani i tak już marny wizerunek PKP w oczach klienta. Zostałem dziś okradziony, nie załatwiłem sprawy, którą miałem załatwić, w domu będę parę godzin później niż planowałem. Czeka mnie mnóstwo nerwów i gonienia po urzędach, żeby wyrobić nowe dokumenty. Teraz zamierza mi pani wlepić mandat mówiący, że nie uiściłem opłaty za przewóz, mimo, że uiściłem. Najlepiej kopać leżącego, co?
-Ymmm...
-No, wypisuje pani ten mandat?
-Wie pan co... To ja na razie pana tylko upomnę, ale następnym razem bez gadania będzie mandat.

I tym sposobem uniknąłem mandatu, który teoretycznie i tak mi się nie należał. Pani konduktor mnie chyba zapamiętała, bo teraz moje bilety sprawdza z podwójną czujnością ;)

Ciąg dalszy historii o skradzionym portfelu nastąpi.

PKP

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 625 (685)