Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kelnerzyna

Zamieszcza historie od: 31 stycznia 2012 - 16:36
Ostatnio: 30 lipca 2021 - 19:56
  • Historii na głównej: 9 z 13
  • Punktów za historie: 6797
  • Komentarzy: 17
  • Punktów za komentarze: 107
 

#61991

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaznaczam na wstępie, że nie żalę się ani nie chwalę, historia ma raczej na celu pokazać jak pracodawcy robią nas w konia, a my na to przystajemy.

Na lokalnym serwisie ogłoszeniowym pojawiło się ogłoszenie renomowanej restauracji w moim mieście. Chętnie zatrudnią kelnerki, umowa o pracę, pełen etat, nie zdarza się to często więc postanowiłam spróbować. Pracę co prawda mam, ale jeśli znalazłaby się lepsza oferta, uważam, że warto sprawdzić. Wysłałam CV, zadzwonił miły pan manager, zaprosił na dzień próbny. A co mi tam, poszłam.

Przypominam, renomowana restauracja, centrum jednego z największych miast Polski, działająca kilkanaście lat, same ochy i achy.

W skrócie. Byłam, zobaczyłam, po trzech godzinach opuściłam progi tego miejsca. Dlaczego?

Po pierwsze, nikt nie wiedział, co mam robić, manager ciągle odbywał arcyważne rozmowy lub jadł śniadanie/lunch/pił kawę, więc kręciłam się trochę bez celu.

Po drugie, kuchnia i zaplecze były w stanie opłakanym. Knajpa nie posiada nawet porządnego zmywaka, nie mówiąc już o wydawce czy blatach do przygotowania talerzy czy sztućców. Pracownicy nie mają nawet pokoju socjalnego, posiłki spożywa się na stojąco ewentualnie siedząc na podłodze.

I teraz wisienka na torcie tego absurdu. Dorwałam w końcu managera, aby zadać ważne pytanie, za ile ja w końcu mam pracować? Ile godzin? Bo nikt nie raczył się ze mną taką informacją podzielić. Stawka powalająca 4zł za godzinę, 14 godzin dziennie. Napiwki do podziału pomiędzy wszystkich kelnerów i barmanów. Po takiej odpowiedzi opuściłam lokal w ciągu 5 minut.

Na koniec mały apel. Szanujmy się! Kieruję to szczególnie do ludzi młodych, szukających zajęcia często dorywczego, decydujących się na pracę kelnera. Jeśli nadal będziemy się godzić na takie stawki i godziny pracy nie będzie lepiej. Nadal będą nas wykorzystywać. Przykro mi tylko, że tylu ludzi tam pracuje za grosze na garnitur dla managera i szpilki szefowej.

gastronomia

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 534 (622)

#57015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak ludzie uwielbiają darmochę :)
Dzień w pracy, ludzi tłumy, stoję akurat przy wejściu do restauracji. Wchodzi (P) Pani z dziećmi i mężem. Już odpowiednia osoba z obsługi ich dostrzegła, wraz z mężem wybierają stolik, gadka szmatka. Ja nadal nabijałam coś na kasie, gdy usłyszałam pytanie:
P: Czy tego wina to można za darmo się napić?

Chwila konsternacji, rozglądam się na boki szukając rzeczonego trunku, no ale nic podobnego do opisu nie widzę.

J: Przepraszam, ale o jakie wino Pani chodzi? Kartę win dostanie Pani przy stole...
P: Nie! Ja chcę się napić tego darmowego wina, co tutaj macie wystawione!
Wykonała gest rączką w stronę stolika powitalnego. Na stoliku tym zazwyczaj leżą odpowiednie do chwili dekoracje (aktualnie jakieś stroiki, pomarańcze, choinki), czasem drobne przekąski, jeśli spodziewamy się dużej ilości gości. W tym dniu na stoliku leżał również podgrzewacz do grzanego wina, a na nim kubeczek wypełniony wodą z sokiem pomarańczowym, goździkami i innym pachnącym badziewiem. Element dekoracji i odświeżacz powietrza w jednym.

J: Proszę Pani, to jest dekoracja, w kubeczku nie ma wina, a jedynie woda z goździkami bla bla bla, tłumaczę co jest w środku. Jeśli zechce się Pani napić grzańca, zachęcam do zamówienia go u kelnera.
P: Pani kłamie! Pewnie sami podpijacie to wino! Ja też chcę takie za darmo!
J: Zapraszam do zajęcia miejsca przy stole zaraz podejdzie kelner...

Zrezygnowana poszłam dalej pracować. Ponoć przy składaniu zamówienia, Pani kłóciła się dobre 10 minut o darmowe wino, nie dostała go oczywiście. Wychodząc za to wypiła zawartość kubka ze stoliczka przy wejściu. Krzywiła się przy tym bardzo, chyba nie smakowało. Ale było za darmo.

gastronomia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 849 (887)

#48139

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było już jak wkurzyć ekspedientkę, rejestratorkę, ochroniarza więc dziś jak wkurzyć kelnerkę. Kilka opcji dla zainteresowanych:

1) Od wejścia do restauracji machaj rękami i krzycz, że już natychmiast chcesz składać zamówienie. Gdy kelner podejdzie do stołu, wertuj kartę, sylabizując poszczególne pozycje. Koniecznie pytaj o rzeczy oczywiste ("Czy rosół z makaronem jest podany z makaronem czy z ryżem?). Składaj to swoje natychmiastowe zamówienie przynajmniej 10-15 minut. Trać czas pracownika. Nie pozwalaj na sugestię, żebyś się zastanowił, a kelner wróci za minutę. Przecież Ty już wiesz co zamawiać! Po czym wróć do wertowania karty.

2) Od wejścia rozmawiaj przez telefon lub z osobą, która Ci towarzyszy. Niech obsługa podchodzi do Ciebie przynajmniej 5 razy. Za każdym razem zbywaj to machnięciem ręki, lub warknięciem, że jeszcze nie!

3) Wytrzyj podane sztućce w serwetkę. Na pewno są brudne. Skomentuj to głośno.

4) Zamawiając napój nie wspominaj, że życzysz sobie bez lodu. Przy podaniu, każ go wymienić, lub lepiej wywal lód ze szklanki na stół, pod stół, do świecznika, do kwiatków.

5) Goń obsługę. Niech wymienią Ci napój na bez lodu, podadzą dodatkowy cukier, dodatkowe serwetki, jeszcze jeden talerz, dodatkowy plasterek cytryny, dodatkowe przyprawy, wymienią torebkę z herbatą, wymienią sztućce. Wszystko po kolei, nie mów wszystkiego od razu. Niech sobie pobiegają.

6) Przy podaniu zamówienia wypytaj o szczegóły. Dokładnie. Przyczep się do czegokolwiek, byle by było absurdalne (np. makaron penne ma niewłaściwy wg. Ciebie wymiar). Krzycz głośno o tym i żądaj rabatu/wymiany dania/ zwolnienia kelnera. Bluzgaj. Rozrzuć swój obiad wokoło. Rzuć w kelnera makaronem.

7) Opowiadaj historię rodzinną, zachwycaj się urodą kelnerki i muskulaturą kelnera. Powiedz, że Twoja córka/ syn szuka właśnie partnera. Przeciągnij opowieść jak najdłużej. Obsługa ma przecież czas, no nie?

8) Przyjdź z dzieckiem i olej je kompletnie. Niech biega innym pod nogami, włazi na stoliki, przeszkadza reszcie osób obecnych w restauracji. Nie słuchaj próśb o uspokojenie pociechy. Zrób awanturę, gdy ktoś poprosi dzieciaka o spokój. Pozwól dziecku ubrudzić krzesła i stoły, najlepiej czekoladą. Niech rozbije też szklankę czy przyprawnik. W końcu to tylko dziecko.

9) Płacąc rachunek, zostaw o 2-3 zł za mało. Wyjdź szybko. Przecież to grosze, prawda?

10) Zrób wokół siebie maksymalny syf. Rozlej co się da, zrzuć z talerza połowę porcji, zużyj 20 serwetek i najlepiej w nie napluj. Nie Ty sprzątasz, jest OK.

11) Po posiłku, najlepiej w gronie rodziny/znajomych ułóż piramidę z brudnych naczyń, sztućców i szklanek. (Jest to o tyle irytujące, że nigdy nie wiem co jest pod spodem, czy konstrukcja jest stabilna i czy się nie zawali gdy to zabiorę) .

12) Najlepiej zrób wszystko na raz. Będzie fajnie.

Dla wszystkich: Zapewne zaraz odezwą się głosy, że opisałam jakieś bydło, jak mi się nie podoba mogę zmienić pracę, narzekam, wymyślam, wydziwiam. Drodzy Piekielni :) Tak zachowuje się jakieś 50% społeczeństwa, które odwiedza restauracje i uważa się za ludzi wychowanych, światowych i obytych w towarzystwie. Tak wygląda to z naszej strony, strony ludzi obsługujących. Lubię swoją pracę i swoich klientów, ale czasami dwa takie przypadki w ciągu dnia potrafią wkurzyć niemiłosiernie. Nie posądzam nikogo z Was o powyższe, tak dla jasności :)

gastronomia

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 472 (650)

#42705

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia będzie dziś o tym, dlaczego już nigdy więcej nie oddam nikomu nic za darmo.

Otóż dostałam mieszkanie. Dla tych którzy wynajmują będzie jasne jaka to radość, po długim okresie płacenia obcemu, dostać wreszcie swoje lokum. Niestety całe mieszkanie wymaga gruntownego remontu, dziadek mój, który tam mieszkał trochę je zapuścił. Zdecydowaliśmy więc, że trzeba się pozbyć tego co tam zostało - większość rzeczy była stara, ale wciąż zdatna do użytku.

Trochę rzeczy codziennego użytku sobie odłożyłam, a pozostałe tj. meble kuchenne, fotele, taborety, krzesła, stolik, garnki, itp. wystawiłam na portalu z drzewkiem. Ogłoszenie było jasne - oddam za free, jeśli sam po to przyjedziesz, wyniesiesz i zabierzesz. Nie zapewniam transportu ani pomocy w noszeniu, kontakt tylko telefoniczny(!), ogłoszenie ważne tylko w ten jeden dzień. To co się działo po puszczeniu ogłoszenia w świat, przeszło moje oczekiwania i zdolności przyswajania. Wymieniam najlepsze kwiatki, bo telefonów było ponad 500(!).

1. Pan zadzwonił po minucie od umieszczenia ogłoszenia. Weźmie łóżko i fotele. Przyjedzie tego samego dnia, wieczorem. Ok adres podany, mój narzeczony powiadomiony, że ma na pana czekać. Tak samo pani która zadzwoniła chwilę później po meble kuchenne. I pan który "bierze wszystko co zostanie, tylko niech nikt sobie nic nie dobiera, bo on chce wszystko co się da!!!" (cytat)

Mój facet przyjechał do mieszkania zgodnie z umową. Spieszył się specjalnie z pracy, żeby zdążyć i aby nikt na niego czekać nie musiał. Czekał godzinę. Nie przyjechał nikt, nikt z umówionych nie dał nawet znać, że jednak wybaczcie rozmyśliłem się. Telefonów nie odbierali. Wkurzeni byliśmy niesamowicie, w dodatku, że cały dzień odmawiałam ludziom, tłumacząc, że są już chętni. Pewnie niektórzy z pocałowaniem ręki by sobie to zabrali, ale cóż... prawo dżungli.

2. Pani potrzebująca, płacząca mi do słuchawki, że jak to umówiłam się z innymi, przecież ona ma dzieci i ona tego potrzebuje i jej się należy jeśli chcę oddać to za darmo. Wzruszyłam się tak mocno, że po takim tekście rzuciłam słuchawką.

3. Pani potrzebująca nr.2 która faktycznie była wiarygodna, zadzwoniła tego samego dnia wieczorem, aby dowiedzieć się czy może coś zostało. Powiedziałam, że zostało wszystko, jak chce to niech przyjedzie i weźmie. Oj, czyli jednak jej tego nie przywiozę? No, hm, nie. To ona poszuka transportu i oddzwoni. Oddzwania od wtorku codziennie, dzwoniła nawet dziś i relacjonowała poszukiwanie transportu. Informowałam, że tych rzeczy już nie mam, nie dociera. Boję się, że jutro zażąda adresu, bo znajdzie transport :)

4. Maile. W ogłoszeniu było wyraźnie: kontakt tylko telefoniczny. Co zastałam w skrzynce wieczorem? 56 odpowiedzi na moje ogłoszenie. Do najlepszych należały: "Czy na Pani maszynkę do robienia makaronu?" "Ruskie się zbroją wojna będzie", "Kiedy może mi pani przywieźć te meble?".
Wrr... Czytanie ze zrozumieniem jednak boli.

5. Pomimo, że napisałam jak byk ogłoszenie ważne tylko jeden dzień, nawet dziś odbierałam telefony z pytaniami o te meble. Ogłoszenie zdejmę dziś, bo teraz dopiero dopadłam komputer. Ale aż dziw bierze jak ludzie nie myślą.

Pocieszające w tym wszystkim jedno. Wieczorem tego dnia dzwoniła pani, aby zapytać, czy są jeszcze meble. Następnego dnia punktualnie o 10 rano, podjechała z synami, rozmontowali, wynieśli, podziękowali i pojechali. Da się? Da!

Morał dla mnie jeden: dasz palec, będą chcieli całą rękę. Nigdy więcej.

darmocha

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 701 (763)

#31855

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po części będzie piekielnie, po części wspaniale....
Jechałam dziś autobusem, wiadomo ścisk, tłok, zero świeżego powietrza, w dodatku dopadły mnie te gorsze dni miesiąca, więc samopoczucie kiepskie. Ale co zrobić, jadę, trzymam się poręczy kurczowo. Nie mam pojęcia kiedy zrobiło mi się ciemno przed oczami, zimno, po twarzy mi coś pociekło i poleciałam pod nogi współpasażerów. Zemdlałam. Z nosa poleciała krew.

Błyskawicznie z siedzenia obok podniosła się babusia o lasce, posadziła mnie na swoim miejscu, dopytywała czy gorzej się czuję, może pogotowie wezwać, te sprawy. Podziękowałam ładnie, gdy usadowiłam swoje cztery litery na siedzeniu zrobiło mi się ciut lepiej. No i miło, że babusia ustąpiła miejsca, bo wiadomo znieczulica ludzka rzecz powszechna.

Gdzie piekielność? Ano objawiła się moment później w postaci przysadzistego faceta z wąsem. Obrzucił babusię wyzwiskami, że ustępuje miejsca ćpunce, przecież widać, że ja chuda, blada, na pewno ćpam i ku***e się po krzakach, dzięki czemu nie zasługuję na miejsce siedzące, no chyba, że na podłodze autobusu.
Normalnie pewnie stanęłabym w obronie i swojej i miłej babusi, ale tak mnie osłabiło, że tylko jeszcze raz pani podziękowałam i wysiadłam.

komunikacja_miejska

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 652 (680)

#29551

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wynajmuję z narzeczonym mieszkanie. Ostatnio odwiedziła nas właścicielka z wiadomością, że mieszkanie chce sprzedać. A jako że płaciliśmy za nie ciut za dużo jak na nasze możliwości nie zmartwiło nas to za bardzo. Zaczęły się za to poszukiwania nowego lokum. Na porządku dziennym jest przekopywanie ogłoszeń o wynajmie, dzwonienie, umawianie się i oglądanie. Kilka kwiatków ze zwiedzania potencjalnych miejsc przyszłego zamieszkania:

Kwiatek 1.
Mamy psa. Za każdym razem gdy dzwonię z pytaniem o możliwość wynajęcia, zaznaczam, że będzie mieszkał z nami zwierzak, bo rozumiem, że niektórzy nie chcą psów/kotów czy innych żywiołów w mieszkaniu. Pan do którego dzwoniłam był miły, na wieść o sierściuchu ucieszył się bardzo. Jedziemy oglądać. Zazwyczaj Azor zostaje w domu, tym razem zabraliśmy go na wycieczkę co by się nie nudził. Miły pan gdy zobaczył merdającą ogonem kluskę aż się zapowietrzył i stwierdził, że: "Urwa takie bydle zje mu ściany". Mieszkania nie zobaczyliśmy od środka.

Kwiatek 2.
Na popularnym portalu z drzewkiem, dając ogłoszenie można zaznaczyć opcję czy akceptuje się osoby palące. Pani zaznaczyła, że owszem i zwierzak może być i palacze też. Mieszkanie ładne, fajna okolica, cena ok. Wyszliśmy przed blok, już mamy się grzecznie żegnać, umawiamy się na kontakt. Luby wyciąga papierosa i odpala. Pani chyba wpadła w stan przedzawałowy i nakrzyczała na nas, że dymimy jak sam lucyfer w piekle. Uciekła w popłochu. Kontakt z panią dziwnie się urwał, chyba przez L&M niebieskie.

Kwiatek 3.
Dzwonię, pytam o warunki, o palenie, o psa, o okolicę. Pan sapiąc pyta ile osób będzie mieszkać. Mówię dwie. Oglądanie umówione, jedziemy. Luby coś jeszcze zamarudził w samochodzie więc poszłam przodem. Pan pokazuje mieszkanie, chodzę, rozglądam się, noo ładne. Ignoruję przy tym sapanie pana, jego ciągłe podciąganie spodni w kroku. W momencie gdy pan zaszedł mnie od tyłu na balkonie do mieszkania wszedł Luby. Właściciel zapowietrzył się, poczerwieniał i jak nie zacznie krzyczeć, że jak to, facet, drugą osobą przecież miała być koleżanka, kobieta! On już miał wizję! Wizję lesbijskich orgii w których on by chętnie uczestniczył!! On by nam kran naprawiał dwa razy w tygodniu! Jeśli ja tu chcę mieszkać z własnym facetem to on nie wynajmie!
Cóż. Luby zmarkotniał, bo mu się parking przez blokiem podobał. ;)

Kwiatek 4.
Dzwonię, odbiera pani, z głosu trochę zaspana (?). Noo tak, możemy oglądnąć, ale po co? No jak koniecznie chcemy to ok. Przyjechaliśmy. Pani nie ma. Myślę, pewnie korki spóźni się. Czekamy 10 min. 15 min. Próbuję się dodzwonić, nic, drugi raz, połączenie odrzucone. Trzeci raz, telefon wyłączony. Poczekaliśmy 20 minut i wróciliśmy do domu. Wieczorem dostałam smsa, że ona jednak nie wynajmie, bo musi mieć gdzie przed mężem uciekać. Fajnie, tylko nie można było tak od razu?

Kwiatek 5.
Rozmawiałam najpierw z panem, później z panią, mieszkanie pokazać miał pan. Na zdjęciach wyglądało fantastycznie, moje nadzieje były duże. Weszliśmy do środka i szczerze mówiąc, bałam się zrobić krok. Opisać mogę to tylko słowem: nora. Brud, smród, na podłogach coś co kiedyś chyba było parkietem ale zgniło, do łazienki nie weszłam z obawy, że grzyb będzie się chciał ze mną przyjaźnić. Okazało się, że zdjęcia w ogłoszeniu przedstawiały lokum tego pana, a nie to do wynajmu. Powód?: "Pani! kto by chciał mieszkać w takiej norze?" No właśnie...

mieszkanka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 691 (755)

#23891

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia ′gastronomiczna′, lecz tym razem z drugiej strony barykady, czyli jak Kelnerzyna idzie do restauracji.

Piękny dzień był, spotkanie ze znajomymi, żołądki puste więc pada decyzja idziemy na obiad. Ale, ale nie byle jaki. Panowie zażądali mięsa w dużej ilości, wybór padł na coś ala stek house w jednej z galerii handlowych. Trzeba przyznać, że lokal super urządzony, aż miło się siedziało. Kelner odebrał zamówienie, siedzimy, gadamy, atmosfera super. Wraz z koleżanką zamówiłyśmy wspólnie jedno danie, rekomendowane w karcie dla dwóch osób. I tu zaczyna się jazda bez trzymanki.

Opisane jedzonko było jako "soczyste skrzydełka, wyśmienite żeberka plus grillowane warzywa podane z trzema sosami" (opis mniej więcej w tym stylu, konkretu nie przytoczę). Dostałyśmy 2 skrzydełka (słownie dwa), 3 maluśkie żeberka (słownie trzy), 2 różyczki brokuła (słownie dwie) i 4 cienkie paski papryki(słownie cztery). Do tego łyżeczkę majonezu (sos1), łyżeczkę musztardy (sos2) oraz łyżeczkę ketchupu (sos3). Czad. Gdy poprosiłyśmy kelnera o wyjaśnienie jakim cudem mają się najeść tym dwie osoby, ten kręcił, chachmęcił, aż w końcu przyznał, że skrzydełek nie ma, bo wyleciały, żeberka się skończyły, mamy godzinę 15, do zamknięcia daleko, więc kuchnia oszczędza. Ale! Jeśli koniecznie chcemy on nam da 10% RABACIKU, yyywentualnie przyniesie bodajże fileta z kurczaka w jakimś tam sosie, bo to danie dnia i mają go dużo. Ja dostałam napadu głupawki z okazji absurdu tej całej sytuacji, koleżanka strzeliła karpika, koledzy zadławili się swoimi stekami (cwaniaki zamówili, to co akurat kuchnia miała :)).

Po całym posiłku (tak zgodziłyśmy się na danie dnia, w ramach tej samej ceny zamówionego przez nas jedzenia), zachciało nam się soku. Soku ze świeżych owoców najlepiej. Zamówienie poszło, soki ′przyszły′. Jednak baardzo mi coś w nich nie pasowało. Nie, sok nie jest zepsuty, ale coś za słodki jak na faktycznie świeże owoce. Wołam kelnera i wywiązuje się ciekawy dialog ja[j], kelner [k]:
[j] - Przepraszam, czy jest pan pewien, że sok jest ze świeżych owoców?
[k] - Tak, naturalnie, sam go rano przygotowywałem! (I tutaj uwaga nim ktoś z Was się oburzy na świeżość produktu. Nie dajcie sobie proszę wmówić, że wszystko co mrożone/przygotowane wcześniej jest złe. Wiem jaka propaganda szerzy się przez program znanej restauratorki, która ponad wszystko wychwala zalety świeżych produktów. Jednak taki dajmy na to sok, nawet jeśli wyciśnięty z owoców kilka godzin wcześniej nadal jest pełnowartościowym produktem).
[j] - Jest pan pewien, że sok nie był z kartonu, ewentualnie nie został z takim pomieszany? Jak na świeży sok jest po prostu za słodki, poza tym nie ma w nim miąższu z owoców??
[k] - Yyyyy... Bo my go przelewamy przez sitko!
[j] (z karpikiem) - Może pan mi przynieść słomkę do napoju?
Słomkę dostałam, więc zrobiłam mały test korzystając z tego, że kolega miał sok w tym samym smaku tylko, że z kartonu.
[j] - Proszę słomka dla pana, proszę spróbować soku kolegi i mojego. W smaku nie różnią się w ogóle, więc proszę nie kłamać, że to świeży sok.

W tym momencie się wkurzyłam. Nie nie o to, że został mi podany sok z kartonu, ale o to, że chłopak kłamał w żywe oczy w dodatku dość nieudolnie, czego dowodem były szklanki z prawdziwym świeżym sokiem, postawione na naszym stole chwilę później. Ozdobą całej sytuacji były przeprosiny kelnera i wyznanie, że "to szef kazał im tak robić, mówił że nikt nie pozna, a będzie taniej".
Witki mi opadły. Jak to mówią kłamstwo ma krótkie nogi. Może i czepiałam się bardzo, jednak nie lubię kłamstwa i szukania oszczędności gdzie się da. Skoro ludzie płacą, mają prawo wymagać jakości jaka jest obiecywana.

stek house

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 636 (678)

#23814

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W gastronomii pracuję już 7 rok, naoglądałam się w tym czasie tu chyba wszystkiego co możliwe. Przez ten czas wyrobiłam sobie swoisty podział klientów. Typów jest kilka, niektóry śmieszni, inni wkurzający, jeszcze następni potrafią człowieka załamać tak że traci wiarę w ludzkość. Jesteście ciekawi?

Typ 1 - Co ja tu robię?
Są to osoby z nadmiarem wolnego czasu. Chodzą tacy po galeriach handlowych, restauracjach, sklepach i zawracają 4 litery. Nie do końca wiem, czy ich to bawi, czy może mają po prostu potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem. Wyglądem się nie wyróżniają. Zaliczam tutaj zarówno starsze babcie wchodzące do mojej knajpy z pytaniem: Czy są gołąbki/pierogi/kapusta zasmażana?? Kiedy to nawet nazwa i szyld tego miejsca wskazuje na kuchnię włoską. Są bardzo zawiedzione kiedy okazuje się że nie ma. Czasem pokrzyczą że to skandal, czasem pokiwają głową i wyjdą, była też taka która na tą informację zareagowała 10-minutowym recytowaniem przepisu na pierogi "żebyście w końcu je mieli".

Typ 2 - Oszczędni.
To ci ludzie, którym zawsze należy się rabat, bez względu czy są u nas codziennie czy po raz pierwszy. Nieważne czy piją tylko kawę czy zamawiają połowę dań z karty. Musi być rabat bo jak nie, to będą się kłócić, jęczeć, marudzić, studiować rachunek pół godziny aż w końcu znajdą bzdurę do której się przyczepią i wysępią rabat. Najczęściej paradoksalnie są to panowie i panie w typie byznesmen/byznesłumen, drogie markowe ubrania, rachunki na kilkaset zł, obowiązkowo biżuteria. Często rabat w takim wypadku wynosi 5-6 zł ale być musi. Co ciekawe, osoby średnio zamożne, rodziny z dziećmi gdzie od razu widać, że się nie przelewa, a wizyta u nas jest ′od święta′ płacą bez mrugnięcia okiem, zostawiając często napiwek, czego państwo nowobogaccy nie robią prawie wcale.

Typ 3 - Nie zawracaj głowy.
Przychodzi ci taki, rozmawia przez telefon ciągle, ani odebrać zamówienia, ani porozumieć się po ludzku. Machają na nas ręką, pstrykają palcami (to mnie doprowadza do szału), porozumiewają się na migi. Przez całą wizytę u nas nie odrywają słuchawki do ucha, często zapominają o rachunku i trzeba ich gonić żeby w ogóle zapłacili. Ręce opadają na taki brak kultury i szacunku.

Typ 4 - Cwaniaki.
Najczęściej nastolatki i studenci, choć osoby starsze też. Płacąc rachunek wciskają pieniądze głęboko w przegrodę płatnika, nim zdążysz się zorientować ich już nie ma. Do pełnej kwoty rachunku często brakuje 2-3zł. Niby nie majątek, ale dla kelnera który żyje z napiwków i tą różnicę dokłada z własnej kieszeni to dużo. Cwaniaki lubią też "pożyczyć" część zastawy: widelce, noże, łyżeczki, a nawet szklanki i talerze. Nie da się tego upilnować do końca. Najlepiej pamiętam pana, który zaczął pakować do kieszeni kurtki cytryny, ustawione w ramach dekoracji przy stanowisku sałatek. Cóż miałam zrobić? Podeszłam i zapytałam czy dać mu reklamówkę na te cytryny ;)

Typ 5 - Nic mi tu nie pasuje.
Przychodzi człowiek z żoną/mężem/dziećmi/rodziną/kochanką/sąsiadem. Siada za stołem, pół godziny wybiera co by tu dziś zamówić. Składając zamówienie, musi oczywiście modyfikować skład potraw (Bo ta kukurydza na pewno z puszki, a nie świeżo łuskana z kolby WTF?), wymyślić zupełnie inną kolejność podania potraw (najpierw kawa i deser, później danie główne ale równocześnie przystawki). Kiedy uda mi się to ogarnąć umysłem, składam zamówienie na kuchni. Podając jedzenie klientowi słucham równocześnie, że to za zimne, to za gorące, brzydko ułożone, dlaczego to ma taki kolor, a tak w ogóle jak śmiałam podać deser przed daniem głównym, przecież tak się nie podaje! Takie marudy czerpią z tego głęboką przyjemność. Na koniec wizyty gdy zszargają mi już kompletnie nerwy, serdecznie dziękują za wspaniały posiłek, rozpływają się w komplementach i obiecują szybki powrót w to miejsce, co nieustannie napawa mnie przerażeniem.

Typ 6 - Rodzice.
Najgorsze co może być, jeśli akurat mamy duży ruch. Nie mam pojęcia co to za moda, aby zabierać małe dzieci do restauracji i puszczać je samopas. Biegają kindry po całej sali, próbują siłą wedrzeć się do pomieszczeń obsługi, drą się wniebogłosy, zaczepiają ludzi przy innych stołach. Po zwróceniu uwagi rodzicom, aby zainteresowali się swoją pociechą najczęściej słyszymy, że dzieciak jest wychowywany bezstresowo, poza tym on się tylko BAWI! Tak moi drodzy, kilkuletnie dzieci bawią się w knajpie, gdzie kelnerzy chodzą z gorącymi potrawami, stosami brudnych naczyń w rękach, tacami zastawionymi szkłem i uwierzcie mi, przy naszej całej podzielności uwagi, trudno czasem przewidzieć, że zaraz wybiegnie mi pod nogi maluch który się BAWI.
Raz szłam z trzema talerzami gorącej zupy w rękach, gdy właśnie takie bawiące się dziecko, zatrzymało się z impetem na moich nogach. Cud, że tylko nabiło sobie guza o moje kolana, a nie zostało dotkliwie poparzone przez pomidorową. Za to ja skutki tego mam do dziś (kilka niewielkich blizn po oparzeniu). Był krzyk wrzask, płacz. Płakało dziecko, wrzeszczeli rodzice. Tak, wrzeszczeli na mnie, że nie uważam i jak mogłam ich malutkiego pimpirimpi KOPNĄĆ. U mnie wystąpił brak słów, oni się obrazili.

To tak skrótowo, opowieści jest więcej, ale innym razem.

gastronomia

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 693 (751)

#23812

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Aby dodawać historie, należy się Wam drodzy Piekielni krótka charakterystyka mojej osoby, pozwoli to na zrozumienie opisywanych przeze mnie sytuacji. A więc do rzeczy. Osiemnaście lat skończyłam dawno, mieszkam w swoim rodzinnym mieście, lecz z gniazda wyfrunęłam już jakiś czas temu. Dodatkowo studiuję i pracuję w restauracji (jak sam nick wskazuje ;)). Piekielnych historyjek w moim życiu namnożyło się już sporo, na dobry początek ta związana z pracą.

Dzień weekendowy, ruch u nas w knajpie spory jak zawsze. Przy wejściu do naszej restauracji kłębił się tłum ludzi, czekających na stolik, ustawionych w prowizoryczną kolejkę. (Tu trzeba nadmienić, że we weekendy rezerwacja stolika u nas jest wręcz niemożliwa, mamy za dużo ludzi tzw. z ulicy, aby wygospodarować miejsce dla rezerwacji). Kuchnia uwija się jak w ukropie, kelnerzy na sali również, kierowniczka biega wte i nazad starając się nam pomóc.

Stojąc przy kasie, rozliczam rachunek gdy zadzwonił telefon. A więc odbieram i najmilszym tonem jaki mogłam w tej chwili z siebie wydobyć zaczynam rozmowę: ja[J], klientka [k].
[j]-Dzień dobry! (Tu pada standardowa formułka jak mi niezmiernie miło, że klient wybrał naszą knajpę i w dodatku w chwili największego sajgonu zachciało mu się do nas zadzwonić i pozawracać 4litery). W czym mogę pomóc?
[k]-Bry... Chcę zarezerwować stolik... Na dziś!!! Za pół godziny przyjdziemy!!! Ma być wszystko gotowe!!!!!! (wszystko to wypowiedziane a jakże władczym bezczelnym tonem)
[j]-(spoglądając na wejście) Przykro mi ale w dniu dzisiejszym jest to nie możliwe, mamy bardzo dużą kolejkę, nieustanny ruch. Jednak zapraszam serdecznie, można przyjść i poczekać na wolny stolik, czas oczekiwania nie przekracza 30minut.
[k]-Achaa....Yyyy..... To nic, do widzenia.

Cała rozmowa z mojej strony przebiegała w tonie uprzejmym, pani widać była mocno zdezorientowana odmową. Nie zdążyłam odłożyć telefonu na swoje miejsce gdy zadzwonił ponownie, tym razem ja[j] i Wielki Pan Buc [wpb] oraz moja kierowniczka [k]

[j]-Dzień dobry! W czym mogę pomóc?
[wpb]- Chce stolik zarezerwować! Za pół godziny! Na cztery osoby! masz mi zrobić tą rezerwację albo już tam nie pracujesz! G***o mnie obchodzi co ty tam sobie wymyślasz! Ja będę za 30min i ma być dla mnie gotowy stół! Zrozumiałaś?
[j]-(trochę wgięta) Bardzo mi przykro ale jest weekend nie rezerwujemy stołów, ale jeśli...
[wpb]-(wpadając mi w słowo) Urwa nie obchodzi mnie jaki jest dzień tygodnia!!!!! Mam mieć gotowy stół!! Takie dz***i jak ty nie będą mi dyktować zasad! Dawaj kierownika!!
W tym momencie grzecznie oddałam słuchawkę kierowniczce, której pokrótce zarysowałam problem.

Wróciłam do pracy i prawie bym o sprawie zapomniała gdyby nie to, że chwilę później zostałam zawołana przez [k] do biura.
[k]-Kelnerzyna, przygotuj stolik 40 na rezerwację za 15 minut.
Tutaj zaliczyłam klasyczny opad szczęki, akurat [k] nie należy do osób którym można łatwo nagadać, trzyma się mocno zasad panujących w firmie nie odpuszcza nigdy, a tu proszę takie coś...
[j]-Ale jak to? Przecież weekend, zasady, jak tak można, uczyć tak będziesz ludzi to będziemy mieć syf bo każdy będzie chciał...
[k]-Ale nie udało mi się tego tym razem odkręcić.
I w tym momencie dowiedziałam się jaki ciąg dalszy miała owa rozmowa telefoniczna.

Pan Wielki Buc cały czas krzycząc, straszył, że pozwalnia całą restaurację z kierowniczką na czele, rzucał przy tym takimi bluzgami że trudno było słuchać i wyłapywać słowa z morza przekleństw. Zaczął straszyć, że ta sprawa trafi wyżej, a był to okres kiedy nasza restauracja wychodziła z dużego dołka, zależało nam na dobrej opinii, nie chcieliśmy żadnych skarg do centrali i właśnie dlatego nieugięta [k] pierwszy raz w życiu się ugięła.

Efekt końcowy? Rezerwację przygotowałam, pan przyszedł z żonką i znajomymi, zamówili jakiś zbiorowy zestaw którego częścią były dolewki napoi. Przy ich wejściu [k] podeszła, grzecznie się przedstawiła, chciała sprawę wyjaśnić, tak aby na następny raz sytuacja się nie powtórzyła. Została jednak zbluzgana przez buca w akompaniamencie śmiechów paniusi.
Nie śmiali się oni jednak długo, gdyż ten stół obsługiwałam ja. Wszystkie potrawy jakie trafiły na ich stolik były albo piekielnie ostre, albo piekielnie słone. Znacie to jak ręka zadrży przy przyprawach, prawda? Na dolewkę napoju czekali ok 15-20 minut, z językami wywieszonymi do ziemi, miotając przekleństwa na prawo i lewo. Ja w tym czasie byłam poza zasięgiem, ach ten wielki ruch! Kierowniczka nie reagowała, reszta ekipy śmiała się im w twarz.

Może to nie ładnie z naszej strony, ale gdyby od początku nas szanowali i traktowali jak ludzi a nie służbę, wynieśli by z tej wizyty same miłe wspomnienia, a tak, no cóż chyba mają do dziś wstręt do soli i chilli.

gastronomia

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 687 (777)

1