Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kelnerzyna

Zamieszcza historie od: 31 stycznia 2012 - 16:36
Ostatnio: 30 lipca 2021 - 19:56
  • Historii na głównej: 9 z 13
  • Punktów za historie: 6797
  • Komentarzy: 17
  • Punktów za komentarze: 107
 

#23891

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia ′gastronomiczna′, lecz tym razem z drugiej strony barykady, czyli jak Kelnerzyna idzie do restauracji.

Piękny dzień był, spotkanie ze znajomymi, żołądki puste więc pada decyzja idziemy na obiad. Ale, ale nie byle jaki. Panowie zażądali mięsa w dużej ilości, wybór padł na coś ala stek house w jednej z galerii handlowych. Trzeba przyznać, że lokal super urządzony, aż miło się siedziało. Kelner odebrał zamówienie, siedzimy, gadamy, atmosfera super. Wraz z koleżanką zamówiłyśmy wspólnie jedno danie, rekomendowane w karcie dla dwóch osób. I tu zaczyna się jazda bez trzymanki.

Opisane jedzonko było jako "soczyste skrzydełka, wyśmienite żeberka plus grillowane warzywa podane z trzema sosami" (opis mniej więcej w tym stylu, konkretu nie przytoczę). Dostałyśmy 2 skrzydełka (słownie dwa), 3 maluśkie żeberka (słownie trzy), 2 różyczki brokuła (słownie dwie) i 4 cienkie paski papryki(słownie cztery). Do tego łyżeczkę majonezu (sos1), łyżeczkę musztardy (sos2) oraz łyżeczkę ketchupu (sos3). Czad. Gdy poprosiłyśmy kelnera o wyjaśnienie jakim cudem mają się najeść tym dwie osoby, ten kręcił, chachmęcił, aż w końcu przyznał, że skrzydełek nie ma, bo wyleciały, żeberka się skończyły, mamy godzinę 15, do zamknięcia daleko, więc kuchnia oszczędza. Ale! Jeśli koniecznie chcemy on nam da 10% RABACIKU, yyywentualnie przyniesie bodajże fileta z kurczaka w jakimś tam sosie, bo to danie dnia i mają go dużo. Ja dostałam napadu głupawki z okazji absurdu tej całej sytuacji, koleżanka strzeliła karpika, koledzy zadławili się swoimi stekami (cwaniaki zamówili, to co akurat kuchnia miała :)).

Po całym posiłku (tak zgodziłyśmy się na danie dnia, w ramach tej samej ceny zamówionego przez nas jedzenia), zachciało nam się soku. Soku ze świeżych owoców najlepiej. Zamówienie poszło, soki ′przyszły′. Jednak baardzo mi coś w nich nie pasowało. Nie, sok nie jest zepsuty, ale coś za słodki jak na faktycznie świeże owoce. Wołam kelnera i wywiązuje się ciekawy dialog ja[j], kelner [k]:
[j] - Przepraszam, czy jest pan pewien, że sok jest ze świeżych owoców?
[k] - Tak, naturalnie, sam go rano przygotowywałem! (I tutaj uwaga nim ktoś z Was się oburzy na świeżość produktu. Nie dajcie sobie proszę wmówić, że wszystko co mrożone/przygotowane wcześniej jest złe. Wiem jaka propaganda szerzy się przez program znanej restauratorki, która ponad wszystko wychwala zalety świeżych produktów. Jednak taki dajmy na to sok, nawet jeśli wyciśnięty z owoców kilka godzin wcześniej nadal jest pełnowartościowym produktem).
[j] - Jest pan pewien, że sok nie był z kartonu, ewentualnie nie został z takim pomieszany? Jak na świeży sok jest po prostu za słodki, poza tym nie ma w nim miąższu z owoców??
[k] - Yyyyy... Bo my go przelewamy przez sitko!
[j] (z karpikiem) - Może pan mi przynieść słomkę do napoju?
Słomkę dostałam, więc zrobiłam mały test korzystając z tego, że kolega miał sok w tym samym smaku tylko, że z kartonu.
[j] - Proszę słomka dla pana, proszę spróbować soku kolegi i mojego. W smaku nie różnią się w ogóle, więc proszę nie kłamać, że to świeży sok.

W tym momencie się wkurzyłam. Nie nie o to, że został mi podany sok z kartonu, ale o to, że chłopak kłamał w żywe oczy w dodatku dość nieudolnie, czego dowodem były szklanki z prawdziwym świeżym sokiem, postawione na naszym stole chwilę później. Ozdobą całej sytuacji były przeprosiny kelnera i wyznanie, że "to szef kazał im tak robić, mówił że nikt nie pozna, a będzie taniej".
Witki mi opadły. Jak to mówią kłamstwo ma krótkie nogi. Może i czepiałam się bardzo, jednak nie lubię kłamstwa i szukania oszczędności gdzie się da. Skoro ludzie płacą, mają prawo wymagać jakości jaka jest obiecywana.

stek house

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 636 (678)

#23814

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W gastronomii pracuję już 7 rok, naoglądałam się w tym czasie tu chyba wszystkiego co możliwe. Przez ten czas wyrobiłam sobie swoisty podział klientów. Typów jest kilka, niektóry śmieszni, inni wkurzający, jeszcze następni potrafią człowieka załamać tak że traci wiarę w ludzkość. Jesteście ciekawi?

Typ 1 - Co ja tu robię?
Są to osoby z nadmiarem wolnego czasu. Chodzą tacy po galeriach handlowych, restauracjach, sklepach i zawracają 4 litery. Nie do końca wiem, czy ich to bawi, czy może mają po prostu potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem. Wyglądem się nie wyróżniają. Zaliczam tutaj zarówno starsze babcie wchodzące do mojej knajpy z pytaniem: Czy są gołąbki/pierogi/kapusta zasmażana?? Kiedy to nawet nazwa i szyld tego miejsca wskazuje na kuchnię włoską. Są bardzo zawiedzione kiedy okazuje się że nie ma. Czasem pokrzyczą że to skandal, czasem pokiwają głową i wyjdą, była też taka która na tą informację zareagowała 10-minutowym recytowaniem przepisu na pierogi "żebyście w końcu je mieli".

Typ 2 - Oszczędni.
To ci ludzie, którym zawsze należy się rabat, bez względu czy są u nas codziennie czy po raz pierwszy. Nieważne czy piją tylko kawę czy zamawiają połowę dań z karty. Musi być rabat bo jak nie, to będą się kłócić, jęczeć, marudzić, studiować rachunek pół godziny aż w końcu znajdą bzdurę do której się przyczepią i wysępią rabat. Najczęściej paradoksalnie są to panowie i panie w typie byznesmen/byznesłumen, drogie markowe ubrania, rachunki na kilkaset zł, obowiązkowo biżuteria. Często rabat w takim wypadku wynosi 5-6 zł ale być musi. Co ciekawe, osoby średnio zamożne, rodziny z dziećmi gdzie od razu widać, że się nie przelewa, a wizyta u nas jest ′od święta′ płacą bez mrugnięcia okiem, zostawiając często napiwek, czego państwo nowobogaccy nie robią prawie wcale.

Typ 3 - Nie zawracaj głowy.
Przychodzi ci taki, rozmawia przez telefon ciągle, ani odebrać zamówienia, ani porozumieć się po ludzku. Machają na nas ręką, pstrykają palcami (to mnie doprowadza do szału), porozumiewają się na migi. Przez całą wizytę u nas nie odrywają słuchawki do ucha, często zapominają o rachunku i trzeba ich gonić żeby w ogóle zapłacili. Ręce opadają na taki brak kultury i szacunku.

Typ 4 - Cwaniaki.
Najczęściej nastolatki i studenci, choć osoby starsze też. Płacąc rachunek wciskają pieniądze głęboko w przegrodę płatnika, nim zdążysz się zorientować ich już nie ma. Do pełnej kwoty rachunku często brakuje 2-3zł. Niby nie majątek, ale dla kelnera który żyje z napiwków i tą różnicę dokłada z własnej kieszeni to dużo. Cwaniaki lubią też "pożyczyć" część zastawy: widelce, noże, łyżeczki, a nawet szklanki i talerze. Nie da się tego upilnować do końca. Najlepiej pamiętam pana, który zaczął pakować do kieszeni kurtki cytryny, ustawione w ramach dekoracji przy stanowisku sałatek. Cóż miałam zrobić? Podeszłam i zapytałam czy dać mu reklamówkę na te cytryny ;)

Typ 5 - Nic mi tu nie pasuje.
Przychodzi człowiek z żoną/mężem/dziećmi/rodziną/kochanką/sąsiadem. Siada za stołem, pół godziny wybiera co by tu dziś zamówić. Składając zamówienie, musi oczywiście modyfikować skład potraw (Bo ta kukurydza na pewno z puszki, a nie świeżo łuskana z kolby WTF?), wymyślić zupełnie inną kolejność podania potraw (najpierw kawa i deser, później danie główne ale równocześnie przystawki). Kiedy uda mi się to ogarnąć umysłem, składam zamówienie na kuchni. Podając jedzenie klientowi słucham równocześnie, że to za zimne, to za gorące, brzydko ułożone, dlaczego to ma taki kolor, a tak w ogóle jak śmiałam podać deser przed daniem głównym, przecież tak się nie podaje! Takie marudy czerpią z tego głęboką przyjemność. Na koniec wizyty gdy zszargają mi już kompletnie nerwy, serdecznie dziękują za wspaniały posiłek, rozpływają się w komplementach i obiecują szybki powrót w to miejsce, co nieustannie napawa mnie przerażeniem.

Typ 6 - Rodzice.
Najgorsze co może być, jeśli akurat mamy duży ruch. Nie mam pojęcia co to za moda, aby zabierać małe dzieci do restauracji i puszczać je samopas. Biegają kindry po całej sali, próbują siłą wedrzeć się do pomieszczeń obsługi, drą się wniebogłosy, zaczepiają ludzi przy innych stołach. Po zwróceniu uwagi rodzicom, aby zainteresowali się swoją pociechą najczęściej słyszymy, że dzieciak jest wychowywany bezstresowo, poza tym on się tylko BAWI! Tak moi drodzy, kilkuletnie dzieci bawią się w knajpie, gdzie kelnerzy chodzą z gorącymi potrawami, stosami brudnych naczyń w rękach, tacami zastawionymi szkłem i uwierzcie mi, przy naszej całej podzielności uwagi, trudno czasem przewidzieć, że zaraz wybiegnie mi pod nogi maluch który się BAWI.
Raz szłam z trzema talerzami gorącej zupy w rękach, gdy właśnie takie bawiące się dziecko, zatrzymało się z impetem na moich nogach. Cud, że tylko nabiło sobie guza o moje kolana, a nie zostało dotkliwie poparzone przez pomidorową. Za to ja skutki tego mam do dziś (kilka niewielkich blizn po oparzeniu). Był krzyk wrzask, płacz. Płakało dziecko, wrzeszczeli rodzice. Tak, wrzeszczeli na mnie, że nie uważam i jak mogłam ich malutkiego pimpirimpi KOPNĄĆ. U mnie wystąpił brak słów, oni się obrazili.

To tak skrótowo, opowieści jest więcej, ale innym razem.

gastronomia

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 693 (751)

#23812

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Aby dodawać historie, należy się Wam drodzy Piekielni krótka charakterystyka mojej osoby, pozwoli to na zrozumienie opisywanych przeze mnie sytuacji. A więc do rzeczy. Osiemnaście lat skończyłam dawno, mieszkam w swoim rodzinnym mieście, lecz z gniazda wyfrunęłam już jakiś czas temu. Dodatkowo studiuję i pracuję w restauracji (jak sam nick wskazuje ;)). Piekielnych historyjek w moim życiu namnożyło się już sporo, na dobry początek ta związana z pracą.

Dzień weekendowy, ruch u nas w knajpie spory jak zawsze. Przy wejściu do naszej restauracji kłębił się tłum ludzi, czekających na stolik, ustawionych w prowizoryczną kolejkę. (Tu trzeba nadmienić, że we weekendy rezerwacja stolika u nas jest wręcz niemożliwa, mamy za dużo ludzi tzw. z ulicy, aby wygospodarować miejsce dla rezerwacji). Kuchnia uwija się jak w ukropie, kelnerzy na sali również, kierowniczka biega wte i nazad starając się nam pomóc.

Stojąc przy kasie, rozliczam rachunek gdy zadzwonił telefon. A więc odbieram i najmilszym tonem jaki mogłam w tej chwili z siebie wydobyć zaczynam rozmowę: ja[J], klientka [k].
[j]-Dzień dobry! (Tu pada standardowa formułka jak mi niezmiernie miło, że klient wybrał naszą knajpę i w dodatku w chwili największego sajgonu zachciało mu się do nas zadzwonić i pozawracać 4litery). W czym mogę pomóc?
[k]-Bry... Chcę zarezerwować stolik... Na dziś!!! Za pół godziny przyjdziemy!!! Ma być wszystko gotowe!!!!!! (wszystko to wypowiedziane a jakże władczym bezczelnym tonem)
[j]-(spoglądając na wejście) Przykro mi ale w dniu dzisiejszym jest to nie możliwe, mamy bardzo dużą kolejkę, nieustanny ruch. Jednak zapraszam serdecznie, można przyjść i poczekać na wolny stolik, czas oczekiwania nie przekracza 30minut.
[k]-Achaa....Yyyy..... To nic, do widzenia.

Cała rozmowa z mojej strony przebiegała w tonie uprzejmym, pani widać była mocno zdezorientowana odmową. Nie zdążyłam odłożyć telefonu na swoje miejsce gdy zadzwonił ponownie, tym razem ja[j] i Wielki Pan Buc [wpb] oraz moja kierowniczka [k]

[j]-Dzień dobry! W czym mogę pomóc?
[wpb]- Chce stolik zarezerwować! Za pół godziny! Na cztery osoby! masz mi zrobić tą rezerwację albo już tam nie pracujesz! G***o mnie obchodzi co ty tam sobie wymyślasz! Ja będę za 30min i ma być dla mnie gotowy stół! Zrozumiałaś?
[j]-(trochę wgięta) Bardzo mi przykro ale jest weekend nie rezerwujemy stołów, ale jeśli...
[wpb]-(wpadając mi w słowo) Urwa nie obchodzi mnie jaki jest dzień tygodnia!!!!! Mam mieć gotowy stół!! Takie dz***i jak ty nie będą mi dyktować zasad! Dawaj kierownika!!
W tym momencie grzecznie oddałam słuchawkę kierowniczce, której pokrótce zarysowałam problem.

Wróciłam do pracy i prawie bym o sprawie zapomniała gdyby nie to, że chwilę później zostałam zawołana przez [k] do biura.
[k]-Kelnerzyna, przygotuj stolik 40 na rezerwację za 15 minut.
Tutaj zaliczyłam klasyczny opad szczęki, akurat [k] nie należy do osób którym można łatwo nagadać, trzyma się mocno zasad panujących w firmie nie odpuszcza nigdy, a tu proszę takie coś...
[j]-Ale jak to? Przecież weekend, zasady, jak tak można, uczyć tak będziesz ludzi to będziemy mieć syf bo każdy będzie chciał...
[k]-Ale nie udało mi się tego tym razem odkręcić.
I w tym momencie dowiedziałam się jaki ciąg dalszy miała owa rozmowa telefoniczna.

Pan Wielki Buc cały czas krzycząc, straszył, że pozwalnia całą restaurację z kierowniczką na czele, rzucał przy tym takimi bluzgami że trudno było słuchać i wyłapywać słowa z morza przekleństw. Zaczął straszyć, że ta sprawa trafi wyżej, a był to okres kiedy nasza restauracja wychodziła z dużego dołka, zależało nam na dobrej opinii, nie chcieliśmy żadnych skarg do centrali i właśnie dlatego nieugięta [k] pierwszy raz w życiu się ugięła.

Efekt końcowy? Rezerwację przygotowałam, pan przyszedł z żonką i znajomymi, zamówili jakiś zbiorowy zestaw którego częścią były dolewki napoi. Przy ich wejściu [k] podeszła, grzecznie się przedstawiła, chciała sprawę wyjaśnić, tak aby na następny raz sytuacja się nie powtórzyła. Została jednak zbluzgana przez buca w akompaniamencie śmiechów paniusi.
Nie śmiali się oni jednak długo, gdyż ten stół obsługiwałam ja. Wszystkie potrawy jakie trafiły na ich stolik były albo piekielnie ostre, albo piekielnie słone. Znacie to jak ręka zadrży przy przyprawach, prawda? Na dolewkę napoju czekali ok 15-20 minut, z językami wywieszonymi do ziemi, miotając przekleństwa na prawo i lewo. Ja w tym czasie byłam poza zasięgiem, ach ten wielki ruch! Kierowniczka nie reagowała, reszta ekipy śmiała się im w twarz.

Może to nie ładnie z naszej strony, ale gdyby od początku nas szanowali i traktowali jak ludzi a nie służbę, wynieśli by z tej wizyty same miłe wspomnienia, a tak, no cóż chyba mają do dziś wstręt do soli i chilli.

gastronomia

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 687 (777)