Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kikai

Zamieszcza historie od: 2 lutego 2013 - 23:33
Ostatnio: 24 kwietnia 2024 - 1:17
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 241
  • Komentarzy: 246
  • Punktów za komentarze: 3564
 

#90255

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwie ostatnie dodane tu historie - które dotyczyły m.in. tego, że w obgadywaniu wszyscy mocni, a w konfrontacji już nie bardzo - przypomniały mi jedną z moich własnych, choć nie z pracowego podwórka.

Chodziłam swego czasu na aqua aerobik - zajęcia, podczas których ćwiczy się w wodzie, m.in. przy pomocy obciążników i pianek, które to pianki w warunkach wodnych też robią za ciężarki. Chodziłam na tyle długo i regularnie, by zaliczyć kilka różnych osób prowadzących, wiele zestawów ćwiczeń itp. - i ogólnie mieć jakieś pojęcie, jak to wygląda. Niestety, obiekt sportowy, na którym odbywały się zajęcia, zaczął się borykać z problemami kadrowymi i dlatego w pewnym momencie, w środku już opłaconego z góry semestru, po kilku seriach odwoływanych w kratkę zajęć, pojawiła się Pani instruktorka od zumby.

Pani PRÓBOWAŁA, to fakt. Ale zumby - w odpowiednim do muzyki rytmie, z jej specyficznymi ruchami, na głębokiej wodzie, z nogami wiszącymi nad dnem basenu - ćwiczyć się nie da. Ale tak ABSOLUTNIE się nie da, bo nie da się przeskoczyć fizyki cieczy. Równie dobrze mogłybyśmy spróbować tam grać w piłkę nożną. Pamiętam, że podczas tych konkretnych zajęć wielu pozostałych użytkowników basenu (w czasie a.a. otwarte były pozostałe tory, zjeżdżalnie, jacuzzi itp.) się na nas otwarcie gapiło, jak nigdy wcześniej - niektórzy panowie na atrakcyjną instruktorkę demonstrującą normalną zumbę na brzegu, niektórzy na uczestniczki miotające się nieskładnie w basenie.
Dodatkowo, pani prowadząca była bardzo niepewna siebie i zachowywała się tak, jakby sama rozumiała, że te zajęcia to cyrk i że się wstydzi. Co chwila pytała, jak nam się podoba itp., desperacko zabiegając o aprobatę - jeśli znacie termin "second hand embarrassment", to było właśnie to, co mocno odczuwałam w tamtym momencie.

Ale do brzegu. "Zumba w wodzie" była kulminacją wcześniejszego okresu, kiedy pływalnia leciała sobie w kulki, odwoływała zajęcia na ostatnią chwilę itp. - a pieniędzy, dla mnie niemałych, oddać nie chciała, oferując w zamian normalne godziny pływania. Ale jakbym chciała sobie normalnie popływać, to bym sobie wykupiła na to stosowny karnet, a przecież zapisywałam się na aqua aerobik. Dlatego zrobiłam coś, czego zasadniczo, jako osoba skrajnie niekonfrontacyjna, nigdy nie robię: napisałam maila do dyrekcji, że nie taka była umowa, że pani od zumby miła i sympatyczna i w ogóle, ale te zajęcia NIE są odpowiednikiem normalnego aqua aerobiku i co to ma być, oczekuję normalnych - jako wywiązania się pływalni z umowy. Wierzcie mi, dużo mnie ten grzeczny, ale stanowczy mail, podpisany imieniem i nazwiskiem, kosztował.

Co było piekielne, poza pływalnią? Reakcje grupy, szczególnie jednej z pań. Po pierwszych zajęciach, kiedy schodziłyśmy do szatni, zewsząd płynęły jęki i gniewne sapnięcia, że te zajęcia są bez sensu, że instruktorka kompletnie sobie nie radzi, że pływalnia niepoważna itp. Po drugich zajęciach - pani od zumby zniknęła, ratownik poprowadził zastępstwo - pretensje, że KTOŚ (nie przyznałam się wtedy ani potem) ponoć napisał maila i że TAKĄ FAJNĄ instruktorkę od TAKICH FAJNYCH zajęć zabrali, SKANDAL. Po trzecich zajęciach - ratownik wrócił do swoich zadań, przyszła nowa, świetna prowadząca - ZACHWYTY, że fantastycznie, że KTOŚ coś WRESZCIE załatwił i będzie dobrze, bo ta zumba w wodzie to jednak fatalna była.

Niektórym nigdy nie dogodzisz. :)

A panią od zumby w wodzie pozdrawiam, bo nie jej wina, że ją w taki idiotyzm wkręcili.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (119)

#79409

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Za kilka dni jadę nad polskie morze i zamierzam tam jeść głównie ryby.

Nie żebym wierzyła w każde zapewnienie o "świeżutkich rybach prosto z kutra", bo w dobie Internetu mogę sobie bez problemu poczytać np. o kwotach połowowych dorsza bałtyckiego. Plus gdzieś tam z tyłu głowy towarzyszy mi świadomość, że w chyba każdej knajpie na zapleczu dzieją się często różne rzeczy, o których lepiej, żebym dla własnego apetytu oraz komfortu psychicznego nie wiedziała. Ok, wiedzieć nie muszę. Jedyne, na czym mi zależy, to żeby ryby były smaczne oraz świeże w sensie "bez problemu nadające się do spożycia", nawet jeśli po drodze przewinęły się przez chłodnię, a nawet przemierzyły w tej chłodni pół świata.

Do czego zmierzam: w tym roku po raz pierwszy od dłuższego czasu jadę w nowe miejsce, gdzie nie znam - nie mam sprawdzonej - żadnej smażalni. I kiedy tak z jednej strony już oblizuję usta na myśl o pysznej rybce, jednocześnie przypominam sobie perypetie sprzed paru lat, kiedy też wylądowałam w środku nieznanego.

Wakacji dzień pierwszy, podejście pierwsze.

Smażalnia tuż przy głównym bulwarze, z asortymentem praktycznie identycznym jak dwadzieścia innych wokół. Klientów masa, trzeba odstać swoje w kolejce. Zamawiam karmazyna, jedną z moich ulubionych ryb. Wiem, że przełowiona, więc trochę wyrzutów sumienia jest, ale od tego, że dwa razy w roku odejmę sobie od ust, ten konkretny egzemplarz ryby ani cały gatunek nie zmartwychwstaną, więc co tam, dawajcie te pyszności.

Pierwszy zgrzyt - dostaję karmazyna w gruuubej panierze. Klasyczna zagrywka, kiedy trzeba coś ukryć.

Drugi zgrzyt - po odpakowaniu z paniery i skóry, mięso w środku okazuje się kompletnie szare. Nie muszę zażerać się tą rybą często, żeby wiedzieć, że powinno być białe, no niech będzie, że beżowe. Kontrolnie biorę jeszcze kęsa - nope, ryba niejadalna, termin jakiejkolwiek przydatności do spożycia minął dawno temu. Nie chciałam się truć, ryba poszła do kosza, gatunek ucierpiał nadaremno.

Dzień drugi, podejście drugie, rybodajnia oczywiście inna.

Biorę dorsza, w nadziei, że z lokalnym gatunkiem na talerzu niespodzianek nie będzie. A jednak były. W postaci czegoś, co wyglądało wypisz wymaluj jak włosy łonowe. Nie, nie żartuję ani nie koloryzuję. Nie mam pojęcia, co to naprawdę było ani jakim cudem tego rodzaju włosy mogłyby się znaleźć w jedzeniu, ale że grube, czarne, lekko kręcone i odpowiedniej długości, skojarzenie miałam tylko jedno.

Co więcej, to nie był pierwszy raz (sic!), kiedy znalazłam coś takiego w moim jedzeniu, ale nie o tym ta historia. Ryba reklamowana, ale nowej już nie chciałam, i w ogóle do wieczora apetyt jakby gorszy.

Dzień trzeci, podejście trzecie.

Poprzednie smażalnie omijane szerokim łukiem. W kolejnej zamawiam halibuta. Dostaję deja vu z dnia pierwszego, z tą różnicą, że paniera była nie tylko grubsza od ryby, ale i obficie doprawiona popularną, intensywnie pachnącą przyprawą z torebki, tak, że w ogóle nie dało się wyczuć smaku i zapachu mięsa. Zakładam, że o to właśnie chodziło. Klient nie może się przecież skapnąć, że rybie zwłoki na talerzu mogłyby już robić w muzeum za eksponat historyczny.

Na moje szczęście czwartego dnia udało mi się odkryć smażalnię, gdzie dawali ryby różnych gatunków o normalnym kolorze, zapachu i smaku, bez paniery. A potem jeszcze kolejną, równie bezproblemową, zaraz naprzeciwko.

Trzymałam się ich potem kurczowo do końca wyjazdu. Co ciekawe, obie mieściły się na końcu długiej (ok. 4 km) głównej promenady, a więc nie w samym centrum, ale też nie na skraju miejscowości, bo i za nimi ciągnęły się ośrodki, kempingi etc. Mimo tego, a także braku różnic w cenach, nie było w nich tłoku, w przeciwieństwie do paskudnych rybodajni opisanych wyżej, znajdujących się w pobliżu głównych zejść z plaży. Nie pojmuję. No, chyba że klienci w knajpach jeden-trzy też stołowali się tam wyłącznie jednorazowo, jak ja, albo po prostu miewali więcej szczęścia.

Nie, nie robiłam nigdzie dzikich awantur ani o pieniądze ani dla zasady. Nie jestem z tego dumna, ale bić się w piersi też nie zamierzam. Jedyną formą protestu było omijanie danej knajpy.

Jeśli w tym roku sytuacja się powtórzy, planuję poćwiczyć asertywność. Choć mam nadzieję, że nie będzie to konieczne - od ćwiczeń wolę spokojny wyjazd i jadalną rybę.

gastronomia

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (197)

1