Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

JohnnyCash

Zamieszcza historie od: 29 czerwca 2014 - 10:23
Ostatnio: 6 stycznia 2016 - 0:06
  • Historii na głównej: 9 z 11
  • Punktów za historie: 5728
  • Komentarzy: 22
  • Punktów za komentarze: 225
 

#69941

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu na moim osiedlu zlikwidowano stare "otwarte" altany śmietnikowe, a w ich miejsce wzniesiono nowe, większe i zamykane na klucz.

Altanę tę można otworzyć mając klucz, a zamyka się przez zatrzaśnięcie. Jest też opcja zamknięcia na zamek, wtedy po zatrzaśnięciu, należy przekręcić klucz w lewo.

Pewnego wieczora wyszliśmy na spacer z psem, jednocześnie zabierając ze sobą worek śmieci. Kiedy ja trzymałem psa, moja dziewczyna poszła do altanki, żeby wyrzucić worek.

W altance jednak trwała libacja. Dziewczyna nie jest z tych "bojaźliwych", więc weszła i omijając slalomem biesiadników, zrobiła co swoje. Jednak panom żulom nie spodobało się to wtargnięcie i niecenzuralnie dali upust swojemu niezadowoleniu.

Jak łatwo się domyślić, w ramach odwetu zamknąłem ich na klucz. Była godzina 22. Ciekawe jak długo tam siedzieli...

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 395 (455)
zarchiwizowany

#68266

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dobry zwyczaj - nie pożyczaj.

Kiedyś w czasach szkolnych miałem małą paczkę znajomych. Jak to w życiu bywa, ludzie rozjechali się po Polsce, kontakty się pourywały.

Po takim dłuższym czasie jedna z dawnych koleżanek dała o sobie znać. Akurat było to w wakacje i jakoś się złożyło, że wybierałem się na Przystanek Woodstock i tak luźno rzuciłem, że może się też wybierze, będą znajomi z naszego liceum i tak dalej.

Koleżanka się wahała twierdząc, że nie będzie miała gdzie spać, więc zaproponowałem, że wezmę ją do swojego namiotu. Akurat jechałem sam z namiotem "trójką". No ok, a czy może wziąć koleżankę, zapytała. Również się zgodziłem.

Na miejscu widziałem ją okazjonalnie przy namiocie, podczas gdy ona poznawała nowych ludzi i bawiła się "nie wiadomo gdzie". Większość czasu spedzałem z jej koleżanką, która też w sumie czuła się dość dziwnie w tej sytuacji. Na szczęście szybko znaleźliśmy wspólny język i spędziliśmy bardzo udanie ten festiwal.

Nadszedł jednak koniec Przystanku i każdy rozjechał się spowrotem w swoim kierunku. Od czasu wyjazdu moja koleżanka odezwała się raz, w celu zrobienia mi awantury, że na facebooku wstawiłem zdjęcie, na którym brzydko wyszła. Zdjęcie grupowe.

Po kilku miesiącach znów zaczeła się odzywać. Poprosiła o pożyczkę pieniędzy. Żaliła się, że ma trudną sytuację, bo czynsz jej podnieśli, więc jeszcze tego samego dnia zrobiłem jej przelew.

Na oddanie pieniędzy, czy w ogóle jakikolwiek kontakt czekam do dziś. Sytuacja miała miejsce w styczniu. Wygląda na to, że koledzy są niektórym potrzebni tylko wtedy, kiedy są rzeczywiście potrzebni. Kwota duża nie była, ale chodzi o sam fakt. Ale podobno nie należy płakać w takich sytuacjach. Bo to nie są stracone pieniądze. Kupuje się za nie spokój od roszczeniowych znajomych.

znajomi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 37 (207)

#66715

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem recepcjonistą. Jakiś miesiąc temu zmieniłem miejsce pracy. Stanowisko to samo, ale obiekt czterokrotnie większy. Akurat przypadła mi popołudniowa zmiana w piątek. Jako, że odbywały się juwenalia, zjazdy na uczelniach i w ogóle wszystko co weekendowe, nieco "zakorkowało się" na recepcji. Pomijam roztargnienie ludzi, którzy często nie wiedzą na jakie nazwisko jest rezerwacja, bądź w trakcie meldowania próbują zmienić długość pobytu (pół biedy kiedy skracają, ale często pragną zostać dłużej i "muszę" im znaleźć wolne miejsce, najlepiej w tym samym pokoju).

Ale pomijając to wszystko, kiedy zrobiło się dość tłoczno w głównym hallu, przeszedłem w tryb robot - automatycznie i jak najszybciej, szukanie rezerwacji, znalezienie gościa w systemie/wprowadzenie go do systemu, przyjmowanie pieniędzy,wydawanie reszty (bo przecież wszyscy płacą stuzłotówkami) drukowanie paragonu, wydawanie bonów na śniadanie, w reszcie wydawanie klucza. Obsługa każdego takiego zajmuje do kilku minut. Sytuacji też nie poprawia ciągle dzwoniący telefon (jak to w piątek), który co jakiś czas trzeba odebrać, chociażby dla własnego zdrowia psychicznego.

I tu się zaczyna piekielność. Stękanie. Wzdychanie. W końcu komentarze. "Cały dzień jechałem, jestem zmęczony", "niech pan nie drukuje tego paragonu" (no, jednak muszę), "dałoby się przyśpieszyć ten proces?", "dwie godziny później..." (to chyba taki żart miał być). Ale i tak najbardziej mi się podobało gdzieś z tyłu kolejki "ku*wa, czemu to tyle trwa, przecież on tylko wydaje i zabiera klucze". No, nie tylko.

hotel

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 356 (446)

#65321

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Myślałem, że uniknę piekielności dotyczących usług telekomunikacyjnych. Do tej pory wszystko było ok. Niestety, coś mnie podkusiło i zmieniłem sieć na Plus GSM. Na początku nie było źle, niestety ten stan nie utrzymał się długo.

Przy podpisaniu umowy dostałem pakiet nielimitowanych SMS-ów darmowo przez pierwsze 3 miesiące, po czym pakiet należało wyłączyć, bądź po prostu zacząć za niego płacić. Po krótkiej analizie stwierdziłem, że nijak mi się ten pakiet nie opłaca, więc postanowiłem skorzystać z opcji wyłączenia go. Tu zaczęły się schody.

Próba nr 1.
Opcją, która wydawała mi się najprostsza było wejście w swoje konto na plus.online i wyłącznie pakietu. Być może byłoby to możliwe, gdyby strona ta działała. Hasło na pewno prawidłowe, na sto procent. Pomyślałem, że to może tymczasowe problemy. Spróbowałem ponownie parę dni później - to samo. Udałem się więc do salonu Plus, ażeby pani tam pracująca pomogła mi z tym problemem. Nic bardziej mylnego. Wiadomo, na wstępie musiałem podać numer.

-To na pewno jest numer w Plusie?
-Tak, na pewno.
-Bo nie wygląda, nie pomylił się pan?
Zatkało mnie. Kobieta myślała, że nie wiem w jakiej sieci posiadam numer.
-Nie, na pewno to Plus. Numer jest przeniesiony z innej sieci.
Pani postanowiła, że wyłączy pakiet przez plus.online.
-Proszę podać hasło.
-<tu podaję hasło>
-Nie mogę się zalogować.
-No, domyślam się - mówię - bo ja też nie mogłem.
-Pan pewnie wpisał to hasło źle parę razy i się zablokowało.
-Mhm - dałem sobie spokój z proszeniem o nierobienie ze mnie idioty - może pani coś z tym zrobić?
-Tak, wygeneruję hasło w systemie i przyjdzie.
Nie przyszło.

Próba nr 2.
Przypomniało mi się, że w umowie są specjalne kody do wyłączania pakietu (i jak się okazało "czasoumilacza", który też był włączony). Postanowiłem skorzystać z tej opcji. Również nie było to skuteczne rozwiązanie. W przypadku "czasoumilacza" przyszła wiadomość, że kod nie działa i należy zadzwonić do Biura Obsługi Klienta (BOK), natomiast po wysłaniu smsa dezaktywującego pakiet, wiadomość zwrotna oznajmiała, że ta usługa nie jest dostępna. No cóż, chyba jest, skoro za nią płacę.

Próba nr 3.
Dzwonienie do BOK. Właściwie nie wiem jak to skomentować. Melodyjka, która gra w słuchawce podczas oczekiwania na zgłoszenie konsultanta wyrządziła zapewne trwałe szkody w moim mózgu. Dzwoniłem kilka razy, o różnych porach dnia. Mój rekord 43 minuty oczekiwania. Bezskutecznie.

Próba nr 4.
Postanowiłem spróbować raz jeszcze w salonie. Ta sama pani. Wyłożyłem sytuację. Zaznaczyłem, że strona nie działa, kody też nie, a na infolinii BOK, nikt nie odbiera. Co robi pani? Bez słowa zaczyna gdzieś dzwonić. Czekam, pani przyciska numery, w końcu podaje mi słuchawkę. Zamurowało mnie. W słuchawce... melodyjka. Spojrzenie me musiało być nie tylko otępiałe ale i pytające, bo pani rzuciła:
-Połączyłam pana z biurem obsługi.
Po czym zajęła się kolejnymi klientami, pokazywała im foldery i plany taryfowe. Ja siedziałem i czekałem na połączenie. Aż w końcu coś mi kliknęło w głowie. "Co ja tu robię?" Przerwałem połączenie, odłożyłem telefon na biurko i wyszedłem z salonu. Pani po raz kolejny potraktowała mnie jak idiotę, który nie potrafi samodzielnie zadzwonić do biura obsługi. Miałem poczekać aż skończy rozmawiać z tymi ludźmi - powiedzieć, że wychodzę. Stwierdziłem jednak, że pani gdzieś ma mnie, więc zapewne też moje "do widzenia" iuex

Próba nr 5.
Prosto z salonu, o którym mowa wcześniej, pomaszerowałem do kolejnego. Już trochę zły, że śmiałym zamiarem wykłócenia się o moje racje. Niepotrzebnie. Pan w drugim salonie uporał się z czasoumilaczem od razu. Trochę gorzej mu poszło z pakietem, którego tez nie mógł wyłączyć (ale próbował). Napisał więc pismo reklamacyjne, które jeszcze tego samego dnia zostało rozpatrzone pozytywnie. Można? Można

Tylko czemu aż tyle prób potrzeba było do rozwiązania tak błahej sprawy? Dlaczego kody podane w umowie nie działają, dlaczego w BOK nikt nie odbiera telefonu i dlaczego pani z salonu traktuje klientów jak nieporadne dzieci i zadaje głupie pytania (czy na pewno numer w tej sieci, czy dobrze hasło wpisane)? Pracuję w hostelu - dla mnie sytuacja, która miała miejsce w salonie (zadzwonienie na BOK i przekazanie mi słuchawki) jest tak absurdalna, jak gdyby ktoś do mnie przyszedł i chciał zarezerwować pokój, a ja bym go odesłał do rezerwacji internetowej. Absurd.

telekomunikacja

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 408 (468)
zarchiwizowany

#64744

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, którą przypomniałem sobie po przeczytaniu tej opowieści: http://piekielni.pl/30093

Może niezbyt świeża ta historia, bo z 2006 roku, ale niech będzie.

Chodziłem do liceum ogólnokształcącego w dość małej miejscowości, co skutkowało tym, że cała nasza szkoła liczyła zaledwie około 250 uczniów. Znaczącym było też to, że niestety nie było to liceum, do którego ciężko się dostać, a właściwie ciężko było się NIE dostać. W moim roczniku były aż 2 klasy.

W szkole działał samorząd uczniowski, który zajmował się również szkolną gazetką. Opiekunem samorządu była nauczycielka j. polskiego, nazwijmy ją Iksińska. Również Iksińska nadzorowała powstawanie naszej gazetki, która była redagowana przez de facto 3 osoby, którym zależało. Duża część uczniów nie była zainteresowana dosłownie niczym i pozbawiona była jakichkolwiek ambicji.

Tak więc w trójkę robiliśmy kolejne numery, które nawet podobały się uczniom i nauczycielom, byliśmy naprawdę dumni z naszych postępów, przy okazji opanowałem do perfekcji MS Publisher, co dla Iksińskiej było "totalną magią".

Z końcem roku szkolnego, Iksińska przestała być opiekunem samorządu, a po wakacjach został nim Igrekowski, całkiem nowy nauczyciel od j. angielskiego. Przedstawiliśmy mu gazetkę i zgłosiliśmy chęć kontynuowania jej powstawania. Niestety z naszej trójki została dwójka, bo koleżanka Asia stwierdziła, że jej już się nie chce. Jej prawo. Zrobiliśmy gazetkę we dwóch, błagając niemal parę innych osób żeby napisały jakiś artykuł.

W końcu października wydrukowaliśmy i puściliśmy w obieg nowy numer gazetki. Uczniom jak zwykle się podobał, niestety od wychowawczyni dostaliśmy niemały o-pe-er. Dlaczego? Otóż okazało się, że Iksińska (ta sama, która przedtem była naszym opiekunem), w tym samym czasie pracowała nad gazetką razem z Asią (której się ponoć już nie chciało tego robić) i paroma innymi osobami. Nam się dostało za to, że nie chcieliśmy z nią pracować i nawet o tym nie poinformowaliśmy i że robimy gazetkę na własną rękę.

Oczywiście wykłócaliśmy się o swoje racje, Igrekowski wzruszył tylko ramionami i powiedział, że mogliśmy powiedzieć, że Iksińska robi gazetkę (tak jakby nam ktoś powiedział o tym) i że możemy dołączyć do tamtych osób, bo dwie gazetki to za dużo.

Unieśliśmy się honorem i stwierdziliśmy, że w takim razie podziękujemy, bo znowu będziemy robić wszystko we dwóch, a reszta będzie czekała na pochwały.

Na przerwie parę dni potem złapała mnie Asia, która nawet mnie przeprosiła (już dawno nie chowałem urazy) i poprosiła czy bym nie spojrzał na to co im wyszło, bo zdaje się, że coś nie tak zrobili. Poszedłem. Spojrzałem. Szanowna redakcja tworzyła gazetkę szkolną w WordPadzie (tak, nie w Wordzie) i Power Poincie. Gdy powiedziałem, że najłatwiej by było w Publisherze, zrobili oczy jak pięć złotych. Gazetka koniec końców się nie ukazała, a Iksińska była na mnie obrażona do końca szkoły.

Historia mogłaby się kończyć w tym momencie, ale niestety miała swoją kontynuację, kiedy byłem w trzeciej klasie. Trzecioklasiści w naszej szkole mieli bowiem przywilej opieki nad radiowęzłem. Były tylko dwie klasy trzecie więc podzieliliśmy się, że my będziemy w radio w poniedziałki i środy, a druga klasa we wtorki i czwartki. No i oczywiście obie klasy na zmianę co drugi piątek.

Niestety, w tym przypadku też podeszliśmy do sprawy zbyt ambitnie, co po raz kolejny nie spodobało się naszej wychowawczyni. O co chodziło? Pomieszczenie radiowęzła znajdowało się na ostatnim piętrze, a właściwie poddaszu szkoły, gdzie jednocześnie była harcówka i składzik różnych dziwnych rzeczy (m.in fantom oraz siatka maskująca). Wejście tam zajmowało parę minut, a przerwy trwały najczęściej tylko 10, więc żeby nie tracić czasu, przytachałem z domu swoją wieżę z możliwością automatycznego włączania po ustawieniu godziny. Zaprogramowaliśmy ją tak, że włączała muzykę 30 sekund po dzwonku (tak, żeby jedno nie zagłuszało drugiego).

Okazało się, że to bardzo przeszkadza nauczycielom, którzy lubili sobie przedłużać lekcje (kosztem naszych przerw), więc zakazano nam tego robić, jak również zakazano nam robić audycji. Chociaż audycja to duże słowo, czasem ktoś po prostu mówił swoje przemyślenia dotyczące nadchodzących wydarzeń (np. ferie, studniówka) albo po prostu ogłoszenia. To również się nie podobało, bo jak się okazało "radio jest od puszczania muzyki, a od ogłoszeń są apele".

Strasznie długa opowieść wyszła, ale już na sam koniec. Historie niby dwie, ale jednak jedna, bowiem na zebraniu Rady Pedagogicznej, Iksińska podniosła temat mnie i mojego kolegi (tego od gazetki), postulując o obniżenie nam sprawowania, za bezczelność, samowolkę i brak jakichkolwiek zahamowań, czego przykładem miały być własnie wspomniana gazetka i nasze pomysły związane z radiowęzłem. Postulat nie przeszedł, a Iksińska i tak dostała ode mnie kwiaty na zakończenie roku.

Teraz w tym samym liceum nauczycielem jest mój znajomy, od którego wiem, że radiowęzeł nie funkcjonuje, a gazetka pojawiła się od czasu naszej matury tylko raz. Została zduszona przez Iksińską, a jakże.

szkoła

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 287 (381)

#64052

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielności turystów polskich. Tym razem nie moja i w sumie raczej humorystyczna.

Otóż matka mojej znajomej mieszka od lat w Niemczech. Po 30 latach przyjęła nieco "styl niemiecki", czyt. na wczasach sportowe ubranie, kapelusiki - kto widział niemieckich turystów, wie o co chodzi.

Któregoś lata, wybrała się ona na wycieczkę do Włoch. Wycieczka typowo "emerycka", cały autokar starszych osób. Już na miejscu, jedną z atrakcji było wejście na jakieś wzgórze (nie pamiętam jakie, nie jest to istotne). Na szczycie wiadomo - starsi ludzie musieli odpocząć. I tak na ławce usiadła własnie nasza bohaterka i jej dwie niemieckie współtowarzyszki, rozmasowując sobie nogi i rozmawiając (rzecz jasna po niemiecku).

Zbiegiem okoliczności, na tymże samym wzgórzu znalazła się polska wycieczka. Oczywiście nasi rodacy nie powstrzymywali się od komentarzy dotyczących wszystkiego dookoła, w tym wspomnianej niemieckiej wycieczki. "Ci to wojnę pamiętają, naziści", "Patrz jak im się powodzi, a niby wojnę przegrali" i wiele innych. Mama znajomej to wszystko ignorowała, bo nie chciała się wdawać w niepotrzebne dyskusje, ale w końcu nie wytrzymała.

Pewien młodzieniec bowiem, zwrócił się do ojca, bezpośrednio mając na myśli ją i jej koleżanki na ławce.

- Zobacz tata, jak starym niemrom nogi w du*ę wlazły.

Na co znajomej mama bez zastanowienia wypaliła, oczywiście po polsku:

- Jak będziesz w moim wieku to też ci wejdą.

Nie trzeba mówić, ze chłopak spalił się ze wstydu.

wycieczka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 388 (564)

#63713

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hostelowych piekielności ciąg dalszy.

Zjawiło się wczoraj dwóch panów, którzy doprowadzili w końcu do tego, że ja stałem się piekielny. Nowy Rok to nie jest to dobry dzień na denerwowanie ludzi, którzy musieli rano wstać do pracy.

Panowie zarezerwowali sobie miejsca w pokoju wieloosobowym przez stronę booking.com, z którą nasz hostelik współpracuje. Wejście panów wyglądało mniej więcej tak: "Cześć!" (Oho, widzę już, że będzie dobrze, czasem rzeczywiście z gośćmi przechodzę na "ty", ale zazwyczaj są to stali bywalcy i nigdy nie dzieje się to od wejścia). "Mamy tu dwójeczkę, nazwisko Xxx Xxxxx" Odszukuję, jest. Co prawda nie "dwójeczka", ale nazwisko i imię się zgadza.
Dialog:

-Dzień dobry. Tak, dwa miejsca w pokoju 7-osobowym.
-Mmmm... - pan miał w zwyczaju mruczeć przed każdym zdaniem - ...a nie da się tego zamienić na dwójeczkę?
-Nie, przykro mi, wszystko jest już zajęte - okres sylwestrowy.
-Mmmm, no dobra,TRUDNO!

Jak trudno, to trudno. Panowie wypełnili karty meldunkowe i przyszło do płacenia.

-To będzie 80zł.
-Mmmmm, nie uważasz, że trochę drogo?
-Nie ja ustalam ceny. - co mam w sumie powiedzieć, nie?
-Mmm, a co byś powiedział na 30 od osoby?
-Powiedziałbym, że to o 10zł mniej niż na waszej rezerwacji - tu stukam paluszkiem w wydrukowaną rezerwację.
-Hehehehe. - pan chyba myślał, że to żart - to jak będzie?
-Nie jestem uprawniony do udzielania rabatów.
-Mmmm, no dobra, niech będzie po 4 dychy, TRUDNO!

Jak trudno, to trudno. Zapłacili i poszli sobie. Myślałem, że to wszystko z ich strony, włączyłem sobie trójkowy Top Wszech czasów, lecz nie dane mi było posłuchać, bowiem jeden z panów wrócił, niosąc ze sobą reklamówkę znanej sieci sklepów z owadem w nazwie.

-Na stronie jest napisane, że robicie gościom pranie.
-Tak, jest taka usłu...
Nie zdążyłem dokończyć, kiedy z reklamówki posypały się (NA MOJE BIURKO!) brudne rzeczy ze wspomnianej reklamówki.
- Co pan wyprawia?! - aż odskoczyłem.
- Mmmmm... No, to do prania.
- Proszę to zabrać z biurka, to raz. Proszę zapakować to w reklamówkę i opisać nazwiskiem i numerem pokoju, to dwa. Usługa kosztuje 10zł, to trzy.
- Coo? To jeszcze trzeba dopłacać? I co się tak pultasz (błagam, nie wiem co to znaczy, aż sobie zapisałem to słowo :D)? Ja pie***ole, co za kraj. Polactwo cebulactwo j***ne, za wszystko hajs by chcieli.

Pan zebrał ubranie z powrotem do reklamówki i stwierdził, że za 10zł to on sobie w domu upierze. TRUDNO! Wysłuchał mojego krótkiego kazania na temat wyrazów powszechnie uważanych za niecenzuralne i poszedł. Chwilę potem zobaczyłem obu panów, jak idą z paczką papierosów do kuchni. W regulaminie jest wyraźnie napisane, że palenie na terenie hostelu jest zabronione, ale wielu gości w ogóle nie czyta takich głupot jak regulamin. Jest tam również punkt, że za złamanie wyżej wymienionego, hostel może nałożyć karę pieniężną, lub wydalić gości.

Normalnie gdy widzę więc, że ktoś szykuje się do palenia to zwracam uwagę, ewentualnie jak nie zauważę w porę, to odsyłam do regulaminu i grożę, że następnym razem będzie kara, bla bla, żadnych konsekwencji, prawdę mówiąc. Nawet nie jestem pewien czy mamy prawo jakąś karę nakładać, bo nigdy tego nie robimy.

W tym przypadku postanowiłem jednak być typowym służbistą. Stanąłem za drzwiami kuchni. Odgłos zapalniczki raz, odgłos zapalniczki dwa, mam was.

Skończyło się na tym, że panowie dobrowolnie opuścili hostel, oczywiście swoich jakże cennych 80 złotych nie otrzymując. Jasne, zrobiłem to złośliwie, ale raz do roku każdy z nas może być piekielnym.

PS. Hasłem, które przelało czarę goryczy było to o "Polakach cebulakach". To działa na mnie jak płachta na byka.

hostel

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 739 (805)

#63539

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jesienny wieczór. Hostel.

Siedzę w recepcji, gdy naglę słyszę huk. Coś uderzyło w drzwi. Otwieram, pod drzwiami leży facet. Jakieś młode małżeństwo próbuje go podnieść, ale facet leci im przez ręce. Wychodzę i mówię, żeby go nie ruszali (bo nie wiedziałem dlaczego leży, założyłem, że zasłabł). Położyli go, nachyliłem się nad nim i... o matkoboskokochano. Gorzelnia to mało powiedziane. Jestem dosyć duży, wiec złapałem faceta pod pachy i jednym ruchem postawiłem na nogi, w sumie tylko po to, żeby posadzić go na schodku i oprzeć o ścianę.

- To pan się nim zajmie. - mówi małżeństwo
- No dobra, a mogą Państwo chwilę zaczekać, skoczę do środka po telefon i zadzwonię na izbę wytrzeźwień.
- Chyba pan żartuje! Przecież to normalny człowiek, czemu na izbę?
- No przecież go tak nie zostawię. - temperatura bliska zeru, ciemno, głucho.
- No przecież to hostel jest, niech pan go weźmie do środka!

Serio, myślałem w pierwszym momencie, że to żart. Ale nie, jeszcze pan dobra rada zaproponował, że "na pewno ma pieniądze gdzieś w kieszeni" i że "stratny hostel nie będzie".

- Nie mogę go przyjąć w takim stanie, jest brudny, zasmarkany, kompletnie pijany. Pan by przyjął kogoś takiego pod swój dach?
- Ale to jest hostel! To nie pana prywatny dom!
- Tak, to jest hostel, a nie izba wytrzeźwień ani noclegownia.
- To my go zaprowadzimy do innego hostelu - zaproponował pan dobra rada. No i świetnie. Pomogłem facetowi podnieść pijanego i jakoś go z żoną powlekli.

Minęło pół godziny.

Do recepcji wchodzi młoda dziewczyna:
- Dzień dobry... bo ja mam takie pytanie.
- Dzień dobry. Słucham, w czym mogę pomóc?
- Bo tu mamy takiego delikwenta zawianego i jego trzeba przenocować.
Okazało się, że przyprowadzili tego samego faceta. Gość szedł na czworakach, a raczej pełzał, dwie ulice dalej.
- Nie mogę go przenocować, ale zadzwonię zaraz na policję i go wezmą na izbę.
Dziewczyna przestała być miła.
- Wie pan co... to my jako obcy ludzie go tutaj przyprowadziliśmy, bo by zamarzł, a pan na izbę będzie dzwonił?!

No kurde, spodobał mi się argument "my, jako obcy ludzie", bo przecież ja to jestem bliskim krewnym każdego pijaka.
Wytłumaczyłem (kolejny raz tego wieczoru), że nie mogę przyjąć takiego gościa, nawet jeżeli oni za niego zapłacą.

Pani zatrzasnęła za sobą drzwi, bez słowa. Pewny tego, że się nim zajmą (była z chłopakiem, ale on nie wchodził do środka), wróciłem do swoich obowiązków. Coś mnie jednak tknęło. Wyszedłem przed hostel, okrążyłem budynek i oczywiście - facet siedział w altanie śmietnikowej.
Finał tego wieczoru miał miejsce dla pana na izbie wytrzeźwień. Do trzech razy sztuka.

I teraz tak. w mniemaniu zarówno pierwszej jak i drugiej pary to ja byłem tym piekielnym, który nie chciał przyjąć go do hostelu. Dlaczego w takim razie facet znalazł się jeszcze dwukrotnie na ulicy, w tym raz w śmietniku.
Pozostawiam to do oceny czytelnika.

hostel

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 671 (707)

#63375

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hostel. Poranna zmiana, siedzę i przeglądam rezerwacje na dziś. Przychodzi gość.

- Wie pan co... to jest jakieś nieporozumienie.

Nieco zaskoczony, bo w sumie z rana to się jakieś "dzień dobry" mówi czy coś.

- Dzień dobry, słucham, jakie nieporozumienie.
- To nie może być tak, że oni zabierają śmieci o 6:00 rano i napie*dalają tymi pojemnikami!
- Ale to miasto zabiera śmieci, nikt z nas nie ma na to wpływu.
- Wie pan co, gdybym był sku*wysynem to bym zażądał zwrotu co najmniej połowy pieniędzy.
- Cieszę się, że pan nim nie jest, ale i tak nie miałby pan podstaw...

Od razu pożałowałem, że to powiedziałem, bo nastąpiła natychmiastowa zmiana na twarzy gościa.

- Ja chyba dobrze wiem co MI wolno i co JA mogę.

Poszedł. Myślałem, że po prostu dał spokój, ale nie.
Wraca wymachując jakimś świstkiem.

- To jest wydruk waszego regulaminu. I co?

Tu kładzie mi świstek na ladzie i stuka paluchem weń.

- Tu pisze (tak, pisze) jak byk! Cisza nocna od 22:00 do 6:00. A był dobry kwadrans przed.
- No tak, ma pan rację, ale przecież hałas śmieciarki nie jest w żaden sposób zależny od nas.

Pomijam już, że nie widziałem nigdy śmieciarki wcześniej niż przed siódmą...

- Dobra, dobra. Na stronie waszej pisze (to nie mój błąd, cytuję tego pana), że są telewizory w pokojach. Gdzie jest mój telewizor?
- Ależ nie... na stronie jest napisane, że w hostelu jest dostępny telewizor, we wspólnym salonie z kuchnią, musiał pan źle zrozumieć.
- Chyba wiem co czytam! Ale nieważne, nie oglądam telewizji i tak! Jak chcę cyrk obejrzeć to kupuję bilet i idę do cyrku.

Wow, to rzeczywiście, powód do awantury. Brak telewizora, którego i tak nie będzie oglądał, i którego nikt mu nie obiecał.
Poszedł nierad, bo z natury jestem flegmatykiem i nie podnoszę głosu, a pan chyba liczył na poranną awanturę, żeby się obudzić. A przecież zapewniamy kawę bez ograniczeń... :)

hostel

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 342 (456)

#62958

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hostel, jesienny wieczór. Nocna zmian od 22:00. Siedzę sobie przy biurku i przeglądam papiery. Godz. 22.10 - przychodzi gość i oto rzecze:
- Zimno mi.
- Proszę?
- Zimno mi, mam zimny grzejnik w pokoju.
- Jak numer pokoju?
- Pan nie wie kto jest w którym pokoju?
Uśmiecham się, bo zawsze jestem miły i uśmiechnięty.
- Nie, 10 minut temu zacząłem zmianę.
- Cztery, pokój cztery. Zimno jest w pokoju i okno jest otwarte.
No trochę mi szczęka opadła, ale staram się tego po sobie nie poznać. Jako, że ruchu żadnego, postanowiłem być uczynnym pracownikiem i poszedłem z panem do pokoju.

- Proszę bardzo - mówi pan - okno otwarte, zimno jest.
- Nie ma sprawy, zamknę okno - już sam nie wiem jaki poziom absurdu osiąga ta sytuacja.
- Ależ nie... będzie duszno.
- Mhm... to może je zamknę i rozszczelnię.
- Byłoby wspaniale.

Pan jegomość zdaje się być człowiekiem o wysokiej kulturze, co akurat sobie cenię i dlatego przymykam oko na jego małe fanaberie. Jak zaproponowałem, tak zrobiłem. W drzwiach roztropnie zapytałem czy mogę jeszcze w czymś pomóc, po uzyskaniu odpowiedzi przeczącej, życzyłem dobrej nocy i poszedłem do recepcji. Po pół godzinie wraca Pan.
- Wciąż mi zimno, niech pan pójdzie do pokoju i sam to poczuje.

Poszedłem. Upału nie było, ale na pewno ciężko określić tę temperaturę jako "zimno". Nasz klient nasz pan, podkręcam grzejnik. Wyczuwając sytuację, proszę Pana o chwilę i przynoszę mu dodatkowy koc, na wszelki wypadek. Noc przebiega pomyślnie.

Następnego dnia mam popołudniową zmianę, szef przychodzi do mnie i mówi, że była na mnie skarga. Ja oczy jak pięć złotych i pytam o treść. Miły Pan z czwórki skarżył się, że w nocy wchodziłem do jego pokoju i majstrowałem przy oknie i kaloryferze, przez co był "upał wprost nie do zniesienia". Oczywiście opowiedziałem szefowi jak było naprawdę. Szef uśmiechnął się i powiedział, że dobrze wszystko zrobiłem. No, chociaż jeden normalny.

hostel

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 809 (863)