Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Jacobs

Zamieszcza historie od: 13 kwietnia 2012 - 1:54
Ostatnio: 26 maja 2018 - 9:48
  • Historii na głównej: 17 z 21
  • Punktów za historie: 23190
  • Komentarzy: 201
  • Punktów za komentarze: 2923
 

#39459

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój chłopak przeszedł jakiś czas temu lekki udar. Ma jeszcze problemy z poruszaniem się, nie może sam chodzić. I niezbyt wyraźnie mówi. Ale ja przekonywałem go, że nie jest tak źle, bo ja z nim rozmawiam w miarę normalnie. Zabrałem go dwa dni temu na zakupy, żeby zaczął powoli komunikować się ze społeczeństwem, bo przez ostatnie miesiące miał kontakt praktycznie tylko ze mną i szpitalem.

Zaszliśmy do osiedlowego sklepu, Dawid uśmiechnięty, za ladami dwie młode dziewczyny.
Prosi ekspedientkę o dwie nektarynki. Na tyle wyraźnie, że przy odrobinie skupienia dało się to zrozumieć.
Ale dziewczyna zrobiła durną minę.
- Słuuucham? Dwie coooo? Co takiego?
Druga parska śmiechem. Już ja miałem powiedzieć, ale Dawid powtórzył i wskazał ręką, to zrozumiała, mleko też, ale jak powiedział CiniMinis to znów powstał problem-westchnęła, wzruszyła rękami, pokiwała głową w stronę koleżanki jakby chciała powiedzieć "z kim ja tu muszę mieć do czynienia" Już sam powiedziałem, że "prosimy o CiniMinis", a ona coś zaczęła burczeć pod nosem. Na tym skończyliśmy zakupy. Jeszcze coś szeptały i się śmiały nam za plecami.

Dawid się podłamał, myśli, że śmiesznie brzmi i zaczął się wstydzić gadać nawet ze mną.

sklep "Zielone jabłuszko"

Skomentuj (137) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 671 (947)

#39231

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widzę, że z okazji rozpoczęcia roku szkolnego pojawiło się na portalu dużo wspominek z gimnazjów. Więc i ja wspomnę, choć nie wydaje mi się, by ktoś się zdziwił czy zszokował, raczej nic nowego nie opiszę ;)

Przepraszam, jeśli będzie to brzmiało jak kolejne "narzekanie sierotki", ale prawdą jest, że to z racji tego kim jestem, spotkało mnie większość piekielnych sytuacji.

Moja cała klasa gimnazjalna składała się z nowobogackich szpanerów. Dosłownie wrzucili ich wszystkich do jednego gara zwanego 'I e'. I, żeby nie było mdło, doprawili odrobiną "patologii" (czyli mną, koleżanką i kolegą)
Sensem życia klasy były markowe plecaki, ciuchy, wszystko Adidas, Puma, Nike, drogie perfumy (przynoszone do szkoły) wyjazdy na narty, tematy typu "nowe autko starych".

Łatwo zgadnąć, że to styl ubierania się pokazał, kto jest lepszy, a kto gorszy-bardzo łatwo było wyłowić kozły ofiarne.

Choć na rozpoczęciu roku szkolnego, gdy wszyscy mieli garnitury, było super; zapoznałem się z wesołą grupką; rozmawialiśmy, żartowaliśmy. Mój dom dziecka był tylko o przystanek dalej od osiedla kilku nowych znajomych, więc wracaliśmy razem. Przez weekend się cieszyłem, że będę miał fajną klasę, zwłaszcza, że nie trafił mi się nikt z podstawówki i liczyłem na "nowy start".

W poniedziałek był dzień integracyjny, uśmiechnięty podszedłem do nowych kolegów. Ledwie odpowiedzieli na moje przywitanie, obcięli mnie wzrokiem z góry na dół, i najwidoczniej nie rejestrując wzrokiem żadnej marki, wrócili do rozmowy między sobą i zwarli się w ciaśniejszą grupkę. Co tu dużo mówić, widziałem jak przy nich wyglądam. Wręcz lśnili od firmowych ubrań i dodatków. Ja miałem czyste ubranie, bo zawsze o to dbałem, jednak reprezentowałem styl "made in rynek".
Byłem rozczarowany, ale było tylko gorzej.

Naśmiewanie się z moich wypowiedzi (a także reszty "patoli") było na porządku dziennym. Na słowa "weź się zamknij" niektórzy nauczyciele reagowali najwyżej upomnieniem: "Ciszej! Nie przeszkadzać". Nawet wtedy, kiedy na lekcji padały wulgaryzmy.

Szykanowanie dosłownie z powodu wszystkiego, książek, zeszytów i zwłaszcza ubrań.
Któregoś razu ciotka mojego kolegi z pokoju przywiozła mu jakieś ciuchy zza granicy. Dwie koszulki dostałem ja, byłem bardzo zadowolony. Oczywiście gdy założyłem jedną do szkoły nie obyło się to bez komentarzy typu: "nowa szmata, z kontenera"? Tego samego dnia, w trakcie wf-u (osoby niećwiczące mogły siedzieć w szatni:/) została popisana markerami - "złodziej", "g...o", "podróba", itp.

Zimą, po świeżo wyleczonym zapaleniu płuc, zabrali mi z szatni kurtkę i wynieśli gdzieś na podwórko. Szukałem jej prawie godzinę w samej bluzie, na mrozie - przynajmniej znów zachorowałem i miałem 2 tygodnie spokoju.

Dodatkowo szturchanie, podcinanie nóg podczas gry w piłkę (niechcący), malowanie kut.sów w zeszycie (pod pozorem spisania pracy domowej), podrzucanie śmieci do plecaka, zbieranie kanapek.

Zmienić klasę można było tylko "na wymianę" z innym uczniem, ale nie znalazłem nikogo chętnego. Po rozmowie z wychowawczynią dostałem świetną radę: "Słuchaj Jakub! Taka jest teraz młodzież. Musisz się z nimi zintegrować, spróbować zaprzyjaźnić" (pewnie, może zaprosić na ferie do Aspen?)
A na wychowawczej walnęła takie kazanie, że było wiadomo kto nakapował na klasę. Już w trakcie jej wykładu leciały w moją stronę "podziękowania" od przyszłych przyjaciół, na co uwagi nie zwróciła.

Niby nic nie dzieje się bez przyczyny, więc domyślam się o co poszło i dlaczego na początku wzięli mnie za swego. Zdaje się, że to ten garnitur i... zęby. Już pierwszego dnia spytali mnie "Twoi starzy to dentyści?" Powiedziałem "możliwe". Nie skłamałem, bo kto wie? ;> Ale najwyraźniej ci młodzi wrażliwi ludzie poczuli się oszukani i urażeni, więc zasłużyłem na uprzykrzanie życia.

Cóż. Można by rzec, że reforma szkolnictwa się udała, ale chyba nie o taką reformę chodziło.

szkoła

Skomentuj (95) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1048 (1162)

#38311

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zrozumiałem ostatnio, że chyba nie czułbym się gorszy i inny (z racji tego, że mieszkałem w Domu Dziecka) od reszty dzieci, gdyby nie to, że na każdym kroku mi uświadamiano, że tak jest.

Piszę to, nie tylko żeby się trochę pooczyszczać z niemiłych wspominek, ale głównie z myślą o tym, by odrobinę rozjaśnić drogę postępowania tym mniej myślącym dorosłym.

W podstawówce zorganizowano przedstawienia jasełkowe. Miały kolejno występować IV, V i VI klasy. Ja wówczas byłem w IV. Gruba impreza ;> Z dyrekcją, nauczycielami, księżmi z parafii i oczywiście rodzicami.

Poprzedni rok był dla mnie bardzo, bardzo ciężki, opuściłem się w nauce, ledwie zdałem do kolejnej klasy. Potrzebowałem czegoś, co mnie dowartościuje, zresztą zawsze zazdrościłem dzieciakom, grających w takich przedstawieniach, odwagi, siły przebicia. I bardzo chciałem, by ktoś zwrócił na mnie uwagę. Występować miała cała klasa, osoby chętne miały podejść pod tablicę i losować role, reszta miała grać baranki i krzaki. Mimo ogromnej nieśmiałości zgłosiłem się do losowania głównych ról, poza mną jeszcze kilkanaście osób.

Wylosowałem nie byle kogo - Króla :>
Fajnie było, zamieszanie, dużo śmiechu.
Pokazałem pani co mam, na to ona zabrała mi z ręki karteczkę i się odwraca do reszty:

- Kto chce być królem, dzieci? Paweeł, chodź! - zawołała jednego kolegę, który miał ambicje grać krzak. - Chodź, będziesz królem. A ty idź, Kuba, usiądź sobie.

Było mi tak strasznie głupio, czułem ogromne rozczarowanie, nie wiedziałem, o co chodzi.
Wszyscy dalej się cieszyli i żartowali ze swoich ról. Nie chciałem płakać, ale łzy same mi pociekły po policzkach, nie nadążałem ich wycierać. Ktoś wygadał:

- Proszę pani, a Kuba płacze!

Pani wyprowadziła mnie całego zasmarkanego z sali, dała chustkę.

- Kuba, płaczesz bo nie będziesz królem? - spytała z troską. Pokiwałem głową. Dokładnie pamiętam co powiedziała, bo wpędziło mnie to jeszcze dodatkowo w poczucie winy, że nie potrafię się zachować:

- Kuba, zrozum, to przedstawienie dla rodziców. Nie będzie ci źle z tym, że zajmujesz miejsce komuś na kogo rodzice przyszli popatrzeć?

I dobrze, że nie grałem tego króla, bo nasze jasełka były beznadziejne.

szkoła

Skomentuj (111) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2114 (2202)
zarchiwizowany

#36792

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zaczynam wierzyć, że niektórzy naprawdę mają we łbach zgniłe siano :/
Mój chłopak niedługo ma wyjść ze szpitala. Przeszedł lekki udar, operację, nie jest w ogóle w formie, ma trochę problemów z poruszaniem się. I z tej okazji musiałem zaopatrzyć się w pieluszki dla dorosłych (wolę żeby nie wstawał sam i nie chodził po mieszkaniu jak ja będę w pracy).
W aptece baba przede mną, około 50 letnia, kupowała to samo i kiedy farmaceutka powiedziała, że przyniesie z zaplecza, wtrąciłem się i poprosiłem, żeby wzięła od razu dwie paczki.
Klientka zwróciła się do mnie
- Co, też obłożnie chory w domu? - spytała, raczej nie współczująco, jednocześnie przewracając oczami.
- Mhm - kiwnąłem głową - Mam nadzieję, że już niedługo - dodałem, mając na myśli, że Dawid szybko wyzdrowieje.
- Aa, rozumiem - machnęła ręką, uśmiechnęła się i ściszyła trochę głos - Też tylko czekam, aż ten mój się wykończy (!) Ile można, co? Sam wiesz.
:/
Nie mam słów (poza niecenzuralnymi)

głupie ludzie :/

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 453 (561)

#35870

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję na kasie, która działa baaardzo powoli. Jeśli ktoś płaci kartą to w czasie od wydania potwierdzenia z banku do wydrukowania paragonu fiskalnego mija czasu tyle, że klient zdąży wyjść, wsiąść do samochodu i zatrzasnąć drzwi (sprawdzałem nieraz!)

Podeszła malutka dziewczynka prosząc o doładowanie do telefonu i kładąc na ladzie pieniążki. W tym czasie drukował się paragon klienta, który już wyszedł. Pokiwałem głową do dziewczynki, że rozumiem, wyrwałem poprzedni paragon i wywaliłem.

Po sekundzie wpada tatulek, który wszystko obserwował zza szyby.
- A to co to było!? Oddawaj paragon!
Ja: cisza, wzrok obojętny, szukam w systemie doładowania.
- Co jak dziecko kupuje, to już bez paragonu, jak zły kod będzie, nie zwrócę bez paragonu! - drze się coraz bardziej wściekły, bo nie reaguję. Tak mam, że zamieniam się w bryłę lodu jak ktoś jest chamem lub wrzeszczy.
- Kur..a, dziecko łatwo wam oszukać, bla bla bla...
W tym czasie drukuje się paragon, wyrywam. Klient ucichł, a ja pytam anemicznie:
- Proszę. Tamten na trzy Tyskie i Viceroye też panu potrzebny?

Podałem kod dziewczynce. Ojciec tylko wziął małą za rękę i poszli. Zawsze chce mi się śmiać z tych nerwusów ;>
Szkoda tylko dziewczynki - wystraszyła się.

sklepy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 742 (840)

#34540

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na religii, w liceum, ksiądz poruszył temat homoseksualizmu. Podejrzewałem się o "skłonności" już wcześniej (ciekawe, ile osób przestało czytać w tym momencie;) choć nie chciałem tego do siebie dopuszczać. A ksiądz mówił, że można z tego wyjść przy pomocy rozmowy, modlitwy, terapii...

Kilka tygodni mnie nosiło by z nim porozmawiać, bo naprawdę nie chciałem być "taki", i miałem nadzieję, że pojawił się ktoś kto mógłby mi pomóc. W końcu po którejś religii spytałem, czy możemy pogadać na osobności. Usiedliśmy w klasie.

- Co masz za problem, Kuba?
- No.. tak, yyym, ten... - zupełnie nie wiedziałem jak zacząć, wstydziłem się nawet spojrzeć księdzu w oczy, błądziłem wzrokiem po ścianach, zresztą nigdy nie umiałem się dobrze wypowiadać, a temat nie ułatwiał sprawy.
- Spokojnie. - chwycił moją dłoń. - Po prostu powiedz co ci leży na sercu, coś zaradzimy - uśmiechnął się.

Odetchnąłem, zamknąłem oczy i jednym tchem, trochę nieskładnie powiedziałem, że chyba interesuję się chłopakami, opowiedziałem, że jeden kolega mnie kiedyś skrzywdził, i to jest na pewno jego wina, i chcę się z tego wyleczyć i jak to zrobić?
Ksiądz cofnął swoją rękę jeszcze zanim skończyłem mówić. I rozpoczął tyradę:

- Nie można tak mówić, otrząśnij się! Nie można tak obrzydliwie grzeszyć, nawet myślą! To się Bogu nie podoba! Nie zwalaj winy na kogoś! - krzyczał i machał łapami - To ciężki grzech, choroba! Nie można tak!

W to się nie chcę mocno wgłębiać, ale muszę napisać, bo to było najpiekielniejsze: powinienem się wyspowiadać z tego, co ten kolega mi robił, bo jak tego nie zrobiłem, to bierzmowanie i wszystkie spowiedzi mam nieważne od tamtej pory.

Nic nie mówiłem, nie wypomniałem mu, że nic co mówi nie pokrywa się to z tym, co prawił na lekcji, bo uruchomił się mój, jak to nazywam, mechanizm obronny - czyli milczenie, zamarcie w bezruchu i mina pokerzysty (do tej pory tak mam, świetne na awanturujących się klientów).
Cóż. Wstałem i wyszedłem. Nie ma to jak pomoc... Tyle dobrego, że nikomu nie wygadał.

księża

Skomentuj (66) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 841 (1121)

#34359

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W II klasie podstawówki zorganizowaliśmy Mikołajki. Miałem mądrą Panią wychowawczynię, która wiedząc, że rodziny dzieci w klasie mają różne statusy majątkowe, powiedziała, żeby prezenty były symboliczne i nawet mogą być ręcznie wykonane. Więc luzik, postanowiłem się nie wyłamywać z zabawy.

Wylosowałem koleżankę, raczej z zamożniejszej rodziny. Z pomocą mojej ukochanej wolontariuszki, zrobiłem ślicznego łabędzia z papieru. Początkowo było mi trochę głupio za taki prezent, ale w miarę jak wkładaliśmy w to pracę, byłem coraz bardziej dumny. Zwłaszcza, że dokleiliśmy do ogona prawdziwe piórka, a wszystkie opiekunki domu dziecka, którym nie omieszkałem się pochwalić, kiwały z podziwem głowami i przekonywały, że na pewno mój prezent się spodoba.
Zapakowałem łabędzia w kartonik, żeby go nie uszkodzić i zadowolony zabrałem do szkoły.

Tylko okazało się, że niewiele osób dostosowało się do rady Pani. A dokładnie-tylko ja. Większość prezentów to były pistolety na kulki, porcelanowe figurki i skarbonki (ja dostałem kubeczek ze swoim imieniem, ogromnie się ucieszyłem).
A moja papierowa duma? Już na przerwie wylądowała w koszu na śmieci. Myślałem, że łabędź się uszkodził dlatego został wywalony. Ale nie.
Najokropniejsze nastąpiło dzień później.

Siedzieliśmy na przerwie w sali, Pani sprawdzała zeszyty. I nagle wpada baba z pretensjami, że z jakiej racji ona wydała ileś tam (10 chyba) złotych na prezent, a córka wróciła z niczym, bo dostała tylko jakieś "PAPIEROWE G...!"
Boże, do tej pory pamiętam, jak mnie paliło w środku ze wstydu jak to usłyszałem. Byłem pewien, że wszyscy wiedzą i na mnie patrzą. Pani zabrała matkę z sali, żeby nie robiła awantury przy nas, a później zrobiła nam pogadankę na typu "prezenty nie są najważniejsze".

Co do koleżanki i jej matki... cóż, niech żałują, bo łabędzia (którego oczywiście w koszu nie zostawiłem), mam do dzisiaj i prezentuje się on na telewizorze na pewno lepiej niż jakiś chiński bibelot.

szkoła

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1189 (1229)

#33159

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chciałbym, żeby niektórzy zrozumieli, dlaczego proces adopcji jest wieloetapowy i skomplikowany. Nie jest to celowe utrudnianie, naprawdę chodzi o to, żeby nie oddać dziecka niewłaściwym osobom.

Zamieszkałem w Domu Dziecka w wieku lat czterech, a po około trzech, zainteresowała się mną na poważnie pewna rodzina. Mamcia i tatko z sześcioletnim synkiem. Przywiązałem się do nich, często mnie odwiedzali, mówili, że będę mieć braciszka, super ubrania, swój pokój, itd.

Po kilku miesiącach widywania się z nimi w ośrodku, pozwolono im zabrać mnie do ich domu na wigilię i święta Bożego Narodzenia. Nie chcę wypisywać co czułem, ale chyba można sobie wyobrazić dzieciaka przed pierwszymi prawdziwymi świętami.
Przyjechałem w poranek wigilijny. Mieli „super dom” (pamiętam, że dosłownie to wtedy pomyślałem;), kilka pokoi, dużą kuchnię. W dużym pokoju „super choinka”, stół zastawiony, dwie nowe miłe babcie i dziadek. Sielanka! Oczywiście wtedy nie wydawało mi się to dziwne, dopiero po kilku latach uświadomiłem sobie, że niewłaściwe jest:
- zakazywanie dziecku podchodzenia do telewizora, bo jest drogi i „takiego U WAS nie ma” - powiedziane oczywiście z uprzejmością i głaskaniem po głupiej główce,
- demonstracja jak się używa spłuczki i nowoczesnego kranu,
- podarowanie dziecku pod choinkę tylko czekolady.
No, i to chyba ten ostatni podpunkt pociągnął za sobą konsekwencje.

Siedzimy po wigilii pod choinką, brat Hubercik dostał komplet samochodzików (takie małe resoraki popularne w latach 90’, chyba z 10 w różnych kolorach), słodycze, kredki i malowankę. Ja siedziałem dzielnie z wymuszonym uśmiechem i czekoladą. Pamiętam, że mamuśka dostała buty (?!) coś jeszcze, nie pamiętam, w każdym razie wymieniali się prezentami trochę czasu.
Jedna z babć spytała mnie (chyba) zdziwiona:
- Kubuś, a ty czekoladkę tylko masz?

Pojeździliśmy trochę resorakami z nowym braciszkiem i trzeba było iść spać. Pokój rzeczywiście był oddzielny, leżałem i próbowałem się przekonywać, że mam fajny prezent. Proszę, nie myślcie, że byłem pazernym dzieckiem i zależało mi tylko na prezentach; byłem szczęśliwy z powodu nowej rodziny, brata, pokoju; jednak nie ukrywam, że byłem też lekko rozczarowany. Inne dzieci przywoziły ze świąt zabawki, ubrania i jak to małe dziecko-na swoje pierwsze prawdziwe święta chciałem dostać coś... „super” :)

I ta nieszczęsna czekolada tak nie dawała mi spokoju, że następnego dnia gwizdnąłem bratu czarnego resoraka i schowałem do tornistra (pójdę do piekła).
Zdaje się, że wyrzuty sumienia, uczucie, że jestem złodziejem i strach, że mnie nakryją zrobiły swoje – w nocy zmoczyłem łóżko. Mamuśka rano odkryła wilgotną pościel, pytała czy mi się to zdarza - oczywiście zaprzeczyłem. I przeprosiłem. Pokręciła nosem, powiedziała, że się nie spodziewała tego po tak dużym dziecku. To był drugi dzień świąt, odwieźli mnie do mojego Domu i... tyle ich widziałem.

Odchorowałem mocno tą sytuację, ale teraz uważam, że lepiej, że tak się to potoczyło.

Ddz ludzie

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1518 (1602)

#32951

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój chłopak praktycznie mieszka w szpitalu i kiedy był ostatnio w domu na krótkiej „przepustce” postanowiliśmy wyjść do kina na „Mroczne cienie” (przy okazji-polecam :)) Teoretycznie Dawid może chodzić, bardzo powoli i na króciutkie dystanse, więc gdy gdzieś wychodzimy, wożę go na wózku inwalidzkim. Jest wypożyczony od sąsiadki mojej koleżanki z pracy i dosyć wysłużony.
W kinie zaprowadziłem Dawida prawie na samą górę, do naszych siedzeń, wózek został na dole.
Rozmawialiśmy, sala się troszkę zapełniła. Właściwie nawet nie zwracaliśmy uwagi.

W którymś momencie rozległ się wrzask jakiejś dziewczyny.
- Tyyy, k..., jaka faza, hahaha!!!
Spojrzeliśmy w dół.

Po sali, pod ekranem, jeździło – chyba się domyślacie na czym - kilku kolesi. Jeśli miałbym ich opisywać, w wieku ok. 20 lat, bardzo... hipsterskich. Dwóch siedziało (jeden na drugim), a trzeci pchał wózek - w tempie raczej nieodpowiednim dla starego sprzętu i prawie odpadających przednich kółeczek.
Wszystko trwało kilkanaście sekund, ledwie zdążyłem poukładać sobie co się dzieje i wstać. Finał jazdy: pełen rozpęd i przywalenie z całej siły kolegami w ścianę (mięciutką, wygłuszaną jakąś gąbką). Dwóch gości się wywróciło razem w wózkiem, a trzeci prawie leżał ze śmiechu. Wszystko przy akompaniamencie pisków i śmiechów ich koleżanek o natężeniu 100 decybeli.

Dobiegłem do nich, wkur... maksymalnie, kazałem się im podnieść, żeby móc postawić wózek do pionu i obejrzeć ewentualne szkody. Wstali, cali zadowoleni z siebie. Myślałem, że źle słyszę, kiedy mówili „O masssakra, człowieku, hahaha, jesteśmy zajebiści! Jaka podjara”(!?)

Jak durnym trzeba być, biorąc cudzą, bardzo ważną rzecz i narażać na zniszczenie? Dla popisów i "podjary"?

kino

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 919 (1091)

#30897

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo się wahałem, czy dodać tu historię. Przyznam, opowieści Lizki o jej babci trochę mnie zachęciły. Chcę napisać o miejscu i sytuacji, gdzie homofobia nie powinna mieć miejsca.

Dwa lata temu mój chłopak stracił przytomność, trafił do szpitala. Diagnoza niewesoła i na jakiś czas musiał tam zostać (właściwie w szpitalu przebywa do tej pory-z przerwami-ale w innej placówce niż opisywana).
Dawid to przystojny i wysportowany (wówczas) chłopak, toteż pielęgniarki za nim przepadały. Przez pierwszych kilka dni. Niestety, z powodu głupiej nieostrożności pół szpitala dowiedziało się, że "to zboczeniec". Moja wina. Miał gorszy dzień, jakieś ciężkie badania, był przygnębiony i chciałem go pocieszyć. Ot, potrzymanie za rękę, dyskretny buziak, parę miłych słów. Nie mogłem się powstrzymać, zwłaszcza, że nikt poza mną nie mógł tego zrobić bo jestem jego najbliższą osobą.
Od razu zaznaczam-obaj nie lubimy publicznego okazywania uczuć (a parady równości uważamy za żałosne) - czy to w związkach homo czy hetero. Nie tylko przez wzgląd na homofobiczna społeczeństwo-sądzimy, że da się wyjść do sklepu czy na spacer i wytrzymać bez miziana się.
A tu - wpadka.

Już następnego dnia po Dawid leżał w innej sali, bo pacjenci z tamtej złożyli skargę. Nawet lepiej, w nowej leżały same młode osoby ok. lat 20 i każda zajęta komórką/sympatią/laptopem/, więc z "współwięźniami" nie było już problemów. Piekielna okazała się opieka medyczna.

Mój chłopak cały dzień nie dostał nic do jedzenia, choć nie było żadnych przeciwwskazań. Żadnych środków przeciwbólowych również; ignorowały jego prośby, choć któregoś dnia prawie płakał z bólu (dopiero po paru godzinach jakaś dziewczyna z sali dała mu jakiś apap). Rękę na zgięciu i wierzch dłoni miał poranione i posiniaczone-efekt wbijania i wyciągania przez pielęgniarkę wenflonu po kilka razy ("nie mogę się wbić, cholera, co to za żyły?") Zdarza się, ale wenflonu wcale nie trzeba było zmieniać. Przyszła, wyciągnęła ten który miał założony parę dni wcześniej zaczęła się z powrotem nim wbijać. Bawiła się dopóki Dawid zaczął "odpływać". Poprawić pościel przychodziły dla zgrywu-rozpinały fartuszki, wypinały piersi i pochylały się Dawidowi nad twarzą. Świetna zabawa. Poza tym przy okazji pobierania krwi, zmieniania kroplówki milutkie wcześniej pielęgniarki mamrotały "praca wysokiego ryzyka, hiva jakiegoś złapię, zarazi mnie zboczeniec", itp.
Nawet nie chce mi się komentować.

służba_zdrowia adult

Skomentuj (186) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1252 (1698)